Vortheil
A pomniejsz czcionkę A standardowy rozmiar A powiększ czcionkęJulius Vortheil utworzył pierwsze kino w Pabianicach na początku XX wieku. Tajemniczą postać entuzjasty kultury popularnej próbowało przedstawia
wielu autorów. W 2002 r. Zbigniew Gajzler i Andrzej Perz nakręcili film dokumentalny „Eduard Julius Vortheil. Sny i marzenia pioniera kinematografii”. Ostatnio w 2. numerze Naszej Historii (Dziennik Łódzki) Kazimierz Brzeziński opublikował artykuł o Vortheilu „Porzucił cara i szacha” i … zamieszkał w Pabianicach. Jednak pierwszym – w naszym mieście - autorem piszącym o pionierze kinematografii był Marek Regel . W 1969 roku w Życiu Pabianic (nr 44) ukazał się jego reportaż „Edwarda Juliusza Vortheila droga do Polski”.
Kilka zaledwie kroków za główną bramą cmentarza ewangelickiego w Pabianicach, w pobliżu monumentalnego mauzoleum fabrykanckiej rodziny Enderów, w cieniu przygarbionych ze starości drzew znajduje się skromny, przykryty ukośnie ułożoną płytą, grobowiec. Mech, który od dawna na nim się zadomowił, pokrył szczelnie brunatno-zieloną zasłoną również napis wyryty na płycie. Po kilku jednak minutach szorowania drucianą szczotką z trudem go odcyfrowałem: Edward Julius Vortheil 19/9 1851 r. – 25/2 1927 r.
W ten sposób udało mi się ostatecznie ustalić, gdzie spoczywa człowiek, który położył nieocenione zasługi dla rozwoju kinematografii w Polsce. Ale nie uprzedzajmy faktów…
Ani w pabianickim Urzędzie Stanu Cywilnego, ani też w archiwum powiatowym nie znalazłem w starych księgach jakichkolwiek śladów, które wskazywałyby dokładnie miejsce urodzenia naszego bohatera i przyczyny jego ucieczki z ojczystej Holandii. Miałem jednak sporo szczęścia i dopisał mi reporterski węch. Otóż w naszym mieście mieszka do dziś Józef Masicki, który będąc jeszcze dzieckiem słyszał niejednokrotnie z ust samego Vortheila wiele szczegółów z jego obfitującego w przygody życia.
Według mojego rozmówcy Edward Julius Vortheil uciekł z domu i opuścił Holandie mając lat około piętnastu. Powodem tego desperackiego kroku były ciągłe wymówki rodziców, którzy obwiniali go o przyczynienie się do śmierci drugiego ich syna. Pewnego dnia bowiem obaj bracia baraszkowali na pokładzie kutra rybackiego należącego do ich ojca. W trakcie mocowania się brat Edwarda potknął się i wpadł do wody. Kiedy po długich i bezskutecznych poszukiwaniach wyciągnięto z mułu kotwicę na jednym z jej ostro zakończonych haków zauważono nabitego plecami chłopca….
Przez kilka pierwszych lat po ucieczce z domu Edward Julius Vortheil przebywał w Paryżu. Tam też ukończył szkołę średnią. Następnie zaś wywędrował do cesarstwa rosyjskiego, gdzie w łotewskim mieście Dorpat studiował chemię, utrzymując się głównie z korepetycji. I właśnie w Dorpacie, oprócz chemii, owładnęła nim inna pasja – variete. Wraca więc po skończeniu studiów do Paryża, aby zmontować z aktorów różnych narodowości wędrowna trupę. Z dużym powodzeniem objeżdża on z nią niemal całą Europę.
Dopiero jednak wynalazek Ludwika i Augusta Lumiere – dwóch synów bogatego fabrykanta z Lyonu – przyniósł Vortheilowi znaczny majątek i uznanie u samego nawet cara.
Pierwszy publiczny filmowy seans bracia Lumiere zorganizowali przy pomocy swojego kinematografu 28 grudnia 1895 roku w paryskiej Grand Cafe przy Bulevard des Italienes. U Vortheila zawsze interesującego się chemią, mechaniką i fotografią ten nowy wynalazek wywołał od razu ogromne zainteresowanie. W niedługim więc czasie po seansie w Grand Cafe zakupuje on u braci Lumiere aparat do nakręcania i i projekcji filmów, a według własnego pomysłu urządza sobie laboratorium do ich obróbki. Zaraz też zabiega u władz carskich o koncesję na prowadzenie kinoteatru. Otrzymuje ją jako pierwszy w cesarstwie rosyjskim. Jej odpis znajduje się do dzisiaj w archiwum państwowym w Leningradzie.
Niepodobna obecnie wymienić nazw choćby kilku nakręconych przez niego filmów. Pewne jednak jest, że był on twórcą wspomnianej przez J. Toeplitza w „Historii sztuki filmowej”, „Koronacji Mikołaja II”.
Podczas premiery tego filmu – odbyła się ona w pałacu carskim w Petersburgu – był obecny szach perski, którego Vortheil uwiecznił na taśmie idącego w orszaku koronacyjnym tuż za carem. I to było najprawdopodobniej przyczyną tego, że natychmiast po zakończeniu projekcji nasz bohater został zaproszony do Persji.
Spędził on tam w sumie 3 miesiące przez cały czas zamieszkując w apartamentach pałacu szacha. Tam też najpierw wyświetlił kilkakrotnie „Koronację Mikołaja II” dla dygnitarzy perskich i dyplomatów. W momencie, gdy na ekranie widoczny był szach, padali oni z lękiem na posadzkę i dyskretnie obserwowali, czy sylwetka władcy zniknęła już białego płótna i wolno im wstać. Podobne sceny powtarzały się nieodmiennie również w dużej drewnianej hali, która została zbudowana według pomysłu Vortheila. Wyświetlano tam „Koronację” bezpłatnie dla pielgrzymów ciągnących na nią z najdalszych krańców państwa Pahlevich.
Kiedy Vortheil postanowił wracać już do Rosji, wezwał go do siebie jeden z ministrów szacha i oprócz dwóch pełnych woreczków złotych pieniędzy wręczył mu dyplom potwierdzający przyznanie twórcy „Koronacji Mikołaja II” honorowego obywatelstwa Persji oraz wysokie tamtejsze odznaczenie. Tak dyplom, umieszczony w okrągłym, obciągniętym skórą pudle, jak i złocono- emailowany order wraz ze wstęgą, dwiema miniaturkami i etui z safianu był do roku 1939 w posiadaniu rodziny Masickich. Zaginął dopiero gdzieś w zawierusze wojennej.
Dokładnie nie wiadomo jest kiedy Edward Julius Vortheil przybył do guberni piotrkowskiej. Prawdopodobnie gdzieś około roku 1906. W każdym bądź razie najpierw zamieszkał on w Łodzi, a dopiero później przeniósł się do Pabianic. Niezbicie wynika to z aktu notarialnego sporządzonego w języku rosyjskim przez notariusza łaskiego, którego kopia (odpis pierwszy) znajduje się aktualnie w Państwowym Biurze Notarialnym w Pabianicach. Oto jego fragment: „10 września 1912 roku zgłosił się do Bronisława Jarosławowicza Rakowieckiego, Wielce Szanownego Notariusza w Łasku, guberni piotrkowskiej, zdolny do działań prawnych Edward Vortheil mieszkający i przedstawiający dowód zamieszkania w Łodzi przy ul. Cegielnianej pod numerem 34 i przywiózł do mnie znanych mi mieszkańców Łasku: Józefa Tomaszewa Gulińskiego i Alfonsa Leona Sypniewskiego i oznajmił, że on Edward Vortheil pragnie udzielić kredytu w wysokości 4 tys. rubli, wypłaconego w gotówce, Adolfowi Krzysztofowi Stenelowi ze wsi Szynkielew, gmina Górka Pabianicka, łaskiego powiatu…”
W Łodzi przy zbiegu ulic Piotrkowskiej i Cegielnianej (obecnie Jaracza) Vortheil zbudował jeden z pierwszych kinoteatrów w tzw. Kraju Nadwiślańskim i nazwał go – „Urania”. Autorzy wydanej przed dwoma laty przez Filmową Agencję Wydawniczą „Historię filmu polskiego”, W. Banaszkiewicz i W. Witczak, podają na stronie 51, że prowadził on „Uranię” do spółki z niejakim Juno, ojcem późniejszego głośnego piosenkarza i aktora Eugeniusza Bodo (sam Vortheil trzymał Bodo do chrztu). Mój rozmówca, Józef Masicki, jest innego zdania, przy tym powołuje się na wypowiedzi Vortheila. Twierdzi on, ze jedynym właścicielem „Uranii” był Holender, a Juno ze swoja żoną, tancerką, tylko u niego pracował.
Pewnego dnia roku 1911 Vortheil wybrał się na konną wycieczkę za Łódź. Kiedy zawędrował już do Pabianic, ujrzał nagle stojące wśród bogato ukwieconych łąk, dwa domki w stylu holenderskim. Ich widok przywrócił mu w pamięci szczęśliwe lata spędzone w domu rodzinnym, gdyż jeden z nich niedługo potem zakupił, postanawiając w nim zamieszkać. Na pobliskiej zaś łące wybudował kino, które obecnie nazywa się „Mazur”.
Z początku – podobnie jak w Łodzi – interes prosperował doskonale. Dopiero podczas dewaluacji w latach dwudziestych szczęście odwróciło się do Vortheila plecami. Stracił on niemal cały majątek. Kiedy więc umarł, ten skromny grobowiec – o którym wspomniałem na początku – wystawił mu drugi z kolei właściciel „Mazura” (wówczas noszącego nazwę „Luna”), ojciec Józefa Masickiego.
Taka oto jest krótka historia życia Edwarda Juliusa Vortheila, Holendra, honorowego obywatela Persji, jednego z pionierów filmu i kina we wschodniej i środkowej Europie.
