www.um.pabianice.pl
Pabianice znajdują się w aglomeracji łódzkiej. Stanowią zarazem centrum 120-tysięcznego powiatu. Funkcjonują tutaj najważniejsze dla społeczności instytucje i urzędy. Miasto liczy 58 tys. mieszkańców i obejmuje obszar 33 km2.

Staropolskie Pabianice

A pomniejsz czcionkę A standardowy rozmiar A powiększ czcionkę

Jan Fijałek w pracy „Pabianice i włość pabianicka w drugiej połowie XVII i w XVIII”, 1952 przedstawia miasto, które jest rozdzierane konfliktami między dworem kapituły krakowskiej, czyli szlachtą a mieszczanami. Pabianice jawią się jako istny  ciemnogród o niewyczerpanym wprost zapotrzebowaniu  na  „wręby wosku niezbędne do produkcji świec. Autor przyjmuje, że w latach 1685-1700  włość kapitulna, zwana także „państwem pabiańskim”,  liczyła 5 tys. mieszkańców, w tym 688 pabianiczan.

Topografia

Miasta lokowane na prawie magdeburskim posiadały zasadnicze cechy lokacyjne, jak rynek w kształcie regularnego prostokąta i sieć ulic rozchodzących się z niego. (…) W lustracjach XVII i XVIII w. spotykamy występowanie dwóch rynków w Pabianicach. Jeden nazywany jest Starym drugi Nowym Rynkiem. Stary Rynek liczył 27 placów zabudowanych i niezabudowanych a Nowy  17-cie. Należy przypuszczać, że Stary Rynek został wytyczony na początku XIV stulecia na co wskazuje nie tylko nazwa, ale i charakterystyczna ilość parcel przypadających przeciętnie po 7 na jeden bok rynku. Położenie Starego Rynku, którego zanik nastąpił na przełomie XVIII i XIX stuleci wskazuje na plan  Pabianic sporządzony w pierwszej fazie rozrostu miasta w związku z uprzemysłowieniem. Na planie nie figuruje nazwa „Stary Rynek”, a tylko prostokątna plama otoczona ulicami i pocięta liniami nowych, wyznaczonych na jego miejscu parcel z których niejedna już jest zabudowana.

Stary Rynek jako punkt centralny miasta rolniczego znajdował się w odległości około 200 metrów na wschód  od kościoła parafialnego św. Mateusza. Północna strona Rynku ujęta była ulicą Piotrkowską a od południa ulicą Tuszyńską. Na rogu Starego Rynku i ulicy Tuszyńskiej stał dom szpitalny.

Nowy Rynek wytyczony został później (przypuszczalnie XVI w.) w związku z rozwojem przestrzennym miasta w kierunku zachodnim ku rzeczce Dobrzynce. Drugim powodem było wybudowanie kościoła w zachodniej części miasta. Najgęściej zabudowane Stare Miasto i Rynek koncentrowały się na pagórku. Gdy zabudowania administracyjno-dworskie wraz z kościołem znajdowały się w pobliżu rzeczki.  Dobrzynka przepływając przez miasto rozdwajała swoje łożysko tworząc w okolicy zamku i folwarku wysepkę. Miasto miało granice wyznaczone kopcami a na jednej z dróżek wychodzących z miasta postawiono symboliczne szubienice. Miasto graniczyło na wschodzie z Wolą Zaradzyńską, na południu z Jutrzkowicami, na zachodzie z Karnyszewicami, na północy z Rypułtowicami.(…)

Przypuszczalnie miasto nie posiadało specjalnie zbudowanych bram wjazdowych, istniały wszakże prowizoryczne oznaczenia przy których pobierano opłaty targowe szumnie nazwane bramami. Mamy o nich wzmianki zamieszczone w księdze miejskiej, kiedy to w akcie zeznania oskarżyciel  wskazuje na miejsce pobicie – „Bramę Guzowską” Dalszą znajdujemy w urywku z rozporządzenia z r. 1699, gdzie podano: „Miastu Pabianicom nakazano, żeby urząd miejski bramy miejskie i parkany około z nich z gontu opadłe wystawił do przyszłej rewizji a na restaurację tych bram i parkanów drzewa z lasu pozwolić starosta pabianicki powinien.”

W omawianym okresie (1677) w Pabianicach występują następujące rynki i ulice: Stary Rynek,  ulica Piotrkowska, Szewska, Guzowska, Nowy Rynek, Tuszyńska, Piątkowska, Wolska i Strumińska.

Stary Rynek stanowił centrum miasta. Pośrodku niego stał wybudowany ratusz siedziba wybieralnych władz miejskich. O tym jaki był wygląd zewnętrzny oraz rozkład wnętrza, czy posiadał wieżyce, wzmianek nie mamy. Księgi miejskie wspominają  tylko o czynnościach prawnych w nim dokonywanych, oraz, że jedną z jego izb przeznaczono na szynk i dlatego mieszczanie nazwali go „Ratusznym”. W Ratuszu (szynku) zaopatrywali się w chleb.  W lustracjach nie ma wzmianek o ratuszu mimo tego, że górna granica lat lustracji ksiąg miejskich nie  przekracza 1750 r. Pierwszą opisywaną ulicą w lustracjach jest ulica Piotrkowska. Występuje przez całą drugą połowę XVII w. by w okresie największego upadku miasta ulec zniszczeniu. Pierwsza wizytacja miasta w okresie dla niego krytycznym, tj. 1717 r. podaje ogólną ilość  placów pustych i osiadłych dlatego też nie wiadomo, czy w danym roku istniały jeszcze na niej opuszczone domy czy też nie. W dalszych latach nazwy tej ulicy już nie napotykamy. Ulica Szewska przecinała Stare Miasto z północy na południe, krzyżując się z ulicą Tuszyńską. Początkowo słabo zabudowana w latach 30. XVIII stulecia jest już najbardziej ludną ulicą w mieście. Nazwa ulicy pochodzi zapewne od zajęcia ludności, która ją zamieszkiwała, chociaż na podstawie źródeł trudno udowodnić taką właśnie proweniencję nazwy. W roku 1686 mieszkał na niej pleban, organista i zaledwie dwóch szewców.

W 1737 zamieszkiwał na niej jeden rzemieślnik krawiec oraz trzech innych bez adnotacji zawodowej. Oprócz wyżej wymienionych rzemieślników 10 osób trudniło się pędzeniem wódki. Jedna z dalszych ulic, której egzystencja została nagle przerwana była ulica Guzowska. Najsilniej zabudowana w drugiej połowie XVII w.,  niszczeje tak jak Piotrkowska na początku XVIII w. Ostatnią wzmiankę mamy o niej z 1730 r. Nowy Rynek leżał w części zachodniej Starego Miasta i spełniał zarazem rolę placu przykościelnego. Ulica Tuszyńska słabo zabudowana posiadała małą liczbę placów. Przebiegała ona południową częścią miasta łącząc Nowy i Stary Rynek,  by później w swym przedłużeniu zamienić się w polną drogę wiodącą do Tuszyna. Przy niej znajdował się szpital dla ubogich obok którego zbudowano kościółek szpitalny pod wezwaniem św. Krzyża. Wzmianki o nim określają jego położenie  w sposób dostateczny np. „Kościół szpitalny zbudowano tuż koło przytułku” lub „Kościół stoi na rogu miasteczka”. Ulica Piątkowska posiadała dla wszystkich badanych lat średni stan zabudowania, zdążała jak wynika z nazwy w kierunku północnym do wsi Piątkowisko, by dalej być powiązana siecią polnych dróg z Łodzią. Trzecią z kolei ulicą, której żywot był stosunkowo krótki jest ulica Wolska. W lustracjach z lat 1677 i 1686 spotykamy dla niej tą samą liczbę placów niezabudowanych, tj. 6.  Od r. 1690 brak o niej wiadomości. Ostatnią ulicą rolniczych Pabianic jest Strumińska, dobrze zagospodarowana w drugiej połowie XVII w., gdy w pierwszej połowie XVIII w. widać wyraźny jej upadek. Znajdowała się ona w pobliżu ulic Tuszyńskiej i Szewskiej, a plac leżący przy niej o nazwie „Ciemienszczyn” zabudowano pod probostwo szpitalne.

Obok ulic przy których wymieniano nazwy występowały inne bezimienne, które w czasie dokonywanych lustracji zostały pomijane a ujawniły swą przypadkową nazwę dopiero w czasie zawieranych transakcji w księgach miejskich. W akcie sprzedaży placu z r. 1719 wymieniono ulicę Poprzeczna ciągnąca się od ulicy Guzowskiej oraz ulicę Kałużną.

Zabudowa

Zabudowania miejskie Pabianic nie sięgały na lewy brzeg Dobrzynki, znajdowały się jednakże na nim budynki gospodarcze dworu. (…)

Jeszcze r. 1733 kiedy kilka lat upłynęło od największych klęsk jakie spadły na Pabianice lustrator kapitulny w ten sposób opisuje stan miasta: „ W miasteczku Pabianicach panuje wstrętne do najwyższego stopnia opustoszenie, gdyż wszystkie budynki, chałupy mieszczków są opustoszałe a oni nie dbają, aby poprawić swoje domostwa, prawie  jak w lesie mieszkają”.

Domy miejskie często nazywane chałupami były pokryte gontem lub słomą. Rozkład wnętrza ograniczał się do sieni, dwóch izb i komór. W domach występują kominki z blachą żelazną, piece czerwone z gliny, a bardzo rzadko piece kaflowe. Okien w izbie natrafiamy najczęściej po jednym a rzadko dwa. Ilość kwater w poszczególnym oknie wahała się od 4 do 6. Kwatery są sporządzone z drzewa lub ołowiu, znajdują się w nich szyby lub są zabite deskami.

Drzwi domostw osadzano na zawiasach żelaznych a zamykano je przy pomocy skobla i wrzeciądza. W izbach urządzenie wnętrza jest skromne, ogranicza się przeważnie do ław stojących wokół pieca, stołu, na nogach krzyżowych, konewników i półek na naczynia gospodarskie. Rzadko napotykamy na szafę „roboty stolarskiej”. Sufity robiono z tarcic, podłogę niekiedy również z tarcic, ale najczęściej spotykamy tzw. podłogi „lepione”. Zabudowania gospodarskie stanowiły jedną całość  z domostwem, a najwyżej oddzielała je komora, by przez nią przejść do stajni lub obory.

Chlewy, stodoła stały na podwórzu domostwa lub na przyległym placu czy też ogrodzie właściciela.

Do dalszych budynków charakterem swym przypominającym domy mieszczan należy zaliczyć austerie miejskie. W Pabianicach austeria stała przy ulicy Piątkowskiej.

Austerie w Pabianicach i Rzgowie podobne były swoim wyglądem do gościńców (noclegownia). Posiadały również tzw. wystawę (podcienie), izbę karczemną, jedną lub dwie izby gościnne, alkierze i stajnie.

Szynki zazwyczaj ograniczały się do jednej izby znajdującej się w browarze, ratuszu bądź w domach prywatnych obu miast.

Do dalszych budynków miejskich zaliczymy szpital (przytułek dla starców) zbudowany z drzewa, posiadający dwie izby i dwie komory. W sieni stał komin murowany, całość określano, jako „przystojną”, a więc stan budynku przedstawiał się w sposób zadawalający.

Ponad krótkimi uliczkami zabudowanymi parterowymi domami wznosiły się centralne obiekty architektoniczne jak kościoły i zamek. Kościół w Pabianicach murowany „krzyżowej formy” i  „dość wspaniały” jak pisze wizytator dekanatu, stał zwrócony ołtarzem w kierunku wschodnim. Obok kościoła znajdował się cmentarz, który stykał się swym ogrodzeniem z Nowym Rynkiem.

Kościół, jako pierwszy budynek w mieście otaczano opieką i dbałością. Trzy skarbce chroniły kosztowności kościelne a cegła i dachówka zabezpieczały przed pożarem. Wieża, najwyższy punkt miasta, została pokryta białą blachą; w niej również umieszczono zegar wybijający kwadranse i godziny. Wieża nie tylko wyróżniała się wysokością, ale również kontrastowała swoim pokryciem z domkami mieszczan czy też zabudowaniami dworskimi, pokrytymi słomą lub gontem. Ciekawym szczegółem architektonicznym był zamek w rolniczych Pabianicach. (…)

Budynek sąsiadujący z zamkiem służył również na mieszkanie dla administracji. Nosił on nazwę „rezydencji pańskiej”, był to dom parterowy, drewniany, pokryty gontem. Sień przedzielała budynek na dwie połowy, ogółem liczył 7 izb. Dwie izby stołowe większych rozmiarów liczyły od czterech do pięciu okien. Dla odtworzenia urządzenia wnętrza może posłużyć opis jednego z pokoi: „Z komnaty do pokoju drzwi. W pokoju cztery okna, piec kaflowy pstry, komin murowany z blachą żelazną, okiennica drewniana. Stołów dwa, jeden okrągły a drugi czworograniasty, stołków dwanaście, obrazów w ramach trzy. Szafa stolarska zielono malowana z kratką na zawiasach z zamkiem u dołu, zaś do spodniej szafki jest zamek. Na wierzchu tej szafki stoi Pelikan wyrobiony.”

Zasadnicze różnice występujące w budownictwie miejskim i urządzeniu wnętrz najlepiej odzwierciedlają panujące stosunki. Domy mieszczan skromne, kryte przeważnie słomą, jednookienne, o lepionych podłogach, w momencie gdy pomieszczenia administracji są obszerne a w pokojach znajdują się piece kaflowe, wnętrza są bogato urządzone.

Na obszarze dworskim przylegającym do zamku znajdowali  pomieszczenie oficjaliści dworscy.

Służba zamieszkiwała izby czeladne na folwarku. W izbie czeladnej występował komin murowany oraz jedno okno oprawiane w drzewo. Na naczynia przeznaczano dwie półki. Niejednokrotnie w izbie czeladnej napotykamy na przegrody dla krów i żłoby na paszę. Za piecem było miejsce dla cieląt. W tym samym domu pisarz prowentowy zajmował dwa pokoje, kuchnię, alkierz i dwie komory. Szczególną ozdobą zabudowań mieszkalnych dworskich był przylegający do nich ogród włoski. Według opisu znajdowało się w nim:

„Kwater osiem ziołami różnymi we floresy wysadzanych, jak i kwiatami … którego in fronte są pomienione kwatery,  z tyłu zaś grzędy zasiane na wygodę kuchenną … za rzeką zostawiona przestrzeń na dalszy ogród, w którym już są in parte drzewka szczepione zasadzone i sadzawki trzy wyszlamowane”.

Do zabudowań gospodarczo-przemysłowych znajdujących się na lewym brzegu Dobrzynki zaliczamy:  folwark liczący pięć izb mieszkalnych, browar, gorzelnię, ozdownię [suszarnia słodu], dwie stajnie, oborę, sześć chlewów, karmnik, dojnik, cztery stodoły, kurniki, gołębnik. Oprócz tego znajdowało się na terenie folwarku pięć spichlerzy jednoizbowych, w jednym z nich była sieczkarnia. Do kapituły należał również spichlerz zbożowy we Włocławku wybudowany nad rzeczką Lachą, dopływem Wisły w r. 1724. (…)

Osobnym rodzajem zabudowań przemysłowo-gospodarczych włości są młyny i tartaki wodne.

Ze względu na rzeczki Dobrzynkę i Ner zaistniała konieczność powiązania dwóch brzegów mostkami. W Pabianicach spotykamy mostki łączące zabudowania folwarczne z browarem i gorzelnią leżącymi na lewym brzegu. W Rzgowie zbudowano most na gościńcu Piotrkowskim. Rzeczki te o słabym spadku, mimo niskiego stanu wody, tworzyły rozlewiska i tereny podmokle niedogodne dla komunikacji kołowej, szczególnie na wiosnę i w jesieni. Budowane zastawy dla spiętrzenia wód przez młynarzy mimo, iż były pożyteczne dla życia gospodarczego powiększały obszar rozlewisk. Koło zamku również wybudowano „przykop” u którego był wielki upust „śląską manierą sporządzony”. Drugi podobny u stawu Grobelnego pod zamkiem a trzeci za gorzelnią.

Zaopatrzenie mieszkańców w wodę odbywało się przy pomocy nielicznych studzien, skąd czerpano żurawiami. Żórawie ustawiano nad rzeczkami, na przykład browar w Pabianicach posiadał dwa. Przeznaczając  je wyłącznie  dla produkcji browaru i potrzeb dworu. Dalszym urządzeniem przy pomocy którego dostarczano wodę do miasta był rurociąg doprowadzający wodę źródlaną przed ganek zamkowy a następnie do gorzelni. Odpowiednie urządzenia o charakterze użytecznościowym, jak mostki, studnie, zastawy, rurociąg tworzyły w pewnej mierze lepsze warunki życia w miasteczku.

Do dalszych obiektów przemysłowych należy zaliczyć cegielnię, której założenie należy przypisać bliskości i łatwości wydobywania surowca w okolicach Pabianic. Korzystną strona, która wpłynęła na decyzję założenia cegielni jest fakt taniego, jeśli nie bezpłatnego pracownika oraz dużej ilości drzewa służącego do wypału.

Przyczyną bezpośrednią założenia cegielni było zaistnienie jej potrzeby, która według relacji lustratorów miała stopniowo odbudować trwałym materiałem zniszczone zabudowania dworskie i kościół. Cegielnię zbudowano na początku lat 30. XVIII stulecia. W roku 1737 wyprodukowana cegła służyła do naprawy kościoła. Cegielnię postawiono na wschodnich krańcach gruntów miejskich. W skład jej wchodziły trzy rodzaje  budynków: a) szopy do robienia cegieł oraz palenia wapna z piecem, b) szopa na słupach bez ścian do suszenia cegieł pokryta dachem z gontu nie obita od wschodu. Blisko niej znajdował się piec do wypalania cegieł, c) trzecim rodzajem  jest szopa do wyrabiania dachówki. W niej stał piec do wypalania oraz stół do formowania cegły i dachówek.

Obok tartaków ciekawe jest istnienie potażowni (potaż – węglan potasu z popiołu drzewnego) oddalonej zaledwie około 3,5 kilometra na południe od Pabianic (Potaźnia). Opis jej nie został zachowany. Potażownię spełniającą wówczas rolę dzisiejszej fabryki nawozów sztucznych wydzierżawiano, na co wskazuje zapis z r. 1777. „Suma otrzymanych pieniędzy na potaż i popioły wraz z zapłatą od arendarzy Żydów trzymających Majdan za lat 2 i 6 miesięcy wyniosła 27.182 złp 18 gr”. Jeżeli sumę przyjmiemy za uzyskaną ze sprzedaży za granicę potażu i popiołu widzimy, iż była to jedna ze znaczniejszych pozycji dochodowych kapituły.

