Raporty wywiadu AK
A pomniejsz czcionkę A standardowy rozmiar A powiększ czcionkęPrezentujemy fragmenty raportów wywiadowczych Armii Krajowej, które przybliżają obraz nazistowskich Pabianic. Raporty z lat 1942 oraz 1943-1944 były sporządzane na podstawie doniesień członków AK. Funkcję szefa wywiadu Komendy Obwodu Armii Krajowej pełnił wtedy Zygmunt Luboński „Sęk” (1919-2002). Raporty przynoszą wiele nieznanych dotąd informacji na temat sytuacji politycznej, nastrojów społecznych, warunków życia, terroru okupanta. Wybrane raporty dotyczą przede wszystkim końcowego okresu wojny. Członkowie podziemia akowskiego i komunistycznego gromadzą broń i odbywają ćwiczenia. Zarysowuje się mocny podział między tymi ugrupowaniami. Organizacje konspiracyjne idą wówczas w rozsypkę spowodowaną licznymi aresztowaniami. Jednocześnie mieszkańcy oczekują zakończenia okupacyjnego koszmaru. W kręgu zainteresowania wywiadowców znalazło się również pabianickie getto. Tajne dokumenty trafiały do Komendy Okręgu AK.
Raport sytuacyjny - kwartalny (1944)
Postawa społeczeństwa
Przedłużająca się wojna nie załamała ducha naszego narodu. Pomimo szykan i nieznośnego nacisku, jaki na nas wywiera okupacja, powszechna jest wiara w zwycięstwo i zgnębienie wroga. W obecnej sytuacji znamienne jest tylko znaczne zmniejszenie liczby wierzących w szybkie zakończenie wojny. Przewiduje się, że to jeszcze potrwa dość długo; i pomimo, że każdy dzień zadaje nam poważne straty, pomimo że coraz trudniej żyć – słyszy się zdanie: „Jak się ma skończyć byle jak, to lepiej niech potrwa długo jeszcze, ale niech się skończy dobrze.
Po śmierci gen. Sikorskiego, obecny rząd nasz cieszy się mniejszą popularnością, ale wcale nie mniejszym zaufaniem społeczeństwa w kraju. Członkowie rządu to ludzie mniej znani, a więc mniej popularni wśród mas. Pomimo to, wszelkie posunięcia Rządu przyjmowane są z całym zaufaniem i zrozumieniem wyjątkowo trudnej sytuacji naszych reprezentantów w Anglii.
Społeczeństwo polskie pragnie formy rządzenia wybitnie demokratycznej. Powszechne jest spodziewanie, że nasz przyszły rząd otoczy większą niż przed wojną opieką „szarego człowieka”, dołoży starań, by zapewnić mu warunki pracy, rozwoju gospodarczego i kulturalnego. Bardzo niechętnie wspomina się przedwojenne ustawy, zapewniające hegemonię elementu obcego w kraju, nad rdzennymi Polakami, jako wynik nadmiernej tolerancji i źle pojętej równości.
Różnice międzywarstowe zatarły się niemal całkowicie, a przynajmniej nie rzucają się w oczy. Warstwy posiadające – nie posiadają, inteligencja zmuszona została do pracy najzwyklejszego robotnika, robotnicy i chłopi, a szczególnie ci ostatni, bardzo mocno odczuli co to znaczy okupacja. Wspólna bieda i wspólnie przeżywane cierpienia za wspólną sprawę dokonały skuteczniej dzieła konsolidacji społeczeństwa, od krzykliwej propagandy i protekcjonalnego „poklepywania po łopatce”.
Stosunek do okupanta nie uległ zmianie. Pomimo usiłowań niemieckich zjednania sobie poszczególnych jednostek społeczeństwa polskiego, panuje pogląd, że wszyscy Niemcy, jako członkowie narodu zaborców i łupieżców, odpowiedzialni są równomiernie za dokonywane zbrodnie i wszyscy muszą ponieść zasłużoną karę.
Sytuacja polityczna chwili obecnej jest wyjątkowo pomyślna dla propagandy komunistycznej (sukcesy wojsk sowieckich, kapitalnie ważny udział Stalina w konferencji w Teheranie). Ale choć obserwuje się, jak zresztą zawsze w analogicznych wypadkach, wybitny zwrot na lewo w sposobie pojmowania życia i ustroju społecznego – to jednak poważnych obaw skomunizowania naszego społeczeństwa nie spostrzega się. Owszem, możemy podyskutować o komunizmie, możemy analizować stosunki w Sowietach, ale każdy to rozumie, że przed wprowadzeniem u nas ustroju sowieckiego należy się bardzo poważnie zastanowić. Tym niemniej, nad sprawą komunizmu i propagandy komunistycznej należy starannie czuwać i stale obserwować jej poczynania i rozwój.
Stronnictwa polityczne
Stronnictwo Narodowe prowadzi na naszym terenie nadal bardzo ostrożną akcję wśród swych członków. Po aresztowaniach ściągnięto od nich wszelkiego rodzaju podręczniki i instrukcje. Ostatnio daje się zauważyć chęć porozumienia z innymi grupami bojowymi, co do ewentualnej przyszłej akcji zbrojnej i jej uzgodnienia. Grupa bojowa Stronnictwa Narodowego jest dość starannie szkolona przez instruktorów i posiada prawdopodobnie znaczną ilość broni. Sześciu członków ukończyło w Warszawie specjalny kurs bojowy dla podchorążych. Prawdopodobnie w ramach szkolenia, brali oni udział w niektórych akcjach dywersyjnych.
Komuniści posiadają doskonałą rutynę konspiracyjną sprzed wojny. Ostatnio działalność ich ożywiła się znacznie. Wykazują znaczną ruchliwość, odbywając zebrania nawet z udziałem do 10 osób. Do miejscowej organizacji komunistycznej przyjeżdżają delegaci z okolicy. Obecna sytuacja polityczna dodaje im ducha i zachęca do aktywniejszego działania. Znaczniejsze ożywienie wykazuje grupa młodych, wśród której daje się zauważyć dość znaczny odsetek byłych uczniów gimnazjalnych. Komuniści znajdują poparcie wśród miejscowych komunistów Niemców. Jeden z nich stara się zapewnić miejscowemu dygnitarzowi partyjnemu motocykl do dyspozycji w działaniach powojennych. Od Niemców również otrzymują najświeższe wiadomości radiowe. Ostatnio kolportują wśród swych członków powielaną przez okręgowy Komitet Polskiej Partii Robotniczej gazetkę i sprzedają po marce za sztukę specjalnie drukowane karteczki z napisem : „dla rodzin pokrzywdzonych przez faszystów”. Jest to zbiórka, z której dochód przeznaczono jako pomoc świąteczną dla najuboższych członków.
Mniejszości narodowe
Żydów na terenie obwodu nie ma.
Niemcy stracili prawie wszyscy wiarę nie tylko w zwycięstwo, ale nawet w jako takie możliwe wyjście z obecnej sytuacji. Zamożniejsi przygotowują się do ucieczki z naszego terenu, upłynniając swój majątek. Nastroje fatalne dotychczas – jeszcze pogorszyły się po ewakuacji berlińczyków i osiedlaniu ich u nas. Nienawiść przybyszów z Reichu do miejscowych Niemców pogłębia się coraz wyraźniej. Nielegalny handel znajduje coraz liczniejszych zwolenników. Nagminnie panuje: wykręcanie się wszelkimi sposobami przed służbą wojskową i usiłowanie zjednania sobie wpływowych Polaków, by ich bronili w momencie przełomowym. Ostatnio miał miejsce wypadek, ze poborowy otworzył sobie żyły i poderżnął gardło, byle nie pójść do wojska.
Informacje z dziedziny społecznej
W szkole dla dzieci polskich język wykładowy – niemiecki. Nauka obejmuje wyłącznie czytanie i pisanie (oczywiście po niemiecku) oraz rachunki. Nauka w szkole trwa codziennie dwie godziny. Nauczanie tajne znacznie osłabło wskutek trudnej sytuacji naszej młodzieży, zmuszanej do pracy od lat wczesnych.
Zachorowalność stale wzrasta – na wielu domach widać ostrzegawcze napisy: choroba zakaźna. Śmiertelność znaczna. Coraz bardziej zwiększa się brak lekarstw i przeciążenie pracą praktykujących lekarzy , co nie poprawia stanu zdrowotnego na naszym terenie.
Stan ludności w mieście: Polacy – 30. 200, Niemcy - 8.140 i inni – 150.
Terror
W październiku, w czasie od 2 do 13 przeprowadzono poważną brankę do robót w Rzeszy, obejmującą około 700 osób. Zabierano ludzi wprost z fabryk, nie pozwalając na pożegnanie z rodziną i choćby bardzo prymitywne przygotowanie się do wyjazdu. Zdarzyły się wypadki pobicia członków rodziny wyjeżdżających osób, którzy usiłowali pożegnać się lub podać paczkę z bielizną.
Polaków o niemieckich nazwiskach nadal zmuszano do przyjęcia Volkslisty, opornych aresztując i tam dopiero w sposób właściwy sobie nakłaniając do przyjęcia praw niemieckich.
Poza tym liczne przypadki terroru i szykan przez poszczególne jednostki narodowości niemieckiej są starannie zarejestrowane w specjalnej kronice.
Rolnictwo również i w roku bieżącym miało dobre wyniki. Jedynie zbiór ziemniaków zmalał znacznie w stosunku do roku ubiegłego. Nakazano znaczne zasiewy rzepaku i konopi. W niektórych okolicach, a przede wszystkim pod miastem zakazano młócenia ręcznego. Sprowadza się maszyny, a po wymłóceniu zabiera cały omłot, przyrzekając pod zasiew świeże zboże. Za pracę na roli zakazano płacić artykułami żywnościowymi.
Przemysł poniósł przeważnie dotkliwe straty wśród personelu przez ostatnie branki do robót w Rzeszy. Przydziały surowców skromne i tylko w miarę zamówień, szczególnie wojskowych. Przemysł włókienniczy pracuje w miarę zamówień, szczególnie wojskowych. Przemysł włókienniczy pracuje coraz więcej dla wojska. Z terenów zbombardowanych sprowadza się stale firmy niemieckie.
Raport wojskowy – kwartalny na dzień 10.06.44
Wojsko. Oddziałów wojskowych nieprzyjaciela na terenie Obwodu AN nie ma.
Wehrmeldeamt – Ortskommandanteur - Sejmowa 2. Załatwia sprawy administracyjno-wojskowe. Odpowiada naszemu P.K.U. Stan osób tam pracujących wynosi: 1 oficer, 4 - podoficerów, 9 – strzelców i 5 kobiet. Razem 19 osób. Komendantem jest podpułkownik (Oberstleutnant) Grűnert, zamieszkały – Pabianice, Ogrodowa 11. W kwietniu br. zauważono, iż do gmachu urzędu Wehrmeldeamtu przywieziono autem ciężarowym ok. 100 kb (karabiny).
Park mechanicznego i konnego taboru w służbie lotnictwa. Teren – dawna cegielnia Wlazłowicza. Tworzy on czworobok przylegający od strony zachodniej do domów prywatnych, od strony południowej do ul. Leśnej (obecnie 20 stycznia), od strony wschodniej do ul. Cegielnianej (obecnie Nawrockiego) i od strony północnej do ulicy Tuszyńskiej (obecnie Skargi). W szopach (suszarkach) zaparkowanych jest: 16 osobówek, 27 pó łciężarówek, 16 ciężarówek i 200 sań. Skład warty – 10 do 15 ludzi, wydzielającej jeden posterunek stały od ul. Tuszyńskiej i jeden lotny na terenie samego parku. Uzbrojenie – kb.
Feldbekleidungsamt der Luftwaffe (mundurowe magazyny lotnicze), ul. Piłsudskiego 9. Teren –dawna fabryka papieru firmy Steinhagen I Saenger. Obecnie nieczynna i zlikwidowana. Na składzie znajduje się zaopatrzenie mundurowe kompletne na 10 tysięcy ludzi. Służbę dozoru i bezpieczeństwa pełni 2 podoficerów i 6 Niemców cywilnych. W magazynach pracuje 40 Polaków obojga płci. Magazyny te zorganizowane zostały jesienią roku 1943 i gromadzone są w nich zasoby mundurowe z magazynów z frontu wschodniego.
Punkt obserwacyjno-meldunkowy – Wartdinst – ul. Warszawska 43 (w gmachu 29 rewiru policyjnego). Ma on za zadanie – niezależnie od alarmów dźwiękowych wcześniejsze zawiadamianie zakładów przemysłowych o zbliżaniu się samolotów nieprzyjacielskich. Punkt ten umieszczony jest na dachu budynku przy ul. warszawskiej 43 i prowadzi doń wejście z podwórka. Składa się on z dwóch pomieszczeń: wartownia i skład. Wartownia wyposażona jest w specjalne urządzenia alarmowe i telefoniczne oraz w jeden karabin maszynowy przeciwlotniczy. W skład całej obsługi posterunku obserwacyjno-meldunkowego wchodzą: komendant Flath Ryszard, zam. przy ul. Piłsudskiego 34, oraz 6 ludzi. Stała obsługa posterunku 2 ludzi (jeden czuwa, drugi śpi). W razie przekroczenia przez samoloty nieprzyjacielskie strefy bezpieczeństwa naszego terenu, oznaczonego „Luftgefahr-20”, o czym powiadomiony zostaje specjalnym meldunkiem telefonicznym, posterunek ten zarządza alarm dźwiękowy na miasto. Na alarm dźwiękowy przybiega komendant posterunku i pozostali ludzie załogi. Wartdinst pabianicki ma specjalne hasło (dotąd nam nie znane). Numeru żadnego nie posiada.
Raport sytuacyjny – miesięczny (1944)
Polityka okupanta i administracja. Stosunek do Polaków.
W dniu 12.10.br. wygłosił w hali Rzeźni Miejskiej mowę Gauleiter Greiser. W trakcie swej mowy specjalnie podkreślał bohaterskie wyczyny powstańców w Warszawie, każąc brać wszystkim Niemcom wzór z polskich żołnierzy, kobiet i dzieci. Poza tym zarzucał i wytykał Niemcom ich błędy: zniewieściałość, uchylanie się od służby wojskowej i wysługiwanie się Polakom. Była to dość niezwykła mowa Gauleitera Greisera, który dotychczas bezwzględnie i okrutnie tępił Polaków i polskość.
Terror
Wywózki ludzi do kopania rowów strzeleckich odbywają się w dalszym ciągu. W okresie od 20.09.44 do 20.10.44 r. wywieziono z terenu obwodu ok. 1500 ludzi.
Zanotowano dwa wypadki śmierci osób aresztowanych w lutym br. Są to Mackiewicz – Moniuszki 23 i Skiba Wiktor – Fabryczna 21. Zmarli oni w obozie koncentracyjnym w Groß Rosen.
Ważniejsze zmiany organizacyjne i personalne w administracji, partii i samorządzie
Arbeitsfront. Były kierownik miejscowego Arbeitsfrontu – Freise, który w lipcu br. został przeniesiony na równorzędne stanowisko do Paryża, wrócił i od 29.09. br. objął swe poprzednio opuszczone stanowisko, Zastępujący go Dziemba, kier. DAF z Kutna, z powrotem został przeniesiony do Kutna.
Sprawy gospodarcze
Po wsiach zarządzono odstawę owsa (3 m z hektara), jęczmienia i bydła. Nałożono na gospodarzy specjalny podatek, który wynosi ok. 350 marek z gospodarstwa 15 morgowego.
Sprawy społeczne
Na roboty do Rzeszy w dalszym ciągu wyjeżdżają robotnicy firm ewakuowanych (Waldemar Krusche, Wadeking, Wieking …). Branki do kopania rowów strzeleckich odbywają się w dalszym ciągu. Mężczyzn zatrudnionych przy kopaniu tych rowów częściowo zaciąga się do organizacji Todt lub wywozi do lagrów w Rzeszy.
Polacy będący na robotach w Niemczech z każdym dniem podlegają coraz gorszym warunkom bytowania i bezpieczeństwa. W niektórych okręgach przemysłowych Rzeszy (Zachodnie Sudety) racje żywnościowe zmniejszono o 50 proc. (z 3 kg chleba na 1 ½ kg). W okręgach silnie bombardowanych były przypadki, że robotnikom polskim odmówiono strawy dziennej, czego nie zastosowano w odniesieniu do innych narodowości. Polaków z Berlina i okolic rozwozi się do innych ośrodków przemysłowych. W największym niebezpieczeństwie znajdują się Polacy w Westfalii, którzy niejednokrotnie każą się modlić za siebie swoim rodzinom w Pabianicach, wątpiąc w przeżycie tej strasznej wojny.