Zważywszy na te jego zasługi dla naszego filmu warto chyba byłoby grób Vortheila przynajmniej uporządkować i oczyścić z mchu. Może uczyniliby to pabianiccy harcerze w ramach prac społecznych? Dzień Zmarłych przecież już blisko…
Łukasz Biskupski w pracy „Narodziny kina z ducha variete: kultura atrakcji przełomu XIX i XX wieku” z pewną rezerwą traktuje opowieści o Vortheilu pisząc: W Łodzi z sukcesem prosperowały liczne instytucje popularnej rozrywki, a miasto było ważnym punktem na trasie wędrownych artystów - performerów. Jednym z najprężniej rozwijających się i najbardziej widocznych publicznie przedsiębiorstw tego typu był teatr variete Urania prowadzony przez dwóch przybyszy z zachodu Europy Eugene’a Juliusa Vortheila i Theodore Junoda. Junod (Jounod, Jounaut), inżynier pochodzący ze Szwajcarii, był jak wspominał Ludwik Sempoliński, „specjalistą od prowadzenia kabaretów i szantanów na prowincji”. Był też ojcem urodzonego w 1899 roku Eugeniusza Bodo. Ten wspominał z kolei: „Już jako niemowlę zacząłem życie bardzo ruchliwe, dużo podróżowałem. Zjeździwszy całe imperium rosyjskie oraz pogranicze Chin i Persji, gdzie śp. ojciec mój wyświetlał filmy, zawitaliśmy do Polski i osiedliliśmy się tu na stałe. Ojciec otworzył w Łodzi teatr Urania a mnie kształcono, chcąc zrobić jakiegoś użytecznego członka społeczeństwa”.
Vortheil, Duńczyk, przypisywał sobie za to rolę pioniera kinematografii. To niezwykle tajemnicza postać. Według współczesnej relacji żyjących członków rodziny Masickich, którzy kontaktowali się z nim w dzieciństwie, urodzony w 1851 roku Vortheil studiował chemię w Dorpacie, ale studiów nie ukończył – przeniósł się do Paryża, gdzie założył teatr variete i z trupą aktorów jeździł po Europie. Zafascynowany kinematografem braci Lumiere kupił jeden z ich aparatów i wykorzystując swoją wiedzą chemiczną, sam wywoływał swoje filmy.
Następnie wyjechał do Petersburga (według relacji jako pierwszy w cesarstwie rosyjskim otrzymał koncesję na prowadzenie kinoteatru). Tam też miał być jednym z operatorów filmujących koronację cara Mikołaja II. Jedną z osób w orszaku był szach Persji, który, jak podają Masiccy, zaprosił go do siebie w celu filmowania dworu (wedle ich zapewnień same filmy, dyplom i odznaczenie było w posiadaniu rodziny Masickich do 1939 roku). Opowieść ta jest niemal niemożliwa do potwierdzenia i mało wiarygodna, a dokonania te przypisuje się również innym postaciom, między innymi Bolesławowi Matuszewskiemu. Niemniej to dzięki Vortheilowi pokazy filmowe – również filmów kręconych w Łodzi – stanowiły ważny element programu Uranii.
Vortheil z całą pewnością utworzył kino w Pabianicach. Zezwolenie na budowę kinoteatru Luna wydał wydział administracyjny Guberni Piotrkowskiej w dniu 2 maja 1912 roku. Pierwsze filmy pabianiczanie mogli zobaczyć na przełomie 1912/1913 roku w charakterystycznym budynku przy ul. św. Jana 11. Początek działalności Vortheila wywołał krytyczne opinie miejscowego tygodnika: Serie obrazów nie zawsze są jednakiej wartości. Dyrekcja winna wziąć pod uwagę, że jeśli chce mieć powodzenie, to program musi być odpowiednim dla rozmaitych sfer i rozmaitego wieku. Stanowczo należy unikać sensacyjnych obrazów, których treść przeważnie bywa niemoralna, a często wprost nieprzyzwoita, zwrócić natomiast większą baczność na stronę dydaktyczną, dającą np. obrazy z natury, z dziedziny przemysłu, z historii, co w połączeniu ze zręcznie dobranymi scenami komicznymi i fantastycznymi złoży się na całość, jaką ogół na pewno zadowoli. Już na początku XX wieku uwidoczniły się odmienne oczekiwania wobec kina na prowincji. Jedni chcieli, żeby filmy edukowały, inni pragnęli przede wszystkim rozrywki.
Vortheil po kilku latach sprzedał Lunę Rudolfowi Masickiemu W 2008 r. dzięki pieniądzom zebranym przez Stowarzyszenie Zjednoczenie Pabianickie udało się odrestaurować nagrobek pioniera kinematografii.
http://en.intotheshadows.pl/abandoned-places/pozostale/pabianice-kino-opuszczone-mazur
Wojciech Walczak w Biuletynie Informacyjnym Konserwatorów Dzieł Sztuki, vol. 6 No 2 (21) 1995 r. opublikował artykuł „Eduard Julius Vortheil”. Autor podkreśla, że dzięki Vortheilowi pabianiczanie mogli zobaczyć m. in. występ słynnego kabaretu artystyczno-literackiego Qui pro Quo, który tworzyli A. Dymsza, E. Bodo, K. Krukowski, H. Ordonówna, Z. Pogorzelska, F. Jarosy.
Na cmentarzu ewangelickim w Pabianicach znajduje się skromny nagrobek w formie płyty położonej pod niewielkim kątem z inskrypcją: „Eduard Julius Vortheil 19.9.1851 – 25.2.1927 Pionier Kinematografii.”
Żadna encyklopedia ani publikowane historie kina nie wymieniają nazwiska Vortheil. Kim był i jakie drogi doprowadziły go do zakończenia życia w Pabianicach.
Hanna Krajewska w swojej książce „Życie filmowe Łodzi w latach 1896-1939” wymienia E. J. Vortheila jako wspólnika Teodora Jounoda, właściciela kina „Urania”, wzniesionego w 1907 r. w Łodzi przy ul. Cegielnianej (ob. Jaracza). T. Jounod, Szwajcar z pochodzenia – ojciec znakomitego aktora Eugeniusza Bodo – swoje pierwsze kino otworzył w Łodzi już w 1903 r. Od kiedy Vortheil współpracował z Jounodem trudno ustalić. H. Krajewska podaje, że w marcu 1913 r. Vortheil odchodzi od swego wspólnika. Kwerendy w archiwum łódzkim pozwoliły na odszukanie dokumentów, że Vortheil w 1912 r. buduje kino w Pabianicach. Natomiast w pabianickim Biurze Notarialnym znajduje się akt notarialny z 1918 r. sprzedaży przez Vortheila kina Rudolfowi Masickiemu. W Pabianicach do dziś mieszkają dzieci R. Masickiego, córka Stefania Śmiałkowska i syn Józef Masicki. W zbiorach Masickich zachowało się kilka pamiątek po Vortheilu – jego paszport z 1918 r., portret rysunkowy wykonany we Francji, księgi rachunkowe dotyczące kina. Vortheil ostatnie lata życia spędził w ich domu rodzinnym opowiadając im o swoich losach. Dzięki tym opowieściom jesteśmy w stanie, w dużym skrócie poznać jego życie.
E.J. Vortheil urodził się 19 września 1951 r. w niewielkiej holenderskiej miejscowości Tilsit. Mając 15 lat ucieka z rodzinnego domu nie mogąc znieść czynionych mu wymówek, obciążających go o śmierć starszego brata. Był to nieszczęśliwy wypadek. Na nabrzeżu kanału, przy którym zacumowany był kuter rybacki ojca, dochodzi do bójki między braćmi. Kończy się ona tragicznie dla starszego brata, który wpada do wody i nabija się na ostrze kotwicy. Atmosfera w domu staje się dla Eduarda nie do wytrzymania, ucieka z Holandii do Francji, do Paryża. Tam kończy szkołę średnia. Później opuszcza Francję i wyjeżdża do Cesarstwa Rosyjskiego, gdzie w łotewskim mieście Dorpat studiuje chemię, utrzymując się z korepetycji. Studiów jednak nie kończy. Wraca do Paryża, zakłada teatrzyk variete i z trupą aktorów jeździ po Europie.
1895 rok, wynalazek Kinematografu braci Lumiere, staje się przełomowym w życiu Vortheila. Jest on nim tak zafascynowany, ze w niedługim czasie po pokazie w paryskiej Grand Cafe, zakupuje u braci Lumiere aparat do nakręcania i projekcji filmów. Posiadając wiedzę chemiczną sam urządza laboratorium do obróbki filmów.
Vortheil porzuca variete, wraca do Rosji, zatrzymuje się w Petersburgu i czyni starania u władz o koncesję na prowadzenie kinoteatru. Starania kończą się pomyślnie i jako pierwszy w Cesarstwie Rosyjskim otrzymuje koncesję z numerem 1. Dokument ten zachował się do dziś w Państwowym Archiwum w Petersburgu.
Nie wiemy jakie filmy kręcił i jakie wyświetlał w Petersburgu. Natomiast Vortheil przekazał Masickim bardzo cenną informację, że był twórcą zdjęć filmowych z koronacji Mikołaja II, ostatniego cara Rosji. Film ten, „Koronacja Mikołaja II” wymienia w swojej „Historii Sztuki Filmowej” J. Toeplitz lecz nie podaje jego autora.
Premiera „Koronacji Mikołaja II” odbyła się w pałacu carskim w Petersburgu. Na pokazie było wielu dostojnych gości ze świata, miedzy innymi szach perski, którego Vortheil uwiecznił na taśmie idącego w orszaku koronacyjnym tuż za carem. Pokaz filmu był dużym wydarzeniem dla gości cara. Sfilmowanie szacha perskiego tak mu się spodobało, że postanawia zaprosić Vortheila do Persji.
Vortheil – niespokojny duch – korzysta z zaproszenia, udaje się do Persji, gdzie jest oficjalnym gościem szacha, mieszka w jego pałacu. Dla dygnitarzy dworskich i dyplomatów wyświetla „Koronację Mikołaja II”. Projekcja jest olbrzymim przeżyciem, w momencie ukazywania się szacha na ekranie, poddani padali w ukłonie na posadzkę, by oddać cześć majestatowi, jednocześnie dyskretnie spoglądając, czy szach zniknie z ekranu by moc się podnieść. Po oficjalnych pokazach, Vortheil według własnego projektu wnosi drewnianą salę i bezpłatnie wyświetla dla wszystkich chętnych „Koronację Mikołaja II”.