Propinacja i wyszynk

(…) Pabianice jako miejsce władzy a zarazem największe skupisko ludności ożywiało się w czasie targów cotygodniowych, jarmarków, odpustów i niedziel, kiedy część mieszkańców miasteczka zapełniała istniejące 4 szynki: „Ratuszny”, „Plebański”,, „Zamkowy” i austerię.

W szynku czy izbie karczemnej domu ratuszowego często grali do tańca skrzypkowie. Spotykamy ich kilkakrotnie w XVII i na przełomie XVIII stulecia. Grali na skrzypcach pożyczanych i na swoich. Niekiedy zapraszano ich do domów mieszczan. Obok Adama Skrzypka, spostrzegamy i Piotra Puzonistę. Na muzykę, która uprzyjemniała monotonne życie miasta zapraszano dziewczęta, a te niekiedy karcone były za taki postępek przez rodziców, gdyż zabawa nigdy nie obeszła się bez kufla piwa czy kwarty gorzałki. Miejscem zabaw i spotkań chłopów i mieszczan były szynki i domy prywatne.

Administracja włości ze starostą na czele urządzała uczty dla znacznych gości (lustratorów, oficerów i szlachty okolicznej) na Zamku. Nie odbywały się one tak często jak w mieście, lecz przewyższały ich wystawnością. Usługująca służba dworska nosiła liberię, donosiła do stołu  potrawy na odpowiednio bogatej zastawie. Na zamku dbano o zastawę. Specjalną pozycję znajdujemy w ekspensie na zakup szklanek, kieliszków, naczyń kuchennych i stołowych. Trunki nalewano gatunkowe, a potrawy przyrządzano wyszukane. Niekiedy roczny wydatek na wino węgierskie, francuskie, miody, korzenie, drób i cukry były znaczne, np. w roku 1776 wynosiły pokaźna sumę 1. 202 złp. 

Produkcja i sprzedaż alkoholu  była fundamentalną sprawą w życiu miasta. Mieszczanie z Pabianic i Rzgowa  mieli przyznane przywilejem wsie, w których mogli prowadzić sprzedaż (szynkować) alkohol. Jest to przywilej z 1602 roku z dnia 12 października na wsie Rypułtowice, Wola Zaradzyńska, Karnyszewice, Jutrzkowice a dla Rzgowa – Gadka, Grodzisk, Guzew, Prawda.

Propinacja i wyszynk dworski rozciągały się na pozostałe 44 wsie. Oprócz tegoż ograniczenia istniało ostrzeżenie skierowane pod adresem mieszczan „Kto potajemnie wywozi piwo czy gorzałkę z miasta zapłaci karę 10 grzywien.”

W stosunku do kmieci ostrzeżenie następujące: „Kmiecie także nie mają dzbankami do domów sobie brać pod takowąż  winą ani w mieście do południa bawić się i po gospodach pijać, ale zaraz po nabożeństwie do domów w święta i w dni targowe w południe wracać powinni. Karczmarze mieć baczność mają, aby poddani w cudzych karczmach nie pijali albo cudzych trunków do chałup nie brali i żeby zaraz o tym do dworu donosili.”

Na tym krótkim przykładzie widzimy nastawienie wobec chłopów ze strony administracji, która dbała usilnie o ich rozpijanie na własnym piwie i gorzałce. Był to zresztą skuteczny sposób zabezpieczenia przed istniejącym konkurentem w postaci propinacji miejskiej.

W latach 80. XVIII wieku spotykamy się już z jawnym protestem ze strony mieszczan skierowanym przeciw administracji, gdzie obok innych spraw była poruszana sprawa wyszynku. Mieszczanie użalają się na to, że od roku 1782 w 4 wsiach, w których mogli szynkować obecnie jest im ten przywilej zakazany, a miasto z tego powodu poniosło stratę w wysokości 1.600 złp. Dalej tak piszą: „Przywilej z 1602 nadał ogólną miastu propinację. Kapituła zabroniła jednak  szynkować w domach miejskich tylko jeden na to wyznaczyła, a nawet i do tego nie wolno chodzić zagranicznikowi (przybyszowi), tak że ludzi obcych z tego do Zamkowego bramni (strażnicy) wypędzają”.

Mieszczanie oburzeni na stanowisko kapituły wykazują pokaźne straty jakie poniosło miasto: „Na gruncie miejskim kapituła postawiła austerię i od lat 39 w niej propinuje nie dając żadnej bonifikacji  miastu”. (…)

Odpowiedzi ze strony administracji na tak postawione zarzuty były następujące dla Pabianic:

a) Odnośnie austerii – „austeria tylko  tytułem zysku z miasteczka postawiona została i wolno tak wszędzie dziedzicom czynić zresztą gdyby jej nie było przyjeżdżający nie mieliby się gdzie zatrzymać”; b) „szynków miastu wolno w 2 wsiach: Wola Zaradzyńska i Rypułtowice oraz miasto nie ma prawa przymuszać do szynkowania chłopa kapitulnego”; c) odnośnie ograniczenia picia w szynku miejskim:” zabronienie picia w miejskich szynkach jest zgodne z ekonomiką”. Ostatecznie w odpowiedzi rozgniewany zarząd włości tak sprecyzował swoje stanowisko wobec skarg: „Dosyć jest gałganów w Pabianicach, będzie ich więcej. Zapomną oni i o propinacji gdy im dwór lasu nie dozwoli, wszak taki jest przywilej, że sobie nawet na reparację budynków powinni kupić a dopieroż na palenie gorzałki i warzenie piwa. Każe dwór zamknąć lasy i tych pilnować a dopiero doświadczą”. (…)

Jeden z członków kapituły, który przychylnie ustosunkował się do mieszczan pisze w kilku zdaniach: „Austeria użyteczność wielka, nie należy jednak siłą odciągać podróżnych z  domów zajezdnych miejskich”, oraz dalej „należy wynagrodzić lub przywrócić prawo propinacji miejskiej” – by w zakończeniu sformułować następujące zdanie: „Administracja Ekonomii nie powinna konfiskować (przejmować)  ludzi pijących u mieszczan do swej szynkowni, nie powinna też rozpędzić, bo to nie jest ekonomika, ale przymus”.

Człowiek ten przedstawiając swoje uwagi odnośnie metod postępowania wskazał równocześnie  na krzywdę mieszczan i chłopów, podczas gdy reszta szlachty wchodząca w skład administracji spoglądała z jawną pogardą na chamskie odrośle miejskie lub wiejskie, mieniąc ich łykami, chamami, gałganami i psami. Nie można się też dziwić, że pił duży odsetek poddanych. Chłop pił tym więcej im był nędzniejszy i bardziej upodlony, szukał w gorzałce zapomnienia, a zresztą chodzenie do karczmy było spełnieniem pewnego obowiązku wobec pana.

Również mieszczanie ważąc piwo i gorzałkę pili dużo, popierając swój szynk ratuszowy. Dlatego też następowało powolne obniżanie obyczajów przy równoczesnym załamaniu sił fizycznych. Bójki, kłótnie i kradzieże stawały się coraz częstszymi. 

Polityka propinacyjna dworu będąca wyrazem tzw. ekonomiki była przyczyną narastania zła. Dlatego też wydają się dzisiaj niewystarczające środki zaradcze jakie miały stać na straży dobrych obyczajów w mieście i na wsi.

Występek

To że nierząd, złodziejstwo, czy zabójstwo karane było więzieniem, pręgierzem, gardłem lub innymi wymyślnymi, godnymi inkwizycji torturami nie mogło radykalnie zlikwidować występków istniejących w XVII i XVIII w. tak w Pabianicach, jak i całym kraju. Dwór bowiem najpierw deprawował ludzi pijaństwem a następnie ich karał. Nie docierała do świadomości wielkich posiadaczy myśl zniszczenia źródeł zła, gdyż nie byłoby to „ekonomiczne”. Przymusowe ulepszanie chłopów i mieszczan drogą nabożeństw i kazań chybiało celu, bo właśnie koło kościołów stawiano szynki, które wabiły zgiełkiem i muzyką wychodzący z kościoła lud. Władze miejskie występowały ostro przeciw „gwałcicielom spokoju”. Wskazuje na to tekst przysięgi składanej przez przysięgłych miejskich i wiejskich, której przytaczam wyjątek mówiący o przestrzeganiu obyczajów: „ … Ja Jakub i Walenty przysięgamy Panu Bogu Wszechmogącemu w Trójcy Świętej Jedynemu i Panu naszemu, iż urząd nasz przysiężniczy, na który obrani jesteśmy od ich mości pana starosty naszego pabianickiego wiernie, a sprawiedliwie  rządzić chcemy… rozterków (nieporozumień) wszelakich bronić i onym zawczasu zabiegać, gwałtów zabronić i wszelakich swawoli, które by się zaś swawole znajdowały, kurestwa i inne wszeteczeństwa i wszelkie występki takowe karać  i według sprawiedliwości tępić, cudzołóstwo, które by się pokazało w naszej wsi albo podobny eksces tego taić nie powinniśmy, lecz to oznajmić Zamkowi”. 

Władza sądowa reprezentowana przez urząd miejski i starostę znajdowała powagę i respekt u poddanych. Jednym z wielu powodów była obawa przed ciężkimi karami, jakie stosowano za przewinienia często nigdy nie popełnione a narzucone i wmówione w czasie tortur. O tym, jak należało szanować urząd miejski i jego zdanie świadczy wyrok wydany na kantora pabianickiego Błażeja, który ośmielił się wyrazić, iż nie wierzy tekstowi odpisu uczynionego w księdze burmistrzowskiej (sprawy gruntowe) „ … Iż ważył zadać fałsz księgom, mówiąc iż ja temu nie wierzę, tedy za to popada winy zamkowej grzywny trzy a urzędowi grzywny trzy, a ratione tego iż zasłużył więzienie tedy zamiast tego ma stać w kapie w kościele naszym farnym podczas kazania tak w niedzielę przyszłą jak i poniedziałek to jest w święto apostolskie Filipa i Jakuba w pół kościoła, trzymając księgę w ręku, której też zadał fałsz. A odprawiwszy to ma przeprosić Urząd Zabopólny tak radziecki i wójtowski”.  [Urząd Zabopólny – urząd miejski składający się z urzędu wójtowskiego (wójt  i ława), w zakresie, którego znajdują się sprawy sporne (kryminalne) oraz urząd radziecki (burmistrz i rajcy) rozpatrujący  sprawy o charakterze niespornym, majątkowo-administracyjnym].

Początkowo bardzo nieliczne kłótnie, kradzieże i bójki narastały stopniowo przez cały XVII wiek, by w latach 20. następnego stulecia stać się coraz częstszymi. Wódka rozwiązywała języki, różne urazy po wyjściu z szynku znajdowały swój wyraz w sprzeczkach i bójkach ulicznych. (…)

Niekiedy następowały bójki między pijanymi kobietami, które jak podaje przewód sadowy „czyniły hałasy po mieście”. Wyrok w stosunku do nich był następujący: otrzymały chłostę od sługi miejskiego na rynku pabianickim po 50 plag każda.

Podobnież byli karani ci, którzy do bójki szli z kijem lub siekierą. Dla takich sąd  wójtowski przewidywał 50 plag, więzienie, stanie po mszy św. rannej pod pręgierzem z siekierą z którą miał stać przez wielką mszę i kazanie, oprócz tego wnosił dla kościoła od 1 do 3 wrębów wosku na ołtarze kościelne.

Szczególnie ostro karano zabójstwo lub nawet chęć jego. Tło sprawy odgrywało doniosłą wagę. Widzimy to na przykładzie kramarza pabianickiego Sebastiana Dowidzkiego oskarżonego o usiłowanie dokonania morderstwa w celach rabunkowych na kramarce rzgowskiej. Oskarżony przyznał się do wszystkiego na tak zwanych konfessatach mistrzowskich (śledztwo prowadzone przez kata) a dekret sądu postanowił, aby został ścięty pod pręgierzem in publico foro przez Franciszka Jana Waxtymiana Magistrata Łowickiego. W wypadkach zabójstw dokonanych w specjalnych okolicznościach  stosowano zamiany kary śmierci na plagi, kunę i grzywny.

Szczególnie przykry wypadek zdarzył się w Pabianicach w roku 1651 kiedy znany młynarz Jan Chaduła przypadkowo zabił swego syna podczas karcenia. Młynarz ten miał stać w kunie w kościele pabianickim z postronkiem przez 6 dni świątecznych kolejno następujących po sobie oraz zapłacić kare pieniężną kapitule za zabicie poddanego w wys. 10 grzywien. [Kuna- obręcze żelazne przytwierdzone łańcuchem do pręgierza, wkładane na szyję lub ręce skazańcom i zamykane na kłódkę].

Inne ciekawe przypadki zmiany kary śmierci na chłostę spotykamy w latach 1706-1711. W pierwszym wypadku mieszczanin zabił mieszczanina w bójce, prawdopodobnie po pijanemu. Kara była następująca: na każdym rogu rynku miał skazaniec otrzymać od sługi miejskiego po 50 rózeg (razem 200). Dalej Kościołowi oddawał 5 wrębów wosku, Zamkowi płacił  7 grzywien, a Urzędowi zabopólnemu 5 grzywien.  W drugim, zabójstwo nastąpiło na osobie ogrodnika, a uczynione przez półzagrodnika w czasie sprzeczki o konie. Skazaniec otrzymał 150 plag pod pręgierzem na środku rynku, potem miał przebywać w więzieniu przez dobę, następnie leżeć przez trzy święta krzyżem w kościele.

Złodziejstwo było również ciężko karane, niestety niewiele to pomagało, gdyż wypadki były coraz częstsze. Fakt zamiany kar gardła na plagi i grzywny nie świadczy bynajmniej o względach humanitarnych, bo jak widzimy były to kary poniżające niekiedy w większej mierze godność ludzką. Głównym powodem niechęci do egzekucji był brak siły roboczej, następnie administracja nie ponosiła kosztów za sprowadzenie kata z Łowicza, a na dodatek stwierdzamy, że zarabiali jeszcze na przestępcach, pobierając wysokie kary pieniężne.

Główną metodą wydobywania zeznań od oskarżonych były tortury. Nomenklatura urzędowa zeznań od oskarżonych występująca od początku XVII wieku w księgach wójtowskich ogranicza się do 3 zasadniczych zwrotów : testamentum ante tormenta, testamentum in tormentis, testamentum post tormenta (zeznania przed, w trakcie i po torturach), w które to wtłaczano sprzeczności tak zwanych konfesji. Tortury stosowano szczególnie wobec zabójców i złodziei. Niekiedy i kradzieże surowo karano, szczególnie gdy dopuścił się ich chłop, który zazwyczaj przy torturach przyznawał się do wszystkich kradzieży jakie popełniono w okolicy. Wyrok sądu w tej sprawie, który miał być przejawem „dobrotliwości” i interwencji władz zwierzchnich sprowadzony został niekiedy do tego samego, gdyż chroniąc chłopa „od sromotnej śmierci szubienicznej” kazano ściąć go mieczem pod pręgierzem w rynku.

Przy dalszym omawianiu zagadnienia obyczajów w mieście należy nadmienić o życiu rodzinnym. Pewne wnioski wyciągamy z ksiąg miejskich. Po przeanalizowaniu ich stwierdzamy miły objaw względnie spokojnego i dobrego pożycia rodzin, stanowiących niejako odrębne jednostki gospodarcze związane wspólnymi interesami.

Analizując stosunki rodzinne widzimy, że przestępstwa związane z cudzołóstwem w ogóle nie występują tak jak i wzmianki o nierządzie. Jednym z powodów były radykalne rozporządzenia zawarte w tzw. konstytucjach z lat 1575-1860) i 1604. Prawdopodobnie one to położyły kres tymże występkom za które groziło wyświecenie z miasta łącznie z biczowaniem i karą 10 grzywien. Cudzołóstwo karano do gardła włącznie. Równie rzadkie są  bójki małżonków, które przedostają się na wokandę sądową. Więź majątkowa stanowiła jednak zasadniczą spójnię rodziny.

Mieszczanie w testamentach wyliczali  wszystkie  bliskie sobie osoby ofiarowując im dobytek osobisty i nieruchomości. Niekiedy z wypowiedzianych ostatnich zdań przebijała troska o los  żony i dzieci. Oni wyznaczali najbardziej godnych obywateli opiekunów dla rodzin, aby się żadna krzywda nie stała.

W jednym z ciekawszych zapisów testamentowych widzimy troskę o los dziecka. Piszący wyraźnie napomina żonę, aby pilnowała wnuka w uczęszczaniu do szkoły. Według rozporządzeń administracji sierotami miały opiekować się władze miejskie przydzielając im opiekunów spośród pozostałej rodziny a gdy takiej nie mieli wyznaczano ich spośród mieszczan.

Dbałość o rodzinę i stan jej posiadania wykazują transakcje zawierane przed urzędem, w których często występuje zapis ról i łąk. Mimo przewagi   dodatnich momentów istniejących w życiu obyczajowym mieszczan zakradały się nieliczne wypadki o charakterze ujemnym jak gwałty, sprawy o alimenty, cudzołóstwo i utratę dzieci. Gwałty występują od lat 40. XVII w. aż do zakończenia wojny północnej. W jednym z wypadków tekst wyroku za popełnienie gwałtu był następujący: „ Wójt i świadkowie wynaleźli, aby Wolski (hajduk pański) dał za ten wstyd i sromotę Zofii Kiernalównie grzywien 8 zaraz  nazajutrz po św. Mateuszu. (…)”

Sprawy o alimenty kończyły się przeważnie dla strony poszkodowanej przyznaniem gratyfikacji pieniężnej. Gdy winowajca jednak nie chciał ponosić ciężarów i odpowiedzialności związanych z utrzymaniem dziecka, kobiety składały specjalną przysięgę na rynku w mieście w obecności świadków co było zarazem oskarżeniem publicznym np. „(…)  przysięgała samotrzecia, że taż Anna Brachówna  z nikim inszym dziecięcia na świat nie spłodziła tylko z Błażejem Plutką z Guzewa, której przysięgi słuchał tenże Błażej Plutka.” Wyrok zanotowany w r. 1641 wspomina o tym, że winny „grzechu nieczystego” znajduje się w więzieniu i że z poszkodowaną do trzeciego dnia ma się zgodzić przed urzędem wójtowskim”.