Sprawy oświatowe
Od połowy września br. zaczyna wzrastać frekwencja uczniów tajnego nauczania, z zakresu szkoły powszechnej. Miejscowy Komitet Oświatowy ma w programie podjęcie w najbliższym czasie wyszkolenia nowych sił nauczycielskich z miejscowej młodzieży żeńskiej. Gdyby projekt ten został zrealizowany, kwestia szkolnictwa na naszym terenie zostałaby częściowo rozwiązana.
Stronnictwa polityczne
Narodowa Organizacja Wojskowa. NOW skupia w swych szeregach ok. 70 proc. młodzieży od lat 17 do 22 i ok. 30 proc. ludzi starszych powyżej lat 22. Przypuszczalny stan oddziałów bojowych NOW wynosi ok. 300 ludzi i rozmieszczony jest w dwóch kompaniach – „stare miasto” i „nowe miasto”. Nazwiska komendanta NOW oraz niektórych członków komendy NOW są nam znane. Dowódcą kompani na „stare miasto” jest człowiek ok. lat 22 – w wojsku nie służył. W ogóle stanowiska kierownicze w oddziałach bojowych NOW, objęte są przeważnie przez ludzi młodych w wielu lat 18-22. Prace ich idą w dalszym ciągu tylko w kierunku szkolenia wojskowego. Oprócz oddziałów bojowych NOW grupuje jeszcze element starszy nie przedstawiający bojowo żadnych specjalnych wartości. Rekrutują się oni przeważnie z byłych członków Obozu Narodowego lub jego sympatyków. Według otrzymanych wiadomości NOW ma już wyznaczonych dowódców, którzy obejmą stanowiska kierownicze w mieście w okresie akcji. W początkach lutego br. aresztowano z szeregów NOW pięć osób związanych z kupnem i sprzedażą broni. Po aresztowaniu tych osób kilkunastu innych członków tej organizacji będących z nimi w kontaktach służbowych opuściło Pabianice, udając się do Generalnej Guberni.
W kilka tygodni po masowych aresztowaniach w Pabianicach w styczniu br. NOW z nową energią zabrało się do pracy werbunkowej, zahaczając często o nasze oddziały AK, pozbawione kontaktów z powodu aresztowania ich dowódców. Stwierdzono przy tym, że NOW bez żadnych skrupułów starało się przyciągnąć też do siebie te oddziały AK, zarzucając im nieudolność i brak opieki nad własnymi oddziałami. Był przypadek, że były dowódca kompani „Sierp” uniknąwszy - ostrzeżony w porę - aresztowania, uważając swą obecność tutaj za wielce niebezpieczną dla siebie i innych, pragnął jak najszybciej przenieść się na stałe do Generalnej Guberni. Ponieważ jednak z powodu aresztowania komendanta obwodu „Kuzyna”, nie mógł z naszej strony doczekać się na potrzebne dokumenty do GG, rozpoczął na własną rękę starania o nie, docierając przypadkowo do oddziałów NOW. Powiedziano mu, że owszem udzielą wszelkiej pomocy, ale pod warunkiem, że zgodzi się na całkowitą pracę w NOW. Oczywiście wobec takiego postawienia sprawy prośbę cofnięto.
W marcu 1944 r. w celu skontrolowania i podniesienia poziomu pracy, przyjechali do Pabianic dwaj uprzednio wysłani na przeszkolenie wojskowe członkowie NOW, którzy w GG ukończyli szkołę podchorążych. Wzywali oni do siebie wszystkich tych, którzy świadomi ich pracy partyjnej sami się wycofali z szeregów NOW oraz także i tych , którzy z lenistwa zaniedbywali się w obowiązkach organizacyjnych. Starali się tedy ci panowie wszelkim sposobami – nie wyłączając gróźb - nakłonić z powrotem do pracy. Ogólne wiadomości o NOW, wykazują, że prace swoje o nastawieniu politycznym pragnęliby ukryć. Występują często nawet jako AK, chcąc tym samym zyskać większe zaufanie i możliwie zwerbować jak najwięcej ludzi. Do AK zachowują w dalszym ciągu stosunek raczej nieprzyjazny. Chcieliby się dowiedzieć o nas możliwie wszystko, tłumacząc swą ciekawość tym, że pragną przygarnąć do siebie „rozbite” szeregi AK. Prasy żadnej u nich w chwili obecnej nie stwierdzono.
Polska Partia Robotnicza. Praca komunistyczna na terenie obwodu szła w dwóch kierunkach – wywiadu i przygotowania bojówek do przyszłej akcji zbrojnej. W pracy tej pełniło funkcje kierownicze ok. 40 czynnych, ideowych komunistów, znanych ze swej działalności jeszcze sprzed wojny. Komendantem miejscowego PPR był Pietrasik St. (obecnie aresztowany). Do pracy po wsiach wyznaczeni byli tzw. „rejonowi”, którzy przynajmniej raz w tygodniu w sprawach służbowych wyjeżdżali w teren. Specjalnie dobrze praca ta układała się we wsi Klimkowizna. Istnieje nawet poważne przypuszczenie, iż we wsi tej przechowują oni swą broń. W związku z bronią przytaczamy autentyczny wypadek, jaki miał miejsce w roku ubiegłym w mieszkaniu używanym często przez byłego komendanta PPR-u na miasto i okoliczne wsie, jako punkt kontaktowy z Warszawą, Łodzią, Zgierzem, Ozorkowem i Rzgowem. Pewnej niedzieli do południa, zjawiła się jakaś bliżej nieznana domownikom panienka, z małą walizeczką. Zaraz została poproszona przez Pietrasika do drugiego mieszkania. Po chwili, gdy ktoś z domowników wszedł do tego pokoju, walizka z podwójnym dnem była otwarta a w niej pełno pistoletów.
W czasie masowych aresztowań na terenie obwodu w dn. 1.02 br. padł również ofiarą aresztowań miejscowy komendant PPR Pietrasik Stanisław (przed wojną skazany przez władze polskie za komunizm na 14 lat więzienia) oraz Skibiński i Maciejewski. Według krążących wersji powodem aresztowań jest przechwycenie delegata z terenu GG w Łodzi na posiedzeniu służbowym wraz z dwoma innymi komunistami.
W nocy z dn. 20 na 21.03.44 łódzkie gestapo przeprowadziło znów aresztowania wśród miejscowego PPR-u. Aresztowania te trwały ok. 3 tygodni i objęły ogółem około 20 osób znanych jeszcze sprzed wojny ze swych przekonań komunistycznych. Jeden spośród aresztowanych Łągiewczyk Edw. Został po krótkim przesłuchaniu w 29 rewirze wypuszczony. Istnieje przypuszczenie, iż zgodził się on na zaproponowana mu współpracę w roli konfidenta. Według ostatnio otrzymanych wiadomości był on w tej sprawie wzywany poufnie w dn. 2.o6. br. do gestapo w Łodzi.
W chwili obecnej w szeregach PPR, których stan liczebny nie przekracza 600 ludzi łącznie z terenem wiejskim panuje ogólne przygnębienie i przestrach. Praca organizacyjna prawie ucichła zupełnie ograniczając się jedynie do rozsiewania słabej propagandy. W dalszym ciągu są spodziewane aresztowania wśród komunistów.
Narodowa Siła Zbrojna. Na terenie obwodu stwierdzono tylko działalność grup o zbliżonej nazwie do NSZ, a mianowicie: Polska Organizacja Zbrojna – grupa ta, licząca ok. 50 ludzi jest podporządkowana AK. Dowódca ich „Józef” , po swoim aresztowaniu w dn. 1.02. br. i w kilka dni potem – wypuszczeniu, przeniósł się na stałe do GG. Do chwili obecnej grupa ta wzbraniała się do nawiązania kontaktów służbowych. Współpracujące z nią dwa plutony „Pata”, kontakty utrzymują.
Siła Zbrojna. Stan tej grupy dotychczas nie jest jeszcze ustalony. Grupują jednak przeważnie element starszy. Treścią ich działania jest praca charytatywna.
Wolna Polska. Grupa ta składająca się w większości z przedwojennej Narodowej Partii Pracy jest grupą dziką. Dotychczas nie chciano się całkowicie podporządkować, stawiając różne przeszkody. Stan ich wynosi ok. 60 ludzi. Grupują element starszy, chociaż trafiają się również i młodzi. Co dwa tygodnie wydają wiadomości radiowe pisane ręczno. Ostatnio poszukują maszyny do pisania.
Polska Partia Socjalistyczna. Na terenie obwodu jest całkowicie podporządkowana AK.
Sytuacja własna
Po dość długim, bo trzy miesiące trwającym bezkrólewiu i chaosie w oddziałach AK Obwodu, spowodowanym aresztowaniami w dniu 1.02. br., nastąpiło już prawie całkowite ustabilizowanie sytuacji. Opuszczone wskutek aresztowań stanowiska kierownicze zostały obsadzone, a prace organizacyjne w poszczególnych rozbitych komórkach dobiegają końca. Sytuacja na ogół opanowana. Najgorzej sprawa przedstawia się w WSOP, najdotkliwiej dotkniętym aresztowaniami. Lecz i tutaj, aczkolwiek opornie, to jednak powoli nawiązywane zostają kontakty z pozostałymi ludźmi. Powodem trudności jest zastraszenie i obawa przed nowymi aresztowaniami. Ostatnio na skutek wiadomości o wywiezieniu większości aresztowanych do obozów, nastąpiło pewne przygnębienie spowodowane obawą nowych aresztowań. Wszelkie jednak środki ostrożności zostały przez miejscowego komendanta obwodu zarządzone.
Jednym z pierwszych zadań wywiadu w chwili obecnej było ustalenie przyczyn aresztowań w dniach 11.11.43 i 1.02.44. Okazało się, iż niektórzy ludzie, znani ze swej czynnej działalności społeczno-politycznej przed wojną i uważani za niebezpiecznych dla okupanta zostali poddani bacznej obserwacji konfidentów Polaków. Jeden z takich przypadków miał miejsce w domu „Bolesława” byłego inspektora obwodu WSOP. Do mieszkania opuszczonego przez rodziców „Bolesława” - pokoju przylegającego do mieszkania „Bolesława” – wprowadziła się rzekomo „przesiedlona” rodzina Prosnaków. Głowa rodziny - Prosnak, znany jako legionista z okresu 1914-1918 otrzymywał często, jeszcze przed przesiedleniem tajne gazetki. Już w 1940 r. chodziła opinia o nim, jakoby miał być konfidentem. Ponieważ opinia ta nie znalazła wówczas potwierdzenia, dano mu spokój i zapomniano o sprawie.
Na ślad pracy konfidenckiej Prosnakowej natrafiano przypadkowo. W okresie dwutygodniowym, codziennie w porze południowej, przychodził do rodziców „Bolesława” chłopiec po obiady dla kogoś z członków rodziny. Już po tygodniu Prosnakowa zaczęła śledzić chłopca. Chodziła za nim krok w krok, starając się dowiedzieć dla kogo i dokąd nosi obiady. Przypuszczać należy, iż Prosnakowa sądziła, że obiady te przeznaczone są dla ukrywającego się prawdopodobnie w Pabianicach „Bolesława”.
Wypadek ten otworzył nam dopiero oczy na cały szereg spraw, do których Prosnakowa mogła się w dużym stopniu przyczynić, a na które dotąd nie zwracano uwagi. Fakt ten tym bardziej nabiera znaczenia dla całej sprawy, że wśród aresztowanych 11.11.43 znajdowały się osoby, które z tytułu stosunków służbowych utrzymywały kontakty z „Bolesławem”, przychodząc do niego. A więc: „Szczerba”, „Kruk”, „Joto”, „Sońka”, „Niezłomny”, „Borek”, „Chudy”, „Mewa” i dr Jaworski „Teofil”. Należy zaznaczyć, iż okna Prosnaków wychodziły na podwórze, dając możność doskonalej obserwacji osób przychodzących do „Bolesława”.
Oprócz wymienionej osoby, nad którą obecnie roztoczona jest obserwacja, na naszym terenie działa cały szereg innych znanych nam konfidentów, będących bezpośrednimi i pośrednimi sprawcami poprzednich aresztowań. Dokładne dane dochodzeń, które w chwili obecnej są w toku, podamy jeszcze dodatkowo w oddzielnym raporcie.
Poniżej podaję adres znanego już władzom okręgowym konfidenta Łuczyńskiego, który po wyjeździe z Pabianic do Kalisza spowodował tam wsypę 43 ludzi z AK. Adres: Łuczyński Mieczysław, Waldrode (b.Kutno), Gauarbeitsheilstande
Raport sytuacyjny – kwartalny z dnia 10 czerwca 1944 r.
Nastroje ludności. Można zauważyć wyczerpywanie się polskiego społeczeństwa. Z niecierpliwością wyczekuje ono na dalszy bieg wypadków polityki międzynarodowej. Stanowisko społeczeństwa co do ustroju powojennego jest nieskrystalizowane. Czuje się, że okres ostatni okupacji już nadchodzi, ale po zakończeniu walki z Niemcami będzie jeszcze wiele powikłań natury politycznej. Mimo to społeczeństwo polskie patrzy śmiało w przyszłość.
Stosunek do Rządu i czynników miarodajnych. Tylko skrajny odłam opierający się na PPR bezwzględnie potępia ruch emigrantów polskich w Londynie. Cała reszta społeczeństwa stoi na straży interesów państwowych, a przewodnictwo premiera Mikołajczyka i dowództwo gen. Sosnkowskiego uważa za rzecz bardzo dla nas korzystną.
Nastawienie polityczno-ustrojowe. Społeczeństwo nie chce by wróciły rządy ujmujące sprawy państwowe zbyt jednostronnie z pominięciem potrzeb ogólnych. Pewne reformy muszą być wprowadzone w życie. Jedną z pierwszych winna być dobra organizacja państwowa, zdolna narzucić tempo pracy i odpowiednio ocenić wysiłek ludzki.
Stosunki wewnętrzne. Warstwy społeczne, jak chłopi, inteligencja i robotnicy, są dziś zepchnięci przez okupanta do jednego poziomu. Na ogół więc, w stosunkach ich panuje wyrozumienie. Trafiają się jednak wypadki, że ludność wiejska niedotknięta dotąd wysiedleniem, a szczególnie tzw. bauerzy swymi wygórowanymi cenami za artykuły spożywcze budzą niesmak u ludzi miejskich i pogłębiają przez to samo z dawna już istniejący antagonizm między wsią a miastem.
Stosunek do okupanta. Mimo dającego się zauważyć zwrotu u części społeczeństwa niemieckiego ku polepszeniu stosunków polsko-niemieckich, społeczeństwo polskie w dalszym ciągu trwa na swym nieugiętym stanowisku biernego oporu, bezkompromisowego załatwienia sprawy mniejszości niemieckiej w przyszłej Polsce – Polska dla Polaków.
Stosunek do Żydów i do komunizmu. Grupki skomunizowanych pabianiczan pod wpływami sowieckimi chcą swą propagandą zjednać sobie chociaż część społeczeństwa polskiego. Jednak metody stosowane przez Rosję, pełne szykan i podstępów oraz nienawiści do Rządu Polskiego w Londynie, przy którym niezachwianie stoi większość społeczeństwa polskiego, otwierają oczy wszystkim. Większość więc Polaków nie tylko, że nie poddaje się tej propagandzie, lecz przeciwnie uważają ją za wrogą i wielce dla nas nieżyczliwą.
Stosunek do Żydów jest również niechętny, a nawet wrogi. Ostatnie wypadki dezercji Żydów z szeregów Armii Polskiej we Włoszech, zdecydowanie wpłynęły na stanowisko społeczeństwa polskiego odnośnie kwestii mniejszości żydowskiej w Polsce, uważającego ich za prowodyrów podziemnej roboty komunistycznej w kraju.
Donosicielstwo, paskarstwo, wyzysk. W większości wypadków donosicielstwo jest spowodowane zazdrością niektórych Polaków z powodu lepszych warunków egzystencjalnych innych osób. Jako powód donosów jest najczęściej sprawa robienia wódki lub też nielegalny handel. Należy jednak zaznaczyć, iż przy 29. rewirze policji jest wyznaczony policjant nazwiskiem Ide Max, który przy pomocy sześciu Polaków – konfidentów, jest specjalnie nastawiony na obserwacje Polaków. Podobną funkcję pełni w rewirze 30. policji, policjant Schulz, zam. ul. Konopnickiej 9, u którego ilość Polaków będących na jego usługach nie jest jeszcze przez nas stwierdzona.