Mimo próśb szacha o pozostanie w Persji, po trzech miesiącach, postanawia wrócić do Rosji. Szach uszanował jego wolę i okazał się hojnym władcą. Nadaje Vortheilowi tytuł honorowego obywatela Persji i odznacza go wysokim odznaczeniem Państwa Perskiego (dyplom i odznaczenie było w posiadaniu rodziny Masickich do roku 1939, ale zaginęło w zawierusze wojennej). Poza tymi honorami otrzymuje Vortheil dwa woreczki złotych monet, wręczone przez ministra skarbu.
Jak przebiegała jego dalsza działalność w Rosji nie wiemy. Do Łodzi przybywa około 1906 r. gdzie jak wspomniałem wspólnie z T. Jounodem prowadzi kino-variete „Urania”. W 1911 r. wybiera się na niedzielną wycieczkę do niedalekich od Łodzi Pabianic. W Pabianicach Vortheila urzekają drewniane domy w stylu holenderskim, które przypominają mu dom rodzinny i czasy dzieciństwa. Wrażenie jest tak silne, ze Vortheil kupuje jeden z domów, przenosi się z Łodzi do Pabianic i postanawia tutaj wznieść kino. Starania o budowę kina trwają od maja 1911 r. Dopiero 2 czerwca 1912 r. Vortheil z Wydziału Administracyjnego Guberni Piotrkowskiej otrzymuje zezwolenie na budowę kinematografu przy ul. św. Jana 11 w Pabianicach.
W 1913 r. budynek kina jest gotowy i rozpoczyna działalność jako kinematograf „Luna”. Następują czasy I wojny światowej, Vortheil coraz bardziej schorowany, przyjmuje do interesu wspólnika Rudolfa Masickiego, któremu odsprzedaje kino w 1918 r.
Po odzyskaniu niepodległości nowy właściciel postanawia rozbudować kino, poprzez dobudowę dużej sceny i zaplecza teatralnego. Stary już Vortheil, całe życie samotnik bez rodziny, wprowadza się do domu R. Masickiego przy ul. św. Rocha 12. Dom Vortheila zostaje rozebrany, a jego modrzewiowe belki wykorzystane zostały do konstrukcji rozbudowującego się kina.
Po rozbudowie, na otwarcie kinoteatru, Eugeniusz Bodo, chrześniak Vortheila, sprowadził z Warszawy całe „Qui Pro Quo”. W „Lunie” oprócz filmów, przynajmniej raz w miesiącu, pabianiczanie mogli obejrzeć któryś z teatrów krajowych. Na deskach kinoteatru przy ul. św. Jana 11, występowali tacy aktorzy, jak Ćwiklińska, Frenkiel, Jaracz, Malicka, Węgrzyn, Stępowski. Tu także odbywały się miejskie uroczystości, akademie, wiece i imprezy szkolne.
W ostatnich latach swojego życia, Vortheil, człowiek niewierzący, zaprzyjaźnia się z miejscowym pastorem. Prowadzą ze sobą długie rozmowy, grywają w szachy, swój bogaty księgozbiór Vortheil przekazuje gminie ewangelickiej.
Umiera 25 lutego 1927 roku. Rodzina Masickich i przyjaciel pastor chowają go na pabianickim cmentarzu ewangelickim.
Budynek kina „Luna” stoi do dziś, ostatni seans filmowy w upaństwowionym po II wojnie światowej kinie „Mazur” wyświetlono w styczniu 1991 r. (…)
Fundatorzy nagrobka E. J. Votheila nie przesadzili umieszczając nań inskrypcję „Pionier Kinematografii”. Bo w swym burzliwym życiu Vortheil był pionierem kinematografii w Rosji, Persji i Polsce.
Postać Vortheila zagrał Robert Gonera w serialu biograficznym „Bodo”- o losach aktora i piosenkarza, największego idola przedwojennej publiczności, który był emitowany w TVP 1 od 6.03.2016 do 29.05.2016 r.
Motyw pabianicki pojawił się w czwartym odcinku wspomnianego serialu. Aktor, chcąc utrzymać się na powierzchni występuje w podrzędnej spelunce. Dwa lata po ucieczce z Łodzi przyjaciółka Ada odnajduje go w Pabianicach. Widząc go na scenie dziewczyna doznaje prawdziwego szoku. Zamiast wielkiej kariery na deskach stołecznego teatru, Bodo daje wulgarne pokazy na prowincjonalnej scence. Po niespodziewanym spotkaniu i deprymującym występie, Bodo jest załamany. Rezygnuje z występów i dołącza do grupy grabarzy, którzy sprzątają ciała zmarłych na grypę hiszpankę i idzie do pobliskiego baru zatopić swoje smutki w alkoholu. Nieprzytomnego chrześniaka odnajduje dawny współwłaściciel Uranii, Edward Vortheil.
Irena Zarzycka w książce „Panna Irka” (Warszawa 1931) opisuje kinomanię jaka ogarnęła młodzież pabianicką na początku XX wieku.
(…) Potem ni stąd ni zowąd ogarnęła nas kinomania. W miasteczku było wtedy tylko jedno kino, bilety na ogół niekosztowne, ale żadną miarą nie na uczniowskie kieszenie… Pocili się też biedacy z siarczystego myślenia, jakby tu na seansie być, forsy nie zapłacić i następnego programu też nie opuścić. Godzinami czekali przy wyjściu, i kiedy tłum wylewał się na podwórze jak węże cisnęli się do wewnątrz, a potem znów tortury na sali, póki się nie ściemniło …. kontroler sprawdzał bilety, a my nieszczęśni dusiliśmy się pod krzesłami. Lecz za te wszystkie męki, jaka rozkosz, gdy w naszych oczach buch, trach, pociąg skacze na pociąg, a bohater z pociągu na wóz, a z wozu na samochód … a samochód staje dęba i trzeba przez rzekę, a tam już czyha na drugiej stronie straszliwy wróg, a Harry Peel lub inny zuch wybija wszystkich co do nogi … w kinie robił się wtedy wrzask: - Hurra, hurra … nie daj się Harry … w wodę złodzieja…
- Ty bandyto … pod stołem … pod stołem … gapa!
- Rany boskie, on boksuje nieprawidłowo … trzymaj się Harry.
Publiczność z góry, z balkonu (na balkonie były loże) psykała i niecierpliwiła się, ale kto tam na tych burżujów zwracał uwagę. Panna Irka oświadczyła nam, że nigdy z mamusią nie będzie chodzić, bo mamusia cały czas trzyma ją za rękę i musztruje …
- Ani mi krzyknąć, ani roześmiać się głośno nie wolno … już ja wolę z wami na trzecim miejscu niż z mamusią w loży.
Po każdym takim sensacyjnym przedstawieniu, pauzy całe opowiadaliśmy treść obrazu tym, co go nie widzieli i nawet samo opowiadanie było nadzwyczajną rozrywką.
- I powiadam wam, ten łobuz Tom, włazi przez okno.
- Nie przez okno, przez dach …
- Jak to przez dach … dziury tam nie wywiercił … nie przeszkadzaj.
Właśnie, że przez dach, bo się złapał za brzeg i hops do okna.
- No, niech będzie … a tam już Harry pod łóżkiem czeka i łaps go za nogi … zaczęli się barować … ten tego tak … o … tak … widzisz?
- Widzę, ale puść.
- Zaraz, a ten tego tak … i łomot! A ten ci łap za rewolwer i bęc, trach.
- Zabił go? … Na śmierć?! – pyta chór.
- Ale … gdzie tam … on tylko udawał, że już nieboszczyk … więc potem piękna Mary strasznie płacze … a tamten dryblas powiada: Ha! Zdrajczyni …
- O Jezu … - szepcze zasłuchany chór.
- A ten cwaniak Harry pęc go przez łeb … i potem się całują.
- Kto? Harry z tym bandytą?
- Nie, z Mary…
- Brawo! Brawo – ryczy klasa
Ale nie tylko sensacyjne dramaty miały zwolenników. Dramaty i tragedie miłosne budziły w nas zawsze dreszcz zgrozy. Ulubienicą wszystkich bez wyjątku była Mary Pickford, potem uwielbialiśmy Henny Porten, a z naszych Szylinżankę i Bruczównę… Panny wzdychały do Stępowskiego i Węgrzyna … Podziwialiśmy też hurtem Polę Negri.
- Patrzaj, patrzaj … płacze.
- Ale tam … cebula!
- Cebula, bandyto? Patrz … cebula? … taka twarz. Ona wyraźnie cierpi!
I gremialne głębokie westchnienie.
Na komediach z Maksem Linderem budziliśmy swym zachwytem ogólny humor, ale bo też to były wspaniałe rzeczy…
Oczywiście w szkole próbowaliśmy ku nadzwyczajnej uciesze audytorium odgrywać widziane kawałki. Takie przedstawienie odbywało się podczas dużej pauzy. I tak na przykład jeden był Stępowskim, drugi Węgrzynem … stawali naprzeciw siebie i zaczynali wywracać oczyma, ruszać groźnie szczękami … chwytać się za serce i czoło … a wszystko oczywiście w głębokim milczeniu … potem wpadała „ona” … i też pociesznie się wykrzywiała, a potem jeden drugiego zabijał … a widownia tupała nogami, klaskała i wyła ze śmiechu… Taki to był okropny dramat.
Luna przy ulicy św. Jana była kino-teatrem, gdyż obok seansów filmowych odbywały się tam także popisy estradowe i teatralne. Nie wszystkie jednak reprezentowały odpowiedni poziom. Na przykład pabianiczan rozczarował występ Hanki Ordonówny.
Głos Pabianicki brzmiał donośnie w obronie widza małomiasteczkowego: W poprzednim numerze podaliśmy recenzję rozczarowanego widza co do występu Hanki Ordonówny, w dniu 5 grudnia w kino-teatrze „Luna”. Przyznajemy, że recenzja ta, którą notabene otrzymaliśmy listownie od anonimowego autora, może aż nazbyt niekorzystnie oświetlała występ tej słynnej artystki i w pewnych miejscach złośliwie ośmieszała osobę p. Ordonówny. Jednakże trzeba przyznać, iż autor anonimowy podpisujący się pseudonimem Bohdan Przebój poruszył sprawę niepośledniej wagi.