Silniejszym echem odbiła się sprawa wytoczona przeciwko zamożnemu mieszczaninowi pabianickiemu Sebastianowi Świerczykowi o namowę  do „grzechu nieczystego”. Chodziło o ubogą mieszczkę Adamową Wardzicową do której oskarżony przychodził podczas nieobecności jej męża w domu. Czynił to wieczorami, popierając propozycję i afekty prezentami w naturaliach jak bochenek chleba, pół kwarty mąki lub grochu – obiecywał jej stroje i pieniądze. Zeznawały w tej sprawie obie strony i liczni świadkowie pod przysięgą. Jak wynika z tekstu  do „przestąpienia przykazań i sakramentu” nie doszło. Mimo to wyrok na uwodziciela spadł surowy. Skazany został  do więzienia, następnie musiał oddać wręby wosku do kościoła, Zamkowi karę 5 grzywien, na ratusz 4 grzywny . Tak długo miał przebywać w więzieniu dokąd ciężarów nie spłaci. Jeśli chodzi o oskarżycielkę to za fakt , iż brała prezenty od niego i wcześniej nie dała znać urzędowi miała również zasiąść  w więzieniu i oddać do dwóch tygodni 4 wręby wosku (kręgi wosku topionego)  kościołowi, na Zamek grzywien 2 a urzędowi  jedną. Gdyby tego nie zapłaciła miała otrzymać chłostę foro publico pod pręgierzem.

Jeszcze bezwzględniej postępował sąd gdy chodziło o utratę dzieci. Samo podejrzenie o brzemienność a następnie zanik stawiało kobietę przed sądem zabopólnym, gdzie podlegała specjalnym oględzinom ze strony „biegłych białych głów miejskich”, które w liczbie  sześciu wydawały zdanie o ewentualnej utracie lub niewinności podejrzanej.

Poważne oskarżenie o zamordowanie noworodka skierowano przeciw służącej Małgorzacie Urbanównej. Na nic się zdały jej tłumaczenia, że dziecko urodzone przez nią urodziło się nieżywe, sąd nie dając wiary temu skazał ją  najpierw według „prawa bożego” na tortury, a potem według obyczaju miała być żywcem zakopana i palem przebita. W ostatniej prawie chwili przyszło odwołanie z kapituły od tego wyroku. Oskarżoną po ubiczowaniu przy pręgierzu wypędzono z miasta sługami miejskimi, którzy wyświecali ją smolnymi łuczywami.

Mimo iż ten przykład winien być odstraszający dla innych w 12  lat później spotykamy się z faktem popełnienia takiegoż okrucieństwa na wdowie Reginie Wypychównej ze wsi Rypułtowice. Nieszczęsną chłopkę podejrzewano o utopienie noworodka, które to dziecię mieszczanie mogli oglądać złożone przed Ratuszem w r. 1702. Zaraz nazajutrz zostały wezwane wszystkie wdowy i panny z 5 wsi, które poddano oględzinom przez „stare i mądre białogłowy.” One też wskazały na oskarżoną. Zapadł wyrok śmierci przez zakopanie żywcem i przebicie palem. Sprawcą tej tragedii był żonaty chłop ze wsi Rypułtowice i jemu początkowo groził miecz katowski za cudzołóstwo, ale że  po raz pierwszy zdarzył mu się podobny wypadek, został ubiczowany na rynku pod pręgierzem, następnie zapłacił  Zamkowi 10 grzywien, urzędowi 7 grzywien, kościołowi dał 3 wręby wosku i na dodatek miał stać przez 8 niedziel i świąt w kościele w kapie na środku nawy.

Dla pewnego odprężenia od okropności prawodawstwa feudalnego należy przytoczyć sprawę, która uwypukla urażoną dumę mieszczanina Wójtkowskiego. Wystąpił on przed sądem z powodu zawiedzionych uczuć miłosnych, które ulokował w mieszczce Katarzynie Cwikiełkównej. Prawdopodobnie najgorszą dla niego była strata 22 florenów wydawanych w czasie zalotów i swatów. Nie dość na tym, gdyż jak wynika z zeznań odpalonego konkurenta , Katarzyna tylko mu szyderstwa czyniła, a on obrażony tym „gdzie indziej udał się szukać przyjaciela”. Sąd dla braku dowodów nie powziął wyroku.

Dla uzupełnienia fragmentarycznych obrazów z życia poddanych kapituły należy przytoczyć przykłady, które umożliwią poznanie tła społecznego epoki.

 W jednym z oskarżeń natrafiamy na fakt bezpodstawnego pobicia przez zamożnego mieszczanina owczarza miejskiego „za to tylko, że piesek jego został utytłany w błocie”. Jak mówi poszkodowany: „skoczywszy do mnie bił mnie jako się mu podobało”.

O bezwzględności i brutalności wobec podatnika świadczy znów tzw. „protestacja żałobna mieszczki”. Kobieta nie miała pieniędzy na zapłacenie podatków, kiedy przyszli do niej poborcy, wówczas burmistrz, który wybierał należność kazał ją wziąć do więzienia. „Panie Burmistrzu prosiła go – jakże ja mam iść do więzienia, gdy w męża w domu nie ma  tylko dzieci są małe; przy kim ubóstwo i dom zostawię i jeszcze się w piecu pali…” Mimo to burmistrz kazał dziesiętnikom zaprowadzić ją do więzienia, po drodze szarpano ją i bito. „Z tego tedy szarpania i poniewierania bardzo choruję, bo gdy prosiłam burmistrza, aby mnie nie brał do więzienia, obłapiając jego nogi, on mnie noga pchnął… a ja wtenczas miała dziecię swe małe na ręku i od tego czasu nie mogę się ruszyć, kolki i bolączki mnie wielce trapią”.

W czasie tej ohydnej sceny bicia kobiety obecni byli pisarz i słudzy miejscy, którzy przyczyniali się czynnie do spodlenia godności ludzkiej w imię ściągnięcia podatku dla pana.

Nie można się też dziwić, że mieszczanie przy lada okazji odpłacali się sługom pańskim.

Tego samego roku został zabity przez mieszczan wójt pabianicki, a nieco później „zlekceważono i podrapano” pisarza miejskiego.

Czary mary

Jak było, wspomniane wiara wpływała pośrednio na wzmocnienie więzi rodzinnej. Fakt ten spowodowany był w pewnym sensie niska kulturą poddanych, oddziaływaniem kleru, lękiem przed siłą i bezwzględnością prawa duchownych zwierzchników. Dlatego też stwierdzamy kontakt poddanych włości z nabożeństwami i kazaniami odbywającymi się w każdą niedzielę i święta. Konstytucje z r. 1600 i 1604 mówiły o przymusie uczęszczania do kościołów pod groźbą pieniężną, byli do tego wyznaczeni specjalni dziesiętnicy. W miarę stale pogłębiającego się upadku kulturalnego, kościół stał się dla mieszczan i chłopów  miejscem w którym szukano ochrony przeciw „ciemnym mocom”. W czasie wojen i przemarszów wojsk kościoły spełniały specjalna role w życiu miasta zamieniając się w skrytki dobytku rodzin. Można przyjąć, iż religijność była powierzchowna i zazębiała się z zabobonami, podejrzeniami o czarostwo, kradzieżami i awanturami w kościele. Profesor Bujak omawiając stosunki kulturalne w małym miasteczku mówi, że życie religijne mieszczan nie jest zbyt rozwinięte, wprawdzie do kościoła i do spowiedzi wszyscy chodzą, członkowie cechu świecą świece podczas sumy, wiele kobiet należy do bractw kościelnych, ale robią to dość obojętnie, prawie mechanicznie, jakby dla zadość uczynienia zwyczajom. 

Podobną sytuację spostrzegamy w życiu Pabianic. Dzień rozpoczynano dzwoniąc rano na pozdrowienie anielskie i tak samo na południe i wieczór. Ważniejsze wydarzenia rozpoczynały się  mszą lub przysięgą w imię Trójcy Świętej. W Pabianicach ze względu na dwa istniejące kościoły farny i szpitalny było dwóch proboszczów, msze w dnie powszednie odbywały się rano a w niedziele i święta dwukrotnie – msza ranna i uroczysta przedpołudniowa. Na nich to właśnie różni skazańcy stali w kapie, leżeli krzyżem lub  byli przywiązani do pręgierza obok kościoła.

Wątpliwe jest czy podobny stan rzeczy wpływał dodatnio na rozwój cech moralnych społeczeństwa. Po południu odbywały się nieszpory gromadzące prawie całą ludność miasta. Księgi miejskie wykazują, że właśnie po wyjściu z kościoła zaludniały się uliczki a strony zawistne lub skłócone spotykały się z sobą, dochodziło wtedy do agresji słownej lub fizycznej. W czasie świąt i innych uroczystości kościelnych proboszcz zarządzał procesje.

Kościoły tak w Pabianicach, jak i innych punktach włości posiadały stałe źródło dochodu z dziesięcin, ofiar, legatów, opłat za msze okolicznościowe, pogrzeby, chrzty, śluby.  Skazańcy i bracia cechowi dostarczali wręby wosku na świece. Poszczególne cechy opiekowały się odpowiednimi ołtarzami, uczestniczyły również w ceremoniach niosąc chorągwie. Bracia i siostry bractw spełniali posługi kościelne. Na podstawie zachowanej księgi starszych cechu szewskiego, w której były notatki o bractwie św. Łazarza można odtworzyć życie religijne bractwa. Każdy nowo przyjęty brat lub siostra z Pabianic lub wsi Bychlewa, Jutrzkowic, Karnyszewic, Łaskowic, Chocianowic i Gadki wpłacał po 3 grosze rocznie na tzw. suchedniowe msze (suche dni – kwartalne dni postu – środa, piątek, sobota na początku każdej pory roku).

Co trzy miesiące wybierano cechmistrzów. Poprzedzała tę uroczystość msza św. żałobna za dusze zmarłych po czym zebrani członkowie „za Darem Ducha Świętego” obierali cechmistrza i „braci młodszych”.

W skład bractwa wchodzili mieszczanie i mieszczki, rzemieślnicy różnych cechów, włościanie, a także baby i dziadowie szpitalni. Przeciętna liczba członków bractwa w XVIII w. dochodziła do 80 osób. Suma zbiórkowa na msze suchedniowe wynosiła ok. 24 złp z miasta, a ze wsi 8 złp rocznie. Oprócz tych opłat przy przyjmowaniu zastrzegano, iż niektórzy z braci wniosą dodatkowo połowę lub całą beczkę piwa i pewną ilość wosku.

Dodatkowym źródłem dochodu dla księży były zapisy testamentowe. O tym jak jeden z umierających bogatych mieszczan chciał odkupić doczesne grzechy  niech posłuży za przykład testament z 1679 r.

Sam wstęp jest jakby usprawiedliwieniem wobec rodziny za hojność w stosunku do kościoła: „Wziąwszy przed oczy śmierć nad którą nie ma nic pewniejszego i widząc iż żadnemu stanowi żywota ludzkiego nie da się uprosić, aby minuty czasu od pana Boga zależnego  przedłużyć, umyśliłem przed czasem, za pamięci dobrej, ten testament ręką moją napisać, abym duszy nie zatracił, ale z tym lepszym przygotowaniem na Sąd straszny Boży ją stawił …

W dalszych zdaniach testamentu następują liczne dyspozycje pieniężne. Dano je do kościołów: pabianickiego, łaskiego, lutomierskiego farnego i oo. reformatów  - również dla oo. franciszkanów i dominikanów w Piotrkowie. Oprócz tego zona miała znaleźć człowieka dobrego, by umówić się z nim co do odmawiania przez cały rok różańca (w niedzielę cały, a w poniedziałki, środy i soboty jego części). Pragnął być pochowany w kruchcie kościoła farnego, gdzie zasiadało ubóstwo szpitalne.

Często umierający wyznaczali egzekutorów testamentów. Przeważnie byli to pleban, wikary lub organista. Niekiedy testamenty posiadały bogatą treść informującą nie tylko o dochodach księży, ale również o praktykowanych ceremoniach żałobnych. Testament mieszczanina Mateusza Kucowskiego zaleca, aby na pogrzeb jego ciała przeznaczyć 100 złp. Na obrusy i alby do kościoła pabianickiego dać 100 złp. W rocznicę śmierci miano odprawić mszę po której miał być wydany obiad dla kapłanów i ubóstwa na który to przeznaczał 100 złp.

Tarcica i robota trumny kosztowała 2 złp 8gr. Proboszcz szpitalny wziął za wyprawienie ciała 8 złp 28 gr oraz 7 złp na mszę żałobną roczną. Ludzie niosący sprzęt ceremoniałowi otrzymali 12 gr. Po pogrzebie urządzono tzw. obiady żałobne. Pierwszy dla ubóstwa kosztował 3 złp  8 gr, drugi tzw. solenny na który zakupiono korzenie, kury, gęsi i inne produkty kosztował 34 złp 11 gr.

Jak widzimy z powyższego okolicznościowe zyski duchowieństwa są wysokie. Charakterystycznym rysem obyczajowym jest fakt, iż traktowano uczty pogrzebowe jako niezbędną część ceremonii kontynuując tym samym dawne zwyczaje.

Zajścia na terenie kościoła lub z osobami duchownymi występowały z tego powodu, iż znajdowały się w dwóch kościołach w Pabianicach wspomniane skrytki. Natężenie spraw o kradzieże żywności, ubrań, pościeli czy nawet uprzęży spotykamy w latach 1704-1717. A więc w okresie, kiedy Rzeczypospolita stała gościńcem dla różnych wojsk. Mieszczanie obawiając się rabunku chronili swój dobytek do kościołów, kryjąc go w skrzyniach stojących w kruchcie, na chórze, za wszystkimi ołtarzami, nawet na strychach, za belkami i pod podłogą. Kradzieży przechowywanych rzeczy dokonywali niektórzy z tych mieszczan, którzy złożyli tam swój dobytek.

Szczególnie nieprzyjemny wypadek zanotowano w  r. 1717, kiedy mieszczanin pabianicki Wojciech Markowicz niebaczny na fakt, że ludzie jeszcze z kościoła nie wyszli po nieszporach, zaczął odrywać deski z podłogi kaplicy św. Anny ściągając przy tym obrusy i równocześnie „zelżył słowy niepoczciwymi” kościelnego i proboszcza. W czasie składania zeznań oświadczył, iż przyszedł po mąkę na chleb. Sąd wójtowski skazał go na więzienie oraz oddanie 2 wrębów wosku i 3 grzywien kary.

Dla lepszego uwydatnienia stosunkowo płytkiej religijności u mieszczan mogą posłużyć dalsze przykłady tyczące się zabobonności. Pierwszym ciekawym przypadkiem wskazującym  na trwanie  w świadomości u mieszczan przeświadczenia, że diabeł jest wszędzie i wniknąć może w człowieka przy lada okazji są słowa zaklęcia wypowiedziane przez jednego z mieszczan podczas zabawy. W odpowiedzi na zarzuty, które mu stawiano, „mając szklanicę piwa w ręku rzekł: bodajbym w tej szklanicy diabła wypił, żebym miał dać znać Świderkowej o tej dziewce”.

Drugi nie mniej ciekawy przypadek wystąpił u schyłku XVII w. Burmistrz miasta po rozbiciu ręki przy potknięciu się o kamień przed domem  cechmistrza posądził jego i żonę o „posadzenie na kamieniu diabła”. W istocie tego rodzaju oskarżenie trudno udowodnić i dla tego  nakazano, aby obie strony „stawiły dostateczne świadectwo dla lepszego wyrozumienia”.  Prawdopodobnie do dzisiejszego dnia nie mogły tego uczynić, a szczególnie podejrzliwy i zabobonny burmistrz.

Bezpośrednią przyczyną spraw o zadawanie czarów są kłótnie i bójki. Szczególnie kobiety w czasie zatargów z sobą doszukiwały się w swej przeciwniczce cech, które można by podciągnąć pod nazwę czarostwa. W ten sposób nastąpiło oskarżenie o czary mieszczki o to, że gdy jedna wychodziła z domu, to druga stale jej przechodziła drogę.

Wyzwiska w rodzaju „czarownico, czarownico, na którą diabły wołają” lub „czarownico głownico” padają często i dopiero wtedy oskarżano się wzajemnie, gdy do tej haniebnej zelżywości dochodziły obrażenia fizyczne. Mimo tego, że podobne wypadki świadczą o zabobonności wśród poddanych włości nie wystąpił w badanym okresie czasu proces o czary. Regestr ciemnoty nie powiększył się o tą najstraszniejszą pozycję godną  sadów inkwizycji.

Prawdopodobnie sytuacja zmieniała się na lepsze w latach 70., gdyż w uwagach lustratora czytamy: „Parafianie brzydzą się wszelkimi zabobonami (…) w przyjaźni przykładnie żyją”.

Reasumując przytoczone uwagi, należy podkreślić, że ekscesów dopuszczała się tylko część mieszczan i włościan, a już minimalna była liczba ciężkich przestępstw na przestrzeni lat w porównaniu z ogólną liczbą ludności.

Morowe powietrze

Dla dokładniejszego zobrazowania życia miasta i okolicy, należy przytoczyć kilka uwag o stanie zdrowotnym miasta i o wypadkach, które przerywały jego mniej lub bardziej pomyślną egzystencję. Do najbardziej tragicznych następstw dochodziło wtedy, gdy w mieście wybuchały zarazy tzw. morowego powietrza. Pod tym pojęciem należy rozumieć czarną ospę i cholerę. Ludność w czasie ich trwania była dziesiątkowana a miasto pustoszało.

Księgi miejskie notowały akta sprzedaży ról i domów po zmarłych właścicielach. Zarazy w Pabianicach występowały w XVII w., ale szczególnie silne natężenie posiadały w latach 1706-1710, kiedy to wybuchały rok po roku.

W tym czasie znajdujemy notatkę o jednym z mieszczan, który przeniósł się na czas trwania epidemii do tzw. brogów pańskich, gdzie zapewne i więcej chodziło mieszczan.

Grozę sytuacji powiększał fakt nieznajomości zasad higieny osobistej i opłakane warunki sanitarne w mieście. Zagęszczenie rodzin robiło swoje, ludność umierała bez żadnej pomocy, zresztą nikt jej nie potrafił udzielić uważając, że zaraza jest karą Bożą. (…) Za najbardziej skuteczne uważano: specjalne modlitwy do św. Sebastiana i Rocha. Najczęściej przed najbardziej zagrożonymi ulicami wkopywano krzyż święty, który miał powstrzymać zarazę.

Skuteczniejszymi środkami były specjalne przepisy o usuwaniu zarażonych z miasta, zamykaniu ich domów i nieprzetrzymywaniu wędrownych osób w mieście. Najbardziej rozpowszechnionym środkiem były przeróżne leki domowe i potrawy, które według zagrożonych zarazą były najlepsze z własnego rozumienia lub porady drugich.

Jak w omawianym okresie przedstawiała się opieka lekarska nad ludnością wzmiankują zapisy. Funkcję lekarza spełniał cyrulik, którego spotykamy przypadkowo w domu mieszczanina. Występuje on pod imieniem Pawła Cyrulika. Zapewne utrzymywanego przy staroście dla potrzeb dworu i być może plebanii, i miasta. Dla drugiej polowy XVII w. nie mamy relacji z oględzin dokonywanych przez niego wśród poranionych w bójkach. Należy przypuszczać, że obok funkcji „lekarskich” spełniał też typowo fryzjerskie, tzn. golenie bród administratorów, księży i co zamożniejszych mieszczan.

