www.um.pabianice.pl
Pabianice znajdują się w aglomeracji łódzkiej. Stanowią zarazem centrum 120-tysięcznego powiatu. Funkcjonują tutaj najważniejsze dla społeczności instytucje i urzędy. Miasto liczy 58 tys. mieszkańców i obejmuje obszar 33 km2.

Signor Ambrosio

A pomniejsz czcionkę A standardowy rozmiar A powiększ czcionkę

Pierwszymi Włochami związanymi z Pabianicami byli architekci i budowniczowie dworu kapituły krakowskiej oraz kościoła Św. Mateusza - Wawrzyniec Lorek i Ambroży Włoch. Swoimi niezwykłymi dokonaniami przyczynili się do promocji miasta. Tomasz Ogończyk w Głosie Mazowieckim z 11 maja 1934 r. opublikował garść szczegółów dotyczących Ambrożego Włocha.

Ambroży Włoch: mularz płocki w XVI wieku

Nie tylko do Krakowa, ale i do innych miast w Polsce przybywali w wiekach XVI i XVII Włosi, jako kupcy, bankierzy i rzemieślnicy. W Płocku w tych czasach do znaczenia i zamożności doszła rodzina włoska Alantsów z Wenecji, biorąca czynny udział w życiu miasta Płocka przeszło 150 lat.

Do pomniejszych spośród przybyszów należał Ambroży, Włochem pospolicie nazwany, zdolny mularz-budowniczy. Zrazu przez urzędy miejskie tytułowany tylko jako „opatrzny” (providus), nie miał bowiem żadnej nieruchomości w obrębie murów miasta; mularz Ambroży doszedł z czasem do zamożności i tytułu „sławetnego” (Famulus), nabywając w 1577 i 1578 r. plac i dom po nieboszczyku stolarzu Bieniaszu przy ulicy Sukienniczej (obecnie Zduńskiej),położone między domami pana Dłużniewskiego i sławetnego mieszczanina Andrzeja Tracza.

Signor Ambrosio spolszczył się zupełnie, ożenił się z Polką, z którą miał syna Stanisława. Po śmierci pierwszej żony ożenił się sławetny wdowiec powtórnie ze szlachcianką, panną Elżbietą Kroczewską, i dnia 15 kwietnia 1583 r. przed sądem ławniczym gajonym w Płocku, któremu przewodniczył wójt Andrzej Rostkowski, zawarł z nią akt oprawy zabopólnej na przeżycie, dotyczący całego majątku tak w zlocie, srebrze, klejnotach, szatach, gotówce pieniężnej, jaka i w nieruchomościach.

Zdaje się, że nie piastował żadnego urzędu miejskiego. Czy brał jaki udział w przebudowie katedry płockiej za biskupa Andrzeja Noskowskiego, nie wiadomo. Księgi miejskie płockie z lat 1553-1564 r. nie wspominają go wcale. Być może, pracował podówczas, jako czeladnik, pod kierunkiem Baptysty, majstra mularskiego, również Włocha. Domyślać się można, iż przyjechał do Polski razem z Baptystą. Wyzwoliwszy się na samodzielnego majstra, opatrzny i poczesny (honestus) Ambroży dał się poznać ze swej solidnej roboty budowniczej nie tylko w Płocku, ale i w diecezji.

W 1583 r. kapituła krakowska powzięła zamiar wystawienia nowego kościoła parafialnego w miasteczku Pabianicach. Zarządcą dóbr kapitulnych w Pabianicach był podówczas ks. Paweł Dębski, kanonik krakowski. Pochodził on z Prawdziców Dębskich pod Mławą, matką jego była Katarzyna Szydłowska herbu Lubicz z sąsiedniego Szydłowa Kościelnego. Zmarła ona w 1601 r,, mając 82 lata, w Krakowie, gdzie syn wystawił jej pomnik.

Nie byle jakim budowniczym był sławetny pan Ambroży Włoch z Płocka, skoro kanonik Paweł Dębski zawezwał go do Pabianic i tu dn. 5 kwietnia 1583 r. zawarł z nim umowę, wedle której pan Ambroży Włoch, mieszczanin i mularz miasta Płocka, zobowiązał się zmurować w Pabianicach nowy kościół na kształt i podobieństwo kościoła płockiego na zamku Tumowym. W ogóle ówczesna katedra płocka miała stanowić wzór dla budowniczego. Pan Ambroży uczynił wizerunek budowy kościoła; plany były bardzo szczegółowe, dotyczyły nawet okien, drzwi, sklepień itp. Prace obliczono na trzy lata, a budowniczy miał otrzymać tysiąc złotych polskich gotówką, robotników, żywność dla siebie i robotników i mieszkanie dla siebie w miasteczku.