Życie polityczne zorganizowane. Na terenie obwodu oprócz PPR żadnych innych ugrupowań politycznych pracujących samodzielnie nie ma.
PPR: partia ta przejawia swą działalność przeważnie wśród elementu robotniczego, zgrupowanego po fabrykach, a obecnie mocno przerzedzona ostatnimi brankami do kopania rowów strzeleckich. Członkowie ich dzielą się na ideowych komunistów, którzy chcą Rosji; na narodowych komunistów, którzy pragną zachować ustrój komunistyczny w ramach Państwa Polskiego; i sympatyków – będących tylko chwilowo pod wpływem propagandy rosyjskiej i ich zwycięstw. Tych ostatnich jest stosunkowo najwięcej. W przybliżeniu oblicza się ich na naszym terenie na sumę 800 osób, oczywiście przed brankami. Komuniści ideowi i narodowi nie przekraczają 300 ludzi. W chwili obecnej stan ich może wynosić 40 proc. stanu powyżej podanego. O pracy PPR-u wiadomo nam jest, że prowadzi ją w formie bojówek, szykując się do rozprawy zbrojnej oraz w formie dywersji i sabotażu. Spotykają się dość często w różnych punktach miasta, po 6-12 osób, dyskutując na różne tematy o Rosji oraz wyznaczając spośród siebie komisarzy i innych funkcyjnych na okres powojenny. Bardzo często te dyskusje kończą się kłótnią. Na spotkania te przychodzą przeważnie przywódcy, którzy dopiero po fabrykach i innych warsztatach pracy promieniują swymi wiadomościami na otoczenie, urabiając nowych zwolenników komunizmu. W broń są oni dość dobrze zaopatrzeni. Wiadomym nam jest, iż mają oni zapas broni pochodzącej z pozostałości sprzed wojny; z kradzieży broni i amunicji Wojsku Polskiemu , w parku Wolności w 1939 r. i z obecnych, wojennych zrzutów. Z tych ostatnich otrzymali przeważnie broń krótką w roku ubiegłym, za bytności poprzedniego swego przywódcy P., który obecnie jest aresztowany. W kartotece obwodu znajduje się ok. 70 czynnych i ideowych komunistów, znanych ze swej pracy jeszcze sprzed wojny 1939 r. oraz 6 punktów spotkań przywódców ruchu PPR. Osoba komendanta PPR-u jest nam również znana.
Raport sytuacyjny (1942)
Zarządzenie o obowiązku oddawania ukłonów. Zarządzenie to było rozpowszechniane za pośrednictwem kilkudziesięciu Polaków, których w tym celu wezwano do Magistratu i odpowiednio pouczono. Społeczeństwo polskie przyjęło to zarządzenie jako szykanę o podłożu mało poważnym i stara się unikać konieczność oddawania ukłonów. Zdarzyły się już wypadki zwierzęcego znęcania się, głównie nad starszymi ludźmi, których za nieoddanie ukłonu pobito do krwi i sporządzono wnioski o ukaranie.
Żydzi. Żydzi w Pabianicach przebywali w getto otwartym, nosili gwiazdy syjońskie na piersiach i plecach, ostatnio tylko na piersiach – z napisem „Jude” pośrodku gwiazdy. Posiadali nominalnie własny samorząd gminny, tylko po to, aby zwierzchność gminna musiała wykonywać część robot administracyjnych, wyręczając urzędy niemieckie (wyznaczanie do robót na miejscu, na wyjazd itd.).
W mieście, poza obrębem getta, mogli Żydzi poruszać się jedynie za przepustkami i to oznaczonymi ulicami, chodząc tylko jezdnią. Wszystkim umundurowanym Niemcom musieli się kłaniać. Życie jednak pomimo wszystko układało się znośnie, a to dzięki posiadanym zasobom materialnym: towarom tekstylnym, biżuterii, przedmiotom ze szlachetnego kruszcu. Prowadzili nielegalny handel na szeroką skalę, głównie z miejscowymi Niemcami, a także i Polakami, choć w mniejszym zakresie. Przedstawiciele administracji okupacyjnej, a głównie policjanci i żandarmi wykorzystywali Żydów, jako rzemieślników, zmuszając ich do wykonywania ubrań czy obuwia, w zamian za bezkarność w handlu nielegalnym.
Żydzi zatrudnieni byli głównie jako krawcy, szewcy, cholewkarze, a poza tym byli zmuszani do szeregu robót o charakterze publicznym, jak kopanie rowów przeciwlotniczych, basenów przeciwpożarowych, do prac na dworcu kolejowym itd. Zapłatę za pracę, zarówno publiczną jak i u przedsiębiorców prywatnych otrzymywali za pośrednictwem swojej gminy, gdzie przekazywane były pieniądze zarobione przez Żydów. Po potrąceniu różnych opłat, podatków i świadczeń, które wynosiły 65 proc. zarobku brutto, bardzo zresztą niskiego. Wskutek takiego krążenia zapłaty, Żydzi otrzymywali swe groszowe zarobki z kilkutygodniowym opóźnieniem i to ratami w miarę tego jak gmina dysponowała gotówką. Wykryto w ubiegłym roku wielką aferę, polegającą na nielegalnej sprzedaży środków żywnościowych do getta przez największą w Pabianicach hurtownię spożywczą Carl Leib ( dawniej Społem). Na skutek tej afery aresztowano zarząd gminy, kilku członków zarządu miało być powieszonych, ale ponieważ okazało się, że Żydzi wsypali kilku wpływowych Niemców z Landratem na czele, więc wywieziono tylko zarząd gminy do łódzkiego getta i cała sprawa ucichła.
Wiosną roku bieżącego wszystkich Żydów bez różnicy płci, powyżej lat 10, komisja lekarska zbadała i podzieliła na dwie kategorie: A i B, stemplując odpowiednie litery na piersiach zbadanych. W maju ok. 500 Żydów i Żydówek z kategorią A wywieziono do roboty w Norwegii (jak wynika z listu pisanego stamtąd do znajomych Polaków z naszego miasta).
Następnie w wigilię Zielonych Świąt otoczono getto policją i członkami formacji partyjnych i wywleczono z mieszkań wszystkich jego mieszkańców, których potem przepędzono przez miasto na plac sportowy firmy Krusche i Ender. Kilkoma ulicami , długim szeregiem szli Żydzi w smutnym pochodzie bici i poniewierani na oczach tysięcy Polaków i Niemców przez miasto. Tragicznie wyglądali w tym orszaku starcy i ciężko chorzy, którzy nie mogli iść o własnych siłach, jak również matki dźwigające dzieci.
Na placu Żydzi spędzili 3 noce i 2 dni zawsze w postawie stojącej, na padającym bez przerwy ulewnym deszczu, bez jedzenia i możności odpoczynku. Kilkudziesięciu osłabłych, rozebrano do naga, aby „na deszczu trochę ochłodli”. Bardzo wielu zmuszano do popisów cyrkowych, przy przymusowych oklaskach reszty patrzących. Były podobno wypadki samobójstw, np. lekarz – Żyd otruł się. Cały czas szykanowano i maltretowano Żydów w przerażający sposób. Mówi się w mieście o odebraniu matkom i zakopaniu kilkudziesięciu niemowląt, które zmarły położone przez oprawców na dnie specjalnie wykopanego rowu.
Część Żydów z kat. A wywieziono tramwajami do getta w Łodzi, resztę koleją w kierunku Kutna. Przy tym przydzielano do różnych grup osoby bez względu na więzi rodzinne. Ok. 200 Żydów i Żydówek pozostało w Pabianicach, z czego 150 osób wywieziono autami do Łodzi 8 sierpnia br. Reszta pracuje w zakładzie krawieckim na terenie b. getta, gdzie jest skoszarowana. Po opróżnieniu mieszkań żydowskich, opieczętowano je, następnie obrabowano i nadal się rabuje. Wszystko co było w mieszkaniach auta ciężarowe wywożą w kierunku na Łódź. Podobno Żydzi z kategorią A skierowani zostali do pracy lub przebywają w Łodzi, natomiast z kategorią B zostali przetopieni na tłuszcz do wyrobu mydła w specjalnych zakładach pod Płockiem i w Chełmnie pod Kołem . Informacje te pochodzą z nielegalnych kół niemieckich.
Likwidacja pabianickiego getta
Już w końcu kwietnia 1942 r. dało się zauważyć w pabianickim getcie pewne wzburzenie między Żydami, które przejawiało się w ich nerwowym zachowaniu. Z ich wyjaśnień wynikało, że obawiają się oni likwidacji pabianickiego getta. Co do losu jaki ich spotka zdania były podzielone. Część Żydów twierdziła, że zostaną przeniesieni do getta łódzkiego , inni znów byli przekonani, że będą w jakiś sposób wymordowani. Polacy odnosili się do tych wiadomości sceptycznie, gdyż aczkolwiek wiedzieli do czego Niemcy są zdolni , to jednak nie przypuszczali, ażeby bezbronnych ludzi, nawet najgorszych wrogów można sobie tak spokojnie wymordować. A jednak wszyscy się przekonali, że hitlerowski Niemiec jest zdolny do wszystkich podłości i zbrodni.
W piątek dnia 15 maja br. w getcie wrzało jak w ulu. Żydzi biegali po ulicach jak zwariowani. Żydówki płacząc, głośno zawodziły. Przechodzących przez getto Polaków, Żydzi zatrzymywali, ofiarowując im kupony materiałów, ubrania, platery i inne rzeczy zupełnie za darmo, ażeby tylko nie oddać tego Niemcom. Następnego dnia, tj. w sobotę 16 maja Żydzi byli jeszcze bardziej podnieceni, aż nadeszło sobotnie popołudnie.
Około godziny 16, od strony nowego miasta przybliżyły się do getta oddziały SA ,SS w czarnych mundurach i policji. Oddziały SA jako najliczniejsze okrążyły getto. Na ulicach, na których kończył się teren getta, stało kilku SA-manów pilnujących jak psy, ażeby żadnemu Żydowi nie udało się uciec. SS i policja spełniały funkcje naganiaczy, spędzając Żydów w grupy, a przy okazji rabując z mieszkań co cenniejsze przedmioty. W końcu Żydów uszeregowano i kazano im iść ulicami: Warszawską, Zamkową, Skromną i Augusty – na plac sportowy firmy Krusche i Ender. Rozpoczął się bardzo niezwykły i smutny pochód. Na wszystkich rogatkach ulic stali policjanci z karabinami na ramieniu a niezależnie od tego każdy z nich miał bat lub pręt żelazny. Żydzi chorzy, starcy, kalecy i dzieci musieli iść tak samo szybko jak ludzie zdrowi, gdyż w przeciwnym wypadku bez względu na wiek i płeć otrzymywali dotkliwe uderzenia batem, kijem lub metalowym prętem. Mimo to cały pochód posuwał się cicho i spokojnie budząc podziw u obserwujący ich z serdecznym współczuciem Polaków. Nawet małe dzieci, wiezione przez rodziców w wózkach skaczących po bruku nie płakały, ale tylko zalęknionymi oczyma spoglądały na swych rodziców. Na ul. Zamkowej w pobliżu fabryki Kindlera jeden z wózków w którym jakaś matka wiozła swe dziecko- wywrócił się i dziecko wypadło na bruk. Żydzi idący w pochodzie pomogli jej podnieść dziecko i zebrać rzeczy, które będąc w wózeczku wysypały się także na bruk. Pomimo, że zrobiono to szybko, wystarczyło, ażeby na chwilę zatrzymać innych.
Zauważył to stojący na uboczu policjant, podbiegł do wózeczka i kopnął nogą wywracając go ponownie, a Żyda, który próbował wyjaśnić przyczynę zatrzymania się pochodu, zdzielił pięścią w plecy. W innym miejscu jakiemuś starcowi spadł z nogi kalosz, gdy chciał go ponownie włożyć dostał kijem przez plecy i musiał iść dalej w jednym kaloszu. Wypadków podobnych było na trasie pochodu bardzo dużo.
Na ulicy Augusty zaczęła się prawdziwa tragedia. Wzdłuż ulicy ustawili się parami mundurowi Niemcy, a każdy z nich miał w ręku coś konkretnego do bicia. Cały ten pochód Żydów musiał przejść przez ten szpaler mundurowych Niemców, którzy na wszystkie strony rozdzielali dotkliwe razy.
Przez szparę w płocie boiska sportowego Krusche i Ender od strony Zachodniej (Curie-Skłodowskiej) widziałem jak zajechała limuzyna, z której wysiadł major policji Sudau w otoczeniu kilku wyższych osobistości miasta Pabianic. Weszli oni na wał okalający boisko z minami władców i patrzyli z pogardą na zgrupowanych tam Żydów. Dziwnie uroczystą ciszę przerywały tylko okrzyki mundurowych siepaczy a w ślad za tym wrzaski bitych ofiar. Przeprowadzono segregację. Z podniesionymi w górę dowodami rozdzielano ojców od rodzin, matki od dzieci, według uprzednio poczynionych kategorii. Utworzone grupy przepuszczali przez wąskie przejście prowadzące na środek boiska. Przy przejściu tym stało kilku żandarmów. Którzy znów niewiadomo już który raz z kolei, wymierzali skrupulatnie każdemu przechodzącemu nie wyłączając starców i kobiet, porcję kijów przez plecy, głowę, gdzie popadło. Niemowlęta odebrane matkom jak śmieci rzucano do przydrożnego rowu.
Wieczorem odprowadzono pod eskortą na dworzec dwie grupy Żydów – ok. 200 osób. Transporty wywożonych Żydów odbywały się przeważnie w nocy. Okoliczni mieszkańcy opowiadali, że w nocy w miejscu zgrupowania Żydów zapalały się często reflektory i zaraz potem słychać były przeraźliwe krzyki bitych ludzi.
Racje żywnościowe
dla Niemców – przydział miesięczny na osobę:
250 gr. manny lub kaszy
250 gr. makaronu
50 gr. mąki kartoflanej
1500 gr. mąki pszennej
700 gr. marmelady
1500 gr. owsianki pszennej
120 gr. sera szwajcarskiego
900 gr. cukru
2 budynie
2 Backing
2 cukry waniliowe
1 paczka kaszki dla dzieci
2 zupy bulionowe
6 kostek bulionu
120 gr. twarogu
100 gr. oleju
1 litr mleka (tygodniowo)
6 sztuk jaj
250 gr. cukierków
120 gr. czekolady
125 gr. kakao
1 kg jabłek
2 cytryny
½ kg cebuli
1 kg winogrona
200 kg kartofli (na cały rok)
300 gr. mięsa (tygodniowo)
2 kg chleba (tygodniowo)
½ kg bulek
1 kura
75 dkg ryby
250 gr. masła (tygodniowo)
1 proszek
1 litr denaturatu
1 kawałek mydła
Dodatek świąteczny na 1 osobę (tylko dla Niemców)
500 gr. mąki pszennej
500 gr. kawy ziarnistej
600 gr. sera szwajcarskiego
2 Backiny
10 sztuk papierosów
2 zupy bulionowe
2 cukry waniliowe
½ jabłek
125 gr. grochu
125 gr. masła
250 gr. cukierków
1 paczka świeczek
6 bulionów
3 budynie
1 kg ryb
250 gr, cukru
700 gr. powideł
½ litra wódki
6 jaj
125 gr. kakao
200 gr. mięsa
2 cytryny
Dla Polaków – przydział miesięczny na osobę:
700 gr. marmelady
900 gr. cukru
510 gr. masła, margaryny lub oleju
4 pud. Zapałek
300 gr. owsianki żyt.
200 gr. mięsa
2 kg chleba
160 kg kartofli (na cały rok)
¼ litra denaturatu (nie w każdym miesiącu)
Raz w miesiącu próżny tydzień tj. bez masła, marmelady, cukru
Pabianice, grudzień 1942 r. (Sęk)
Zygmunt Luboński był także znanym harcerzem, członkiem Szarych Szeregów. O harcerskiej konspiracji napisał wspomnienie „Hodowla jedwabników w Pabianicach”, które ukazało się w publikacji zbiorowej „Szare Szeregi. Harcerze 1939-1945”, t. 1 (1988 r.)
„Hodowla jedwabników” w Pabianicach
ZHP w Pabianicach, podobnie jak w innych miastach, już na kilka miesięcy przed wybuchem wojny podjął akcję Pogotowie Harcerskie, w którego ramach dziewczęta i chłopcy obejmowali drużyny w szpitalach, na dworcu kolejowym, w służbie LOPP oraz w Komendzie Miasta. Komendantem Pogotowia Harcerskiego w Pabianicach był phm. Stefan Czerwiński, a po jego odejściu do wojska, czyli od marca 1939 r. żona jego – hm. Eugenia Czerwińska.