Pierwszą wzmiankę o „medycznej działalności” cyrulika nazywanego Jerzym spotykamy w r. 1704 kiedy dokonał oględzin poranionego mieszczanina a następnie opatrzył go w urzędzie wójtowskim. Z tych samych lat jest wzmianka o cyruliku lutomierskim, był nim niewierny „Lowkowicz”. Później przez długi czas brak jest o nich wzmianek, a oględzin zwłok dokonują przysięgli w urzędzie wójtowskim.

Dalsze wiadomości znajdują się w innym typie źródeł jakimi są księgi rachunkowe. W pozycji wydatków w latach  1771 -72 wystąpił zapis: felczerowi od kuracji pachołków uczestniczących w konfederacji zapłacono 300 złp.

Na podobną pozycję z szerszym omówieniem natrafiamy w r. 1777 kiedy wzmianki mówią : „Doktorowi od kuracji poddanych chorych na francuską chorobę wypłacono 182 złp.

Jest to jedna z pierwszych wzmianek o tej chorobie w Pabianicach. W notatce z r. 1784 czytamy, „iż Imć Doktorowi Masborgowi dla wygody ludziom w dobrach dla kuracji i za pół roku dano 108 złp.” Uposażenie to nie jest wysokie, gdyż pensja ekonoma wynosiła  800 złp rocznie, a rachmistrz otrzymywał 500 złp. Prawdopodobnie też doktor Masberg opuścił włość a na jego miejsce sprowadzono felczera, który w ostatniej tabeli zapłaty pobierał pensję w wysokości 400 złp oraz dodatkową zapłatę w naturaliach.(…)

Na podstawie źródeł można stwierdzić, jakie główne choroby panowały wśród mieszkańców. W pierwszym rzędzie będzie to tzw. morowe powietrze, następnie gruźlica i lues. Przyrost naturalny nie mógł być duży ze względu na wysoką śmiertelność noworodków spowodowaną niewłaściwym odbieraniem niemowląt, brakiem higieny i ospą. Ze względu na złe warunki sanitarne miasta i zagęszczenie osób w izbach, choroby posiadały specjalne trwałe podłoże i ogniska. Tam gdzie panowała nędza i brud tam występowała choroba. O tym do jakiego stopnia niektórzy z mieszkańców byli brudni i zaniedbani może nam posłużyć dalszy zapis. W okresie największego zubożenia miasta często słyszymy skargę, iż „kołtuny mi z głowy naobrywał”. Jest to przykry objaw wystąpienia tej charakterystycznej „choroby” cechującej najniższy stopień kultury i higieny osobistej człowieka. (…)

Piśmiennictwo

Na podstawie zachowanych źródeł możemy wniknąć głębiej w życie kulturalne miasta, by przekonać się, ze nie było ono wówczas zbyt ciasne i ograniczające się do jednostek. Można podzielić poddanych  na: a) piszących i czytających; b) analfabetów i półanalfabetów.

Pierwsza grupa „wykształconych” ograniczała się do personelu administracyjnego dóbr, księży, pewnej części mieszczan i dzieci w wieku szkolnym. Do drugiej zaliczamy doły mieszczańskie oraz chłopów wsi okolicznych, dalej służbę dworską i folwarczną.

Trudno jest ustalić dane liczbowe dla tego podziału, lecz dla przykładu można podać, ze funkcje w zarządzie włości, które wymagały znajomości pisania, czytania i rachowania pełniło 8 osób. Nie do sporadycznych wypadków należało własnoręczne spisywanie swej ostatniej woli przez mieszczan, lub składanie podpisów pod zeznaniami. Zdarzało się, że odbywało się to przy pomocy drugiej osoby, tj. pisarza a wtedy podpis poprzedzały słowa „ręką trzymaną” lub gdy strony zainteresowane stawiały, mniej lub więcej udane, krzyżyki.

W mieście napotykamy na książki. Spotykamy je u mieszczanina Latkowskiego, który wspomina o przekazaniu ksiąg swych wnukowi. Zamek posiadał swoje książki. W r. 1776 w tabeli wydatków znajdujemy pozycję: „Za książkę konstytucji zapłacono 51 złp.”

Czytanie ograniczano do minimum, właściwie stanowiło ono integralną część wykonywanych funkcji publicznych czy liturgicznych.

Można wykazać w pewnym schemacie ogniska produkcji piśmienniczej na terenie włości:

Administracja włości: 1) starosta i ekonom – listy urzędowe i prywatne; 2) ekonom i pisarze – tabele lustracyjne i księgi rachunkowe z wpisami tekstów i liczb; 3) pisarze folwarczni i browarni – notaty włączane do księgi lustracji lub rachunków.  

Urząd Miejski (radziecki i wójtowski): 1) pisarze prowadzący księgi miejskie.

Cechy: 1) pisarze protokólanci zapisujący składki, wybory, zapisy na uczniów, wyzwoliny.

Plebania: 1) prowadzenie ksiąg metrykalnych, zgonów, ślubów. Zapisy o spłacie ciężarów należnych od chłopów i miast, listy.

Część mieszczan: 1) składanie podpisów, pisanie skarg, testamentów i ewentualna korespondencja.

„Patrycjat” i biedota

(…) pewna grupa mieszczan posiadała największą ilość gruntów uprawnych i łąk tworzyła jakby patrycjat miejski. Księgi miejskie  w przeciągu kilkudziesięciu lat notują transakcje zawierane głównie między nimi. Oni też wchodzą w skład wybieralnych władz miejskich. Nazwiska rodzin piastujących godności miejskie jak Kuczewskich, Możyszkowiczów, Turskich, Derskich, Masławkowiczów i Latkowskich powtarzają się kilkakrotnie w ciągu przykładowo podanych 15 lat. Prawdopodobnie oni posiadali stosunkowo najwyższą stopę życiową. Resztę  mieszczan stanowili rzemieślnicy rekrutujący się z małorolnego mieszczaństwa, lub częściowo komorników, do grupy tej można zaliczyć terminatorów z różnych rzemiosł.

Biedota miejska składała się z komorników, służby i tzw. ubóstwa, czyli dziadów i bab szpitalnych wegetujących na jałmużnie i chlebie dworskim. Dla wyjaśnienia jaki odsetek w miasteczku stanowili mieszczanie zamożni posłużą nam nazwiska osób dokonujących transakcji sprzedaży i kupna w Urzędzie Zabopólnym (urząd miejski). Nazwiska o dużej częstotliwości  nie przekraczają liczby 24 osób. W tym czasie w Pabianicach przeciętna ilość domów wynosi 86. Po przemnożeniu liczby pabianickich „patrycjuszy” przez 5 (mnożnik dla rodziny) otrzymujemy sumę 120 osób. Na jeden dom wliczamy co najmniej 8 osób (rodzina komorników lub służba). Co czyni po przemnożeniu ilości osób i domów 688 mieszkańców. W zestawieniu tych dwóch liczb można w przybliżeniu podać, iż zamożniejsi mieszczanie w danym okresie czasu stanowili 18 proc. ogółu mieszkańców.

„Patrycjusze” działali  najczęściej w samorządzie, cechu lub bractwie. Oni  również zajmowali się pędzeniem  piwa i gorzałki.  

Na skutek licznych obciążeń majątek poszczególnych rodzin nie przedstawiał się okazale, a szczególnie można to odnieść do stosunków panujących na wsi. Ilość pogłowia w oborze wystarczała prawie na obróbkę pańskiego gruntu i osiadłego. Na podstawie zapisów testamentowych wynika, że półrolnik we włości posiadał przeciętnie  4 sztuki bydła, 2-3 cielęta, 1-2 konie.

W mieście znajdujemy podobne liczby dla stanu dobytku bogatszych mieszczan, gdy średniozamożni posiadają co najwyżej po 2 krowy. (…)

Dla dokładniejszego przedstawienia stanu majątkowego ludności, należy zwrócić uwagę na sprzęt domowy oraz ubiory. Zasadniczymi elementami wnętrz domów są ławy najczęściej koło pieca i łóżka, i półki na naczynia, które rozwieszano na ścianie. Nie we wszystkich domach natrafiamy na stoły, krzesła , szafy i skrzynie „stolarską robotą robione”. Do naczyń  kuchennych zaliczamy: talerze i miseczki cynowe, półgarncówki, garnce (prawdopodobnie cynowe lub gliniane) i łyżki. Bogatsi mieszczanie posiadają nawet srebrne łyżki.

U mieszczan zajmujących się pędzeniem piwa i gorzałki wystąpi garniec cynowy, kocioł i garniec gorzałczany z przykrywką zaopatrzony w rurkę destylacyjną.

Pościel na wsi i w mieście ogranicza się do poduszek i pierzyn. Dużo materiału wniosły księgi miejskie odnośnie do noszonych strojów. Spódnice, koszule, fartuchy, sukmany i kontusze szyto z sukna, jedwabiu, lnu, a gorsze robocze okrycia sporządzano z konopi. Kolory sukna występują rozmaite: wiśniowy, czerwony, błękitny i zielony.

Świąteczne ubiory bogatsi mieszczanie szyli z atłasu i adamaszku.

Ubiór kobiety składał się ze spódnicy uszytej najczęściej z sukna, z wełniaka, fartuszka, zapaski, katanki (kurtka), lnianej podwiki (chusty), koszul lnianych bielonych, kabatu (kaftanik) a niekiedy nawet sznurówki (gorset).

Niektóre z mieszczek posiadały większą ilość odzieży a szczególnie kabatów np. kabat kitajowy, czerwony, czerwono-karmazynowy, zielony. Co zamożniejsza posiadała specjalne czamary na dni świąteczne np. adamaszkowe lub „tureckie”. Przeważnie nakrycie głowy stanowiły chusty i podwiki.

Ubiór mężczyzn ograniczał się do sukmany lub żupana sukiennego, spodni z płótna lub sukna wraz z kamizelką oraz koszula lniana. Niekiedy w testamentach mieszczan są podawane szczegóły  bogatszego ubioru, jak kontusz z baranami, kontusz błękitny ze srebrnymi guzikami, żupan ze srebrnymi guzikami lub suknia podszyta srebrem lub bez podszycia. Pasy noszone były przez mężczyzn i kobiety. Chłopi nosili zwykle  skórzane, gdyż w mieście występują „kamelowe, czerwono-pstre, y srebrne paski pozłociste złożone z wielu kółek.”

Handel

W Pabianicach dzięki pobytowi władz administracyjnych, dalej dzięki występowaniu przemysłu przetwórczego i zróżnicowanego rzemiosła wytworzyły się dogodne warunki dla handlu wewnętrznego i zewnętrznego. Należy jednak pamiętać, że znajdował się on pod kontrolą administratorów, którzy w pierwszym rzędzie dbali o to, aby handel ułatwiał im większe operacje towarowo-pieniężne. Handel wewnętrzny spotykamy w codziennym jego przejawie na terenie szynków miasteczek i wsi, do których mieszczanie i chłopi przychodzili nabyć gorzałkę, piwo lub inne artykuły pierwszej potrzeby. Towarami, które odgrywały pewną rolę w budżecie poddanych i administracji dla pierwszych w znaczeniu in minus dla drugich in plus był handel solą i śledziami. Sól będąc artykułem pierwszej potrzeby, posiada mimo to słabą elastyczność popytu, dlatego też, nie mogła być wchłaniana w dowolnych ilościach.

Podobnie przedstawiała się sprawa ze śledziami, na które zapotrzebowanie jest niewspółmiernie niższe. Tak sól jak i śledzie sprowadzano, a więc jako towary importowe zawierały w swej cenie wszystkie te nadwyżki, których towar wyprodukowany i sprzedany na miejscu nie posiada. Do ceny bowiem wliczano koszt transportu i myt, a dopiero do sumy globalnej doliczano marżę zarobkowa, którą dowolnie ustalano z tego powodu, że transport i sprzedaż soli i śledzi traktowano jako monopol pański. Kupcy wędrowni w tym czasie  nie zajmowali się przewozem wyżej wspomnianych towarów, gdyż spotykali się z ograniczeniami ze strony posiadaczy feudalnych. Woleli oni też handlować drobiazgami bardziej intratnymi czyli tzw. kramarszczyzną.

Śledzie przywożono w beczkach z Gdańska do Włocławka Wisłą. Stamtąd chłopi pańszczyźniani przewozili je do dworu w Pabianicach, gdzie ekonom spełniał funkcję dystrybutora. Następnie dopiero śledzie rozwożono po licznych szynkach skąd mieszczanie i chłopi, chcąc czy nie chcąc, zakupywali je pod przymusem. W tym systemie narzutów, występował z całą jaskrawością istotny stosunek administracji do poddanych. Nie interesowano się bowiem wcale tym, czy rynek wewnętrzny wykazuje zapotrzebowanie na dany towar, czy też nie. W pewnych latach kiedy zakupywano większe ilości śledzi, chcąc równocześnie uniknąć smutnych następstw działania prawa popytu na kształtowanie ceny narzucano przymusowo zakup całego transportu śledzi lub soli.

Mieszczanie protestowali przeciwko takiemu stanowi rzeczy w następujący sposób, pisząc w skardze: „Śledzi beczki choćby najpodlejsze brać musimy bez względu na to czy nadają się do jedzenia czy też nie”. Administracja nie chciała również ponieść straty w wysokości 82 złp 80 gr (tyle kosztowała beczka śledzi) i odpowiadała w ten sposób: „ Jeżeli mieszczanie nie mogą zjeść śledzi niech pokryją chociaż koszt zakupu i cła na granicy pruskiej, choćby to nawet było przed wyszynkowaniem.” ‘

Podobnie przedstawiała się sprawa z solą. Zakupywano ją w żupach Wieliczki i Bochni, a ze względu na transport wodno-lądowy handel znalazł się znów w ręku administracji, która zmuszała mieszczan do zakupu jej w dowolnie sprowadzonych ilościach. Mieszczanie skarżą się, ze dwór narzucił im podwójna ilość soli, którą mieli zużyć w ciągu roku, tj. z 4 na 8 beczek licząc za jedną po 84 złp. Dawniej sprzedawano im po 80 złp za beczkę. Administracja wyjaśniła to w następujący sposób, iż beczka soli poprzednio kosztowała w żupach 56 złp 6 gr, zaś po roku 1772 cena podniosła się do 60 złp dlatego wiec  zmuszeni byli podnieść cenę do 84 złp. Mimo powyższego tłumaczenia spostrzegamy, iż marża zarobkowa administracji jest wysoka i sięga 26 proc.

Sól sprowadzano z Bochni i Wieliczki dwoma drogami. Jedną z nich jest droga lądowa, traktem wiodącym od Krakowa przez Częstochowę i Rzgów do Pabianic. Druga wodna – Wisłą do Włocławka, by następnie posłani chłopi przewieźli swym sprzężajem do miasta. W latach 70. XVIII w. sól częściowo sprowadzano ze Suchedniowa. Dwór zarabiał na imporcie wymienionych towarów dwukrotnie (chłopi jeździli w okresie małego natężenia pracy na roli), a więc i zmniejszał swe koszty własne do minimum. Po drugie przymus zakupu zapewniał stały dochód, który mogli obracać na zaspokajanie licznych potrzeb dworu.

Omówiony handel artykułami o charakterze monopolowym – sól, śledzie, ani ze względu na słabe zróżnicowanie nie obejmuje całości zagadnienia. Dlatego też, by przedstawić całokształt życia handlowego miasta i wsi należy zjawić się w mieście w czasie jednego z siedmiu dorocznych jarmarków. Do roku 1699 istniały w Pabianicach tylko trzy dni jarmarczne w ciągu roku. Na św. Agnieszkę, św. Józefa i św. Mateusza. Przywilej królewski z r. 1699 dodaje 4 nowe: sobota przed Niedzielą Palmową, na św. Aleksego w lipcu, św. Wawrzyńca w sierpniu i druga niedziela listopada na uroczystość dedykacji kościoła w Pabianicach. Oprócz tego we wtorek i piątek odbywały się targi.

Powodem nadawania przywilejów jarmarcznych jest wyraźna chęć ożywienia miasteczek przez ściągnięcie do nich ludności wiejskiej, zaopatrującej się w towary wynoszone przez rzemieślników, lub przywożone przez wędrownych kupców jarmarcznych. W Pabianicach i Rzgowie po wojnie północnej sytuacja stopniowo się poprawiła, ilość rzemieślników stopniowo wzrastała, a więc zwiększały się również obroty towarowo-pieniężne, tym samym dochód indywidualny.

Miasto w czasie jarmarku lub targu zupełnie zmieniało swój charakter. Z cichego, rolniczo-rzemieślniczego zamieniało się w zgiełkliwe, pełne mieszczan i chłopów przybyłych ze Rzgowa i wsi, którzy zapełniali Stary i Nowy Rynek produktami rolniczymi, rzemieślniczymi i bydłem, a wąskie uliczki zastawiali wozami zaprzężonymi w woły a niekiedy i konie. Wymiana pieniężno-towarowa nie tylko odbywała się wśród ludności wsi i miasteczek znajdujących się na obszarze włości. Zapewne jednak, rzemieślnicy Pabianic i Rzgowa dostarczali na rynek artykuły cieszące się dużym zapotrzebowaniem.

W dni jarmarczne przyjeżdżali kupcy z innych miast i miasteczek przywożąc z sobą produkty rolne, wyroby rzemieślnicze, najczęściej tzw. hamburszczyznę, czyli różne przedmioty począwszy od sukien zagranicznych różnokolorowych, naczyń ozdobnych, sprzętów i narzędzi gospodarstwa domowego, do świecidełek kobiecych i dewocjonaliów. Zjawiali się również na jarmarkach żydzi, będący handlarzami bydła i koni. Administracja w tym czasie rozsyłała służbę na krańce miasteczka – na drogi, aby tam zbierać opłaty jarmarczne i targowe. Zamek zastrzegał dla siebie prawo wyłączności kupna pewnych towarów. Niekiedy chłop przywiózłszy produkty rolnicze do miasta musiał sprzedać je zaraz na Zamek.

Dwór najchętniej nabywał jęczmień, chmiel, siano i miód, aby po tym napisać: „miody od chłopów kupowano a w beczki napakowawszy do Wrocławia posyłano, a za to sukno brano i korzenie na wygodę pańską”.