Każdemu teatrowi przyjeżdżającemu do Pabianic, oraz wszystkim prawie artystom większej lub mniejszej miary zdaje się, że przyjeżdżają do wsi, dziury zabitej deskami od świata, gdzie w jakimś teatrzyku niby w stodole pokazać mogą kilka sztuczek, nie wysiliwszy się zbytnio i to mieszkańcom tej dziury powinno wystarczyć. Gorsza sprawa, iż domagają się oklasków, bisowań i bodajże entuzjazmu ze strony publiczności.
>Przypominamy sobie wszyscy wizyty różnorodnych teatrów, nie wyłączając teatru miejskiego w Łodzi, które złą organizacją, jeszcze gorszą dekoracją i lichą grą artystów rozczarowały publiczność pabianicką i pozostawiły po sobie niesmak i niechęć społeczeństwa.
Swego czasu zjechał do Pabianic jakiś rzekomo słynny tenor, który podczas wykonywania partii solowej Jontka z opery „Halka”, w przerwie dla nabrania tchu bezceremonialnie spluwał na deski sceny. Wszystkim wymienionym wyżej teatrom i artystom zdaje się, że mieszkańcy Pabianic, nosa poza obręb miasta nie wysunęli i że w ogóle nie mają pojęcia o sztuce, jaka by ona nie była.
Tego wszystkiego w dosłownym znaczeniu o występie p. Hanki Ordonówny powiedzieć nie możemy. Widać jednak było wyraźne lekceważenie publiczności, na całe szczęście niezbyt wyborowej. Już przed występem odznaczył się swą gruboskórnością otyły impresario artystki przy kontroli biletów, który pod adresem publiczności, robił swoje głupie uwagi, traktując ją jako motłoch uliczny.
Dopóki wielcy i mali artyści nie zrozumieją, ze Pabianicom należy się poważanie równoznaczne z innymi większymi miastami, dopóty społeczeństwo uprzedzone będzie do wszelkiego rodzaju występów zamiejscowych teatrów.
Toteż od czasu do czasu ostra krytyka w rodzaju Bohdana Przeboja jest ze wszech miar pożądana. (Głos Pabianicki, 9.12.1934)
Andrzej Sznajder w książce „Sekrety Łasku i Pabianic”, 2017 przedstawił Edwarda Juliusza Vortheila – człowieka zagadkę, którą trudno rozwikłać.
Nie ma już seansów w starym kinie… Ten Vortheil to postać zagadkowa, wręcz tajemnicza, a większość często sprzecznych informacji pochodzi z opowieści potomków jego pabianickiego wspólnika, Rudolfa Masickiego. Przyjmuje się, ze urodził się 12 września 1851 roku, nie wiadomo dokładnie gdzie. Według najczęściej powtarzanej wersji pochodził z Holandii. Jedna z legend głosi, ze za spowodowanie śmierci brata musiał uciekać z domu, więc wyjechał do Prus. Według innej zaś przybył na pruskie wtedy Mazury razem z rodziną, a jego rodzice zajmowali się tam rybactwem. Można też wyczytać, że urodził się w Tylży, było to wtedy pruskie miasto Tilsit, które dziś nazywa się Sowietsk i leży w obwodzie kaliningradzkim. Potwierdza to jego rosyjski paszport, którego kopię posiada w swoich zbiorach pabianickie muzeum. Są też tacy, którzy uważają, że Vortheil był Duńczykiem. Jedno jest pewne, choć jego nazwisko jest niemieckie, dość często występuje także w Holandii.
Nie wiemy, kiedy ani jak młody Eduard znalazł się w Rosji, gdzie miał studiować chemię na uniwersytecie w Dorpacie. Potem wyjechał do Paryża, zorganizował trupę teatralna, coś w rodzaju mobilnego varietes i wędrował z nią po całej Europie. W stolicy Francji zainteresował się modnym wynalazkiem braci Lumiere, opatentowanym w 1895 roku kinematografem. Było to nowatorskie urządzenie, działające jednocześnie jako kamera i projektor filmowy. Pozwalało na prawidłową reprodukcję ruchu na ekranie.
Vortheil poznał braci Lumiere osobiście, kupił od nich jeden z kinematografów i udał się z nim do Rosji, bo uważał, że tam dzięki znajomościom z czasów studiów zrobi z tego wynalazku najlepszy użytek. I nie pomylił się. Od razu trafił na carski dwór w Petersburgu i – jak podają Kazimierz Brzeziński i Andrzej Gramsz w swojej książce „Ulica Zamkowa w Pabianicach” – dostał od cara koncesję z numerem 1 na zastosowanie kinematografu na terenie cesarstwa.
Nakręcił, uważany przez wiele lat za anonimowy, film z koronacji cara Mikołaja II Romanowa, która się odbyła 26 maja 1896 roku. Potem, zaproszony przez obecnego na tej uroczystości szacha perskiego Nasira ad-Dina, wyjechał do Teheranu i przebywał tam przez dłuższy czas w randze nadwornego filmowca.
Na początku XX wieku przybył do Królestwa polskiego i osiadł w Łodzi, gdzie razem ze szwajcarskim inżynierem. Theodorem Junodem, ojcem Eugeniusza Bodo, otworzył przy Piotrkowskiej na rogu z ulicą Jaracza pierwszy na ziemiach polskich kinematograf. Uroczysta premiera filmowa odbyła się w 1903 roku. Potem siedzibę przeniesiono na ulicę Cegielnianą, gdzie otrzymała nazwę kinoteatr Urania. Panowie szybko się rozeszli, podobno poróżniło ich to, że Junod był tylko pracownikiem, a nie wspólnikiem Vortheila. Prawdziwa przyczyna była inna: Szwajcar preferował raczej wodewil i podobne małe teatrzyki, a Vortheil marzył o prawdziwym kinie.
Zdaje się, że podczas wycieczki po okolicznych przysiółkach Łodzi Vortheil przypadkiem zawitał do Pabianic i tak mu się to miasto spodobało, że około 1911 roku zakupił tu drewniany dom, a w następnym roku otrzymał pozwolenie na otwarcie kina. Motyw jego znajomości z Junodem przewija się w serialu telewizyjnym Bodo, choć nie wiedzieć czemu, pabianickie sceny do tego filmu nakręcono w Zgierzu, gdzie stara tkacka chałupa zagrała role kinematografu Vortheila.
Naprawdę mieścił się on w Pabianicach przy ul. św. Jana i na początku miał się nazywać Eldorado, według innych regionalistów od początku nosił nazwę Luna. Jeszcze przed wybuchem I wojny światowej Vortheil przystąpił do spółki z Rudolfem Masickim i razem prowadzili pabianicki kinoteatr aż do 1918 roku. Vortheil miał dobre układy we Francji, więc filmowe nowości często sprowadzał prosto z Paryża. Pomagała mu w tych interesach firma Gaumont.
Oprócz projekcji filmowych były też, podobnie jak w Łodzi, występy artystyczne. Mało kto dziś pamięta, że w czasach la belle epoque bywały w Pabianicach między innymi Pola Negri I Mieczysława Ćwiklińska, a z poczatkujących aktorów wpadał tu Eugeniusz Bodo. Takie spektakle umożliwiała bardzo duża jak na owe czasy sala, mogąca pomieścić nawet 500 widzów. Vortheil przy każdej nadarzającej się okazji również kręcił filmy. Fragmenty niektórych z nich się zachowały i można je dziś podziwiać w zbiorach pabianickiego muzeum.
Ze względu na pogarszający się stan zdrowia Vortheil zdecydował się na odsprzedanie interesu Masickiemu, co miało miejsce w 1918 roku. Ciężko chory mieszkał w domu przyjaciela jeszcze przez dziewięć lat. Zmarł w 1927 roku w wieku 76 lat i został pochowany na miejscowym cmentarzu ewangelickim.
Po latach jego dzieło, jak i mogiła popadły w zapomnienie. Po II wojnie światowej zabrano Masickim kino i upaństwowiono je. Zmieniono też nazwę na Mazur (widać komuś okolice Pabianic kojarzyły się z jeziorami). Przetrwało do polowy lat. 90, wreszcie nieużywany budynek zaczął powoli popadać w ruinę. Niedawno spadkobiercy Masickiego odzyskali zdewastowaną nieruchomość, więc jest jeszcze szansa na jej uratowanie.
Na szczęście znaleźli się również miejscowi pasjonaci, którzy przywrócili miastu zapomnianego twórcę pabianickiej kinematografii. Świetny fotografik, pracujący także jako asystent operatora przy wielu produkcjach filmowych, Zbigniew Gajzler, razem z łodzianinem Andrzejem Perzem zrobili w 2002 roku dokument filmowy o Vortheilu „Sny i marzenia pioniera kinematografii”. Zasługą Gajzlera jest też odnalezienie potomków Masickiego i wykorzystanie ich relacji w filmie. (…)
****
O pabianickich kinach pisała Aneta Zaspa w Nowym Życiu Pabianic nr 30/2003 r.: Kinematograf pojawił się w Pabianicach już przed I wojną światową. Mówi się, że to Eduard Julius Vortheil był założycielem pierwszego tutejszego przybytku X muzy. Dokumenty wskazują, że kino istniało już od 1910 roku, najpierw pod nazwą „Orion”, później „Eldorado”. W końcu, od 1912 roku, pod nazwą „Luna” jako własność Vortheila, a potem Rudolfa Masickiego, działało przez cały okres międzywojenny.
Niedługo po zakończeniu I wojny światowej monopol kinematografu przy ul. św. Jana został przełamany. W 1919 roku Linda Hegenbart czyniła starania o pozwolenie na urządzenie kina w sali przy ul. Zamkowej 1. Jednakże szybko tego zaniechała, być może dlatego, ze w tym samym czasie do sekcji budowlanej magistratu wpłynęło jeszcze jedno pismo, tym razem podpisane przez pabianickie koło Polskiej Macierzy Szkolnej, a dotyczące tego samego problemu. Koło PMS jako lokum zaproponowało jedną z sal Domu Ludowego. Kino nazwano „Zachęta”, a jego sala mogła pomieścić około 400 osób. W pierwszych latach działalności wyświetlano około 40 obrazów rocznie, a w tym specjalne pokazy filmów naukowych i dla dzieci.
W 1925 roku sekcji kinematograficznej, zajmującej się sprawami kina, przewodniczył Stanisław Szefer (I wiceprzewodniczący koła PMS w Pabianicach). Salę projekcyjną, zwaną też „salą teatralną”, udostępniano także miejscowym organizacjom, które przeprowadzały tam spotkania lub kursy.