Konsekracja nowego kościoła w Pabianicach odbyła się dn. 15 listopada 1588 r. a dokonał jej ks. Paweł Dębski, podówczas już biskup sufragan krakowski. Więcej nie wiadomo o sławetnym Ambrożym Włochu, mularzu z Płocka.

Kiedy na początku bieżącego stulecia (XX w.) przystąpiono do restauracji katedry płockiej, architekt Stefan Szyller przeprowadził drobiazgowe badania nad kościołem w Pabianicach.

S. Szyller (1857-1933) - konserwator zabytków i architekt, zaprojektował m.in. bibliotekę i bramę Uniwersytetu Warszawskiego oraz budynki Politechniki Warszawskiej.



Jerzy Madzelan w szkicu „Wenecjanin” zbeletryzował losy włoskich architektów, Jana Baptysty zwanego Wenecjaninem i Ambrożego,  budowniczego kościoła w Pabianicach.

(…) Kilkunastoletni, klepiący biedę Ambrosio opuścił Włochy jako jeden z tysięcy bosonogich piechurów. W znacznie mniej komfortowych warunkach przebył trasę podobną do tej Jana, tyle że z Brna ruszył na północ ku Wrocławiowi. Tam zdaniem podobnych mu wędrowców miał zdobyć z łatwością dobrze płatną pracę. Na miejscu okazało się, że zbyt wielu jego rodaków miało równie dobrze poinformowanych znajomych. Głodny i bez grosza usłyszał od sługi zmierzających do Krakowa kupców norymberskich, ze tam dokąd podążali, buduje się tak dużo, że wciąż brakuje fachowych rąk do pracy. Ambrosio zaoferował, że gdyby kupcy zabrali go ze sobą, to w zamian za kilka kromek chleba dziennie, będzie im świadczyć wielkie posługi. Tak dotarł do Krakowa, gdzie nie znając nikogo, zaczynał od wykonywania najcięższych prac, za marne stawki. Wkrótce dotarł do niego niejaki Giordano, oferując niezłą, stałą pracę, oraz opiekę miejscowego capo di familia. Capo ustalał zasięg i wpływy włoskich grup budowlanych działających na jego terenie. Ambrosio bez namysłu przystał na proponowane warunki, zwłaszcza, że osobnicy podobni krakowskiemu capo, byli czymś powszechnym we Włoszech. Natychmiast otrzymał pracę z pensją czterech florenów na miesiąc, z czego prawie poł florena musiał oddawać „opiekunowi”. Jedną z zalet podobnego systemu był fakt, że capo zapewniali swym „podopiecznym” tani, bezpieczny i szybki system przesyłu pieniędzy do Italii.

(…) Z przylegającej do izby komory dobiegł chrzęst metalowych przedmiotów. To Ambrosio, czy już raczej Ambroży, przybył z pomocnikami po jeden z największych skarbów architekta i muratora – przymiary i piony. W sytuacji, gdy nawet w różnych dzielnicach tego samego miasta, co innego rozumiano przez identyczną z nazwy jednostkę miary, posiadanie przymiarów było niezbędne. Muratora nie interesowała różnica pomiędzy łokciem czy prętem warszawskim lub pułtuskim – on miał swój przymiar. Długość, szerokość, wysokość, czy grubość każdego elementu od pojedynczego filaru, aż po cały budynek wynosiła określoną ilość przymiarów. W ten sposób wszystko stawało się logiczne, proste, proporcjonalne, powtarzalne i na swój sposób piękne. Powtarzalność detali architektonicznych sprawiła, że i zimę można było wykorzystać do  pracy. W szopach przy cegielni przygotowywano gotowe elementy. Na przykład wyrabiano cegły na łuki i arkady. Odpowiednio uformowane lub przycięte w kliny cegły układano na drewnianym wzorcu łuku. Idealne dopasowanie oznaczało, że nawet bez zaprawy, po usunięciu wzorca, całość powinna zawisnąć w powietrzu. Osobom postronnym wręcz się zdawało, że są świadkami czarów. Na wiosnę wszystko przewożono na plac budowy i łączono niczym klocki. (…)

http://madzelan.cba.pl/wenecjanin/


Autor: Sławomir Saładaj


W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Możecie Państwo dokonać w każdym czasie zmiany ustawień dotyczących cookies. Więcej szczegółów w naszej Polityce Cookies.

Zamknij