I tak wosk skupował tylko dwór, który płacił według cen targowych. Za sprzedaż wosku w innych miasteczkach groziła kara 3 grzywien. Chmiel cieszył się również dużym zapotrzebowaniem z tego względu, iż niezbędny był w browarnictwie. Niekiedy stawał się on przedmiotem dalszej sprzedaży na zarobek, szczególnie w okresie drożyzny. Grzyby, jałowiec także skupowano, łącznie ze zwierzyną z okolicznych lasów, co czyniono przez gajowych, którzy dopiero powyższe artykuły dostarczali zamkowi. Rzemieślnicy miasteczek sprzedawali swoje różnorodne wyroby kupując dla siebie surowiec. Przyjmowali nowe zamówienia, udzielali wzajemnie pożyczek, które im gwarantowano w urzędzie miejskim (radzieckim).

W międzyczasie straż targowa pilnie strzegła w mieście porządku. Jeśli ktoś zakłócił spokój lub usiłował dokonać kradzieży przyprowadzano go na zamek i tam zamykano w budynku więziennym, gdzie czekał na rozprawę przed sądem wójtowskim.

Dwór obok pewnych z góry zastrzeżonych dla siebie towarów, które odkupywał od chłopstwa niekiedy musiał czynić zakupy w większych miastach, takich artykułów jak materiały piśmienne, naczynia stołowe, wina gatunkowe, gwoździe, szyny żelazne, radlice, wałki żelazne, tytoń, szkło, wapno, jęczmień, anyż za które zapłacono 15.503 złp.

W okresie nieco wcześniejszym, bezpośrednio przed pierwszym rozbiorem, wydatki na zakup towarów spoza granic włości są większe gdyż związane zostały z wyprawą pachołków do konfederacji barskiej. Wydano wówczas 68.514 złp 19 gr. Wyżej wymieniona suma obejmowała koszt kupna 80 koni, pewnej ilości sukna, pasów, czapek, guzików; następnie część jej przeznaczono na zakup nowej broni i reperację starej, oraz kupno kulbak, flint, strzemion, skór, prochu i ołowiu. Nadto opłacono komendę Imć P. Biernackiego, Stowanowskiego i Rychłowskiego, oraz opiekę felczerską. Ze swych zapasów przeznaczono połeć słoniny i cielę do Fortecy Jasnogórskiej.

Handel wywozowy włości obejmował następujące artykuły: zboże, bydło, konie, wełnę, skóry, tarcice, potaż i miody. Najwięcej danych zachowało się odnośnie handlu zbożem. Eksportowano go do Gdańska. Odcinek dzielący Pabianice z Włocławkiem pokonywali chłopi pańszczyźniani wożąc swoim sprzężajem zboże do spichlerza włocławskiego. Stamtąd, jak lustrator podawał: „wywóz zboża pierwszy zawsze był w pamięci i człeka sprawnego do Gdańska posyłano ze szkutami. Te zaś szkuty najemne bywały  i trakt od nich płacono według zwyczaju z Włocławka do Gdańska”. Zapiski z dalszych lat informują o tym, że administracja włości posiadała swoich stróżów w Gdańsku. Na szkuty ładowano zboże przy pomocy siły najemnej, gdyż ekspensa wzmiankuje o zapłacie dla ładowaczy.

W okresie 13 lat (1765-1777) wydatki na komorę polską, pruską oraz opłatę szypra wyniosły 30.147 złp 24 gr i 1 szeląg. Administracja sprzedawała również zboże Warszawie i Częstochowie, gdzie opłacała wynajęte spichrze, płacąc za nie w wyżej wymienionym okresie 28 złp 18 gr. Sprzedawano żyto, pszenice i owies.

Do innych produktów należały: bydło, skóry, wełna, miód, pierze, które to ostatnie wywożono głównie na Śląsk. (…)

Handel stanowił niezbędny czynnik regulujący życie gospodarcze przez swą funkcję wymiany pieniądza i towarów. Dzięki handlowi rósł dochód z włości. Handel był zarazem czynnikiem wiążącym posiadłość ze stolica i innymi miastami Rzeczypospolitej i Prus. Rozładowywał on niekorzystny objaw gospodarczy jakim jest samowystarczalność lub ewentualnie ograniczony handel. Wymiana towarowo-pieniężna poddanych poza granicami włości była postępowym objawem wyłamywania się z ekskluzywnego charakteru gospodarki pańszczyźnianej.

Podróże związane z handlem wpływały również w pewnej mierze na rozszerzenie horyzontów myślowych u poddanych, na ściślejsze zespolenie ich z wypadkami politycznymi, które wstrząsały Rzeczpospolitą w XVIII w.

Szkoła

W roku 1670 kapituła daje mieszczanom nakaz by wystawili budynek szkolny. Świadczy to o tym, że przed wymienioną datą, nie było oddzielnego pomieszczenia i szkoła mieściła się prawdopodobnie przy plebanii co w małych miasteczkach jest częstym zjawiskiem. W parafialnych szkołach uczyli bakałarze, wikarzy i organiści  „nie tyle litteras co ćwiczeń pobożności i katechizmu”.

(…) Obszerną i bardzo ciekawą wzmiankę o dobrze utrzymanej szkole posiadamy dopiero z r. 1779, która jest tak wiele mówiąca, iż nie wymaga specjalnych komentarzy:

„Szkółka w tym miasteczku jest prywatna, w której się dzieci czytać uczą. Bakałarz sławetny Adryan Chojnacki, obywatel pabiański, żonę mający, pobożny y trzeźwy, który powinności swojej uczenia dzieci zadość czyni. W tej szkółce są dwie izby, jedna dla chłopców i druga dla dziewcząt, żadnej jednak fundacji nie masz na to, tym się tylko kontentuje, kto mu co da od dzieci”.



Historię miasta w XVII i XVIII wieku  rozwijają „Dzieje Pabianic”, 1968. Autorzy  w duchu marksistowskim  przedstawiają trudny los mieszczan „jęczących w jarzmie dworu i kościoła”.

Mieszczanie

Zachowało się stosunkowo dużo materiału źródłowego na temat odzieży mieszczan pabianickich. Odzież ta w zasadzie nie różniła się od tej, jaką nosiło mało lub średnio zamożne mieszczaństwo w innych, nawet dużych miastach Polski. Szyto ją z tkanin wełnianych, lnianych, konopnych i jedwabnych. Na świąteczne okrycia używano cienkiego, sprowadzanego sukna w kolorze wiśniowym, czerwonym, błękitnym i zielonym, względnie jedwabie, atłasy i adamaszki w kolorze „pozłocistym”, zielonym, czerwonym, karmazynowym i błękitnym. Na odzież roboczą  używano przeważnie grubego, tzw. ordynaryjnego sukna oraz „poczesne” (proste), miejscowej roboty tkaniny lniane i konopne.

Strój mieszczek, w zależności od ich stanu majątkowego, składał się z różnej ilości i różnego gatunku kolorowych spódnic-wełniaków, zapasek, kabatów, koszul „białogłowskich” zwanych gzłami i sznurówek. Nakrycie głowy stanowiły wzorzyste podwiki (chusty) lub ozdobne czapeczki „tureckie”, adamaszkowe.

Grube, wełniane pończochy noszone były przez kobiety i mężczyzn. Już jednak w XVIII wieku znane były pończochy bawełniane i jedwabne w kolorach białym, różowym, ceglastym, zielonym i czarnym.

Bliższych danych na temat noszonego w Pabianicach obuwia brak. Wiadomo jednak, ze miejscowi szewcy sporządzali dla administracji dworskiej obuwie szyte. Należy też przypuszczać, że obuwie damskie i męskie swymi fasonami i gatunkami nie różniło się wiele od tego, jakie rejestrowały inwentarze niezamożnych rzemieślników z Poznania, względnie jakie kupowane było przez pospólstwo krakowskie w Sukiennicach. Z tych to źródeł dowiadujemy się, że obuwie noszone przez kobiety w porze letniej (oczywiście tylko od święta) było płytkie, na obcasach wysokich, niezbyt cienkich. Szyto je z różnych gatunków skóry – przeważnie jagnięcej oraz kurdybanu i aksamitu. W zimie noszono buty wyższe, skórzane, podbite tkaniną wełnianą lub futrem.

Strój mężczyzn składał się ze spodni szytych z sukna lub płótna, koszul lnianych lub jedwabnych, kontusza, sukmany, żupana i czamary. Kontusze i żupany były najczęściej lamowane lub podbijane barankiem, jedwabną srebrzystą podszewka oraz ozdabiane srebrnymi guzikami. Jest rzeczą charakterystyczna, że w zachowanych inwentarzach ruchomości mieszczan pabianickich nie napotykano na męskie nakrycia głowy. Wiadomo jednak, że w Poznaniu i Krakowie były to nakrycia różnych kształtów i kolorów, a więc czapki okrągłe, podłużne, czworograniaste (rogatywki), „skrzydlate” (przypuszczalnie z rondem), niskie i wysokie – w kolorach czerwonym, niebieskim, fiołkowym. Niektóre z nich obszywane były materiałem lub barankiem. Kolor czapki dobierano przeważnie do kontusza, który na  terenie Pabianic noszony był nie tylko przez szlachtę, ale i mieszczan. W zimie lekkie nakrycia głowy zastępowano baranicami, kołpakami i kapuzami z sukna lub futra. Niewątpliwie mieszczanie –rolnicy nosili w czasie prac polowych, podobnie jak chłopi, kapelusze plecione ze słomy.

W Pabianicach noszono się po polsku. Nie znaczy to jednak, ze wpływy obcej mody nie docierały do miasteczka, tyle tylko, ze podlegał im raczej dwór, a nie mieszczanie. Wiadomo np. że służba dworska na zamku nosiła „zagranicznym zwyczajem” liberię.

Dużą ozdobą stroju polskiego były pasy. Sporządzano je ze skóry, tkanin i metalu. Inwentarze nieruchomości mieszczan pabianickich z pierwszej połowy XVIII wieku dowodzą, że posiadali oni pasy „kamelowe”, czyli kamlotowe [tkanina z wełny czesankowej] „czerwone pstre” oraz srebrne paski pozłociste, złożone z wielu kółek”.

Nie posiadamy bliższych danych co do męskiego obuwia noszonego w Pabianicach. Przypuszczalnie jednak nie różniło się ono wiele od wyrabianych i sprzedawanych przez szewców w innych miastach, a więc były to przeważnie buty juchtowe [z wyprawionej skóry bydlęcej] – wysokie z cholewami, lub trzewiki płytkie z cielęcej skóry zwane ciżmami lub mesztami.

Mówiąc o ubiorach, których zróżnicowanie było widomym znakiem stanu majątkowego i przynależności społecznej, trzeba osobno wspomnieć o specjalnej odzieży noszonej przez podopiecznych z miejscowego szpitala parafialnego, czyli biedotę pozbawioną środków utrzymania. Otóż osoby te, zwane najczęściej dziadami i babami szpitalnymi, administracja dóbr pabianickich okrywała własnym sumptem. Ubiór ich składał się z sukiennych peleryn w kolorze granatowym, na których były przyszyte czarne lub czerwone krzyże, jako symbol miłosierdzia, a zarazem cierpienia i ubóstwa.

Pożywienie i higiena

Problemy pożywienia mi higieny osobistej były ściśle z sobą związane. Na plan pierwszy wysuwała się sprawa wody. W Pabianicach, podobnie jak w innych miastach dawnej Polski, kwestia ta przedstawiała się bardzo niekorzystnie. Z lustracji XVII i XVIII-wiecznych dowiadujemy się, że wodę do użytku domowego czerpano z nielicznych płytkich i zanieczyszczonych, odkrytych studzien prywatnych lub bezpośrednio z rzeczki Dobrzynki. Wodę nabierano kubłami przy pomocy żurawi. Istniejący w Pabianicach drewniany rurociąg doprowadzał wprawdzie czystą źródlaną wodę, lecz tylko przed ganek zamku – służyła ona potrzebom administracji i browaru dworskiego. Stan taki sprzyjał oczywiście powstawaniu ostrych chorób zakaźnych przewodu pokarmowego – głównie duru brzusznego.

Jeśli chodzi o sposób odżywiania się mieszczan pabianickich, to – podobnie jak we wszystkich miastach i wsiach województw sieradzkiego i łęczyckiego – odżywiano się kiepsko, ilość przeważała nad jakością, a węglowodany dominowały w składzie produktów nad białkiem, tłuszczami i surówkami. Z produktów bogatych w witaminę C spożywano tylko kiszoną kapustę. Włoszczyzna, uprawiana w ogrodzie zamkowym dla potrzeb kuchni dworskiej, nie była rozpowszechniona wśród mieszczan.

Mieszczanie i chłopi składali na zamek oraz na plebanię jaja, drób, miód i sery w formie danin lub na zasadzie pierwokupu. Równocześnie  administracja zmuszała ich do zakupu artykułów o niskim pułapie spożycia, tj. śledzi i soli. Masło, mleko, sery, mięso, słonina były produktami dostępnymi niewielkiej grupie zamożnych mieszczan. Częste zarazy wśród bydła i trzody chlewnej, nieurodzaje względnie rekwizycje w czasie przemarszów wojsk, powodowały klęski głodu.

W podstawowym, przeciętnym zestawie spożywanych potraw dominowały barszcze, bryje, groch, kasza i chleb. Chleb, niezależnie od własnego wypieku, mogli pabianiczanie nabywać w szynku ratuszowym. Oczywiście, w latach urodzaju, wolnych od zarazy i wojen, a także z okazji uroczystości rodzinnych mieszczanie poprawiali strukturę swych posiłków i  nie rzadko odbywały się wśród nich przyjęcia. Różniły się one dalece od wystawnych uczt na zamku, dla uświetnienia których administracja kapitulna  wydawała corocznie pokaźne sumy na zakup węgierskich oraz francuskich win i miodów, korzeni [przyprawy] i cukrów [słodycze].  

Powszechnym zjawiskiem było używanie dużych ilości napojów alkoholowych. W Pabianicach, podobnie jak w innych miastach, wiązało się to z przymusem propinacyjnym, narzuconym przez dwór. Propinacja była podstawowym źródłem pomnażania dochodów z włości i miasta. Wystarczy wspomnieć, ze w drugiej połowie XVIII wieku na około 500 mieszkańców Pabianic przypadały 4 szynki, z których trzy należały do administracji dworskiej (Ratuszny, Zamkowy, Austeria), a jeden do proboszcza (Plebański). Na potrzeby szynków dworskich pracowały gorzelnia i browar zamkowy. W gestii administracji znajdowały się jeszcze 3 browary i 3 gorzelnie w kluczach Dłutów, Gospodarz i Kotliny. Niezależnie od propinacji dworskiej i plebańskiej pędzeniem gorzałki trudniło się w Pabianicach 6, a w Rzgowie 8 mieszczan. Skutkiem nadmiernego spożycia alkoholu pogarszał się stan zdrowotny mieszkańców.

Na stan zdrowia pabianiczan wpływały też inne czynniki – zła woda do picia, kiepskie lub nieracjonalne odżywianie, brak łaźni w mieście [łaźnia miejska istniała w Pabianicach w XVI wieku]i urządzeń kloacznych w domach mieszczańskich, ubój mięsa dokonywany w niehigienicznych warunkach domowych, chowanie osób zmarłych na ostre choroby zakaźne w płytkich mogiłach na cmentarzu kościelnym bądź w podziemiach kościoła. W porze letniej mieszczanie pabianiccy mogli kąpać się w Dobrzynce lub w licznych zastawach młyńskich na Dobrzynce i Nerze. Tylko bardzo nieliczni posiadali w swych domach wanny.

Prawdziwą klęską dla miasta była pojawiająca się co kilka lat tzw. morowa zaraza. Była to epidemia dżumy i czarnej ospy. W latach nieurodzajów i wojen występowały dodatkowo epidemie duru plamistego i brzusznego. Przy złych warunkach sanitarnych i nieznajomości elementarnych zasad higieny można właściwe mówić o endemicznych ogniskach tych chorób w mieście. Największe spustoszenie czyniły zarazy w Pabianicach w czasie wojny północnej, między 1706 a 1710 rokiem. W czasie każdej epidemii ludność, kierując się instynktem samozachowawczym, uciekała z miasta do tzw. brogów (stogów) dworskich, względnie kryła się z całym dobytkiem po okolicznych lasach. Ci, którzy pozostawali w mieście, nie zdając sobie sprawy z grożącego im niebezpieczeństwa, gromadzili się w kościele i zanosili modły do św. św. Sebastiana i Rocha o odwrócenie morowego powietrza, względnie stosowali inne, równie irracjonalne metody walki z zarazą, jak np. ustawianie krzyży na ulicach i rogatkach miasta – miały one powstrzymać rozszerzanie się epidemii. Z okresu wojen i pomorów pochodził zwyczaj ukrywania dobytku w skrytkach za ołtarzami, pod podłogą, za belkami, lub w podziemiach kościoła. Ale i te miejsca nie były wolne od kradzieży, dokonywanych przez niektórych mieszkańców Pabianic, co zanotowano w księgach sądowych.

Prawo i zwyczaje

Religia stanowiła jedną z podstawowych więzi społecznych, która przejawiała się nie tylko we wspólnie odbywanych praktykach religijnych, lecz nasycała swą treścią nauczanie, formy zewnętrznej działalności cechów, życia rodzinnego, wymiaru sprawiedliwości i kontaktów między ludźmi z okazji świąt kościelnych, wesel i pogrzebów. Na terenie Pabianic rola kościoła była zapewne tym większa, iż wiązała się z ekonomiczno-społecznym i administracyjnym uzależnieniem miasta od kapituły krakowskiej. Ale i w Pabianicach w okresie kontrreformacji, upadku oświaty i kultury religijność mieszkańców posiadała raczej zewnętrzny, powierzchowny charakter. Powszechna była wiara w cuda, czary i zabobony oraz hołdowanie zewnętrznym formom praktyk religijnych, które wypełniano z przyzwyczajenia, gwoli tradycji lub nakazu.

Tak zwane konstytucje kapitulne z 1575, 1600 i 1604 r. nakazywały mieszkańcom dóbr pabianickich przymusowe uczestnictwo w mszach w niedzielę  i święta. Do kontrolowania parafian wyznaczono dziesiętników z zamku. Wobec opornych przewidywano kary pieniężne. Zalecenia te powtarzano systematycznie do końca XVII wieku. Można przy tym sadzić, że zasadniczy sens nakazów zamykał się nie tylko w kategorii pojęć religijnych lecz również interesów materialnych. Chodziło bowiem o dodatkowe środki na utrzymanie kościoła i księży przez zbieranie ofiar w pieniądzu i naturaliach, jak również o zwiększanie dochodów z propinacji dworskiej i plebańskiej. Do tradycji należało bowiem, ze po sumie lub nieszporach zapełniały się miejscowe szynki, które obok kościoła oraz domów mieszczańskich były miejscem spotkań towarzyskich i rozrywki. Bez znaczenia był fakt, ze przez nadużywanie napojów alkoholowych przekraczano „prawa boskie” – „żadna zabawa nie obeszła się bez kufla piwa, czy kwarty gorzałki”. Źródła z przełomu XVII i XVIII wieku podają, że w szynkach grali Adam „Skrzypek” i Piotr „Puzonista”. Częstym rezultatem niedzielnych spotkań w karczmie były awantury i bójki, a nawet zabójstwa.