Komenda Miasta Pabianic mieściła się w Zamku (magistrat), a z chwilą rozpoczęcia działań wojennych – w piwnicach Zamku (obecnego muzeum). Harcerze pełniący służbę przez cała dobę, często byli wzywani do rozwożenia na rowerach kart mobilizacyjnych oraz do innych prac z zakresu łączności.
W nocy z 6 na 7 września 1939 r. nastąpiła ewakuacja Pabianic. Harcerki i harcerze pozostali najdłużej na swych stanowiskach. Oni to zarządzili i odwołali alarm przeciwlotniczy do czwartku 7 września do godzin rannych. Potem opuścili miasto, zabierając ze sobą najpotrzebniejsze przedmioty, a między innymi także broń szkoleniową Przysposobienia Wojskowego. Szli razem z wojskiem w kierunku Warszawy, spodziewając się, że tam nastąpi opór i decydująca walka.
8 września w południe pierwsze patrole niemieckie przechwyciły na ulicach Pabianic 16-letniego Janka Piechotę, który miał na sobie mundur harcerski. Rozstrzelano go w pobliżu cegielni we wsi Chechło. Był on pierwszą wojenną ofiarą młodzieży harcerskiej Pabianic.
Po kapitulacji Warszawy, tj. przy końcu września , wracali harcerze do swych domów. Po krótkim okresie przystosowania się do nowych warunków snuły im się w myślach projekty sabotażu, budowy radiostacji, drukowania gazetek itp. Zbigniew Bazgier, nazwany „Kolankiem” od swych samotnych wieluset kilometrowych rajdów na rowerze, teraz odbywał długie piesze wędrówki, najczęściej w pobliżu torów kolejowych, gdzie zamierzał dokonać sabotażu przez rozkręcenie szyn. Po stracie ojca, którego zamordowano w Radogoszczy, „Kolanko” poszedł samotnie w dalsza drogę, aby urzeczywistnić marzenie walki orężnej z wrogiem. Osiągnął swój cel, przedostał się na Węgry, a później do Anglii. Walczył i zginął jako lotnik nad Niemcami.
Harcerze organizują konspirację
W październiku 1939 r. drużynowy drużyny im. Tadeusza Kościuszki Jerzy Lewandowski zorganizował odprawę funkcyjnych swojej drużyny w mieszkaniu Jana Łukasika na Starym Rynku. Na odprawie tej (ok. 12 uczestników) wszyscy złożyli przysięgę zredagowaną przez Gustawa Brandsztetera- Grabowskiego. Grupa miała ambicję stać się początkiem konspiracyjnej grupy młodzieżowej, której nazwy na razie nie ustalono. W listopadzie 1939 r. nawiązano kontakt z organizacją wojskową. W konsekwencji Jerzemu Lewandowskiemu polecono zorganizować przewóz gazetki „Szaniec” z Łodzi do Pabianic. Do tego celu Jerzy Lewandowski zwerbował koleżanki z b. miejscowego liceum, Mieczysławę Moderównę i inne, których ojcowie pracowali w MPK i które miały bezpłatne bilety tramwajowe. Po wpadce redakcji „Szańca” w Łodzi, maszynę drukarską przewieziono do Pabianic. W styczniu 1940 r. Jerzy Lewandowski, instruowany przez drukarza p. Pawlikowskiego, rozpoczął druk „Szańca” w Pabianicach przy ul. Bugaj. W niedługim czasie drukarnię znów przeniesiono w inne miejsce, do drewnianego domu przy ul. Kopernika. Tam Jerzy Lewandowski samodzielnie wydrukował trzy numery „Szańca”.
W tym czasie konspiracyjne grupy młodzieżowe organizowały się również i przy innych byłych drużynach harcerskich; przy 3 PDH im. Jana Kilińskiego, gdzie drużynowym był Kazimierz Jakubowski „Trzeciak” i przy 7 PDH im. Leopolda Lisa-Kuli, gdzie drużynowym był Stefan Czerwiński „Marcin”.
Zastępca komendanta Pogotowia Harcerskiego Zygmunt Luboński, po kapitulacji Warszawy, w której obronie brał udział, spotkał się z Janem Biskupskim i Franciszkiem Nowickim (posiadaczem radiostacji nadawczej) – komendantami do pracy konspiracyjnej. Wkrótce z podobną propozycją wystąpił Zenon Bartoszek i Marian Lesiński. W tym czasie do Lubońskiego zgłosił się znajomy z harcerstwa Gustaw Brandszteter i zaproponował całej grupie przystąpienie do organizacji wojskowej. Zaprzysiężenie odbyło się w mieszkaniu niewidomego Jana Paula, mieszkającego samotnie przy ul. Łaskiej 14.
Pierwsze masowe aresztowania Polaków w Pabianicach rozpoczęli Niemcy 10 i 11 listopada 1939 r. Między innymi aresztowani zostali członkowie Komendy Hufca oraz kilku drużynowych. Z uprzednio sporządzonych list aresztowali, doprowadzając na salę „Zachęty” (ul. Kościuszki 14), inteligencję polską i działaczy społecznych. Oskarżenie przeciwko hufcowemu Zygmuntowi Kłysowi brzmiało: „Był zbyt gorliwym Polakiem i wychowywał młodzież w duchu polskim”. Wystarczyło to, by wywieźć Kłysa w lasy Wiączyńskie w dniu 12 listopada 1939 r. i zastrzelić z pistoletu w tył głowy. Zginęli z Kłysem za podobne „przewinienie” w tym czasie i w podobny sposób Władysław Wierzbicki i Kazimierz Mastalerz. Wśród aresztowanych byli i tacy, których jedyną „winą” było ich nazwisko o brzmieniu niemieckim, jak np. harcerz Karol Altenberg i Karol Szmit, którzy na kilkukrotne propozycje podpisania volkslisty odpowiadali odmownie. Wywieziono ich z „Zachęty” w niewiadomym kierunku i ślad po nich zaginął na zawsze.
(Charakterystycznym przykładem terroru stosowanego w „Zachęcie” było ogłoszenie, wobec blisko 300 Polaków znajdujących się na sali, że ma zgłosić się 3 ochotników na śmierć. W pierwszych trzech minutach, jakie gestapowiec wyznaczył, nikt się nie zgłosił. Wtedy począł on wyszydzać Polaków w najordynarniejszy sposób. W następnych trzech wyznaczonych minutach zgłosiła się tylko jedna osoba: harcerz, były drużynowy, Tadeusz Świątek. Gestapowiec wyprowadził z sali Świątka i „wspaniałomyślnie” go zwolnił. Był to gest, za którym krył się podstęp, gdyż mniej więcej po 2 godzinach wysłano policję do mieszkania Świątka z nakazem ponownego aresztowania. Na szczęście Świątek do domu nie wrócił i ukrył się. Tadeusz Świątek po 2 latach wolności został aresztowany w 1942 r. pod zarzutem sabotażu gospodarczego i przynależności do organizacji podziemnej; po długim śledztwie w Łodzi trafił do obozu w Oświęcimiu, skąd już nie wrócił, zamordowany 2 II 1943 r. wraz z instruktorem wojskowym Szarych Szeregów Bolesławem Rutkowskim.)
„Baryka”
Pierwszym komendantem Hufca Szarych Szeregów w Pabianicach był Adam Stępień „Baryka”, magister ekonomii, oficer WP i były hufcowy z lat 1925-1928. Sprawował on jednocześnie w Komendzie Obwodu AK Pabianice funkcję szefa Oddziału II (wywiad). W sierpniu 1940 r. Stępień za pośrednictwem hm. Henryka Lenickiego nawiązał łączność z Kazimierzem Jakubowskim „Trzeciakiem”, polecając mu zorganizowanie grupy młodzieżowej - „Stare Miasto”. Następnie Stefanowi Czerwińskiemu „Marcinowi” powierzył zorganizowanie grupy młodzieżowej – „Nowe Miasto”.
5 maja 1941 r. Stępień przejął kontakty z Zygmuntem Lubońskim i całą jego grupą, powierzając mu funkcję zastępy komendanta hufca. Po pewnym czasie nastąpiła reorganizacja oraz rekrutacja młodzieży. W tym też czasie przystąpiła nowa grupa młodzieżowa , na czele z Kazimierzem Nowickim „Korczakiem”.
Stan liczbowy Hufca Szarych szeregów w sierpniu 1941 r. wynosił około 60 osób. Zorganizowano 3 zasadnicze grupy: wywiad, zwiad i samarytankę. Wywiad miał za zadanie obserwowanie wroga. I informowanie społeczeństwa o mających nastąpić lub rozpoczętych aresztowaniach, brankach młodzieży na roboty do Niemiec lub innych formach terroru.. W tym celu Pabianice zostały podzielone na rejony, w których każda ulica miała stałego obserwatora informującego sztab wywiadu – „Klina”, ”Bicza” i „Kobzę” – o zamieszkałych Niemcach, pełnionych przez nich funkcjach i o stosunkach ich do Polaków. Wywiad interesował się również Polakami żyjącymi w skrajnej nędzy materialnej, którym należało przyjść z natychmiastową pomocą. Zwiad stawiał sobie za cel przygotowanie młodzieży do służby łączności. Zorganizowano więc teoretyczny kurs kierowania pojazdami mechanicznymi oraz naukę obsługi stacji krótkofalowej, telefonu polowego itp. Odbito na powielaczu 40 egz. „Pierwszej pomocy”. Zakupiono i zgromadzono większą ilość lekarstw, zastrzyków i opatrunków osobistych na wypadek spodziewanej akcji zbrojnej. Przygotowano kilka par noszy i uszyto około 30 toreb sanitarnych koloru szarego. Dr Jaworski był wzorem i natchnieniem w pracy konspiracyjnej: jego patriotyzm i optymizm udzielały się wszystkim.
W grudniu 1941 r. Zenon Bartoszek „Piła” zwerbował do organizacji męskiej Szarych szeregów grupę kilkunastu dziewcząt, przeważnie byłych uczennic żeńskiego Gimnazjum i Liceum im. Królowej Jadwigi w Pabianicach, które po zaprzysiężeniu rozpoczęły szkolenie sanitarne. Drużynową mianowano Jolantę Sulejównę „Lot”.
Pracą Hufca Szarych Szeregów oprócz „Baryki” kierował 30osobowy sztab: „Sęk”, „Anka”, „Korczak”. Przyjęto system trójkowy. W naszych pabianickich warunkach praca konspiracyjna musiała przebiegać odmiennie niż to miało miejsce np. w Warszawie. Tam sabotaże i dywersja były na porządku dziennym, ale na naszym terenie doprowadziłyby do masowego wyniszczenia i tak niedużej liczby młodzieży polskiej. Dlatego też systematyczne szkolenie wojskowe na wypadek akcji zbrojnej, pielęgnowanie uczuć patriotycznych, stwarzanie warunków do pracy samokształceniowej stanowiło zagadnienie doniosłej wagi. Takimi założeniami kierował się „Baryka”, zwoławszy odprawę w mieszkaniu Kazimierza Jakubowskiego przy ul. Piotra Skargi 19 w dniu 11 grudnia 1941 r. (na której obecni byli: „Baryka”, ”Sęk”, „Korczak”, „Truchanowski”, „Falka”, „Piła”). W wyniku wspólnej narady postanowiono:
Zaapelować do członków Szarych Szeregów, by podjęli przerwaną naukę szkolną drogą korespondencji lub samodzielnej pracy samokształceniowej;
Pobudzić ambicję stania się w przyszłości kimś użytecznym w społeczeństwie, czyli dobrym specjalistą w wykonywanym zawodzie;
Stworzyć zbiornicę dokumentów świadczących o terrorze i zbrodniach niemieckich;
Zorganizować doraźną pomoc materialna dla rodzin polskich znajdujących się w skrajnej biedzie drogą dobrowolnego opodatkowania się.
Zespół „Światło”
W celu realizacji powyższych postanowień powołano zespół oznaczony kryptonimem „Światło”. W zespole tym byli: „Sart”, „Falka” i „Truchanowski”.
Sieć kompletów tajnego nauczania objęła oprócz członków Szarych Szeregów również dzieci młodsze spoza organizacji. Matki szyły tym dzieciom pod płaszczami duże kieszenie na książki i zeszyty, by nie potrzebowały nosić ich w ręku i tym samym narażać się na niebezpieczeństwo. W jednym z mieszkań, gdzie odbywały się lekcje, nastąpiła przypadkowa rewizja policji niemieckiej w poszukiwaniu tajnej gorzelni. Aresztowano wtedy Jana Milera „Milka”. Który przypłacił to życiem (zginął w Gross-Rosen).
Wojciech Otto „Słodki” znany był dzieciom, którym udzielał lekcji z zakresu szkoły podstawowej. Bez względu na zimno pomieszczeń i na dni deszczowe przemierzał ulice, nie zważając na znoszone buty nasiąknięte wodą jak gąbka. Systematycznie udzielał lekcji, ale nabawił się strasznej choroby, jaką była w warunkach wojennych gruźlica płuc i zmarł w kilka dni po wyzwoleniu.
Dział „Światło” rozpoczął pracę samokształceniową wśród członków Szarych Szeregów od ankiet, które bezimiennie przesłano drogą służbową, aby określić zainteresowania dziewcząt i chłopców. Wydano na powielaczu skrócony kurs księgowości, który w połowie jego trwania został przerwany z powodu aresztowania Aliny Bartoszek „Falki”. W wyniku prowadzonego szkolenia 61 osób zdało egzamin z przeszkolenia samochodowego z wynikiem dobrym. Z przeszkolenia pierwszej pomocy – 34 osoby. 59 osób otrzymało skrypty z wykładami księgowości. Materiały do szkolenia wojskowego odbito na powielaczu i rozesłano w teren.
Brak książek, szczególnie dla dzieci szkół podstawowych, uzupełniany był z przerzutów książek przez granicę Generalnej Guberni z Warszawy. Prawie z benedyktyńską cierpliwością śledzona była miejscowa i z terenu Warthegau prasa codzienna, z której odnotowywano w tłumaczeniu na język polski wyroki skazujące Polaków za różne drobne przekroczenia. Czynności te wykonywał Andrzej Manitius „Skalski”, syn znanego i cenionego lekarza w Pabianicach (który po kilkukrotnych wezwaniach na gestapo, by podpisał volkslistę, rozchorował się i wkrótce zmarł). Wszystkie dokumenty o terrorze okupanta były pieczołowicie przechowywane.
(Przechowanie dokumentów oraz kroniki z okresu okupacji zawdzięczają Szare Szeregi niewidomemu Janowi Paulowi „Kretowi”. Jeszcze na długo przed wybuchem wojny Jan Paul, w napadzie nerwowego szoku, usiłował popełnić samobójstwo i doznał strasznego kalectwa, jakim jest ślepota. Od tej chwili wszyscy go opuścili, nawet najbliższa rodzina. Żył a właściwie wegetował, przymierając głodem. W ramach dobrych uczynków, grupa harcerzy zaopiekowała się nieszczęśliwym człowiekiem i zdobyła sobie jego wdzięczność. W okresie wojny zaprzysiężony przez „Sęka”, otrzymał zadanie przechowania dokumentów terroru i zbrodni Niemców. Odrywał więc deski w podłodze swojego mieszkania przy ul. Łaskiej 14, gdzie drążył w ziemi wąskie korytarze i zapełniał jej drewnianymi i blaszanymi pudełkami, w których znajdowały się dokumenty „Kroniki Szarych Szeregów”. Czasami ukrywały się u niego osoby poszukiwane przez gestapo. Jan Paul zmarł w 1955 r.
Podobna rolę sprawował drugi prosty człowiek, jakim był Jan Wieloch „Gerwazy”. Gromadził on sprzęt techniczny, nosze, magazyn opatrunków i lekarstw, dokumenty operacyjne i chwilowo deponowane oraz przechowywał materiały techniczne i druki legalizacyjne Szarych Szeregów i AK. W okresie okupacji pracował w firmie Józefa Hansa, przy ul. Kilińskiego 45; miał wiele sobie tylko wiadomych skrytek na terenie przedsiębiorstwa, w których na zlecenie „Korczaka” przechowywał materiały konspiracyjne).