4 kwietnia 1926 roku w Pabianicach rozpoczęło działalność trzecie, obok „Luny” i „Zachęty”, kino – Miejski Kinematograf Oświatowy. Mieściło się w gmachu przy ul. Gdańskiej. Lokum o powierzchni 736 metrów kwadratowych mogło pomieścić przeszło 750 osób. W uroczystym otwarciu kina uczestniczył ówczesny wojewoda łódzki, Darowski, kurator szkolny, Owiński, oraz delegaci instytucji społeczno-kulturalnych z sąsiednich miast.
Prace rozpoczęto w nieprzychylnych warunkach, ponieważ frakcje rządzące nie mogły osiągnąć porozumienia co do obsady pracowników i w ciągu sześciu tygodni kino nie miało stałego personelu. Bileterów zastępowali niżsi funkcjonariusze magistratu, kasjera – po kolei urzędnicy. Dopiero po sześciu tygodniach istnienia kino zyskało stały personel. Pierwszym jego kierownikiem został w 1928 roku Józef Sajda.
W dokumentach archiwalnych zapisano, że sala kina miała stać się „bazą wszelkich zamierzeń kulturalnych miasta”, a „pierwszym zadaniem kina było przyzwyczaić ludność do godziwej rozrywki”. Później sala kina była wykorzystywana także jako miejsce posiedzeń Rady Miejskiej, ponadto odbywały się tu akademie, koncerty, poranki dla młodzieży i dorosłych, rozdawano świadectwa uczniom oraz prezentowano wystawy. Przemawiał tu także prezydent RP – Stanisław Wojciechowski. Prowadzono odczyty, które miały być zaczątkiem Uniwersytetu Robotniczego, urządzano przedstawienia teatralne z udziałem aktorów łódzkich i warszawskich, pokazywano opery, operetki i rewie. Zapraszano znakomitych aktorów – Mieczysławę Ćwiklińską, Stefana Jaracza, Kazimierza Junoszę-Stępowskiego.
W 1929 roku prowizoryczne dekoracje, wykonywane przy użyciu kinowych krzeseł i stolików, zastąpiono stylowymi meblami i krajobrazami odmalowanymi przez dekoratora jednego z łódzkich teatrów, Konstantego Mackiewicza.
O repertuarze pisano w prasie: „Filmy wyświetlane w Kinematografie Miejskim dzielą się na dwie kategorie: pierwsza- to filmy rozrywkowe, wyświetlane zwykle od czwartku do niedzieli, druga – to filmy naukowe, pouczające i dozwolone dla dzieci, wyświetlane od poniedziałku do środy każdego tygodnia po cenach bardzo niskich”. W aktach czytamy, że „frekwencja ogólna dzięki istnieniu Kina Miejskiego podniosła się z 5000 osób tygodniowo do 15000 (…) co stanowi 30% ludności miasta stale do kin uczęszczających”.
W pierwszym roku działalności kino „Oświatowe” pokazywało głównie produkcję amerykańską, rzadziej filmy polskie i francuskie. Pabianiczanie mogli tu obejrzeć głównie dramaty i melodramaty określane jako „salonowo-sensacyjne” czy też „salonowo-erotyczne”, a także „życiowe”, najczęściej o miłości i zdradzie („Na falach namiętności”, „Mezalians”, „Kłamiesz, kobieto”). Pokazywano też filmy sensacyjne i dramaty wojenne, a obok tego hollywoodzkie komedie z Charlie Chaplinem i Haroldem Lloydem.
Krótkie filmy komediowe, zwane „groteskami”, wykorzystywano głównie jako nadprogramy. Od poniedziałku do środy kino dawało „programy oświatowe”, w skład których wchodziły filmy o tematyce geograficznej i przyrodniczej („Wielkie miasta Francji”, „Hodowla melonów”) oraz adaptacje literatury przygodowo-podróżniczej dla młodzieży („Robinson Kruzoe”, „Trzej muszkieterowie”). Podobny repertuar obowiązywał w „Zachęcie”. Królowały dramaty „erotyczne” i „życiowe”, przedstawiające tancerzy, śpiewaków i artystów kabaretu. Pojawiały się filmy sensacyjne, melodramaty, komedie z Patem i Patachonem. Muzyka była „dostosowana do obrazu”, a kierował nią M. Strzelecki.
Zarządcy kina stale ulepszali je zarówno pod względem technicznym, jak i estetycznym. W kinie przy ul. Gdańskiej wybudowano poczekalnię, obok, w głębi ogrodu, powstały ustępy. Tym samym zlikwidowano „ustępy przy samem kinie, zatruwające powietrze przed teatrem”.
Na początku roku 1929 zainstalowano w poczekalni „przyrząd o czterech głośnikach, transmitujących muzykę radiową, gramofonową i inną”, który służył także do transmisji na ulice przebiegu uroczystości, które odbywały się w sali kina. Miejskie Kino „Oświatowe” jako pierwsze w Pabianicach pokazywało filmy ze ścieżką dźwiękową. Umowę o udźwiękowienie kina magistrat podpisał 6 maja 1932 roku z firmą Polskie Zakłady Philips S-ka Akcyjna w Warszawie. W końcu 1933 roku udźwiękowiono też „Zachętę”, a nazwę tego kina zmieniono na „Nowości”.
W celu zwiększenia dochodów wprowadzono zmiany repertuarowe, one jednakże w pewnym stopniu niweczyły wcześniejsze ambitne plany programowe. W rezultacie kina miejskie powoli przestawały pełnić narzuconą im uprzednio funkcję szerzenia oświaty i kultury. W 1936 roku w Gazecie Pabianickiej pisano, że kina „nie wiadomo dlaczego noszą nazwy na opak. Jedno nosi nazwę „Oświatowe”, bo oświeca podlotki i niektórych naiwniaczków spośród dorosłych mężczyzn. Ostatnie tytuły wyświetlanych obrazów; „Pamiętnik kochanki”, „Manewry miłosne” – dużo mówiące. Drugie kino miejskie „Nowości” daje znowu jak na złość obrazy mocno „przechodzone”.
Na kilka lat przed wybuchem II wojny światowej nakazano gruntowne odnowienie kin, zwłaszcza budynku „Oświatowego”, z którego „tynk poodpadał i całość wygląda bardzo niechlujnie”. Prace wykonawcze powierzono pabianickim firmom: Antoniemu Hansowi, Krystkowi i Nowackiemu, Henrykowi Wendlerowi i Chrystianowi Messowi.
W przededniu wybuchu drugiej wojny światowej kino „Nowości” już praktycznie nie istniało. W 1939 roku sale projekcyjna przeznaczono na posiedzenia Rady Miejskiej, zebrania, odczyty, zabawy okolicznościowe, akademie, natomiast prezentację filmów całkowicie przejęło kino „Oświatowe” Wkrótce jednak i ono, a także ”Luna”, przestały służyć mieszkańcom miasta. Wojna przyniosła przewartościowanie ludzkich przyzwyczajeń.
****
Film „Quo vadis?” pabianiczanie obejrzeli 7,8 i 9 czerwca 1913 roku w kinie „Luna”. Gazeta Pabianicka (nr 40/1913) wchodząc naprzeciw powszechnemu zainteresowaniu filmem, zebrała wiele ciekawostek związanych z ekranizacją bestsellerowej powieści Henryka Sienkiewicza.
Z racji wystawienia i w naszym mieście obrazu kinematograficznego „Quo vadis?”, na czasie będzie podanie ciekawych szczegółów znajdujących się w prasie, a dotyczących sposobu przygotowania scen do zdjęć kinematograficznych.
Opowiada o tym poskramiacz lwów: Przede wszystkim dla zdjęć scen w starożytnym cyrku Maximus trzeba było urządzić olbrzymią arenę. Angażowano około tysiąca statystów, którzy mieli wyobrażać tłum zebrany w cyrku. Wymiary areny: 150 metrów długości i 60 metrów szerokości. Pod areną urządzono lochy podziemne na więzienie dla chrześcijan i klatki z lwami. Sto pięćdziesiąt chrześcijan wyprowadzono na arenę. Sygnał, skinienie cezara i otwarto podziemne klatki. Dzikie zwierzęta które dla całkowitej wyrazistości sceny głodziłem przez kilka dni, wypadają na arenę. Ja, ucharakteryzowany na niewolnika, stoję w pierwszym szeregu chrześcijan, aby móc utrzymać w karności swoje lwy. Zwierzęta, podjudzone dzikimi okrzykami chrześcijan, zbliżają się ku nim. Przestrzeń dzieląca tłum od lwów zmniejsza się z każdą sekunda, już tylko kilka metrów. Lwy rzucają się na chrześcijan. Obraz … przerwano. Artyści wyobrażający chrześcijan rozbiegają się na wszystkie strony. Z boku areny znajduje się sześć wielkich automatycznie zamykających się wrót. Jeden z lwów, sprytniejszy od innych, przemknął się między nogami artystów i wpadł z nimi za wrota. Tu rzuca się na jednego i rani go, reszta artystów dygocze w przerażeniu. Potem opowiadali, że za żadne skarby świata nie chcieliby już brać udziału w podobnym przedstawieniu. Sześć godzin wytężonej pracy musiałem użyć na to, żeby zapędzić lwy do klatki, które na wielkiej arenie czuły się jak na wolności. Cały artystyczny i techniczny personel obserwował z dachów i okien na górnych piętrach moje wysiłki. Dopiero późnym wieczorem udało mi się pozamykać lwy do klatki.
Przygnebiające wrażenie nie od razu minęło; artyści opuszczający fabrykę oglądali się co chwila poza siebie, czy lew ich nie goni. Dopiero kilkudniowa przerwa wpłynęła uspakajająco na ludzi i zwierzęta. Przez ten czas na arenie porozstawiano automatyczne laki, wyobrażające chrześcijan, i naszpikowano je mięsem.
Podczas drugiego zdjęcia wypuszczono znów lwy, które z żarłocznością rzuciły się na lalki i porozrywały je. Tym razem musiałem pozostawić lwy przez dwie doby na arenie, ponieważ, zapominając o karności, rzucały się na mnie, gdy tylko próbowałem zbliżyć się do nich. (…)
****
Życie Pabianic nr 15/2001 r. informowało: Zbigniew Gajzler i Andrzej Perz chcą nakręcić film o Juliusie Eduardzie Vortheilu – człowieku, który zbudował kino Luna (Mazur).