W szczególny sposób dbały władze kościelne o tzw. czystość obyczajów. Zgodnie z postanowieniami cytowanych konstytucji mogły zawrzeć związek małżeński tylko te osoby, które odbyły tzw. doskonalenie. Chodziło zapewne o specjalne nauki przedmałżeńskie. Trwałość związku małżeńskiego miały zapewnić, obok przymusowo egzekwowanych praktyk religijnych, surowe represje wobec osób podejrzanych lub dopuszczających się przestępstw natury moralno-obyczajowej, głównie cudzołóstwa, nierządu i zabójstwa noworodków. Od 1593 r. lustratorzy dóbr pabianickich mieli obowiązek „spisania nierządnich we Rzgowie, które się dziatek dopuscziły”. Zabójstwo noworodków karano z reguły śmiercią.

Wyroki w sprawach karnych chłopów i mieszczan, które miały miejsce na terenie dóbr, ferował wyłącznie pabianicki urząd zobopolny. Od jego decyzji skazani mogli odwołać się do administratora dóbr rezydującego na zamku. Kapitule krakowskiej przysługiwało jednak prawo zatwierdzenia, względnie zamiany kary śmierci na inną (więzienie, grzywnę itp.)

Księgi sądowe miejskie Pabianic zawierają bogaty materiał ilustrujący ówczesna obyczajowość. W sprawie zabójstwa noworodków napotykamy w nich na dwa wstrząsające przykłady. W 1690 r. sąd miejski, nie dając wiary służącej Małgorzacie Urbanównej, że urodzone przez nią dziecko przyszło na świat nieżywe, skazał ją „według prawa bożego” na tortury, a następnie na śmierć. Kapituła krakowska zmieniła ten wyrok. Skazana przeszła przez biczowanie przy pręgierzu in publico foro, a następnie została wypędzona z miasta – słudzy miejscy wyświecili ją do rogatek smolnymi łuczywami.

Drugi wypadek miał bardziej tragiczny finał. W 1702 r. oskarżoną o utopienie noworodka wdowę Reginę Wypychową ze wsi Rypułtowice skazano na zakopanie żywcem do ziemi i przebicie palem. Wyrok został wykonany na rynku w Pabianicach.

Surowości tych wyroków nie może zneutralizować fakt, że na terenie Pabianic kapituła krakowska nie splamiła się procesem o czary i paleniem czarownic, co np. miało miejsce w pobliskiej Łodzi.

Na przełomie XVII i XVIII wieku administracja dworska w Pabianicach i urząd zobopolny korzystały z usług „magistrata” (kata) Franciszka Jana Waxtymiana z Łowicza, który przybywał do Pabianic dla wykonania wyroków śmierci. Śledztwo prowadzono na ratuszu, gdzie przy pomocy tortur, czyli „konfesji mistrzowskich”, wydobywano od podejrzanych zeznania o popełnionych i niepopełnionych zbrodniach. Na podstawie fragmentarycznych materiałów trudno ustalić ilość wydanych wyroków śmierci. Wydaje się natomiast, ze względów ekonomicznych (zachowanie przy życiu siły roboczej) często praktykowano zamianę kary śmierci na tzw. łączną-potrójną. Wówczas skazany podlegał publicznej chłoście pod pręgierzem względnie otrzymywał  na każdym rogu rynku 5—200 plag (razów), następnie płacił wysoka grzywnę w pieniądzach i wosku (1-5 wrębów) na rzecz zamku, urzędu wójtowskiego i kościoła, oraz odbywał publiczną pokutę w miejscowej farze, gdzie – przez kilka niedziel i świąt z rzędu stał w kapie, czyli worku pokutnym lub był zamknięty w klatce, tzw. kunie z postronkiem na szyi, względnie leżał krzyżem pośrodku głównej nawy. Ustalono dla lat 1651-1711  pięć przypadków zamiany przez kapitułę kary śmierci na potrójną, względnie wyświecenie z miasta.

Znamy też wypadek z 1745 r., gdy kapituła nie skorzystała z prawa łaski wobec kramarza pabianickiego Sebastiana Dowidzkiego, który na „konfesjach katowskich” przyznał, że zamierzał dokonać w lesie miejskim mordu rabunkowego na kramarce ze Rzgowa. Został on ścięty na rynku pabianickim przez kata z Łowicza.

Przy ferowaniu wyroków brano pod uwagę kondycję przestępcy. Najsurowsze kary spadały z reguły na służbę miejską i chłopów, w pewnym stopniu, za niektóre przewinienia, także na mieszczan. Szlachta była na terenie Pabianic faktycznie poza zasięgiem jurysdykcji miejskiej i mogła bezkarnie dopuszczać się różnych przestępstw wobec chłopów i mieszczan.

Wśród przestępstw dominowały w Pabianicach sprawy o kradzieże, awantury, przezwiska i bójki, urządzane przez pijaków najczęściej w niedziele, święta, dni targowe i jarmarczne. W życiu mieszczan pabianickich więcej miejsca zajmowała troska o byt codzienny, niż sensacje obyczajowe. Trudno jednak zgodzić się z opinią wizytatora diecezjalnego z 1779 r., który twierdził, że pabianiczanie na ogół odznaczali się „cnotą pokory i zgody” oraz „brzydzili się wszelkimi zabobonami”.

Jeśli idzie np. o „zabobony”, to zachowane źródła zawierają dość liczne przykłady z XVII i XVIII wieku, jak to mieszczanie pabianiccy oskarżali się wzajemnie przed sadem o „zadanie choroby”, „ posadzenie na kamieniu dyabła”, który czynił ludziom krzywdę, i o obelgi w rodzaju „bodaj byś dyabła wypił”, „czarownico-czarownico głownico”.  Tego rodzaju oskarżenia były w tym czasie o tyle niebezpieczne, że mogły one stanowić podstawę do procesu o czary.

Do ciekawych zwyczajów w Pabianicach należała dawna, słowiańska tradycja urządzania po pogrzebie tzw. obiadów żałobnych, czyli styp. Niekiedy już w testamentach zastrzegano, że rodzina ma wyprawić dwa obiady – jeden solenny (wystawny) dla kapłanów, drugi dla ubogich ze szpitala parafialnego. W 1703 r. po śmierci mieszczanina Mateusza Kucowskiego zakupiono dla księży na uroczysty obiad „korzenie, kury, gęsi i inne ekspensa [wydatki]” oraz miano odprawić szereg  uroczystych nabożeństw za duszę zmarłego w farze pabianickiej, łaskiej, lutomierskiej, u ojców franciszkanów, reformatów i dominikanów w Piotrkowie, a także wynajęto „confidenta – człowieka dobrego i poufałego”, który za odpowiednią opłatą miał odmawiać przez cały rok różaniec – w niedzielę cały, a w poniedziałki, środy i soboty część. Przed trumną miano nieść dwa krzyże i dwie chorągwie”.

Często w wyniku podobnych zapisów testamentowych znaczna część majątku zmarłego mieszczanina została roztrwoniona, a rodziny ubożały, bogacił się kler i kościół.

Sporo posiadamy informacji na temat tradycji cechowych. Każde wybory władz lub wyzwoliny na czeladnika czy majstra były wydarzeniem w skali całego miasta. W Pabianicach najliczniejszy był w XVIII wieku cech szewców. Wybory władz odbywały się w tym cechu co kwartał, w suche dni. Ceremonię poprzedzała uroczysta msza żałobna w farze za dusze zmarłych członków cechu oraz braci i sióstr z Bractwa św. Łazarza, które znajdowało się pod patronatem cechu szewców. Następnie w lokalu cechowym odbywały się wybory cechmistrza, szafarza, braci starszych i młodszych. Cechmistrz i szafarz opiekowali się skrzynką cechową. Na jej zawartość składały się składki pieniężne oraz dwie księgi (cechowa i Bractwa św. Łazarza), krucyfiks i puchar jako niezbędne rekwizyty i symbole władzy.

Skrzynkę Bractwa Literackiego św. Anny piastował zwyczajowo każdorazowo burmistrz miasta, wybierany przez to bractwo na cechmistrza. Co kwartał cechy wyznaczały ze swego grona tzw. pomocników braci młodszych do wykonywania różnych posług w kościele. Byli nimi przeważnie uczniowie rzemieślniczy. Przyjęcie na ucznia poprzedzał zapis do księgi, opłata tzw. umownego (wpisowe) oraz dostarczenie na rzecz cechu, majstra i kościoła pewnej ilości piwa i wosku. Uczeń dawał zazwyczaj pół beczki piwa i wręb wosku na świece. Czeladnik dawał przy swoich wyzwolinach beczkę piwa i 3 wręby wosku. Synowie majstrów, czyli tzw. masełkowie, uiszczali zazwyczaj niższe świadczenia w pieniądzu i naturaliach.

Do zasadniczych obowiązków braci młodszych i ich pomocników należała opieka nad ołtarzami w farze. Szewcy i członkowie Bractwa św. Łazarza sprawowali pieczę nad ołtarzem Różańcowym, piwowarowie nad ołtarzami św. Aniołów i św. Antoniego, krawcy i sukiennicy nad ołtarzem Najświętszej Panny Marii, a kowale, kołodzieje i garncarze nad ołtarzem św. Trójcy. Członkowie cechów i bractw uczestniczyli we wspólnych modłach podczas mszy świętych i w procesjach, na których nieśli chorągwie cechowe, baldachim i zapalone świece. Brali też udział w często odbywanych pielgrzymkach do cudownych miejsc dewocyjnych.

Cechy i bractwa były nie tylko moralną, lecz również materialna podporą kościoła i kleru. Pozaekonomiczna działalność cechów sprzyjała utrwaleniu i wykształceniu w mieście ludowych tradycji oraz miejscowego folkloru.


Echa osiemnastowiecznych spraw rozstrzyganych w Pabianicach wracają w pracy Radosława Krajewskiego „Prawa i obowiązki seksualne małżonków. Studium prawne nad normą i patologią zachowań”, 2009.

(…) Czasami sądy wymierzały karę nie tylko za „wszeteczne uczynki”, ale nawet za pewne próby w tym kierunku. Charakterystyczna w tej mierze jest sprawa, jaka toczyła się w 1715 r. przed sądem miasta Pabianic, w której bogaty mieszczanin Sebastian Świerczyk, nakłaniał do cudzołóstwa urodziwą, lecz biedną Katarzynę Wardzicową. Przepisy o moralności seksualnej dotyczyły jednak w praktyce tylko ludności osiadłej, a w małym stopniu były stosowane do ludzi luźnych, w środowisku których panowała duża swoboda seksualna. Wspomnieć także należy, że kobiety luźne bardzo często stawały się obiektem zainteresowania swych chlebodawców, nieraz możnych dostojników miejskich, którzy wydając surowe wyroki za cudzołóstwo, sami siłą lub podstępem zdobywali służące u nich dziewczęta.

Przy wymierzaniu kary za cudzołóstwo sądy miejskie duża uwagę zwracały na teatralne efekty tego rodzaju widowisk. Dla ludzi  pozbawionych jakichkolwiek rozrywek publiczne karanie grzeszników było bowiem pewnego rodzaju przedstawieniem, nieraz nawet niepozbawionym erotycznego dreszczyku. Plagi jakie otrzymywały na pół rozebrane grzesznice czy „wyświecanie” ich z miasta, ściągały widzów nawet z dość odległych okolic. Tak samo widowiskiem dla całej gawiedzi stawały się publiczne  pokuty cudzołożników. Dziewczęta w słomianych wieńcach lub drewnianych koronach z kukłami imitującymi dzieci na rękach stawały się przedmiotem powszechnych drwin.(…)



Motywy  pabianickie  znajdujemy także w książce Bohdana Baranowskiego „Życie codzienne małego miasteczka w XVII i XVIII wieku”, 1975.

(…) Marginesowo warto może wspomnieć, że kościoły, a szczególnie ich podziemia, były miejscami, w których zarówno bogatsi mieszczanie, jak i okoliczna szlachta, czy nawet i chłopi, składali swój dobytek. Za pozwoleniem proboszcza wstawiano tam skrzynki z odzieżą, naczyniami cynowymi i innymi drogimi przedmiotami. Czasem składano tam nawet zboże. (…) W roku 1716 przed sądem Pabianic pewien chłop z lezącej w pobliżu wsi zeznał: „Iż ja mający skrzynkę swą własną w kościele Krzyża Świętego (kościół  znajdował się na rogu obecnych ulic Kopernika i Skargi) za ołtarzem Najświętszej Panny, w której skrzynce było żyta ćwierć, grochu w worku ćwierć, jagieł pół ćwierci, prosa na nasienie miara, pas męski[…] kańczug rzemienny, nici lnianych kłębek, orzechów 2 kwarty, gruszek przetak”. W tychże Pabianicach w 1708 r. toczył się proces, w którym postawiony był zarzut, że „ukradła mi twoja matka na chórze jęczmienia poł korca, gdy miała klucze od chóru, w niebytności organisty”. A w roku 1712 w Pabianicach pewien mieszczanin skarżył się na drugiego „o połeć słoniny, który był w schowaniu na kruchcie od dzwonnice”. Ukryty w kościele dobytek mieszczański był stosunkowo bezpieczny. Nawet obcy żołnierz rzadko kiedy odważył się rabować kościoły.

(…) Niezależnie od ponoszenia kosztów na wychowanie dziecka można się spotkać czasami z opłatą za  „wieniec”, jaką miał dać mężczyzna uwiedzionej przez siebie dziewczynie. Prawdopodobnie upominać się o to mogła kobieta tylko wtedy, gdy została zgwałcona lub podstępnie uwiedziona. W wypadku gzy mężczyzna zaprzeczał ojcostwu nieślubnego dziecka, sąd dopuszczał do publicznej przysięgi, składanej niekiedy w asyście świadków. W Pabianicach w r. 1643 Anna Brachówna „będąc od urzędu naszego wójtowskiego raz, drugi i trzeci, i czwarty upominana, gotowa będąc prawo czynić samotrzecia na miejscu zwykłym, gdzie ratusz był w pół rynku, przysięgała samotrzecia w ten sposób, że taż Anna Brachówna z nikim inszym dziecięcia na świat nie spłodziła, tylko z Błażejem Plutą”.

(…) czasami sądy wymierzały karę nie tylko za same „wszeteczne uczynki”, ale nawet za pewne próby w tym kierunku. Dość charakterystyczna  może być sprawa, jaka toczyła się przed sądem miasta Pabianice w 1715 roku. Z protokołu tej sprawy dowiadujemy się  zresztą, jakimi argumentami bogaty mieszczanin pan Sebastian Świerczyk starał się zdobyć względy urodziwej, lecz biednej Katarzyny Wardzicowej. Oto według zeznań uwodzonej mężatki: „Naprzód w mięsopusty przyszedł do mnie Sebastyjan Świerczyk […] i rzekł mi […] bądź mi powolna, jako ja to nieszczęśliwy jest, com już pomyślał, a nie uczyniłem, jest to jako bym uczynił. Ja rzekła ku niemu: ja tego nie uczynię, dwa sakramenty mamy przestępować, głębiej piekła tacy ludzie idą, kto się takiego grzechu dopuści […] I obiecywał mi jarki ćwierci. Ja rzekła: nic mnie! Po tym, ja za to nie kupię nieba […] Potem w zapust przyszedł do mnie powtórnie w wieczór, w niebytności także męża mego, i przyniósł mi mąki w fartuchu swoim. Było jej miarka. Którą mąkę położył na łóżku i rzekł mi: jakoś to ty uporciwa, ja bym tobie dał krwie z palca, a ty na mię niełaskawa, bo ja już sobie zapłakał. Ja jemu rzekła; panie Sebastyjanie, nic mnie po tym, nie zawódźcie się na to, ja tego nie uczynię, nie noście wy tego, bo będzie gospodyni wasza gadać. A on rzekł: a na co ma gadać pokraka […] dałbym ci i grochu ćwierć i szaty bym ci posprawował. Jam mu rzekła: ja tego nie uczynię, bobym na boga Ukrzyżowanego nie mogła wejrzeć i tego się spowiadać. Na co rzekł mi: i sami księża to czynią. I potem odszedł, ta mąka została w domu moim i zjedliśmy ją. Dawał mi także słoniny kawałek w domu moim, którą od niego wzięłam w sam wieczór. I kapusty mi dawał dwa razy, i chleba dwa bochenki, które od niego wzięłam. Potem po trzeci raz po Wielkanocy przyszedł do mnie w niedzielę w południe i kazał mi przyjść do stodoły po żyta pół ćwierci […] Ja wziąwszy żyto od niego, poszłam do domu swego z nim, ale więcej podarków od niego nie brałam”. 

Sąd ukarał uwodzicielskiego pana Świerczyka za jego grzeszne zamiary. Miał on oddać po wrębie wosku do czterech ołtarzy, do zamku złożyć  karę w wysokości 5 grzywien, do ratusza 4 grzywny, sadowi 4 grzywny. Cnotliwą mężatkę sąd postanowił ukarać za przyjmowanie prezentów od pana Świerczyka. Na cele kościelne miała złożyć dwa wręby wosku, na zamek 2 grzywny, sądowi 1 grzywnę. Przy okazji wymierzono jeszcze karę sąsiadowi, panu Wojciechowi Markowiczowi, że wiedząc o uwodzicielskich próbach pana Świerczyka i zdradliwych podarunkach, jakie otrzymywała Katarzyna, „tego nie oznajmił przed sąsiadami i urzędem”.

Wymierzając kary za cudzołóstwo sądy miejskie dużą uwagę zwracały na teatralne efekty tego rodzaju widowisk. Publiczne karanie grzeszników było pewnego rodzaju przedstawieniem, nieraz nawet nie pozbawionym erotycznego dreszczyku. Plagi, jakie otrzymywały na wpół rozebrane grzesznice, czy „wyświecanie” ich z miasta, ściągały widzów nawet z dość odległych okolic. Tak samo widowiskiem dla gawiedzi stawały się publiczne pokuty cudzołożników. Dziewczęta w słomianych wieńcach lub drewnianych koronach z kukłami imitującymi dzieci na ręku były przedmiotem powszechnych drwin. 

(…) Odmowa ręki panny odbywała się zwykle w ramach umownej pertraktacji o jałówkę. Rodzice lub opiekunowie mówili, że jest ona zbyt droga dla nabywcy, lub też że nie chcieliby jej oddawać w złe ręce. Niekiedy jednak, szczególnie w sferach zamożniejszego mieszczaństwa, szlachecką modą, swatowi lub konkurentowi, któremu chciano wskazać, że nie ma szans na ubieganie się o rękę panny, podawano tzw. czarną polewkę, a więc czerninę. Był to wyraźny znak odmowy.