Zespół fotografów dokonywał śmiałych pamiątkowych zdjęć z okresu okupacji: zdejmowanie dzwonów z kościołów pabianickich, ostatni przemarsz przez miasto Żydów w czasie likwidacji getta, napisy „Für Polen verboten” (dla Polaków wzbronione) na drzwiach kościoła, sklepów spożywczych i restauracji oraz przy wejściu do parku i wielu innych obiektów. Do tego celu służyły proste aparaty fotograficzne, tzw. skrzynkowe, bardzo popularne wśród młodzieży przed wojną. Umieszczano je w torebkach po cukrze, czy kaszy, z wyciętym w dnie torebki otworem na obiektyw. Przez naciśnięcie torebki następowało zdjęcie. Z tak zamaskowanymi aparatami fotograficznymi młodzi chłopcy mogli chodzić nie zwracając na siebie uwagi.
W udzielaniu „pomocy społecznej” Szare Szeregi miały ograniczone możliwości ze względu na skromne fundusze własne pochodzące z dobrowolnych składek. Dziewczęta („Stokrotka” i inne) opiekowały się chorymi i starcami. Organizowano wysyłkę paczek z bielizną i żywnością do obozów jenieckich, więzień i obozów koncentracyjnych.
Jedwabniki firmy „LEORE”
Żywotność i aktywność harcerzy Szarych Szeregów w dużej mierze uzależniona była od warunków pracy zawodowej, tym bardziej ze przymus pracy obowiązywał młodzież od lat 14. Konieczna więc była swoboda poruszania się, dużo czasu wolnego oraz pewne zabezpieczenie przed łapanką czy wywózką na roboty do Niemiec. Te trudności rozwiązywaliśmy przez zaangażowanie wielu naszych członków do pracy w zakładzie hodowli jedwabników firmy „Leore”, której właścicielem był Leonard Rensz. Rensz miejscowy Niemiec, posiadający fabrykę tkacką już przed wojną, ulegając namowie małżonków Czerwińskich „Marcina” i „Ewy”, podjął się ochronienia kilkuset młodzieży i osób starszych przed przymusową ciężką pracą, jaką Niemcy najchętniej obarczali Polaków. Produkcja naturalnego jedwabiu, potrzebnego Niemcom do przemysłu wojennego, dawała Renszowi możliwości zatrudniania tak wielu pracowników i chronienia ich przed wywiezieniem na roboty do Niemiec. Praca w zakładzie hodowli trwała faktycznie 6 tygodni. Rensz ukrywał to jednak przed Arbeitsamtem i rozciągał czynności firmy na cały rok, wynajdując dodatkowe prace jak: przygotowanie sprzętu hodowlanego, dezynfekcję pomieszczeń, prowadzenie szkółek drzew morwowych itp. Pracownik zakładu hodowli jedwabników otrzymywał zezwolenie na korzystanie z roweru i przebywanie poza miastem, miał zaświadczenie z pracy honorowane przez władze niemieckie i w razie potrzeby przepustkę nocną. Na terenie Pabianic, powiatu łaskiego, łódzkiego i piotrkowskiego rozlokowanych było 30 zakładów hodowli jedwabników zatrudniających ponad 800 osób. Hodowle – rozmieszczone na terenie przygranicznym z Generalną Gubernią jak: Szczukawin, Grabica, Krzepców – były obsadzone przez członków Szarych Szeregów i wykorzystywane jako punkty przerzutowe przez granice. W hodowli jedwabników zatrudnieni byli między innymi: „Baryka”, „Marcin”, „Kotwicz”, „Sęk”, „Junger”.
W końcu 1941 r. podjęliśmy się wykonać na papierze światłoczułym 130 sztuk tablic rozpoznawczych wojska niemieckiego dla potrzeb wywiadu AK. Tablice te wykonano i doręczono przedstawicielowi AK w dniu 21 lutego 1942 r. Tablice zawierały wraz z objaśnieniami dystynkcje wszystkich służb: policyjnych, bezpieczeństwa, politycznych oraz Wehrmachtu, łącznie ze schematem jednostek wojskowych, ich odmianami i kryptonimami. Szare szeregi przekazały również do użytku AK duży automatyczny powielacz, zaofiarowany w stanie lekkiego uszkodzenia przez Henryka Debicha „Witosa”, a naprawiony przez Józefa Wyrwę.
Rok 1942 zapisał się w Pabianicach falą represji. Z naszego grona aresztowano Alinę Bartoszek „Falkę” i w dwa tygodnie później Zenona Bartoszka „Piłę”. Aresztowanie nastąpiło po wyniesieniu dokumentacji technicznej aparatu podsłuchowego, produkowanego dla wojska przez firmę „Lohman Werke” w Pabianicach, w której byli oboje zatrudnieni. Poza tym wśród kolegów z pracy Zenka Bartoszka była „wtyczka” (Łuczyński), który podobno widział u „Piły” gazetkę („Biuletyn Kujawski”).
W wyniku porozumienia „Baryki” z komendantem Obwodu AK w Pabianicach „Kuzynem” – Szare Szeregi objęły kolportaż prasy podziemnej dla Armii Krajowej z dniem 1 stycznia 1942 r. Kierownikiem kolportażu został Jan Biskupski „Janos”, który dobrał sobie do pomocy „Dęba”, „Turana”, „Linę”, „Leszka” i „Pałkiewicza”. Punkt kontaktowy mieścił się w mieszkaniu „Janosa” przy ul. Batorego 4. Dobrze zorganizowana praca kolportażu trwała do stycznia 1943 r, do chwili aresztowania łączniczki z terenu Łodzi przywożącej prasę do Pabianic. Łączniczka ujawniła w gestapo nazwisko i adres „Janosa”, którego aresztowano 13 sierpnia 1943 r., jak również jego młodszego brata , Kazimierza, także członka Szarych Szeregów.
Jan Biskupski nieludzko katowany przez gestapowców, wykazał nadzwyczajny hart ducha. Nikogo nie wydał, chociaż znał tak wiele nazwisk. Zginął w więzieniu śledczym gestapo w Łodzi przy ul. Szterlinga w pierwszych dniach grudnia 1943 r. Zwłoki „Janosa”, które posiadały wyraźne ślady odbytych tortur, udało się rodzinie zabrać z cmentarza na Dolach w Łodzi i przewieźć do Pabianic, gdzie odbył się pogrzeb. W mszy św. w jego intencji, jaka odbyła się w miejscowym kościele 6 grudnia 1943 r., oprócz wielu przyjaciół i kolegów wziął udział wizytator Głównej Kwatery Szarych Szeregów hm. „Jacek” (Edward Zürn, w 1944 r. mianowany szefem Głównej Kwatery Szarych Szeregów tzw. „Pasieki”).
Rok 1942 był również fatalny dla Armii Krajowej w Pabianicach. Gestapo aresztowało Tadeusza Świątka „Bliznę” i Bolesława Rutkowskiego „Terlicę” w ich mieszkaniu sublokatorskim, jakie wynajmowali u Niemca nazwiskiem Musiał przy ul. Legionów (obecnie Partyzancka). Podczas rewizji gestapo zabrało materiały dotyczące wywiadu przemysłowego AK. Ponieważ sprawy te miały powiązanie z komendantem Hufca Szarych Szeregów „Baryką”, musiał on zniknąć z miasta. Z dniem opuszczenia Pabianic przez „Barykę”, to jest 12 października 1942 r. obowiązki komendanta hufca przejął Zygmunt Luboński „Sęk”.
Proporzec Kompanii Bojowej
Stan liczebny hufca w styczniu 1943 r. wynosił: czynnych 117 harcerzy, wywiezionych na roboty do Niemiec – 12, aresztowanych – 2, zmarło -3, przerwano kontakty z powodu zagrożenia z 32. W tym okresie wydawano własne pismo „Młody Las”, omawiające całokształt zagadnień Szarych Szeregów w Pabianicach.
Rok 1943 przyniósł w Pabianicach reorganizację na proporzec GS (Grupa Szturmowa), BS (Bojowa Szkoła) i ”Zawiszę” (dzieci w wieku 12-14 lat). Krytyczna sytuacja wojsk niemieckich na frontach wymagała pospiesznego przygotowania wojskowego. Dowódca „Proporca Kompanii Bojowej” został Czesław Łacwik „Kruk”. Stan liczebny „Proporca” wynosił 147 osób. Zakończono przeszkolenie praktyczne ze znajomości broni krótkiej i posługiwania się granatami. Z Warszawy otrzymaliśmy instrukcję „Mafekingu” (zasady komunikacji, nazwa pochodzi od miejscowości w RPA bronionej przez Baden-Powella) oraz różne instrukcje pisane maczkiem na cienkiej bibułce skręconej w papierosy.
Na początku grudnia 1943 r. szare szeregi w Pabianicach gościły wizytatora Głównej Kwatery hm „Jacka”. 6 grudnia 1943 r. odbyła się odprawa w mieszkaniu „Góry” przy ul. Garncarskiej 5, gdzie „Jacek” bardzo długo opowiadał nam o życiu i pracy Szarych Szeregów w Warszawie. „Mamy – mówił – własną kompanie bojowe, które biorą udział w akcjach, mamy własną harcerska szkolę podchorążych i wiemy, że za Polskę trzeba będzie złożyć ofiarę krwi … „. Na spotkaniu przekazał nam kilka egzemplarzy „Kamieni na szaniec”. W drugiej części odprawy „Jacek” rozpoczął kurs podharcmistrzowski z wytypowanymi osobami, pełniącymi funkcje kierownicze w hufcu w Pabianicach. Przekazał materiały szkoleniowe a między innymi instrukcję „szkoły za lasem”, gazetę harcerską „Bądź gotów”, strukturę organizacyjną Szarych Szeregów w Warszawie, instrukcje stopni i sprawności wojennych oraz ćwiczenia aplikacyjne.
Po dwukrotnej jeszcze wizycie „Jacka” w Pabianicach kurs podharcmistrzowski ukończyli: Kazimierz Jakubowski „Trzeciak”, Antoni Kałużka „Anka”, Czesław Łacwik ”Kruk”, Kazimierz Nowicki „Korczak”, Jerzy Pacholczyk „Wrona”. Kazimierz Zawadzki „Felczerek”. Wszyscy otrzymali miniaturowe dyplomu nominacyjne.
Dalsze ofiary
Aresztowania coraz częściej obejmowały członków Armii Krajowej. Komendant Obwodu AK Romuald Borowicz „Kuzyn”, były harcerz, w rozmowie z „Sękiem” mówił : „W wypadku aresztowania nie ma co się łudzić, że się wyjdzie z życiem. Trzeba pierwszego z brzegu gestapowca tak uderzyć czymkolwiek, a nawet głową, by z miejsca dobili, by nie mieli czasu na śledztwo, czy jakiekolwiek badania”. Tak też uczynił w nocy z 31 stycznia na 1 lutego 1944 r., gdy gestapo wtargnęło do jego mieszkania przy ul. Piotra Skargi 10. Zgodnie ze swym planem wdał się z gestapowcami w nierówną walkę, która zakończyła się strasznym pobiciem „Kuzyna”, związaniem go i przewiezieniem do Łodzi do więzienia przy ul. Szterlinga. „Kuzyn” żył tylko 3 dni (zwłoki jego początkowo pochowano w Łodzi, po wyzwoleniu w 1945 r. zostały przewiezione na cmentarz rodzinny w Łasku).
W nocy z 31 stycznia na 1 lutego aresztowano oprócz Borowicza także dra Jaworskiego z żoną. Stefana Czerwińskiego, ojca i braci Grottli, dra Wajerowskiego, Teodora Wyrwę, Ludwika Lubońskiego – ojca „Sęka” i innych. W kilkanaście dni po tych aresztowaniach Komendę Obwodu AK objął „Jan”. Szarym Szeregom przypadło wówczas wiązanie porozrywanych kontaktów wewnątrz AK i przejęcie na siebie poważniejszych funkcji.
W lipcu 1944 r. dwaj chłopcy z Szarych Szeregów zdobyli lekki karabin maszynowy i 2 rakiety świetlne. Wykorzystując moment nieuwagi wartowników niemieckich przedostali się do magazynu broni (warsztat rusznikarski) przy ul. Orlej (obecnie sala sportowa), wynieśli wspomnianą broń i ukryli ja w pobliżu kartofliska. Niedaleko za magazynem. Ponieważ był biały dzień nie mieli innego wyjścia. Wieczorem broń w worku przewiózł „Kruk” na rowerze i umieścił ją w komórce „Posępnego” przy ul. Pięknej 4.
Obok spraw szkoleniowo-wojskowych, tak ważnych w te wymarzone dni przełomu i i klęski wroga, coraz częściej wybiegaliśmy myślą do spraw okresu powojennego. Dyskutowano nad metodyką harcerską, obrzędowością, prawem harcerskim, drużynami wiejskimi., starszoharcerskimi, rolą KPH itp. Zagadnieniami tymi zajmowali się głównie; Kazimierz Jakubowski, Józef Malinowski, Edward Staszewicz.
W ostatnich miesiącach 1944 r. czyli na krótko przed wyzwoleniem gestapo aresztowało komendanta Obwodu AK w Pabianicach Walentego Zorę „Jana”. W kilka dni później aresztowany został komendant hufca phm. Zygmunt Luboński ”Sęk”. Dziwnym zbiegiem okoliczności umieszczono "Jana" i „Sęka” w jednej celi więzienia przy ul. Szterlinga w Łodzi.
Pod koniec listopada 1944 r. „Sęk” nawiązał stałą łączność między więzieniem a Pabianicami. W porozumieniu z „Janem” przesłany został dokładny opis śledztwa z podaniem osób zagrożonych. Wiadomości te wykorzystano natychmiast, ostrzegając owe osoby. Z treścią korespondencji zapoznano nowego komendanta Obwodu AK „Cezara” oraz inspektora Łódzkiego Okręgu AK „Gaja”. Korespondencja wypisana była w papierowym sznurku, którym zawiązane były paczki z brudną bielizną. Po aresztowaniu „Sęka” aż do chwili wyzwolenia komendantem hufca był phm. Kazimierz Nowicki „Korczak”.
W nocy z 17 na 18 stycznia 1945 r., po ewakuacji z Łodzi więzienia przy ul. Szterlinga, „Jan” , „Sęk”, „Grab” i inni poprzednio aresztowani, uciekając z transportu odzyskali wolność.
W 3 numerze Więzi z 1977 roku został opublikowany artykuł Jana Frąckiewicza „Młode pabianickie podziemie”.
W numerze 1 (213) „Więzi” z ub. r. ukazał się artykuł Marka Pawłowskiego „Pabianicki Hufiec Szarych Szeregów”. Ponieważ część opisanych tam wydarzeń znam z autopsji, pragnąłbym – gwoli prawdy historycznej – podać pewne uzupełnienia i sprostowania. Zaznaczam, że mogę ustosunkować się tylko do faktów, jakie miały miejsce do 13 maja 1942 roku, tj. do dnia aresztowania mnie przez Gestapo razem ze wspomnianą w artykule Aliną Bartoszkówną ps. „Falka”. Nawiasem warto tu wspomnieć, że tylko nas dwoje – o ile wiem – przeżyło opisaną falę aresztowań w Pabianicach z 1942 roku. Alina Bartoszkówna została po przesłuchaniach w Gestapo wywieziona do Oświęcimia, który szczęśliwie przeżyła i doczekała oswobodzenia; mnie zaś cudem udało się zbiec, mając już kajdanki na rękach.
Przede wszystkim uzupełnienia wymaga podany w artykule M. Pawłowskiego opis akcji pomocniczej, wykonywanej przez młodzież w dniach poprzedzających wybuch wojny w 1939 roku na terenie Pabianic. Nie umniejszając bowiem wkładu harcerstwa dodać trzeba, że dyżury w miejscowej RKU (Rejonowej Komendzie Uzupełnień) pełnili i roznosili karty mobilizacyjne także, a może przede wszystkim, członkowie hufca PW (Przysposobienia Wojskowego) przy miejscowym gimnazjum i liceum. To samo dotyczyło wart ochrony przeciwlotniczej przy budynkach państwowych, także już po wybuchu wojny. Dodać należy, że większość pabianickiej młodzieży męskiej i żeńskiej – nie tylko zorganizowanej w harcerstwie – ochotniczo brała udział w kopaniu rowów przeciwlotniczych.
Niejakiego stonowania wymaga tez określenie „zbombardowania miasta” we wspomnianym artykule. Faktycznie bowiem w pierwszych dniach września 1939 roku zrzuconych zostało na Pabianice przez samoloty nieprzyjacielskie kilkanaście bomb, w tym większość niecelnie. O ile pamiętam, a miałem możność obserwowania miasta z poddaszy jednego z najwyższych budynków miasta przy ul. Pułaskiego (a więc w centrum), uszkodzony został budynek magazynu kolejowego przy dworcu PKP oraz jeden budynek na starym mieście. Trudno to więc nazwać „zbombardowaniem miasta”.