- Do Pabianic przyjechał na niedzielną wycieczkę z Łodzi, w której mieszkał i prowadził pierwsze stałe kino Urania. Jego wspólnikiem był Teodor Jounod, ojciec przedwojennego aktora Eugeniusza Bodo – wyjaśnia Zbigniew Gajzler. – U nas zachwycił się drewnianymi domami przy ulicy św. Rocha. Przypominały mu jego rodzinną Holandię.
Tutaj zamieszkał. W 1912 roku dostał pozwolenie na budowę kina. Przez 15 lat prowadził je z pabianiczaninem Rudolfem Masickim. Gdy zmarł w 1927 roku, pochowano go na cmentarzu ewangelickim.
- Najpierw odnalazłem przypadkiem jego grób – mówi Gajzler. – Zaintrygował mnie napis: „pionier kinematografii”. Zacząłem szukać informacji. Tak dotarłem do Stefanii i Józefa Masickich, których ojciec był wspólnikiem Vortheila.
- Dowiedzieliśmy się, że kupił aparat filmowy od słynnych braci Lumiere – twórców kina i nakręcił nim film z koronacji cara Mikołaja II – dodaje Andrzej Perz. – Z filmem tym dotarł nawet na dwór szacha Persji. Stamtąd wrócił z ogromnym majątkiem. Część majątku zainwestował w Pabianicach.
Film pod tytułem „Julius Eduard Vortheil – sny i marzenia”, jest w połowie finansowany przez Telewizję Polską oddział w Łodzi.
- Kultura bez biznesu nie istnieje – mówi Perz. – tak też było 100 lat temu, gdy Łódź i Pabianice były jednym z największych ośrodków kulturalnych w Polsce, gdzie kultura i sztuka była powiązana z biznesem. Dziś wracamy do tych tradycji. Żeby zrobić ten film, musimy korzystać ze sponsoringu. W zamian oferujemy wyjątkową reklamę. Ten film jest przygotowany na międzynarodowe festiwale i na trwałe zapisze się też w historii naszego miasta.
http://www.filmpolski.pl/fp/index.php?osoba=1110698
https://wkiniemazur.wordpress.com/e-j-vortheil/
****
Co się z „Mazurem” wyprawia?
Ostatni film wyświetlono w kinie „Mazur” 3 stycznia 1991 r. Była to „Szklana pułapka”. O godzinie 21.30 zamknęły się drzwi za ostatnim widzem. Są zamknięte do dziś. Przez ten czas zdążyły przed nim wyrosnąć metrowe chwasty, a w latarniach nad wejściem swoje młode wychowuje już czwarte pokolenie pabianickich gołębi.
Pierwsze kino w Pabianicach powstało około 1905 roku. Nazywało się „Eldorado” i mieściło się w drewniaku przy ul. św. Jana 1. (?) W cztery lata później o 10 numerów dalej, Juliusz E. Vortheil wybudował drugie kino. Holendra z pochodzenia urzekły kamieniczki (?) wybudowane przez jego rodaków przy ul. św. Jana. Sprzedał więc kino w Łodzi i przeniósł się do Pabianic. Swoje nowe kino wyposażył w secesyjne wnętrze i nazwał „Luna”. Wkrótce przyjął do interesu wspólnika – Rudolfa Masickiego, któremu z czasem kino odsprzedał. Nowy właściciel rozbudował „Lunę”. Dobudował scenę i zaplecze teatralne. Na otwarcie kino-teatru Eugeniusz Bodo, chrześniak Vortheila, sprowadził z Warszawy całe „Qui Pro Quo”.
W „Lunie” oprócz filmów, przynajmniej raz w miesiącu, pabianiczanie mogli obejrzeć któryś z teatrów krajowych. – Tu po raz pierwszy oglądałam opery „Cyrulik Sewilski” i „Madame Butterfly” - wspomina córka Rudolfa Masickiego, Stefania Śmiałkowska. Na deskach kino-teatru przy ul. św. Jana 11 występowały takie sławy polskiej sceny, jak Malicka, Jaracz, Węgrzyn, Ćwiklińska, Frenkiel, Stępowski. Tu także odbywały się miejskie uroczystości, akademie, wiece, imprezy szkolne.
Po wojnie w 1945 r. pełnomocnik rządu ds. kinematografii w Ministerstwie Kultury i Propagandy rozwiązał sprawę prywatnych kin w Polsce. Ich właściciele „wydzierżawili” państwu swe obiekty, a zapłatę za to odroczono na czas nieokreślony. Niektórzy z nich, w tym także właściciele „Luny”, domagali się zwrotu pieniędzy, więc w 1951 r. rozwiązano sprawę raz na zawsze. Kino wywłaszczono na rzecz państwa. Podstawą do tego było rozporządzenie Prezydenta RP z 1933 r. „ o przejęciu przez państwo terenów niezbędnych dla wojska w wypadku prowadzenia wojny”. Dodatkowo podparto się dekretem z 1948 roku o wywłaszczeniu majątku zajętego na cele użyteczności publicznej. Kino dostało się pod zarząd Okręgowego Przedsiębiorstwa Rozpowszechniania Filmów w Łodzi. Straciło w tym czasie balkon, zaplecza teatralne, scenę, lustra, plusze i złocenia, a zdobyło nową nazwę. Z „Luny” zrobiono „Mazura”.
Spadkobiercy ostatniego właściciela kina, Stefania Śmiałkowska i jej brat, od czerwca 1990 r. starają się odzyskać rodzinna własność. Na razie bez skutku.
W 1990 r. rozwiązano OPRF, a powstała z niego Instytucja Filmowa Dystrybucji Filmów „Helios” chętnie pozbyłaby się „Mazura”. Kino nie zarabia, a kosztuje. Dyrektor „Heliosa” – Parzyjagła zaproponował miastu skomunalizowanie 803 metrów kwadratowych przy ul. św. Jana 11. Urząd nie spieszy się jednak. Czeka na rozstrzygnięcie postępowania administracyjnego o zwrot nieruchomości, które toczy się na wniosek byłych właścicieli. (NŻP nr 26/1994)
Kto kupi ruiny?
Budynek kina Mazur przy ul. św. Jana się rozlatuje. Przez dziurawy dach płyną strugi deszczu, a nie ogrzewane ściany się sypią. Tak wygląda dziś największe i najlepsze niegdyś pabianickie kino.
- W 1945 roku skarb państwa zabrał nam kino – mówi Stefania Śmiałkowska, współwłaścicielka kina. – Po pół wieku oddał nam zdewastowany budynek. Bez krzeseł na widowni, instalacji elektrycznej i aparatury kinowej.
Dziś budynek po kinie Mazur jest wystawiony na sprzedaż. Ma on 700 metrów kw. powierzchni i 3 pokoje biurowe na górze.
- Byli różni kupcy – przyznaje pani Śmiałkowska. – Jedni chcieli tu handlować, inni zamierzali urządzić magazyn mebli. Pojawili się nawet panowie z organizacji religijnych z chęcią przetworzenia budynku na kościół. Ktoś planował zrobić tu bank. Nie doszliśmy jednak do porozumienia. Jeden z poważniejszych kupców oferował nam po 150 zł za metr. Uważaliśmy, że to za mało.
Spadkobiercy ostatniego właściciela kina – pana Masickiego chcą sprzedać ten budynek. Czekają na dobrego kupca, z którym są gotowi rozpocząć negocjacje. (ŻP nr 23/1997 r.)
„Mazur” za 850.000 zł
Na odrapanej ścianie zrujnowanego kina przy ulicy św. Jana pojawił się baner z napisem „Sprzedam”. Za 803 metry kwadratowe pod dziurawym dachem właściciel „Mazura” chce 850 tysięcy złotych. Pamiętacie te czasy, gdy chodziło się tutaj na amerykańskie filmy?
Prawie sto lat temu na występy aktorów: Mieczysławy Ćwiklińskiej, Stefana Jaracza albo Kazimierza Junoszy Stępowskiego do kina przy św. Jana przychodziło nawet 600 pabianiczan, tzw. śmietanki towarzyskiej. Widzów witali lokaje ubrani w ciemnowiśniowe liberie. Podczas antraktów częstowano lampką szampana i filiżanką kawy.
O ty, że jeszcze przed pierwszą wojną światową w Pabianicach było miejskie kino, wiemy z dokumentów historycznych. W „papierach” z 1910 roku można przeczytać, iż najemcą drewnianego budynku u zbiegu ulic św. Jana i św. Rocha był Ludwik Rece. To on założył kino „Eldorado” i kabaret „Orion”. Kino i kabaret mieściły się w budynku z dwuspadowym dachem. Do głównej sali prowadziły trzy pary szerokich drzwi.
Rok później do Pabianic przywędrował Holender Eduard Julius Vortheil, syn rybaka, podróżnik, fotograf i posiadacz kinematografu braci Lumiere – pierwszego aparatu filmowego. Vortheil, który wrócił z Persji, postanowił się osiedlić nad Dobrzynką. Kupił dom i rozpoczął starania o budowę kina. W wolnych chwilach kręcił filmy na wyścigach konnych w Ksawerowie. 2 czerwca 1912 roku Holender dostał zezwolenie na kino, podpisane przez carskiego gubernatora z Piotrkowa.
Do lata 1913 roku w miejscu starego „Eldorada” stanął murowany budynek kina o nazwie „Luna”. Był to pierwszy w Polsce obiekt przeznaczony do wyświetlania filmów ( wcześniej filmy pokazywano w teatrach). Budynek był solidny, z ażurową balustradą, pilastrami, frontonem i ozdobnymi obramieniami okien. Z Łodzi i Piotrkowa przyjeżdżano go podziwiać.
Podczas pierwszej wojny światowej Vortheil wszedł w spółkę z Rudolfem Masickim, synem zamożnych kupców mieszkających w Ksawerowie. Fotografii i kinematografii młody Masicki uczył się na studiach w Berlinie. Z końcem wojny schorowany Vortheil odsprzedał mu kino. Pionier kinematografii zmarł w 1927 roku. Spoczywa na pabianickim cmentarzu.