Dopiero później, po uzyskaniu przez swata zgody rodziny panny na małżeństwo, następowały zrękowiny, czyli oficjalne zaręczyny. Wówczas już bardzo dokładnie ustalano warunki mariażu. A niedotrzymanie obietnicy pociągało za sobą pewne skutki prawne. Tak np. w roku 1694 przed sądem miejskim w Pabianicach rozpatrywana była sprawa Macieja Mnichowicza, który się uskarżał na Warzyńca Ćwikiełkę „w pretensyjach takowych […] Żem się starał o córeckie na imię Katarzynę, być onę sobie mieć za przyjaciela dożywotniego, który to stracił około niej fl. 22 i ćwierciej.” Skarżył się dalej Mnichowicz, że Ćwikiełkowie czynili mu pewne obietnice, „a jam ubogi człowiek […] tracił czas niemały, najmniej niedzieli kilkanaście.” Należało się więc domagać odpowiedniego ekwiwalentu za stracony czas i pieniądze. Grymasy panny narażały nieraz jej opiekunów na poważne straty materialne.

(…) Nawet złodziejom drobnego inwentarza sądy wymierzały bardzo surową karę. Sąd miejski Pabianic wydał w r. 1715 następujący wyrok na ubogą komornicę w sprawie o kradzież kur: ”Ma iść do więzienia za kłódkę, w którym ma trwać do dnia jutrzejszego. Jutro, da Bóg, ma otrzymać chłostę rózgami publico foro pod pręgierzem. Po otrzymanej chłoście ma być z miasta wyświecona, a to dlatego, iż na takową złość ważyła się czynić w kradzieży kur tych dwóch.” Za kradzież większego inwentarza szło się na szubienicę.

(…) Również i we włosach ludzkich nadzwyczaj często gnieździły się wszy. Sporo osób miało wówczas kołtuny. Powszechnie uważano, że nie wolno ich obcinać, gdyż spowodować to może poważne następstwa, na przykład utratę wzroku lub inne ciężkie dolegliwości. Należało więc cierpliwie czekać, az kołtun sam odpadnie, lub też walczyć z nim przy pomocy magicznych  praktyk lub pielgrzymek do powszechnie znanych miejsc dewocyjnych, jak Łagiewniki między Łodzią a Zgierzem lub Studzianny w Opoczyńskiem. O tym, że mieszczanie miewali kołtuny, świadczy chociażby wzmianka o bójce, jaka miała miejsce w szynku w Pabianicach w 1697 roku. Oto słowa ze skargi wznoszonej przez pobitego mieszczanina: „A po tym porwawszy się do mnie karku mi nałamał, głowę oberwał alias kołtony i gębę zbił.” 

W domu mieszczańskim nie było tez odpowiednich warunków do zachowania  higieny. Mimo, że ściany bielono przeważnie dwa razy do roku i deski sufitu szorowano wówczas wiechciami zanurzonymi w ukropie, w domu pełno było karaluchów i pcheł, które roznosiły takie choroby, jak dżuma i dur plamisty. W walce z nimi stosowano różnego rodzaju magiczne środki. Roznosicielami wielu chorób były wówczas szczury, które gnieździły się w licznych domach. Hodowanie w izbach drobnych zwierząt gospodarskich powodowało rozpowszechnianie się różnego rodzaju chorób odzwierzęcych.

Zabudowania gospodarcze mieszczan-rolników niewiele różniły się od zwykłych obór, chlewów czy stodół chłopskich. Przeważnie jednak wykonane były znacznie solidniej, z lepszego drzewa, staranniej też były remontowane. Z zachowanych spisów budynków miejskich możemy się zorientować, że w drugiej połowie XVIII w. w małych miasteczkach przy większości domów mieszkalnych były obory lub chlewy, a przy  przeszło 40% domów znajdowały się bliżej lub dalej położone stodoły. I tak np. w miastach województwa łęczyckiego stodoły stały przy blisko 42% domów. W Łodzi na 44 domy wypadały 44 stodoły. Już jednak w Łęczycy tylko około 8% domów miało stodoły. W województwie sieradzkim w stosunku do liczby domów liczba stodół stanowiła 40%, z tego w rolniczych Pabianicach aż   85 %, a w rzemieślniczo-handlowym Łasku zaledwie 16%.

(Jedna z ostatnich stodół na terenie Pabianic znajduje się jeszcze przy ulicy Dolnej)

(…) Niekiedy jednak wystąpienia mieszczan przeciwko władzy przybierały groźniejszy charakter. W Pabianicach w 1703 r. miejscowy wójt „pokazywał razy na ciele swoim zadane” przez krnąbrnych mieszczan.

(…) W Pabianicach mieszczanie wybierali przedstawicieli trzech kandydatów na wójta i czterech na burmistrza, a wyboru dokonywał przedstawiciel pana miasta, czyli kapituły krakowskiej. Rajców i ławników wybierali sami mieszczanie.

(…) w opisie Pabianic jeszcze z początków XIX w. czytamy: „Bydło i trzoda chodziły zawsze po rynku. Po podwórzach i innych miejscach leżało wiele śmieci i nieczystości.”

(…) W XVI, XVII i XVIII w. działało wielu organmistrzów umiejących wykonywać organy, które zachowane jeszcze do naszych czasów zadziwiają najwybitniejszych specjalistów. Posiadali oni duże osiągnięcia zarówno z zakresu techniki produkcji, pneumatyki, jak i akustyki. Do takich wybitnych specjalistów należeli w XVI w. Wojciech z Szadku oraz Maciej z Pabianic. Pierwszy z nich był organmistrzem wysokiej klasy i pracował nie tylko na omawianym terenie, ale również w Poznaniu. Drugi także wybitny organmistrz, m. in. dokonywał w latach 1582-1584 naprawy organów w kościołach krakowskich.

(…) Wreszcie w każdym niemal miasteczku znajdował się tzw. sługa miejski, którego kompetencje nie były nigdy ustalone. W przybliżeniu można przyjąć, że spełniał on funkcje woźnego, a częściowo strażnika. Za te obowiązki otrzymywał niewielką opłatę, a niekiedy „opatrzenie” w odzieży. Na przykład wojewódzki Sieradz miał przy końcu XVIII stulecia dwóch „sług miejskich”, z których każdy otrzymywał rocznie po 16 talarów i 16 groszy gotówką, liberię, buty oraz po talarze na podzelowanie butów. Natomiast w Pabianicach obowiązek pełnienia tego rodzaju służby ciążył na każdym młodzieńcu, który miał zamiar wstąpić w związki małżeńskie. Przez rok musiał on wykonywać to zajęcie. Można zresztą przypuszczać, że jeśli w tym samym czasie kilku młodych ludzi pragnęło stanąć na ślubnym kobiercu, obowiązani byli wspólnie czy na zmianę wypełniać funkcję „miejskiego sługi”.

Władze każdego niemal miasteczka przywiązywały dużą wagę do spraw targów i jarmarków. Opłaty pobierane od wystawiających swe towary kupców lub rzemieślników stanowiły poważny dochód dla kasy miejskiej. Bardzo często uprawnienia do pobierania opłat targowych lub jarmarcznych były wydzierżawiane dostojnikom miejskim. Władze dokonywały jednak kontroli jakości sprzedawanego na rynku towaru, używanych miar i wag. Teoretycznie tego rodzaju zarządzenia miały na celu ochronę konsumenta. Bardzo często jednak, szczególnie w małych miasteczkach, dochodziło na tym tle do poważnych nadużyć. Uderzały one przeważnie w słabo zorientowanego w takich sprawach klienta chłopskiego. Tak np. w połowie XVIII w. administracja należącego do dóbr kapituły krakowskiej klucza pabianickiego karciła władze miejskie w Pabianicach i Rzgowie za stosowanie nieodpowiednich miar zboża, co odbywało się „z uszczerbkiem” przybywających na targi i jarmarki do tych miast chłopów z dóbr kapitulnych. Niekiedy znów władze miejskie broniły swych mieszkańców przed nadużyciami ze strony obcych kupców lub rzemieślników, jednocześnie jednak przez palce patrzyły na drobne oszustwa, jakich się dopuszczali ich obywatele w stosunku do chłopów. Tego rodzaju nadużycia były tym łatwiejsze, że w tamtych czasach nie było jednakowych miar dla całej Polski, lecz stosowano różne miary lokalne, często poważnie różniące się od siebie. Próba ujednolicenia miar przeprowadzona przez centralne władze Rzeczypospolitej w drugie połowie XVIII stulecia, aż do końca tego wieku nie spowodowała większych zmian w handlowej praktyce małych miasteczek Polski środkowej.  

Ludzie tamtych czasów święcie wierzyli w różnego rodzaju przesądy. Znaczna ich liczba wiązała się ze sprawami  kupna i sprzedaży. Tak np. powszechnie uważano, że dla sprzedawcy dzień będzie bardzo dobry, jeśli pierwszym kupującym będzie mężczyzna, natomiast nieudany, jeśli pierwszego zakupu dokona kobieta. Nic więc dziwnego, że gdy z samego rana przed straganem zjawiała się niewiasta, sprzedawca starał się ją zbyć, czy to udając, że nie posiada odpowiedniego towaru, czy też tłumacząc, że jest w złym gatunku, lub też stawiając zbyt wysoka cenę. Jeśli zaś z rana zjawił się pierwszy mężczyzna, chętnie oddawano mu poszukiwany przez niego towar nawet ze stratą, aby tylko zapewnić sobie powodzenie przez cały dzień.

Podczas jarmarków życie małego miasteczka toczyło się nie tylko na rynku, przylegających do niego ulicach i targowicy zwierzęcej, ale również w szynkach. W stosunku do niewielkiej liczby mieszkańców miasteczek było ich tam bardzo dużo. W miasteczkach leżących blisko handlowych szlaków niemało było zajezdnych karczem, nieraz dość obszernych budynków posiadających po kilka alkierzy dla przyjezdnych gości, izbę szynkową oraz stajnię dla koni podróżnych, czy nawet szopy, w których na noc można było ustawić pod dachem wóz z towarem. Czasem były to karczmy obliczone na lepsza, szlachecka klientelę. Częściej jednak miały one prymitywne urządzenia i nastawione były na podróżujących furmanów lub biedniejszych kupców. Przeważnie karczmy takie należały do miejscowych mieszczan, rzadko zaś stanowiły własność pana miasta lub plebana, a tylko  wydzierżawiane były mieszczańskim arendarzom.

Sporo wreszcie było w każdym miasteczku gospód obliczonych tylko na miejscowych czy też jarmarcznych klientów. Zwykle nie posiadały już one alkierzy do nocowania ani specjalnych stajni dla koni podróżnych. Tylko w szynkowej izbie stały stoły i ławy, przy których raczyli się piwem lub gorzałką klienci. Czasem jednak prócz szynkowej izby, przeznaczonej dla gorszej klienteli, znajdował się jeszcze alkierzyk, trochę lepiej urządzony, ze stołem nakrytym obrusem, przy którym biesiadowało zwykle elegantsze towarzystwo, a więc na przykład zjeżdżająca na jarmark szlachta, bogatsi młynarze itp.

No i wreszcie niemało było w każdym miasteczku domów, w których ubocznie zajmowano się szynkowaniem piwa i wódki. Nie było tam specjalnej szynkowej izby. Natomiast podczas jarmarków ustawiano na środku mieszkalnej izby jeden lub dwa stoły i kilka ław, na których rozsiadali się klienci.

Większość przybywających na jarmarki po załatwieniu spraw handlowych udawało się do gospód. Naturalnie możliwości finansowe decydowały o konsumpcji. Po każdym jarmarku, który był miejscem spotkania dla okolicznej szlachty, zabawiała się ona dość długo w najlepszych gospodach miasta. Szczególnie tam, gdzie w okolicy brakowało zamożnych birbantów, wydawano nieraz duże sumy na urządzane po jarmarku uczty. Szynkarz dwoił się i troił, aby należycie obsłużyć swych gości, podawał im najdroższe, wytworne potrawy i wina. Skromniej zabawiali się oficjaliści folwarczni, młynarze, przyjezdni kupcy. Kontentowali się oni anyżówką lub lepszym piwem, zagryzali to chlebem z wędliną lub gotowanym mięsiwem z kapustą.

Prości chłopi, przyjezdni furmani lub nawet biedniejsi sprzedawcy szli do najtańszych szynków, gdzie raczyli się zwykłą gorzałką, siwuchą lub piwem pośledniejszego gatunku. Jedzenia najczęściej nie zamawiali. Jeśli jednak dokuczył im głód, poprzestawali na samym chlebie lub co najwyżej kawałku kiełbasy lub śledziu.

Sporo było chłopskich przybyszów, którzy po jarmarku czym prędzej wracali do domu nie zachodząc do miejskiego szynku. W znacznym stopniu wywołane to było względami oszczędnościowymi, dość często także pan wsi surowo zabraniał swym poddanym uczęszczania do miejskiej karczmy lub szynku. W grę wchodziły tu bowiem względy ekonomiczne. Pański monopol alkoholowy, tzw. propinacyjny, przynosił dworowi wysokie dochody. (…) Mimo tych zakazów podczas jarmarku znaczna część chłopów na krócej lub na dłużej zachodziła do miejskiego szynku na kwartę tańszego piwa lub kwaterkę rozcieńczonej gorzałki. Miejski szynk, gdzie spotykało się ludzi z innych wsi lub nawet z innych okolic, wydawał się im o wiele bardziej pociągającym miejscem rozrywki niż karczma w rodzinnej wsi, gdzie wciąż widziało się tych samych ludzi.

Nie zawsze przybywający na targ lub jarmark chłopi zachowywali się spokojnie. Niekiedy podchmieleni piwem lub gorzałką rozpoczynali w karczmie lub przed karczmą zwady, które pociągały za sobą nawet krwawe ofiary. Czasem znów ci pozornie potulni chłopi pańszczyźniani podochoceni mocnymi trunkami, czując się silni w gromadzie, rozpoczynali awantury nawet z przedstawicielami stanu szlacheckiego. Zdarzało się więc, że dawny dzierżawca lub podstarości na jarmarku lub targu odbierał guza od swych poprzednich poddanych.

(…) Jako odzież zwierzchnią mieszczanie nosili zwykle kożuchy oraz bekiesze lub szuby podbite futrami. Często były to futra dość tanie, a więc na przykład zajęcze lub nawet psie. Dość często jako odzież zwierzchnia służyła wełniana opończa lub pilśniowa burka. W miesiącach letnich nie tylko biedota miejska, ale i średniozamożni mieszczanie chodzili boso. W jesieni, zimą i na wiosnę używano przeważnie drewnianych trepów ze skórzanymi wierzchami. Natomiast przy święcie wkładano na owinięte onucami nogi buty skórzane o wysokich cholewkach. Obcasy zastępowały podkówki żelazne. Zimą dla ciepła do butów wkładano wiechcie słomy. Warto jeszcze dodać, że w tamtych czasach nie produkowano osobnych butów na lewa i prawą nogę, lecz obydwa buty były jednakowe.

Nakrycia głowy stanowiły przeważnie czapki. Zimą szeroko rozpowszechnione były wysokie czapy baranie. W innych porach roku noszono czapki sukienne, niekiedy obszywane barankiem, różnego kroju. W XVIII wieku przez długi czas modne były rogatywki. Latem w okresie upałów noszono słomiane kapelusze.

Mieszczanie nie mieli prawa nosić szabli i tym odróżniali się od szlachty. Natomiast mieszczanin wychodząc z domu brał laskę. W małych miastach przeważnie były to zwykłe laski domowej roboty. Czasami jednak idąc za wielkomiejską modą bogatszy mieszczanin kupował droga laskę trzcinową. Zakończona ona była metalową nasadką, u góry miała metalową lub nawet i srebrną gałkę. Przy gałce zawieszony był sznur lub taśma jedwabna, zakończona frędzlami. (…)

Kobiety nosiły koszule z płótna lnianego. Na nią wkładały gorset lub stanik zwykle również z płótna. Spódnice były z płótna lub sukna. Używano także różnego rodzaju sukienek, kamizelek, kaftanów, lejbików, spencerków, kaftaników, kabatków płóciennych lub sukiennych. Rozpowszechnione były  różnego rodzaju fartuchy i zapaski. Strojem zwierzchnim, szczególnie zamożniejszych mieszczanek, był kontusik, czamarka, kożuch czy tez szubka podbita futrem  zajęczym, baranim lub lisim. W lecie kobiety z wyjątkiem najbogatszych mieszczek chodziły boso. Przez resztę roku na co dzień wkładały na szyte z płótna pończochy drewniane trepy ze skórzanymi wierzchami. O święta nosiły przewanie wysokie buty na żelaznych podkówkach, niewiele się różniące krojem od męskich. Natomiast elegantki ze środowiska zamożniejszego mieszczaństwa chodziły w pantoflach, które na zabłoconych ulicach małych miasteczek nie były zbyt praktyczne. (…) Pod koniec omawianego okresu coraz to bardziej rozpowszechniają się pończochy dziane, wełniane lub niciane, wykonywane domową techniką ręcznego trykotażu lub też produkowane przez rzemieślników –specjalistów. Pończochy te podtrzymywano tasiemkami, które zawiązywane były poniżej kolan.

Nakryciem głowy były różnego rodzaju czepce oraz czapki futrzane. Czepce były przeważnie proste, wykonane z białego materiału. Niekiedy jednak pomysłowość kobieca znajdowała tu szerokie możliwości nadawania im specjalnych kształtów, ozdabiania haftami, wstążkami lub innymi dodatkami. U zamożniejszych mieszczek pojawiają się pod koniec omawianego okresu tzw. kornety. Były to nakrycia  głowy dość skomplikowane (…). Nie można wreszcie zapominać o różnych dodatkach do stroju kobiecego, na które pozwolić sobie mogły bogatsze mieszczki. Stanowiły je więc chustki, wstążki, korale czy broszki. Należy tu również wspomnieć o tzw. srebrnych pasach. Były to pasy skórzane lub aksamitne, nabijane kilkunastoma lub kilkudziesięcioma srebrnymi lub posrebrzanymi ogniwami albo wykonane tylko z połączonych ze sobą ogniw. (…)

Odzież dzieci mieszczańskich nie była skomplikowana. W środowisku biedoty miejskiej, do siódmego albo nawet i do dziesiątego roku życia jedynym ich strojem była płócienna koszulina przepasana sznurkiem lub krajką. Zimą, wychodząc na dwór, zarzucały na siebie matczyna chustę lub jakąś cześć zwierzchniej odzieży starszego rodzeństwa i wkładały na nogi trepy któregoś z domowników. Dopiero starszym dzieciom szyto proste odzienie, przeważnie na wyrost. W środowisku zamożniejszego mieszczaństwa dziecko już znacznie wcześniej, gdyż na przykład od czterech lub pięciu lat, otrzymywało własną odzież, też jednak przeważnie prostą i szyta na wyrost. W ogóle w tamtych latach, z wyjątkiem może tylko najbogatszego mieszczaństwa, nie wykazywano większej troski o ubiór dzieci, a troszczono się jedynie o zabezpieczenie ich przed chłodem.