Nie negując także faktu wzięcia przez harcerzy pabianickich we wrześniu 1939 roku udziału z bronią w ręku w walkach z najeźdźcą, dodać trzeba, że dotyczyło to także i młodzieży nie zorganizowanej w ZHP, w tym głównie z miejscowego Gimnazjum i Liceum im. J.J. Śniadeckich.
Zgodne natomiast z prawdą i warte podkreślenia jest stwierdzenie autora artykułu, że na pierwsze miejsce w organizowanej działalności podziemnej młodzieży wysunęli się harcerze. Tak np. grupka utworzona przez kilku uczniów miejscowego liceum mimo bardzo ambitnych zamiarów nie potrafiła rozwinąć samodzielnie szerszej działalności, także po nawiązaniu kontaktu z podziemną organizacją dorosłych (prawdopodobnie było to POW) oraz grupą G. Brandsztetera. Członkowie grupy przeszli stopniowo do pracy w konspiracji dorosłych, między innymi w wywiadzie wojskowym. I tu właśnie trzeba powiedzieć parę słów o działalności młodzieży zorganizowanej w podziemnych organizacjach dorosłych.
Bliższego omówienia wymaga szczególnie działalność młodzieży na terenie filii zakładów Lohmannwerke A.G. z Bielefeld, dość marginesowo potraktowana we wspomnianym artykule. Filię tę założyła grupa cwaniaków, chcących się wymigać od powołania do armii niemieckiej. Tak przynajmniej mówił w zaufaniu do piszącego te słowa szef finansowy i zarazem mąż zaufania NSDAP w tej filii Walter Thalenhorst. Nie musiał chyba mijać się z prawdą, gdyż dyrektorem filii został Harald Sudeck, kuzyn członka zarządu Lohmannwerke – Halvora Sudecka - reklamowany z wojska. Dla realizacji swych osobistych celów, maskowanych oczywiście względami obronnymi III Rzeszy, nie wahali się wyrzucić z budynków przedwojennego gimnazjum mechanicznego w Pabianicach przy ul. Tuszyńskiej – niemieckiej szkoły średniej typu mechanicznego, której dyrekcję objął przedwojenny nauczyciel łaciny z miejscowego gimnazjum – Volksdeutsch o polskim nazwisku, o ile pamiętam Adamczewski.
Walter Thalenhorst mówił szczerze, że będą inwestowali, ile się tylko da, w zakład w Pabianicach, aby nie oddać zysków do skarbu państwa niemieckiego. Oczywiście dla dobra III Rzeszy też musieli coś zrobić, a że nie było tego, zwłaszcza przez pierwsze decydujące o zwycięstwie dwa lata, zbyt dużo, to zasługa Polaków, w tym w niemałym stopniu młodzieży. Przede wszystkim dzięki żółwiemu tempu pracy. Wszystko to z początku szło na karb rozruchu i przyuczania ludzi do pracy. Kiedy jednak kierownictwo niemieckie zaczęło się tym niepokoić i obmyślać środki zaradcze, w sukurs przyszedł szczęśliwy zbieg okoliczności. Mianowicie referentem do spraw rozliczania kosztów został niżej podpisany. Orientując się, że żółwie tempo pracy pomaga do zwycięstwa – ale nie III Rzeszy – wszedł on w stały kontakt z inżynierem Teobaldem Olejnikiem, który informował, w granicach jakich kosztów powinny mieścić się poszczególne roboty. Teraz już kalkulacje zakończonych zleceń nie budziły zastrzeżeń kierownictwa technicznego fabryki, po prostu dlatego, że były one celowo przykrawane do kosztów postulowanych. Aby jednak nie narazić się na wpadkę, trzeba było tak robić, aby dokumenty źródłowe (karty pracy) zgodne były z kalkulacjami. Wymagało to drobnego zabiegu, a mianowicie usuwania nieraz sporej części (do 40 proc.) kart pracy i chowania ich osobno na strychu budynku głównego. Odpowiednich informacji co do tego, jakie koszty powinny wypaść z kalkulacji ”wynikowej”, udzielali również inż. Jan Berkowski, Alojzy Szczerkowski i Marian Przybylski. Nie oznacza to jeszcze, że wszystko było o.k. W dalszym ciągu bowiem tak kierownictwo finansowe fabryki (W. Thalenhorst), dyrekcja, jak i zarząd w Bielefeld wściekali się nie mogąc dojść, gdzie się podziewają ich zyski, zamiast których stwierdzali tylko duże straty.
Niezależnie od tego solidarnego sabotażu ze strony polskich pracowników – chyba nie mniejsze szkody ponosiła III Rzesza z powodu wiadomości, jakie przeciekały z fabryki do wywiadu polskiego i za granicę. Warto nakreślić to bliżej, gdyż kopiowanie rysunków technicznych, o których wspomina M. Pawłowski, nie interesowało specjalnie – nie wiem czy słusznie – ośrodków za granicą. Tak więc piszący te słowa sporządzał na żywo kopie rysunków technicznych, do których miał wgląd w biurze technicznym fabryki, na cieniutkich bibułkach ukrywanych w tubkach aluminiowych od lekarstw. Przerwał to żmudne i ryzykowne zajecie, kiedy odbiorcy okazali, że im na tych rysunkach nie zależy. I tu należy szukać przyczyny zaniechania tych prac, a nie w niewłaściwej jakości odbitek, jak podaje M. Pawłowski. Pośrednikami w przekazywaniu tych rysunków, jak i innych informacji byli Bolesław Jaksa (zmarły w wyniku operacji w 1941/42 roku) oraz Józef Perek (aresztowany w wyniku wsypy „Grobli” Z. Gidyńskiego – został zamordowany przez Niemców w 1942 lub 1943 r.). Zarówno wyżej wymienieni, jak i inni działacze podziemia, z którymi się stykałem byli ludźmi ideowymi, w pełni oddanymi sprawie.
Jakiego rodzaju wiadomości, poza rysunkami, przekazywano wywiadowi z fabryki Lohmannwerke? Przede wszystkim nazwy i adresy fabryk w Rzeszy, które współdziałały z fabryką pabianicką, z określeniem – o ile możności – produkowanego sprzętu lub wyrobów. Dalej – oczywiście adresy komend wojskowych uzbrojenia (tzw. Rὔko), z którymi była w kontakcie fabryka. Wreszcie asortyment wyrobów produkowanych na cele wojskowe w fabryce pabianickiej. Zarówno wtedy, jak i tym bardziej obecnie widać, że można było z tych informacji wyciągnąć daleko idące wnioski. Tak np. w powiązaniu z innymi informacjami można było ustalić, które fabryki III Rzeszy zostały głównie lub wyłącznie nastawione na produkcję zbrojeniową. Pomogło to zapewne do poczęstowania ich odpowiednią porcją bomb. Tak np. chyba skorzystano z adresu firmy Kreiselgerӓte G.m.b.H. w Berlinie, Goerzallee 311, która produkowała specjalne stabilizatory żyroskopowe do dział okrętowych i działek czołgowych. Mimo że produkcję tę, nie znaną dotąd w skali światowej, starano się utrzymać w jak najściślejszej tajemnicy, to jednak wiadomość o niej – oczywiście sub secreto – dotarła do piszącego te słowa. Właśnie rysunki części do tych stabilizatorów, które produkowano w Pabianicach, wykorzystał pracownik biura konstrukcyjnego (zdaje się, że był to kol. Szwestka), jak i piszący te słowa, dla przekazania dalej.
Dużo większej wagi wnioski można było wysnuć jednak z innych faktów. Otóż w lecie 1940 roku zaraz po zakończeniu kompanii we Francji, fabryka otrzymała zlecenie na produkcję dużej liczby maszynek do montowania taśm z nabojami do karabinów maszynowych, a ponadto na rolki do betoniarek dla wojskowych celów. Zarówno z jednego, jak i z drugiego faktu wynikał wniosek oczywisty, iż niezależnie od (lub może zamiast operacji „Seelӧwe” (tj. desantu przeciw Anglii) Niemcy przygotowują się do wielkich operacji na lądzie, zasłaniając się jednocześnie fortyfikacjami od innego kierunku. Podobne wnioski można było wyprowadzić z faktu zamówienia części do małych peryskopów polowych dla wojsk lądowych. Moje przypuszczenia wówczas szły w tym kierunku, że chodzi albo o kampanię na Bliskim Wschodzie, albo tez przeciw ZSRR. Do kampanii bowiem przeciw Wielkiej Brytanii nie potrzeba było ani zwiększać uzbrojenia lądowego (karabiny maszynowe), ani budować fortyfikacji.
Były też zamówienia na puszki do masek przeciwgazowych dla koni. I to wskazywało na poważne operacje lądowe, uwzględniające ewentualne użycie gazów bojowych przez silnego przeciwnika (mały nie odważyłby się pierwszy ich użyć). Wbrew pozorom z zamówień na bezpośrednie uzbrojenie (np. części do aparatów podsłuchowych przeciwlotniczych, lawetki do działek pokładowych dla myśliwców) żadnych dalej idących wniosków chyba nie można było wyprowadzić. Sądzę, że tego rodzaju wnioski – oczywiście w powiazaniu z innymi informacjami – mogły być cenne dla przewidywania działań przeciwnika.
Poza wywiadem i sabotażem młodzież pozaharcerska związana z konspiracją dorosłych (ZWZ-AK, częściowo z organizacją komunistyczną) podejmowała na rozkaz i innego typu działania.
Tym akcjom zadały poważny cios aresztowania w Lohmannwerke, jakie miały miejsce w kwietniu i maju 1942 roku. Jakie były przyczyny tych aresztowań? M. Pawłowski podaje, że miały one miejsce w związku z wywiadem w zakładach, jak również, że spowodował je brak ścisłego przestrzegania zasad konspiracji przez niektórych działaczy AK. Nie wiem, czy pierwsze stwierdzenie jest zgodne z prawdą. M. Pawłowski nic nie wspomina o tym, że wpadł któryś z działaczy harcerskich współpracujących z wywiadem. Gestapo ani Abwehra nie trafiły też na żadne ślady wywiadu wojskowego, prowadzonego przez młodzież działającą w ramach AK, także po aresztowaniach w kwietniu-maju 1942 roku. Najlepszym tego dowodem jest to, że nie został wówczas aresztowany kontaktujący się w tych sprawach z młodzieżą Lohmannwerke – Józef Perek. Czy współpracował z wywiadem wojskowym pracownik Lohmannwerke Ryszard Wulkiewicz, aresztowany jako pierwszy wraz ze Stanisławem Mielczarkiem (który nie był pracownikiem Lohmannwerke) – tego nie wiem. Nie ulega jednak wątpliwości, że przyczyną ich aresztowania najprawdopodobniej była nieostrożność (może niedyskrecja) ich obu lub co najmniej jednego z nich. Gestapo zastało ich bowiem razem w mieszkaniu, zdaje się R. Wulkiewicza, przy ul. Spółdzielczej w Pabianicach. Być może także, że najście Gestapo na to mieszkanie miało charakter tylko prewencyjny – w celu dokonania rewizji. Wiem bowiem od R. Wulkiewicza, że był on pod kontrolą Gestapo, jako były marynarz zwolniony z obozu jenieckiego. Jeżeli mimo to współpracował z wywiadem, byłaby to lekkomyślność w najwyższym stopniu. Czy w mieszkaniu jednego z aresztowanych znaleziono – jak pisze M. Pawłowski - sfałszowane dokumenty otrzymane od ppor. T. Świątka („Blizny”), o tym mi nie wiadomo. Wiem natomiast z całą pewnością, że znaleziono wówczas 2 legitymacje pracownicze zakładów Lohmannwerke – in blanco. Skąd o tym wiem?
Krótko przed aresztowaniem obu wyżej wymienionych, radził się mnie współpracujący ze mną w Lohmannwerke Hieronim Szydel (też były uczeń liceum), czy na prośbę R. Wulkiewicza przekazać mu i S. Mielczarkowi te legitymacje – oczywiście nielegalnie. Wyjaśnił mi, że legitymacje te chcą wykorzystać przy próbie przedostania się poprzez Austrię do Szwajcarii. Wyraziłem bez wahania swoją aprobatę, choć wiedząc o kontroli Gestapo nad Wulkiewiczem nie powinienem był tego robić.
Dalsze aresztowania – według mojej oceny – były konsekwencją aresztowania tych dwóch osób. W wyniku „śledztwa” w Gestapo przy ul. Sterlinga w Łodzi, któryś z nich wsypał H. Szydla i najprawdopodobniej T. Świątka oraz inne osoby. Mnie H. Szydel nie wydał. Niżej podpisany został aresztowany przez Gestapo 13 maja 1942 roku tylko przypadkowo. Przełożyłem do szuflady swojego biurka – z sąsiedniego biurka H. Szydla po jego aresztowaniu – przedwojenne czasopismo lotnicze i zeszycik ze słówkami angielskimi. Nie przyszło mi do głowy, że zniknięcie tych rzeczy mógł ktokolwiek zauważyć. Tymczasem ich brak stwierdził dość nierozgarnięty na ogół Volksdeutsch Schmeide, który jeszcze wtedy nie objął biurka po H. Szydlu. Nie podpadłbym może mimo tego, gdybym zorientował się, że doniósł on o tym do Gestapo i że do tego zmierzają indagacje agenta Gestapo – zanim zostałem aresztowany. Uciekłszy cudem – już po założeniu kajdanek przez tegoż agenta – z terenu fabryki, przeciąłem możliwość uchwycenia dalszych ogniw, z którymi byłem związany. Znalazłem schronienie początkowo u wspomnianego przez M. Pawłowskiego znajomego moich rodziców dr. Mieczysława Jaworskiego, a następnie dr. Kłonieckiego, zostałem przez Walentynę Madejską z Pabianic skontaktowany z R. Starzonkiem w Łodzi. Ten z kolei przekazał mnie do Tuszyna, skąd w nocy z 19 na 20 maja przeprowadził mnie przez granicę tzw. Warthegau do Generalnej Guberni mieszkaniec Łodzi Hass.
Warto tu dodać, o czym nie wspomina M. Pawłowski, że szef sanitarny AK dr Mieczysław Jaworski również został aresztowany przez Gestapo, ale dopiero w 1943 roku. Nie wiem, w jakich okolicznościach to nastąpiło, w każdym razie nie w związku z okazaną mi pomocą. O ile wiem, został zamęczony w Oświęcimiu. (Jan Frąckiewicz)
Gazeta Pabianicka z 19 maja 1993 roku opublikowała artykuł Tadeusza Szafrańskiego, byłego robotnika Lohmann-Werke, pt. „W 51. rocznicę brawurowej ucieczki Jana Frąckiewicza z rąk Gestapo”.
Oto losy Jana Frąckiewicza – do 1939 r. ucznia Gimnazjum Śniadeckich, mieszkającego wówczas przy ul. Pułaskiego 8.
Jan Frąckiewicz wraz z ojcem lekarzem oficerem rezerwy brał udział w kampanii wrześniowej. Po wkroczeniu 17 września 1939 r. na teren Polski armii sowieckiej drogi ich się rozeszły. Ojciec został wzięty do niewoli i w 1941 r. wraz z innymi polskimi oficerami został zamordowany w Charkowie, Janowi udało się powrócić do Pabianic. Oto jak wspomina uratowanie swojego życia w dniu 13 maja 1942 r.
… Jako 18-letni młodzieniec pracowałem wówczas w niemieckiej fabryce Lohmann-Werke przy ul. Piotra Skargi (wówczas Tuszyńskiej, mieszczącej się w budynkach przedwojennej Szkoły Rzemiosł – Gimnazjum Przemysłowego i Odlewniczego w Pabianicach. Jak duża cześć młodzieży, należałem do tajnej organizacji ZWZ/AK. Fabryka produkowała urządzenia na cele wojenne Rzeszy Niemieckiej. Ja zajmowałem się zbieraniem informacji o innych fabrykach współpracujących z naszą, a także pracujących na potrzeby armii niemieckiej. Współpracował ze mną pracujący w tej samej fabryce kolega ze szkoły Hieronim Szydel (Tszydel) – zachowując maksymalną ostrożność zbierałem informacje, kopiując rysunki techniczne na mikroskopijnych skrawkach papieru bibułkowego. Przenosiłem je zrolowane w szwach ubrania. Wykrycie było prawie niemożliwe a jednak …
W końcu kwietnia 1942 r. kolega Szydel spytał mnie czy może dać innemu koledze, pracującemu w tej samej fabryce, Ryszardowi Wulkiewiczowi dwie legitymacje fabryczne „in blanco”, które miały być wykorzystane przy przerzucie jego i jego kolegi Stanisława Mielczarka (pracującego w firmie J. John w Łodzi) – przez Szwajcarię na Zachód.