W latach 20. zeszłego wieku widownia „Luny” mogła pomieścić 600 widzów. Zachwycała secesyjnym wystrojem. Obsługa kina nosiła liberie dobrane do koloru budynku. W poczekalni goście siedzieli przy stolikach z marmurowymi blatami, popijając kawę, herbatę lub wino. Ściany holu zdobiło ogromne lustro i kopie obrazów pędzla Henryka Siemiradzkiego. Na pierwszym piętrze usytuowano loże.
Podczas wyświetlania filmów niemych grał czteroosobowy zespół muzyczny lub sam pianista. Pierwszym filmem dźwiękowym jaki mogli obejrzeć pabianiczanie, była ekranizacja „Halki”. Dźwięki odtwarzano z płyty celuloidowej. Dopiero w 1928 roku płyty zastąpiono taśmami filmowymi, na których był nagrany dźwięk.
Wyświetlano komedie, dramaty sensacyjne, obyczajowe, historyczne, wojenne i biblijne oraz filmy przyrodnicze. Spośród obrazów zagranicznych były produkcje francuskie, włoskie, amerykańskie i szwedzkie. Raz w miesiącu na deskach sceny „Luny” gościły teatry z całej Polski. W Pabianicach występowały ówczesne sławy: Mieczysława Ćwiklińska (była żona pabianiczanina Zygmunta Bartkiewicza), Józef Węgrzyn, Kazimierz Junosza Stępowski, Maria Malicka i Eugeniusz Bodo.
W „Lunie” urządzano tez odczyty, akademie i wiece. W przeddzień wybuchu drugiej wojny światowej kończono remont budynku. Wkrótce okupanci przejęli kino. Od października 1939 roku wstęp na widownię mieli tylko Niemcy. Rudolf Masicki zginął w hitlerowskim obozie zagłady w Oświęcimiu.
Po wojnie komuniści upaństwowili „Lunę”. Na stylowym balkonie zamontowano dużą kabinę projekcyjną. Nad drzwiami zawisł napis z nową nazwą – „Polonia”. Niebawem „Polonię” zastąpił kompletnie pozbawiony sensu „Mazur”. W Polsce Ludowej najchętniej oglądano tu filmy amerykańskie, zwłaszcza westerny, japońskie filmy o gigantycznych potworach oraz krajowe produkcje: „Skarb”. „Pan Wołodyjowski”, „Hubal”, „Trędowata”, „Milion za Laurę”, „Hallo Szpicbródka” .
Gdy runął Mur Berliński, kina w Polsce znowu mogły być prywatne. Tomasz Chmielewski wygrał wtedy przetarg na prowadzenie „mazura”. Jednak dwa lata później przeniósł interes na ulicę Gdańską, do mniej zaniedbanego budynku kina „Robotnik”, które przechrzcił na „Tomi”. W „Mazurze” urządzano dyskoteki, chciano też otworzyć hurtownię.
W 1996 roku potomkowie Masickiego: córka Stefania Śmiałkowska-Masicka oraz synowie Józef i Jan odzyskali budynek kina. Gwarantował im to wyrok sadu. Niedługo potem „Mazur” został wystawiony na sprzedaż. Powód? 91-letnia wówczas Stefania Masicka nie miała pieniędzy na podatki od nieruchomości. Kino kupili Romowie. Odtąd stało puste, niszczało i obracało się w ruinę.(ad) (Życie Pabianic nr 33/2019 r.)
Wybrał Pabianice
Pabianiczanin był operatorem filmowym i kinooperatorem, a do tego jeszcze reżyserem filmowym i montażystą. Ten pabianiczanin nazywał się… Eduard Vortheil. Jak do miasta pod Łodzią trafił Holender, którego gościli i cenili rosyjski car i szach perski?
Jest w starej części cmentarza ewangelickiego w Pabianicach – dziś już właściwie ekumenicznego- skromny i dość zaniedbany nagrobek. Nazwisko wyryte na płycie tylko z pozoru wygląda na niemieckie i pewnie dlatego specjalnie nie dziwi przechodniów, jeśli ci zechcą w ogóle na grób zwrócić uwagę. W tej części nekropolii pochowanych jest kilka pokoleń przybyszów z Niemiec, którzy w XIX wieku osiedli w Pabianicach, by zakładać tu tkackie manufaktury, a potem przekształcać je w większe czy mniejsze fabryki: przędzalnie, tkalnie, wykończalnie, farbiarnie.
Ale Eduard Virtheil nie był Niemcem i nigdy nie parał się tkactwem. Pochodził z Niderlandów, a niektóre źródła wskazują na Kurlandię. Kim zaś był z zawodu? Trudno określić. Musi wystarczyć to, dzięki czemu zapisał się w historii – wielką fascynacją ruchomymi obrazami, utrwalonymi na celuloidowej taśmie, czyli kinematografem. Archaiczne określenie jest tu całkiem na miejscu, albowiem Vortheil dawał upust swojej pasji na przełomie XIX i XX wieku, a więc dla kina prekursorskim.
Trudno dziś dociec, co w młodym człowieku o imieniu Eduard wywołało ową pasję. Faktem jest, że bywał w Paryżu i udało mu się przeniknąć do środowiska, w którym bracia Auguste i Louis Jean Lumiere najpierw eksperymentowali, a wkrótce zaczęli być sławni z powodu opatentowania przez nich (był rok 1890) wynalazku, jakim była aparatura do wykonywania ruchomych zdjęć i ich projekcji. Podobno Vortheil na tyle zbliżył się do braci wynalazców, że chwalił się przyjacielską zgoła z nimi zażyłością. Nie jest do końca pewne, czy tak właśnie było, wiadomo natomiast, że na tyle opanował technikę posługiwania się wynalazkiem Francuzów, iż wyjechał z Paryża jako człek potrafiący nakręcić film, a nadto umiejący wyświetlić go przed gawiedzią.
Był to więc całą gębą – jak to dziś byśmy powiedzieli- operator filmowy i kinooperator w jednej osobie, a jeszcze przecież reżyser i montażysta, by wymienić tylko tych uczestników procesu produkcji filmowej.
Z takim bagażem wielce zadziwiających umiejętności zjawił się Vortheil na ziemiach polskich objętych zaborem rosyjskim, choć jeszcze nie w Pabianicach. Musiał zapewne mieć niejakie trudności z publicznym prezentowaniem tych umiejętności, bo udał się do stolicy imperium po carski patent na swoją działalność. Uzyskał ów urzędowy dokument, opatrzony numerem 001, z mocą obowiązywania nie tylko na ziemiach zagrabionych Polsce, ale na terenie całego imperium.
Imperatora najwyraźniej zainteresowało wielce oryginalne zajęcie „olendra”, a wyraz temu dał w sposób równie oryginalny – zlecił Vortheilowi sfilmowanie zaślubin następcy tronu, księcia Pawła Romanowa. Film ten zachował się do dzisiaj, stanowiąc nieoceniony wprost rarytas światowych archiwaliów filmowych.
Dla Vortheila kręcenie imperatorskich zaślubin zaowocowało jeszcze jednym, jakże znamiennym skutkiem – szach Persji, będąc gościem weselnym i widząc pracę operatora, zapałał chęcią posiadania również swojego filmu i zaprosił Vortheila na dwór do Teheranu. Kilka miesięcy bawił on tam, dokumentując na taśmie najrozmaitsze sceny z dworskiego życia muzułmańskiego władcy.
Unurzanego w blichtrze wielkich dworów monarszych filmowca w pewnym momencie los przywiódł do … Łodzi. Uznał pewnie, że w mieście rosnących z miesiąca na miesiąc fortun fabrykanckich będzie można zarobić na oferowaniu mieszkańcom nowinkarskiej rozrywki. Tu działał już jednak bardziej jako menedżer (antreprener się mówiło wtedy). Otworzył przy ulicy Piotrkowskiej kinoteatr, gdzie publiczność mogła oglądać zarówno filmy, jak i lekkie sztuki teatralne, wodewile i inne występy artystyczne.
Pora teraz zacząć wątek pabianicki w życiu Eduarda Vortheila. Otóż mieszkając w pełnej zgiełku, dymu i i innych nie tylko fabrycznych smrodów (brak miejskiej kanalizacji) Łodzi, ów cudzoziemskiego pochodzenia światowiec lubił organizować sobie wypady za miasto. Na trasie jednej wycieczki znalazły się Pabianice, które Vortheila zauroczyły. Nie ogólną urodą tak samo fabrycznego jak Łódź, tyle że znacznie mniejszego miasta, a niewielkim swym fragmentem wokół skrzyżowania ulic Świętojańskiej i św. Rocha. Było tam skupisko domów tkaczy ściągniętych na osadników z terenów Łużyc i Saksonii. Domy zbudowali z grubych drewnianych bali, strome dachy kryli gontem. Na ich widok Vortheil miał ponoć przeżyć deja vu: jako żywo przypominały mu one rodzinne strony.
Dziś jeszcze można się przekonać, jak owe domy wyglądały. Przetrwał wprawdzie tylko jeden, ale za to starannie odrestaurowany.
Vortheil musiał nieraz być w Pabianicach, skoro podjął zamiar otworzenia tam kina. Jak postanowił, tak zrobił, a przypomnijmy, że były to ledwie pierwsze lata XX wieku. Nazwę nadał kinu światową – Eldorado, ale rzeczywistość była zgrzebna. Filmy wyświetlano w drewnianej szopie przy ul. Świętojańskiej, w sąsiedztwie domów, które budziły u kiniarza tyle sentymentu. Niedługo zresztą ta szopa przetrwała, bo publiczność dopisywała i Virtheil wystawił solidniejszy już budynek kina, które nazwał inaczej – Luna.
Potem doszło do spotkania zakochanego w kinematografie cudzoziemca z pabianiczaninem równie rozmiłowanym w nowym rodzaju sztuki. Nazywał się Rudolf Masicki i mieszkał w pobliżu Luny, przy ulicy św. Rocha. Spotkanie zaowocowało transakcją, w wyniku której właścicielem kina został pabianiczanin. Rozbudował obiekt, film mogło oglądać na jednym seansie aż sześciuset widzów. Kino przetrwało i okupację hitlerowską (rzecz jasna jako przybytek nur fur Deutsche) i okres PRL.