Dziwnym zbiegiem okoliczności obaj zostali aresztowani. W czasie rewizji znaleziono najprawdopodobniej obie legitymacje. W rezultacie Hieronim Szydel został aresztowany 11 maja. Nie wydał mnie. Wpadłem w pułapkę zastawioną przez Gestapo. Wiedziałem, że w biurku Szydla, które było obok mojego, znajdowało się przedwojenne pismo lotnicze i zeszycik ze słówkami angielskimi. To mogło nasuwać podejrzenia o jego zainteresowaniach militarnych i prozachodnich (aliantów) . Zabrałem je więc i schowałem do szuflady mojego biurka. Ale zrobiłem to dopiero drugiego dnia, kiedy przy biurku Szydla zasiadł młody Niemiec Scheide. Na myśl mi nie przyszło, że albo on albo też Gestapo zauważyło te materiały i celowo je zostawiono, aby dojść kto by je zabrał.
Gestapowcy przybyli do fabryki i pierwsze ich podejrzenie padło na mnie jako sąsiada Szydla. Zaczęli mnie wypytywać czy kto nie zaglądał do biurka Szydla. Ponieważ nie przyszło mi do głowy, że wiedzą o materiałach, odpowiedziałem, że nie widziałem nikogo, kto by otwierał jego biurko. Wtedy oni chcieli zajrzeć do mojego biurka. Jedna szuflada była zamknięta na klucz. Otworzyli ją. Na wierzchu były wspomniane materiały. Błyskawicznie zrozumiałem, że jestem stracony. Nic nie pomogą żadne tłumaczenia. Nie przyznałem się, że zabrałem materiały i zamknąłem szufladę na klucz. Zaprowadzono mnie do gabinetu dyrektora i rozpoczęto „przesłuchanie”. Następnie założono kajdanki na ręce i kazano zejść z pierwszego pietra na parter i czekać obok kabiny portiera. Wiedziałem, że nie ma dla mnie ratunku.
Mając kajdanki na rękach nie mogłem nawet marzyć o ucieczce. Pozostała tylko kwestia, za ile dni czy tygodni czeka mnie śmierć. W tej sytuacji schodząc po schodkach prosiłem Matkę Najświętszą o pomoc w czasie tortur, abym nie wydał mojego przełożonego z tajnej organizacji Józefa Perka. Stojąc obok budki portiera w oczekiwaniu na transport nagle poczułem, że jedna ręka wysunęła się z kajdanek, które były za duże na moje szczupłe dłonie. W ułamku sekundy rzuciłem się do ucieczki, ale nie do drzwi wejściowych, tylko w przeciwnym kierunku – wąskiego i długiego podwórza fabrycznego. Przebiegając strąciłem kajdanki z drugiej ręki. Minąłem dwóch ludzi, jednego Niemca i Polaka, Józefa Kałużnego. Już po wojnie Kałużny powiedział mi, że Niemiec chciał mnie zatrzymać, ale on chwycił go za rękę. Na końcu podwórza przekroczyłem bramę przy ul. Kazimierza, przeciąłem uliczkę Bugaj i wbiegłem na łączkę wzdłuż rzeki Dobrzynki. Ale za rzeczką był płot parku i ogrodu a ja byłem wyczerpany. Obejrzałem się za siebie, w odległości ok. 20 m biegło za mną dwóch ludzi. Znowu nie ma wyjścia? Nagle zauważyłem, że w płocie za rzeczką jest dziura. Rzuciłem się w rzeczkę, niezbyt głęboką i w dziurę w płocie. Wpadłem w krzaki ogrodu (parku). Do dziś jest dla mnie zagadką, dlaczego ludzie, którzy biegli za mną, zatrzymali się przed tak błahą przeszkodą. Zaraz jednak spotkałem w ogrodzie dwóch Niemców, którzy na szczęście nic nie wiedzieli o mojej ucieczce, zagadnąłem ich po niemiecku, że wpadłem w rzeczkę i muszę iść do domu , aby zmienić spodnie. Oni nie kwestionowali mojego wyjaśnienia, choć potem może byli zdziwieni, że nie poszedłem do bramy, a tylko przeskoczyłem przez płot. Za płotem była droga do Bychlewa (zdaje się). Jednak coś kazało mi nie drogą, tylko po jej przecięciu wrócić do miasta. Po drodze zauważyłem krążący samolot wywiadowczy Fieseler-Storch. Podchodząc do ul. Moniuszki natknąłem się na dwóch żandarmów, ale nie zwrócili oni uwagi na to, dlaczego młody człowiek spaceruje po mieście w mokrych spodniach. Doszedłem do ulicy Kamiennej, do doktora Jaworskiego, który mnie schował w swoim gabinecie. Byłem uratowany dzięki szczególnej łasce Bożej. Tego dnia przyrzekłem Bogu, że jeśli przeżyję wojnę, poświęcę się mu na służbę. I tak się stało, choć po wielu, wielu latach…
Hieronim Szydel, Ryszard Wulkiewicz i Stanisław Mielczarek zginęli w obozie koncentracyjnym. Dzięki pomocy doktora Kłomickiego i pani Walentyny Madejskiej, Jankowi udało się przedostać do Generalnej Guberni i tam walczył w 72 pp AK wraz z awansem na kaprala podchorążego przez rząd londyński oraz Krzyżem Walecznych nadanym na wniosek Światowego Związku AK. Na początku lat pięćdziesiątych Jan Frąckiewicz wyjechał z Pabianic i po ponad 40 latach, w dniu 14 lutego 1993 r. przyjechał z Libanu, aby spotkać się w Pabianicach z kolegami i przyjaciółmi.
Dr filozofii i nauk ekonomicznych Jan Frąckiewicz jako misjonarz przebywa od wielu lat w Libanie, pełni tam również służbę duszpasterską wśród ok. 300-osobowej Polonii libańskiej. Wyjeżdża też do Indii z misją duszpasterską niosąc pomoc trędowatym i bezdomnym w Kalkucie.
W piśmie – My a trzeci świat - gdańskiego ośrodka Ruchu Solidarności z Ubogimi Trzeciego Świata MAITRI nr4/2003 znajdujemy pełniejszy biogram Jana Frąckiewicza.
Jan Frąckiewicz urodził się 27.01.1924 r. w Nowym Sączu w rodzinie lekarza wojskowego. Rodzina przeniosła się do Pabianic. Jan uczył się w gimnazjum imienia Śniadeckich. W r. 1939, jako niespełna 16-letni chłopak został wcielony do armii wraz z ojcem – kapitanem WP.
W czasie okupacji pracował w Pabianicach w niemieckiej fabryce zbrojeniowej Lohmann – Werke. Zaangażował się w akcję konspiracyjną – należał do AK. W r. 1942 został aresztowany przez Gestapo. Udało mu się jednak zbiec. Fakt ten uznał za szczególną łaskę Bożą i przyrzekł sobie, że zostanie księdzem.
Maturę zdał w r.1945, studia filozoficzne ukończył na Uniwersytecie Wrocławskim w 1949 r. Nieco wcześniej, w r. 1948, zawarł związek małżeński, z którego urodziło się czterech synów. Doktorat uzyskał na Akademii Ekonomicznej w Warszawie w r.1966, a habilitację na Akademii Ekonomicznej we Wrocławiu w r. 1976, gdzie w latach 1973-1976 pracował jako adiunkt. W latach 1975-1978 wykładał informatykę na Akademii Teologii Katolickiej, studiując tam równocześnie teologię. Z teologii uzyskał stopień licencjacki.
W r. 1978 wyjechał do Indii, gdzie m. in. pomagał w Ośrodku Pomocy Trędowatym Jeevodaya. Z Indii udał się do Kanady, gdzie w latach 1980-1985 studiował teologię i liturgię bizantyjską. Studia te zakończył w r. 1986 w Libanie. W tym kraju w wieku 62 lat za zgodą żony i dorosłych synów otrzymał święcenia kapłańskie w obrządku melchickim. W 1993 roku melchicko-katolicki metropolita Bejrutu skierował go do pracy na Syberii. Obsługiwał 13 wspólnot chrześcijańskich, wśród nich Norylsk, Taunach i Jarcewo. Pracował tam jako wędrowny kaznodzieja i duszpasterz młodzieży. Był kapłanem birytualistą, odprawiał msze święte w obrządkach grekokatolickim i łacińskim. Został zamordowany 15.04.2001 r. w Jarcewie. Pogrzeb odbył się w Krasnojarsku. Jest autorem 12 książek i ponad 100 artykułów, w większości o charakterze naukowym.
Jana Frąckiewicza upamiętnia także tablica na północnej ścianie kaplicy cmentarza rzymskokatolickiego w Pabianicach.
13 maja 1942 roku została aresztowana także Alina Bartoszkówna, która wspomina to wydarzenie w rozmowie z Wiktorem Krajewskim „Wiem jak wyglądało piekło”, 2019.
(…) Codzienność Aliny sprowadzała się do pracy od samego rana do późnych godzin wieczornych. Ale odpowiadało jej to. Nie narzekała, bo w przeciwieństwie do zakładu Schmaltza tu sprawiano wrażenie, że szanuje się Polaków. Rzeczywistość jednak wyglądała różnie.
„Panna Bartoszek to pracowita niczym mrówka. Tak sobie tu cicho siedzi i pisze. Dobrze, dobrze … Taki pracownik to skarb. Rób tak dalej” – przełożony Aliny z Lohmann-Werke z podziwem patrzył na swoją pracownicę, której nigdy nie musiał prosić, żeby została dłużej, i która z zapałem przystępowała do przepisywania kolejnej partii dokumentów. Mało która z sekretarek potrafiła tak szybko poruszać palcami na klawiaturze maszyny do pisania i nie popełniać przy tym błędów. Ta umiejętność bardzo usprawniała pracę. Bartoszkówna długo ćwiczyła, żeby pisać na maszynie niczym wirtuoz grający na fortepianie. Nikt jednak nigdy nie zerknął jej przez ramię, żeby zobaczyć, nad czym tak ślęczy długie godziny małomówna blondynka. Gdyby ktoś to zrobił, Alinę spotkałaby za to kara znacznie szybciej, niż przebierała palcami na klawiaturze. Minęło więc wiele miesięcy, zanim Niemcy wymierzyli jej po swojemu rozumianą sprawiedliwość.
- Moja praca w Lohmann-Werke zbiegła się w czasie z utworzeniem Szarych Szeregów w Pabianicach i moim przystąpieniem do nich. Początkowo bardzo się martwiłam, że obowiązki w zakładzie pochłoną mi masę czasu, przez co moja podziemna działalność zejdzie na dalszy plan albo całkowicie będę zmuszona z niej zrezygnować. Nie wyobrażałam tego sobie. Bo chęć działania rosła we mnie z tygodnia na tydzień i musiałam dać jej upust. Okazało się, że choć moja praca ma się nijak do działań Szarych Szeregów, to jestem bardzo przydatnym działaczem. Niemcy potrzebowali głupiej siły roboczej, a nie wykształconej młodzieży. Stąd też pojawił się zakaz nauczania. Za złamanie go groziła wywózka. Ale, ja nie myśląc wiele, zobowiązałam się, że będę przygotowywać dla młodych ludzi teksty, z których będą mogli czerpać wiedzę przydatną im później do życia. Wszyscy byliśmy przekonani, że wojna skończy się prędzej czy później i będziemy musieli odnaleźć się w nowych czasach, a bez przydatnej wiedzy byłoby nam o wiele trudniej. Musieliśmy więc każdą minutę spożytkować na przyswajanie niezbędnych informacji. Obok mnie pracowała córka szefa urzędu pracy, ale nigdy nie zwróciła uwagi na to, czym zajmuję się w godzinach pracy i dlaczego tak długo ślęczę nad papierami, zamiast iść do domu. Ja nie dlatego siedziałam po godzinach, aby usłyszeć słowa uznania czy zdobyć tytuł najlepszego pracownika. Nie wierzyłam też w zapewnienia Niemców, że praca dla nich uchroni nas przed obozem. Za dnia przepisywałam za to treści przekazywane później polskiej młodzieży, żeby następnie wykonać właściwą pracę. Na szczęście nigdy nie wzbudziłam podejrzeń nikogo w firmie, bo nie wchodziłam w bliższe relacje z ludźmi z pracy. Nie widziałam w tym większego sensu, bo przyjaciół i koleżanki miałam zupełnie gdzie indziej. Byłam ja, moje biurko, maszyna do pisania i kartki papieru, które zapisywałam tajnymi treściami. Gdy uporałam się ze wszystkimi zadaniami, zabierałam kartki ze sobą, wynosiłam je pod ubraniem, zwinięte tak, żeby nikt nie zauważył. Boże … Co to mogło się ze mną wtedy stać! Wolę nawet o tym nie myśleć. Zawsze bardzo uważnie sprawdzałam, czy aby na pewno żadnej z przepisanych kopii nie zostawiłam przypadkiem na biurku. Na szczęście nigdy nic takiego się nie stało.
Z czasem przeniesiono mnie do innego działu, w którym zajmowałam się wypełnianiem kart zatrudnienia dla fachowców: inżynierów oraz majstrów. Bardzo często w mojej dokumentacji znajdowały się całe pieczołowicie przygotowane opisy stanowisk pracy, czyli właściwie dokładna dokumentacja techniczna. Były to informacje bardzo szczegółowe i zauważyłam, ze pomału zaczynają się nimi interesować Polacy, którzy pracowali u nas w firmie. Wpadali do mnie ot tak, zagadywali, co piszę, zerkając mi przez ramię. Później widziałam, że szepczą coś miedzy sobą. I rozumiałam, że z pewnością rozmawiają o tym, co właśnie przeczytali, i że zdobyta wiedza jest dla nich niezwykle cenna. Ja sama nie rozumiałam tych danych technicznych, ale udawałam, że nie wiem, iż wykradają ode mnie wartościowe informacje.
To musiał być jeden z ostatnich dni kwietnia 1942 roku, gdy przyszedł do mnie mój szef Niemiec i wręczył mi grubą zszywkę, z której miałam dokonać odpisu. Opatrzona była nagłówkiem „Geheim”, co oznaczało, że dokumentacja jest ściśle tajna i nikt postronny nie powinien mieć do niej dostępu. Gdy zabrałam się do przepisywania szczegółów technicznych zawartych w dokumencie, przyszedł do mnie inżynier Kamiński i gdy tylko zobaczył na moim biurku papiery, poprosił, czy może rzucić na nie okiem, ponieważ – ze względu na wykształcenie – takie rzeczy bardzo go interesują. Przeglądał uważnie kartki strona po stronie i widziałam po jego minie, ze pilnie śledzi wszystkie te skomplikowane dla mnie słowa i niezrozumiałe liczby. Po chwili zapytał, czy może pożyczyć papiery na krótką chwilę, dosłownie poł godziny. Obiecał, ze zaraz będę je miała z powrotem. Dopiero następnego dnia oddał mi dokumenty. Nie ukrywam, że najadłam się strachu. Bardzo denerwowałam się tym, że mój szef w każdej chwili może odkryć, że nie dość, ze nie wykonałam powierzonego mi zadania, to jeszcze tajne akta wpadły w niepowołane ręce. Wtedy oznaczałoby to dla mnie koniec. Do podobnych sytuacji dochodziło częściej, a ja oczywiście wypożyczałam te dokumentacje.
- Nie wierzę, że nie była pani wtedy świadoma tego, że dokumenty te miały ogromną wartość i do czego były potrzebne?
Alina przechyla delikatnie głowę na lewą stronę, spogląda mi prosto w oczy i z rozbrajającą szczerością odpowiada:
- Ależ oczywiście, że byłam. (…)
Dąbrowska zawiesza głos. Wydawać się może, ze powietrze w salonie Aliny gęstnieje, a promienie słońca, które przed chwilą radośnie wpadały do pokoju przez otworzone do ogrodu drzwi, malując na ścianach abstrakcyjne wzory, w jednej sekundzie straciły na intensywności.
- Naprawdę głupi był ten, kto myślał, że praca dla Niemców uchroni go przed aresztowaniem. W Lohmann-Werke pracownicy znikali coraz częściej , a z czasem okazywało się, że albo lądowali w areszcie w Łodzi, albo wywożono ich w nieznane, czyli do obozu. Aż skóra mi cierpnie, gdy wspominam to dzisiaj … Ten dzień miał zakończyć się dla całej mojej rodziny bardzo miło, ponieważ planowaliśmy przyjęcie z okazji pięćdziesiątych urodzin mojej mamusi. Razem z tatusiem i rodzeństwem uznaliśmy, ze takie wydarzenie wymaga specjalnej oprawy. Miały być prezenty, kwiaty, pyszne ciasto … Zawsze rodzinnie celebrowaliśmy wszystkie i uroczystości, ale tym razem los sprawił, że zamiast zabawy i śmiechów były łzy, strach i wielki bol.
Ten dzień zaczął się jak każdy inny. Zjawiłam się rano w pracy i usiadłam przy biurku, żeby przygotować liczne pisma, które się na nim piętrzyły. Przerwę obiadowa wykorzystałam oczywiście na spotkanie z Żelisiem, które za każdym razem było miłym przerywnikiem w pracy w Lohmann-Werke. Nie było żadnych złych omenów, ale cały czas nie opuszczało mnie to zatrważające poczucie, że ta cisza za chwilę zostanie przerwana pełnymi grozy grzmotami.
Kiedy przy moim biurku jak spod ziemi wyrósł naczelnik zakładu Sudeck, wiedziałam, że nie zwiastuje to niczego dobrego. Był dla mnie miły i cały czas w dobrym nastroju. Nie spodziewałam się więc, że konsekwencje jego wizyty będą aż tak poważne. Po niemiecku zwrócił się do mnie z imienia i nazwiska. Dodał „bitte”, co zmyliło mnie bardzo i uspokoiło, że nic poważnego się nie stanie. Kulturalnie poprosił, żebym wstała od biurka i poszła za nim. W trakcie tej krótkiej wędrówki cały czas dźwięczało mi w uszach jego „Fraὔlein Bartoszek …”, a kiedy przekroczyłam próg jego gabinetu, od razu moją uwagę przykuły gestapowskie mundury. To nie będzie tylko nagana ... Zaczynało być już groźnie ... Konwenanse odłożono na bok. Wrzask i krzyk gestapowca od samego progu gabinetu aż wwiercały mi się w mózg. Idący w moim kierunku mężczyzna wymachiwał kartkami papieru.
Alina pamięta każdą sekundę spotkania. Nic dziwnego, bo był to początek tej gehenny. Opowiadając gestykuluje.
- Doszedł do mnie i przysunął mi papiery pod oczy. Widziałam każde słowo dokumentacji. Gestapowiec z agresją wypytywał mnie, czy to ja przepisywałam tekst. Początkowo myślałam, że chodzi o materiały edukacyjne, które tak skrzętnie tworzyłam, ale po chwili zorientowałam się, że na papierze wypisane są dane techniczne ze zszywki, którą wziął ode mnie Kamiński. Odpowiedziałam ze spokojem, że tak. Nie byłam przygotowana na ten atak, więc nie miałam żadnej linii obrony. Działałam po omacku (…).
Wiedziałam jedno: nie mogę nikogo wydać. Próbowałam wytłumaczyć na każdy sposób Niemcowi, ze jestem niewinna, że nie wiem, co tak naprawdę działo się z dokumentacją, bo każdy mógł stać się jej właścicielem. Tłumaczyłam, że w biurze nie stosuje się żadnych specjalnych zabezpieczeń. Szuflady i szafki, w których trzymane są dokumenty, nie mają ani zamków na klucz, ani też kłódek. Broniłam się, jak mogłam. Ale gestapowiec tylko patrzył na mnie i z niedowierzaniem wrzeszczał, że to niemożliwe, że nikt nie pozwoliłby na pozostawienie na wierzchu tak tajnej dokumentacji. Od razu chwycił za telefon i wydał komendę, żeby natychmiast sprawdzić, czy szuflady mojego biurka da się zamknąć na klucz. Mimo że usłyszał w odpowiedzi, że nie, po jego minie, tembrze głosu i gestykulacji już wiedziałam, że mogę spodziewać się najgorszego. Że poniosę karę za to, co się stało. Dla nich stałam się wrogiem działającym na szkodę państwa niemieckiego. Byłam tylko pracownicą biura, maszynistką, która całe dnie spędzała na przepisywaniu instrukcji dla robotników, ale ich zdaniem dokonałam czynu haniebnego. Szpiegostwo przemysłowe było bardzo ciężkim przewinieniem. Okazało się, że od kilku dni wisiało nade mną widmo aresztowania. Niemcy musieli tylko dojść po nitce do kłębka – źródła zdradzieckiego czynu. Niestety, odszyfrowali, że to właśnie ja. Przepisane dokumenty znaleziono w trakcie nalotu na dom Tadeusza Świątka, który działał pod pseudonimem „Blizna”. Już wiedziałam, że będzie źle. Ale nie spodziewałam się, że będzie aż tak strasznie.
- Co dalej się z panią działo?
- Przesłuchanie dobiegło końca. Od tej pory niemiecka sekretarka nie opuszczała mnie na krok. Obserwowała każdy mój ruch. Bali się, żebym nie uciekła. A ja wiedziałam, że muszę poinformować swoją rodzinę, że dłużej zabawię poza domem. Gdy poprosiłam Niemkę, że chciałabym skorzystać z ubikacji, ta zgodziła się, ale kazała mi załatwić się przy otwartych drzwiach. Było to dla mnie dość upokarzające.
W takich zakładach jak Lohmann-Werke wiadomości rozchodzą się z prędkością światła, tak że moja siostra już po chwili wiedziała o moim aresztowaniu. Szybko przybiegła, żeby mieć ostatnią szansę porozmawiać ze mną przed wywiezieniem mnie z zakładu. W takich sytuacjach nigdy nie wiadomo było, na jak długo znikniesz i zostaniesz wyłączony z życia. Czy stanie się to na chwilę, czy już na zawsze.
Stałam w dużym holu i czekałam. Razem ze mną aresztowano członka Armii Krajowej „Jaśka”, czyli Jana Frąckiewicza. Jego zakuto w kajdanki, mnie na szczęście nie. Nie było gapiów, nie było tłumu obserwującego każdy nasz ruch. Gdy zobaczyłam roztrzęsioną Jadwigę, próbowałam jej powiedzieć, że zabierają mnie do więzienia, ale moja siostra przezywała tak ogromny szok, widząc mnie w towarzystwie gestapowców, że na nic zdały się moje tłumaczenia. Była tak roztrzęsiona, że nie mogła się skupić nawet przez chwilę i zrozumieć sensu moich słów. Frąckiewicz miał dużo szczęścia, bo Niemiec, który zakuwał go w kajdanki, źle je zapiął. Kiedy w portierni pojawiło się kilka osób i zrobił się harmider, Jan postanowił wykorzystać tę chwilę i wyswobodził jedną rękę. Czuł, że musi się ratować za wszelką cenę. Bez oglądania się za siebie wybiegł z impetem przez otwarte drzwi i przeskoczył przez płot okalający podwórko. Nagle usłyszeliśmy wrzask i stek przekleństw po niemiecku. Gdy gestapowcy się zorientowali, że Jan uciekł, wpadli w furię. Portier i dwóch strażników ruszyło w pogoń za zbiegiem. Ale było już za późno. Jankowi na szczęście udało się ujść z życiem.
- Pani rodzice też byli świadkami pani aresztowania?
- Korzystając z zamieszania, które powstało na portierni, poprosiłam kolegę Ryśka, żeby szybko pobiegł do moich rodziców i powiadomił ich, co się dzieje. Była to kwestia kilku minut – gestapowcy za chwilę mieli wepchnąć mnie do samochodu i wywieźć w nieznanym kierunku. Na szczęście nasz dom znajdował się nieopodal, na rogu ulicy, i gdy tylko rodzice dowiedzieli się, że jestem w rękach Gestapo, od razu zjawili się w Lohmann-Werke.
- Mieli szanse porozmawiać z panią?
- Moi rodzice byli przerażeni. Nikt przecież w chwili aresztowania nie miał pewności, co się z nim stanie. A ja stałam w wielkiej Sali i miałam wrażenie, jakby to, co właśnie działo się ze mną, nie dotyczyło w ogóle mnie. Jakby działo się gdzieś poza. Jakbym patrzyła na wszystko z boku. Kierowca samochodu, który czekał na mnie przed Lohmann-Werke, był folksdojczem i teraz to on niczym strażnik pilnował mnie, żebym nie uciekła. Ale ja nie miałam takiego zamiaru. Samochód już był gotowy, żeby zawieść mnie do aresztu. Gdy tylko moja mamusia i tatuś zjawili się, zobaczyłam na ich twarzach przerażenie. I tak strasznie płakali….
Próbowałam podbiec do nich, ale jeden z gestapowców mocno chwycił mnie za ramię, by uniemożliwić mi pożegnanie. Mamusia starała się dać mi zapaskę czy kurtkę. Zwróciła się do Niemca po niemiecku i poprosiła, by podał mi ubranie. Później w trakcie podróży kilka razy robił aluzję do tego, ze to zadziwiające, że moja mama tak dobrze zna niemiecki.
Nie wzięłam od mamy ubrania, bo to był słoneczny ciepły dzień i miałam nadzieję, że może stanie się coś, co sprawi, że ten wieczór spędzę jednak z rodziną. Ale myliłam się, a moja mama tego dnia dostała najgorszy prezent urodzinowy, jaki można sobie tylko wyobrazić.
- Pamięta pani ostatnią rozmowę z mamą i tatą? Bo przecież udało się pani zamienić z nimi kilka pożegnalnych słów.
- Pamiętam ich łzy. Spływały im po policzkach. Był to pierwszy raz, kiedy folksdojcz wykazał się człowieczeństwem i pozwolił mi zamienić z nimi ostatnie zdanie. Ja nie płakałam – coś mnie przed tym powstrzymywało, ale poczułam przeszywający bol w piersiach. I znowu pojawiło się we mnie to, towarzyszące mi cały dzień, wrażenie, że już nigdy nie zobaczę mamy.
Do Łodzi na ulicę Gdańską 13 zostałam przewieziona sama. Gdy dojechaliśmy do aresztu, obyło się bez przesłuchania. Wywiad odbył się już wcześniej w gabinecie Sudecka. Było już późne popołudnie, gdy zaprowadzono mnie do celi. Zastałam tam już inne kobiety. Nie miałam żadnych rzeczy ze sobą, kompletnie nic. (…)
O działalności wywiadowczej i sabotażowej na terenie firmy Lohmann-Werke pisze również Alicja Dopart w opracowaniu „Pabianice w pierwszych dniach II wojny światowej i w czasie okupacji 1939 – 1945”, 2018.
Teren Szkoły Rzemiosł stał się w momencie powstania zakładu Lohmann-Werke miejscem prowadzenia przez różne organizacje akcji przeciw Niemcom. Mimo wielkiej koleżeńskości ludzi stojących obok siebie przy maszynach – nie informowali się wzajemnie o swoich kontaktach z podziemiem. W listopadzie 1939 r. na terenie miasta powstała „Staromiejska Kompania – Orzeł Biały” przy konspiracyjnym ugrupowaniu NOW – Narodowa Organizacja Wojskowa, która z czasem rozrosła się do ok. 90 członków, a w skład jej weszli i późniejsi pracownicy firmy Lohmann-Werke. Było ich osiemnastu.
Prowadzili „mały sabotaż” na terenie zakładu pracy i przerzut ludzi do Generalnej Guberni. Znana akcja to tzw. Wirtschaftsamt przy Zamkowej 2 (dziś Stary Rynek 2 – Muzeum m. Pabianic), gdzie zdobyto większą ilość kartek żywnościowych i maszyn do pisania. W wydziale Zbigniewa Polińskiego pracował szef „Staromiejskiej Kompanii Orła Białego – Kazimierz Woldański „Edek”.
Z pracowników firmy Lohmann-Werke należących do SK „Orzeł” zginęli: Roman Molenda – I dowódca (w 1942 r. w Oświęcimiu), Jerzy Łacwik – dowódca plutonu, absolwent gimnazjum (10 czerwca 1944 r. w więzieniu w Łodzi), Józef Kowalski (15 sierpnia 1944 r. w boju partyzanckim pod Diablą Górą).
Do akcji sabotażowej od początku wojny włączali się członkowie Szarych Szeregów a później Armii Krajowej. Szare Szeregi na terenie zakładu Lohmann Werke prowadziły „wywiad przemysłowy” polegający na „wypożyczaniu” dokumentacji technicznej i rysunków produkcyjnych części w celu ich przefotografowania i przekazania zdjęć wywiadowi działającemu na terenie miasta. Inne formy małego sabotażu to: niszczenie noży tokarskich, wierteł, uszkadzanie instalacji elektrycznej, powstawanie niedokładności montażowych i różnej działalności powodującej zmniejszania wydajności i jakości produkowanego sprzętu. Znane były wypadki aresztowań robotników firmy podczas akcji sabotażowych. Dotyczyło to również członków tajnych organizacji.
A oto dalsze losy polskich robotników – działaczy podziemia. 13 maja 1942 roku zostali aresztowani; Hieronim Trzydel (zginął w obozie) i Alina Bartoszek ps. „Falka”, maszynistka biurowa należąca do tajnej akcji nauczania przy Szarych Szeregach. A. Bartoszek wykonywała wojskowe matryce do powielacza dla celów konspiracyjnych. Po aresztowaniu i prawie rocznym śledztwie w łódzkim więzieniu na Gdańskiej przechodziła przez obozy koncentracyjne: Oświęcim, Ravensbrck, Buchenwald, Lipsk. Po wojnie wróciła do Pabianic.
Razem z A. Bartoszek 13 maja 1942 r. aresztowany był Jan Frąckiewicz z biura firmy. Jemu udało się przez nieuwagę Niemców zbiec. Uciekającego ukryła Walentyna Madejska, zamieszkała na Południowej. Mimo narażenia życia swojego i najbliższych (podczas dwukrotnej rewizji) pomogła mu po paru dniach pobytu w domu przedostać się do punktu kontaktowego w Ozorkowie, skąd ukryty przez kolejarzy w cysternie na mleko dojechał szczęśliwie, do protektoratu. Madejska wróciła do Pabianic dopiero po otrzymaniu wiadomości, że Jan, którego przewiozła w przebraniu, jest już bezpieczny u celu podróży. Po wojnie na dworcu pabianickim W. Madejska, jako pracownik Polskiego Czerwonego Krzyża spotkała J. Frąckiewicza, późniejszego misjonarza zamordowanego w Krasnojarsku.
26 maja 1942 r. został aresztowany brat Aliny – Zenon Bartoszek ps. „Piła”, działający w grupie wywiadu przemysłowego. 14 stycznia 1943 r. po śledztwie trwającym wiele miesięcy zmarł w łódzkim więzieniu na ul. Sterlinga. Zginął nie wydając swoich współtowarzyszy z organizacji.
W wywiadzie przemysłowym fabryki pracował jako elektryk Marian Wadowski ps. „Kszyk”, harcerz. On to dokumenty dostarczane do wywiadu przez Z. Bartoszka w ciągu nocy fotografował. Od marca do kwietnia 1942 r. pracował w wynajętym mieszkaniu przy ul. Kościelnej, u członka Armii Krajowej S. Gidzyńskiego ps. „Grobla”. Po aresztowaniach w Lohmann-Werke przedostał się do Moszczenicy k. Piotrkowa i tu do końca wojny, jako łącznik, przyjmował osoby uciekające przez granicę. Zaopatrywał je w dokumenty, zaświadczenia pracy, zapewniał kwatery.
W wywiadzie przemysłowym pracowała także harcerka z Gimnazjum im. Królowej Jadwigi – Jolanta Sulej ps. „Lot”.
Osobna grupa pracowników to ludzie należący do tzw. małego sabotażu fabrycznego. Należeli tu między innymi: Zygmunt Kraj ps. „Krótki” – harcerz i członek Szarych Szeregów, wprowadzony do pracy konspiracyjnej przez Kazimierza Jakubowskiego, z którym razem działali w drużynie harcerskiej im. J. Kilińskiego w tzw. Czarnej Trójce przy Szkole Podstawowej nr 3.
Kazimierz Jakubowski ps. „Trzeciak” – należał do ścisłego kierownictwa Szarych Szeregów w Pabianicach do czasu wywozu firmy w lipcu 1944 r. do Herford Sundern.
Tadeusz Kowalski, Jan Gramsz, Klemens Pawlak i Marian Krac postanowili wspólnie na własną rękę prowadzić mały sabotaż. To oni uszkadzali tryby maszyn powodując tym 2-tygodniowy postój. Józef Mik, Wacław Rudnicki i Marian Klockowski, każdy z nich na własną rękę, dopomagał do szybszego zużycia narzędzi. (…)
Autor: Sławomir Saładaj