Posierpniowych przemian prywatyzacyjnych jednak nie przetrwało. Pojawił się właściciel, który próbował prowadzić je na własny rachunek, ale nie sprostał wymogom czynszowym narzuconym przez spadkobierców Masickiego. Po Lunie został mocno zdewastowany budynek i żywa pamięć co starszych pabianiczan.
Kontakty między Vortheilem a Masickim nie sprowadzały się wyłącznie do transakcji. Zrodziła się zażyłość i Votheil zamieszkał w domu Masickich. Tam dożył swoich lat. Pochowano go na cmentarzu ewangelickim.
Zadziwiające, jak mało popularna jest pamięć o Vortheilu. W Pabianmicach mało kto o nim wie. W archiwach łódzkiej telewizji jest film dokumentalny, prezentujący jego postać, nakręcony w latach 90. poprzedniego wieku. Mnie wielce zadziwiło to, że ani słowa o Vortheilu nie ma w wydanej przez Stowarzyszenie Filmowców Polskich w 2009 roku książce Edwarda Zajicka „Poza ekranem. Polska kinematografia w latach 1896-2005”.
W Muzeum Miasta Pabianic jest film dokumentalny prezentujący proces powstawania tkaniny w fabryce „Krusche-Ender”. Jest to właściwie fragment filmu. Na otwarciu muzealnej wystawy, zatytułowanej „Królowie bawełny”, zaprezentowano go publiczności utrzymując, że to film autorstwa właśnie Eduarda Vortheila… (Kazimierz Brzeziński „Porzucił rosyjskiego cara i perskiego szacha. Wybrał Pabianice”, Nasza Historia nr2/2014 r.)
https://www.youtube.com - kino Mazur w Pabianicach
Wybrał Pabianice
Pabianiczanin był operatorem filmowym i kinooperatorem, a do tego jeszcze reżyserem filmowym i montażystą. Ten pabianiczanin nazywał się… Eduard Vortheil. Jak do miasta pod Łodzią trafił Holender, którego gościli i cenili rosyjski car i szach perski?
Jest w starej części cmentarza ewangelickiego w Pabianicach – dziś już właściwie ekumenicznego- skromny i dość zaniedbany nagrobek. Nazwisko wyryte na płycie tylko z pozoru wygląda na niemieckie i pewnie dlatego specjalnie nie dziwi przechodniów, jeśli ci zechcą w ogóle na grób zwrócić uwagę. W tej części nekropolii pochowanych jest kilka pokoleń przybyszów z Niemiec, którzy w XIX wieku osiedli w Pabianicach, by zakładać tu tkackie manufaktury, a potem przekształcać je w większe czy mniejsze fabryki: przędzalnie, tkalnie, wykończalnie, farbiarnie.
Ale Eduard Virtheil nie był Niemcem i nigdy nie parał się tkactwem. Pochodził z Niderlandów, a niektóre źródła wskazują na Kurlandię. Kim zaś był z zawodu? Trudno określić. Musi wystarczyć to, dzięki czemu zapisał się w historii – wielką fascynacją ruchomymi obrazami, utrwalonymi na celuloidowej taśmie, czyli kinematografem. Archaiczne określenie jest tu całkiem na miejscu, albowiem Vortheil dawał upust swojej pasji na przełomie XIX i XX wieku, a więc dla kina prekursorskim.
Trudno dziś dociec, co w młodym człowieku o imieniu Eduard wywołało ową pasję. Faktem jest, że bywał w Paryżu i udało mu się przeniknąć do środowiska, w którym bracia Auguste i Louis Jean Lumiere najpierw eksperymentowali, a wkrótce zaczęli być sławni z powodu opatentowania przez nich (był rok 1890) wynalazku, jakim była aparatura do wykonywania ruchomych zdjęć i ich projekcji. Podobno Vortheil na tyle zbliżył się do braci wynalazców, że chwalił się przyjacielską zgoła z nimi zażyłością. Nie jest do końca pewne, czy tak właśnie było, wiadomo natomiast, że na tyle opanował technikę posługiwania się wynalazkiem Francuzów, iż wyjechał z Paryża jako człek potrafiący nakręcić film, a nadto umiejący wyświetlić go przed gawiedzią.
Był to więc całą gębą – jak to dziś byśmy powiedzieli- operator filmowy i kinooperator w jednej osobie, a jeszcze przecież reżyser i montażysta, by wymienić tylko tych uczestników procesu produkcji filmowej.
Z takim bagażem wielce zadziwiających umiejętności zjawił się Vortheil na ziemiach polskich objętych zaborem rosyjskim, choć jeszcze nie w Pabianicach. Musiał zapewne mieć niejakie trudności z publicznym prezentowaniem tych umiejętności, bo udał się do stolicy imperium po carski patent na swoją działalność. Uzyskał ów urzędowy dokument, opatrzony numerem 001, z mocą obowiązywania nie tylko na ziemiach zagrabionych Polsce, ale na terenie całego imperium.
Imperatora najwyraźniej zainteresowało wielce oryginalne zajęcie „olendra”, a wyraz temu dał w sposób równie oryginalny – zlecił Vortheilowi sfilmowanie zaślubin następcy tronu, księcia Pawła Romanowa. Film ten zachował się do dzisiaj, stanowiąc nieoceniony wprost rarytas światowych archiwaliów filmowych.
Dla Vortheila kręcenie imperatorskich zaślubin zaowocowało jeszcze jednym , jakże znamiennym skutkiem – szach Persji , będąc gościem weselnym i widząc pracę operatora, zapałał chęcią posiadania również swojego filmu i zaprosił Vortheila na dwór do Teheranu. Kilka miesięcy bawił on tam, dokumentując na taśmie najrozmaitsze sceny z dworskiego życia muzułmańskiego władcy.
Unurzanego w blichtrze wielkich dworów monarszych filmowca w pewnym momencie los przywiódł do … Łodzi. Uznał pewnie, że w mieście rosnących z miesiąca na miesiąc fortun fabrykanckich będzie można zarobić na oferowaniu mieszkańcom nowinkarskiej rozrywki. Tu działał już jednak bardziej jako menedżer (antreprener się mówiło wtedy). Otworzył przy ulicy Piotrkowskiej kinoteatr, gdzie publiczność mogła oglądać zarówno filmy, jak i lekkie sztuki teatralne, wodewile i inne występy artystyczne.
Pora teraz zacząć wątek pabianicki w życiu Eduarda Vortheila. Otóż mieszkając w pełnej zgiełku, dymu i i innych nie tylko fabrycznych smrodów (brak miejskiej kanalizacji) Łodzi, ów cudzoziemskiego pochodzenia światowiec lubił organizować sobie wypady za miasto. Na trasie jednej wycieczki znalazły się Pabianice, które Vortheila zauroczyły. Nie ogólną urodą tak samo fabrycznego jak Łódź, tyle że znacznie mniejszego miasta, a niewielkim swym fragmentem wokół skrzyżowania ulic Świętojańskiej i św. Rocha. Było tam skupisko domów tkaczy ściągniętych na osadników z terenów Łużyc i Saksonii. Domy zbudowali z grubych drewnianych bali, strome dachy kryli gontem. Na ich widok Vortheil miał ponoć przeżyć deja vu: jako żywo przypominały mu one rodzinne strony.
Dziś jeszcze można się przekonać, jak owe domy wyglądały. Przetrwał wprawdzie tylko jeden, ale za to starannie odrestaurowany.
Vortheil musiał nieraz być w Pabianicach, skoro podjął zamiar otworzenia tam kina. Jak postanowił, tak zrobił, a przypomnijmy, że były to ledwie pierwsze lata XX wieku. Nazwę nadał kinu światową – Eldorado, ale rzeczywistość była zgrzebna. Filmy wyświetlano w drewnianej szopie przy ul. Świętojańskiej, w sąsiedztwie domów, które budziły u kiniarza tyle sentymentu. Niedługo zresztą ta szopa przetrwała, bo publiczność dopisywała i Virtheil wystawił solidniejszy już budynek kina, które nazwał inaczej – Luna.
Potem doszło do spotkania zakochanego w kinematografie cudzoziemca z pabianiczaninem równie rozmiłowanym w nowym rodzaju sztuki. Nazywał się Rudolf Masicki i mieszkał w pobliżu Luny, przy ulicy św. Rocha. Spotkanie zaowocowało transakcją, w wyniku której właścicielem kina został pabianiczanin. Rozbudował obiekt, film mogło oglądać na jednym seansie aż sześciuset widzów. Kino przetrwało i okupację hitlerowską (rzecz jasna jako przybytek nur fur Deutsche) i okres PRL.
Posierpniowych przemian prywatyzacyjnych jednak nie przetrwało. Pojawił się właściciel, który próbował prowadzić je na własny rachunek, ale nie sprostał wymogom czynszowym narzuconym przez spadkobierców Masickiego. Po Lunie został mocno zdewastowany budynek i żywa pamięć co starszych pabianiczan.
Kontakty między Vortheilem a Masickim nie sprowadzały się wyłącznie do transakcji. Zrodziła się zażyłość i Votheil zamieszkał w domu Masickich. Tam dożył swoich lat. Pochowano go na cmentarzu ewangelickim.
Zadziwiające, jak mało popularna jest pamięć o Vortheilu. W Pabianmicach mało kto o nim wie. W archiwach łódzkiej telewizji jest film dokumentalny, prezentujący jego postać, nakręcony w latach 90. poprzedniego wieku. Mnie wielce zadziwiło to, że ani słowa o Vortheilu nie ma w wydanej przez Stowarzyszenie Filmowców Polskich w 2009 roku książce Edwarda Zajicka „ Poza ekranem. Polska kinematografia w latach 1896-2005”.
W Muzeum Miasta Pabianic jest film dokumentalny prezentujący proces powstawania tkaniny w fabryce „Krusche-Ender”. Jest to właściwie fragment filmu. Na otwarciu muzealnej wystawy, zatytułowanej „Królowie bawełny”, zaprezentowano go publiczności utrzymując, że to film autorstwa właśnie Eduarda Vortheila… (Kazimierz Brzeziński „Porzucił rosyjskiego cara i perskiego szacha. Wybrał Pabianice”, Nasza Historia nr2/2014 r.)
Autor: Sławomir Saładaj