Ilość odzieży, jaką miały poszczególne osoby w środowisku mieszczańskim, ściśle zależała od  ich stanu majątkowego. Biedota niekiedy nie dysponowała żadnym porządniejszym ubraniem, w którym można by było pokazać się w kościele. Natomiast najbogatsi mieszczanie, a szczególnie ich żony i córki, posiadały nieraz spore zasoby odzienia. Musimy pamiętać, że moda w tamtych czasach nie zmieniała się często. A w przywiązanym do tradycji środowisku mieszczańskim suknia lub kontusz babki śmiało mógł być noszony przez wnuczkę. Dlatego też odzież złożona do skrzyni i przełożona ziołami, zwłaszcza tzw. bagnem, przeciwko molom, leżała nieraz całymi latami. Wkładana zaś była tylko w wyjątkowych, bardzo rzadkich okolicznościach. Odzież taka dawana w posagu córkom przechodziła nieraz w posiadanie wnuczek lub nawet prawnuczek. Gromadzone więc przez pokolenia zasoby mogły się przedstawiać dość okazale. Przeważnie jednak średniozamożni mieszczanie nie posiadali wiele ubrań. (…)  W porównaniu z bogatą odzieżą szlacheckich posesjonatów czy patrycjatu wielkich miast ubiór średniozamożnego mieszczanina z niewielkiego miasteczka przedstawiał się skromnie. Imponować on jednak mógł w pewnym stopniu biedocie miejskiej oraz chłopom, których odzież w tamtym okresie była wyjątkowo nędzna. (…)

W najliczniejszych natomiast na tym terenie małych miasteczkach rolniczych trudno byłoby się dopatrzyć jakiejś specjalnej grupy, którą można by było podciągnąć pod nazwą patrycjatu. W takim miasteczku najliczniejsza była grupa „obywateli”, to jest tych mieszczan, którzy posiadali obywatelstwo danego miasta, a także przeważnie własne domostwo oraz kawał ziemi. Oprócz nich w miasteczku takim mieszkało sporo biedoty bez praw miejskich; była to czeladź bogatszych mieszczan, różnego rodzaju parobcy, „dziewki służebne”, „pastuszkowie” itp., dalej komornicy odnajmujący komory w domach mieszczańskich lub gnieżdżący się w prymitywnie skleconych budach. Osobno wspomnieć trzeba o tzw. ludziach luźnych, którzy nie mając stałego miejsca zamieszkania przeważnie tylko na krótki okres zatrzymywali się w danym mieście.

(…) Istniejący w rzeczywistości podział społeczny wewnątrz miast znajdował swoje odbicie w oficjalnej tytulaturze, jaką obdarzały mieszczan władze lokalne. W dawnej Polsce powszechnie przyjęty był zwyczaj używania w różnych oficjalnych dokumentach, a więc np. w aktach sądowych, tytułów wskazujących na przynależność danego osobnika do pewnej grupy społecznej. Magnata lub bogatszego szlachcica tytułowano „jaśnie oświecony pan” lub „jaśnie wielmożny pan”; zwykłego ziemianina „szlachetnie urodzony”, „szlachetny” lub „nobilis”. Biedocie szlacheckiej przydawano tytuł „urodzony”. O chłopie pisano zwykle „pracowity”,  o Żydzie „niewierny”. Jeśli chodzi o mieszczan, to tytulatura urzędowa brzmiała: „sławetny”, „opatrzny” albo „uczciwy”. Otóż pisarze miejscy niekiedy dość skrupulatnie przestrzegali zasady, aby zamożniejszych i bardziej wpływowych mieszczan wymieniać w aktach jako „sławetnych”; natomiast uboższych jako „uczciwych” czy jako „opatrznych”.



Jan Fijałek w pracy „Pabianice i włość pabianicka w drugiej połowie XVII w. i w XVIII” zamieścił spis mieszczan wchodzących w skład władz miejskich w latach 1685-1700

1685

Kuczowski Maciej

Hilczyk Marcin

Bednarski

1686

Kuczewski Maciej

Hiliński Balcer

Bednarski Marcin

1687

Pułaniecki Balcer

Zyburski Mateusz

Pakosz Franciszek

1688

Morzyszkowicz Jan

Kuczewski Mateusz

Zyburski Mateusz

Bednarski Marcin

Tuzik Melchior

Kostrzewa Łukasz

Zmudzki Albert

1689

Kuczewski Maciej

Morzyszkowicz Jan

Łatkowski Mateusz

Bednarski Marcin

Kostrzewski Łukasz

Szoliski Stefan

1690

Kuczewski Maciej

1691

Kuczewski Maciej

Łatkowski Maciej

Morzyszkowicz Jan

Zmudzki Wojciech

Masławkowic Józef

Turski Hiacent

Tuzik Melchior

Kostrzewski Łukasz

1692

Łatkowski Maciej

Możyszkowicz Jan

Turski Hiacent

Zmudzki Albert

Pakosz Franciszek

Hiliński Baltazar

Masławkowic Józef

Gajdzik Maciej

Hilczyk Balcer

Szoliski Szczepan

1693

Pakosz Franciszek

Turski Hiacent

Zyburski Maciej

Hylik Baltazar

Sczeczkowic Jakub

1694

Pakosz Franciszek

Turski Jacenty

Zyburski Maciej

Hylik Balcer vel Baltazar

Morzyszkowicz Jan

Latkowski Maciej

Sczeszkowicz Jakub

Kostrzewa Łukasz

1695

Pułaniecki Balcer

Bednarski Maciej

Guzik Mateusz

Hylik Baltazar

Szeliski Stefan

Kostrzewski Ludwik

Gajdzik Maciej

Derski Albert

Turski Hiacent

1696

Derski Albert

Turski Hiacent

Szoliski Stefan

Latkowski Marcin

Liczmankowic Jakub

Sarbowski Baltazar

Hylik Albert

Zmudzki Jakub

Kleszczewski Bartłomiej

1697

Derski Wojciech

Hylik Balcer

Kowalewski

Bednarski Maciej

Turski Jacenty

Hilczyk Jakub vel Hylik

Liczmankowic Andzrej

Kuczewski Maciej

Sczekowic Jakub

Gajdzik Maciej

Mnichowicz Maciej

Dorski Albert

Firlejkowski Tomasz

Potryka August

1698

Kuczewski Maciej

Dorski Albert

Turski Jacenty

Bednarski Maciej

Dobrecznic Andrzej

Bednarski Maciej

Liczmankowic Jakub

Hilczyk Baltazar

Masławkowic Józef

Kostrzewa Łukasz

1699

Bednarski Marcin

Masławkowic Józef

Turski Maciej

Liczmankowic Jakub

Zmudzki Wojciech

Mikułowicz

Kulczyk Mateusz

Ciesielski Mikołaj

1700

Masławkowicz Józef

Majcherski Łukasz

Łukowski

Kuczewski.

Tadeusz Nowak  przedstawił dawnych mieszkańców Pabianic w „Pabianickim słowniku biograficznym” publikowanym przez  Nowe Życie Pabianic  w roku 1993.

Dąbrowski Stanisław (1501-1575)

Stanisław pochodził ze szlacheckiej rodziny pieczętującej się herbem Poraj. Był synem Tomasza, właściciela wsi Dabrowa Zielona w pobliżu Radomska. Studiował na Akademii Krakowskiej, gdzie w 1521 r. uzyskał stopień bakałarza. Wykształcenie uzupełnił studiami zagranicznymi, które uwieńczył tytułem doktora obojga praw. Po obraniu kariery duchownej uzyskał szereg godności kościelnych: przed 1534 r. został archidiakonem kurzelowskim, w 1542 r. zasiadał w kapitule włocławskiej, a w 1554 r. wszedł do grona kanoników kapituły krakowskiej.

Dąbrowski był także wikariuszem generalnym biskupa włocławskiego. W latach 40. XVI w. kanclerzem prymasów Polski, w 1557 r. uczestniczył w przygotowaniu ustaw synodalnych. Na pocz. lat 60. XVI w. dwukrotnie  administrował archidiecezją gnieźnieńską.

W 1564 r. Stanisław jako jeden z trzech kanoników wizytował dobra pabianickie z ramienia kapituły krakowskiej. Od 1565 r. nieprzerwanie aż do 1573 r. był jednym z dwóch kanoników krakowskich, tzw. regensów, zarządzających włościami pabianickimi w imieniu kapituły. Po decyzji kolegium kapitulnego o wzniesieniu murowanej fortalicji (zamku) w Pabianicach. Dąbrowski w 1565 r. energicznie przystąpił do prac związanych z budową nowej siedziby regensów. Był inicjatorem i głównym kierownikiem tego przedsięwzięcia i zapewne to on reprezentował kapitułę w nieznanej nam bliżej umowie zawartej z muratorem Wawrzyńcem Lorkiem – budowniczym zamku pabianickiego. W pocz. 1671 r. budowa obiektu była już całkowicie zakończona. Znaczącą rolę Stanisława w akcji budowlanej podkreślają nie tylko zachowane regestry rachunkowe, ale także herby i inicjały umieszczone na oknach zamku obok herbów kapituły. Do chwili obecnej na obramieniu okna górnej sieni (od strony zachodniej) zachowała się tarcza z herbem Poraj i literami S. D. (Stanislaus Dabrowski).

Po opuszczeniu Pabianic Stanisław Dąbrowski powrócił do Krakowa, gdzie zmarł 2 I 1575 r. Poświęcona jego pamięci płyta nagrobkowa i epitafium – ufundowane w katedrze wawelskiej – sławiły go jako męża pobożnego, uczonego i surowych obyczajów oraz hojnego dobroczyńcę, opiekuna ubogich i studentów.

Gierasz Benedykt (II poł. XVI w. – ok. 1636)

Osobę Benedykta Gierasza wymienia w swej monografii M. Baruch w podrozdziale poświęconym wybitniejszym pabianiczanom. Wiadomości o Benedykcie czerpiemy głównie z kopii aktu nadania przez niego określonych gruntów na rzecz bractwa literackiego  św. Anny w Pabianicach. Odpowiedni dokument wpisano do ksiąg wójtowskich w obecności samego nadawcy oraz starszych bractwa: Tomasza Krocerskiego, Stanisława Szałkowskiego, Sebastiana Pieszczowicza, kantora pabianickiego, a także przedstawicieli władz miejskich: burmistrza Macieja Ćwikły, wójta Grzegorza Siadery i innych.

Benedykt wywodził się z pabianickiej rodziny mieszczańskiej, której przedstawiciele odgrywali istotną rolę w życiu miasta przez cały XVII w. Sam poświęcił się stanowi duchownemu i w  1636 r. był mansjonarzem przy kościele farnym św. Krzyża w Kole. Swoje dobra ziemskie w Pabianicach, zarówno dziedziczne jak i nabyte, darował wieczyście bractwu literackiemu. Uczynił przy tym zastrzeżenie, aby grunty pozostawały przy bractwie i nigdy nie były sprzedane. W ich liczbie znajdowały się: 4 składy na Ćwierciach za plebanią, 9 składów na Krócicach u Glinianek,  8 składów na Krócicach za Gliniankami, 12 składów na Krócicach u Bożej Męki przy gościńcu piotrkowskim, 15 ½ składów w Modrzewcu, 5 składów za plebanią  w miejscu zwanym Kliny, 3 składy za Osinką, 10 składów u Zimnej Wody. W sumie różne działki ziemi liczyły 66 ½ składów, a do tego doszła łąka usytuowana na Popławach.

Motywem jego decyzji była miłość: „ku Oyczyznie swey, ozdobie oney”. Zapewne niebawem po darowiźnie zakończył życie, był bowiem „na ciele dla podeszłego wieku nie bardzo zdrowy”.

Kłys Andrzej (1777-1831)

Andrzej Kłys urodził się 28 XI 1777 r. w Pabianicach. Był czwartym i najmłodszym dzieckiem (z tych, które osiągnęły dojrzały wiek) Stanisława i Marianny z Mistalewiczów. Ojciec jego,  oprócz uprawy roli, zajmował się rzemiosłem i w źródłach występuje jako majster „kunsztu kołodziejskiego”. Dodajmy, że rodzina ta na przełomie  XVIII i XIX w. używała również nazwiska Kłysowicz.

Po utworzeniu Księstwa Warszawskiego Andrzej znalazł się w 4 pułku strzelców konnych, który powołano w VII 1807 r. Jednostka ta nie wzięła udziału w wojnie z Austrią w 1809 r.,  ponieważ na rozkaz cesarza Napoleona (z 21 II), marszałek Davout polecił gen. J. Zajączkowi wysłać ją na Pomorze. Uczyniono to „dla ścigania majora F. Schilla, powstańca pruskiego”, którego pobito pod Magdeburgiem, a ostatecznie pokonano V 1898 r. w Straslundzie. Następnie pułk stacjonował w Saksonii, z której powrócił w kwietniu 1810 r.

Możliwe, że w prowadzonych walkach Andrzej odniósł rany, które w późniejszym dokumencie określono jako „piersi zgniecione”. We wrześniu 1810 r. przebywał na urlopie w Pabianicach jako „żołnierz Woyska Polskiego, Kawaleryi Narodowey Woltyzierów pułku czwartego”. Oddział jego stacjonował w tym czasie w zachodniej Wielkopolsce, w okolicach Kościana. Niebawem  (1 I 1811 r.) uzyskał dymisję z armii „dla gospodarstwa”, co sugeruje przejęcie ziemi po sędziwym ojcu, który zresztą wkrótce zmarł (VI 1813 r.)

Kłys założył własna rodzinę w lutym 1813 r., poślubiając Zuzannę córkę Andrzeja Kowalskiego. Posiadał 30 składów gruntu, 3 składy łąki i ogród. Ponadto zajmował się rzemiosłem specjalizując się w krawiectwie. Przynajmniej dwukrotnie wybierany był na cechmistrza zgromadzenia  krawców (1819 i ok. 1826).  W okresie powstania listopadowego władze wojewódzkie zorganizowały w Sieradzu warsztaty ubiorcze, zajmujące się szyciem mundurów na potrzeby wojska. Próby pozyskania krawców pabianickich do pracy w nich w zasadzie zakończyły się niepowodzeniem. Kilku z nich, w tym i Andrzej, przybyło do Sieradza, ale dość szybko opuścili to miasto. ”Winowajcą  zbiegostwa z Sieradza” uznano niejakiego Radziejowskiego.

W niedługim czasie po tym wydarzeniu, bowiem 10 VIII 1831 r. zakończył życie. Pozostawił  żonę i przynajmniej dwoje dzieci: syna Andrzeja (późniejszego organistę) i córkę Anastazję (od 1833 r. zamężną z Antonim Śpionkiem), którzy wspólnie zamieszkiwali odziedziczonym po nim domu. 

Jankowski Maciej (1805-1884)

Maciej Jankowski urodził się 23 II 1805 r. w Pabianicach jako drugi z sześciu synów Piotra i Agnieszki, córki Wojciecha Czarneckiego.  Ojciec jego (zm. 1845) zajmował się rolnictwem. Zapewne Maciej zajmować miał się rzemiosłem, a konkretnie krawiectwem, bowiem niekiedy wymieniany był jako specjalista tej profesji. Rychło jednak ten zawód porzucił i źródłem jego utrzymania była praca na roli. Do odbycia służby wojskowej Jankowski został powołany jeszcze przed „rewolucją” 1830 r. Wówczas i w trakcie powstania listopadowego służył w 4 pułku strzelców pieszych. W początkowej fazie wojny polsko-rosyjskiej jednostka ta odegrała znaczącą rolę, zwłaszcza w bitwach pod Wawrem (19 II 1831 r.) i Grochowem (25 II). W tym ostatnim starciu, w boju o Olszynkę Grochowską, pułk stracił aż 42% swego składu. W dalszej fazie powstania pułk znalazł się w korpusie gen. A. Giełguda wspierającym ruch narodowowyzwoleńczy na Litwie. Po stoczeniu kilku bitew, m. in. pod Rajgrodem (29 V), Wilnem (19 VI), Szawlami (8 VII), Polacy w połowie lipca zmuszeni zostali do przekroczenia granicy z Prusami i złożenia broni.

W VII 1832 r. Maciej otrzymał dymisję z wojska i powrócił do Pabianic. Z tego okresu zachowała się jego charakterystyka zewnętrzna: „wzrost dobry, oczy niebieskie, włosy blond, twarz okrągła”. W XI 1832 r. ożenił się z Elżbietą, córką Marcina Śpionka. W połowie XIX w. był właścicielem parterowego domu drewnianego krytego gontami. Dysponował także własną posiadłością ziemską. Według wykazu z 1870 r. należało do niego 5 morgów i 10 prętów gruntu, czyli 2,82 ha.

W 1835 r. Jankowski przyjęty został do bractwa literackiego św. Anny. Z ramienia bractwa dzierżył później 5 składów ziemi „na Modrzewcu wezgłowka warwaska”. Kres jego długiego życia dobiegł końca 30 III 1884 r. w Pabianicach. Z małżeństwa z Elżbietą pozostawił syna Ignacego i trzy córki.

Kowalski Andrzej (ok. 1748-1810)

Andrzej Kowalski był jednym z aktywniejszych przedstawicieli mieszczaństwa pabianickiego w okresie prób przeprowadzenia reformy miast w dobie Oświecenia. W 1778 r. przyjęty został do bractwa św. Łazarza, czyli Różańca św., w którym przez pewien czas pełnił funkcje pisarza cechowego. Należał także do bardziej elitarnego bractwa literackiego św. Anny. Jego członkami byli mieszczanie posiadający umiejętność czytania i pisania. W 1799 r. Andrzej stał na czele bractwa sprawując godność seniora.

Niepełne dane źródłowe pozwalają przypuszczać, że często zasiadał we władzach miejskich. Jako rajca wspomniany został w 1782 r., zaś jako ławnik w 1793. W połowie 1791 r. powołano go do pełnienia godności burmistrza miasta Pabianic. Jesienią tego roku przybyli do Warszawy delegaci z 24 miast stanowiących własność duchowieństwa. Także Pabianice wysłały swego przedstawiciela, którym był właśnie Andrzej. Wywołało to niezadowolenie ze strony administratora generalnego dóbr pabianickich Pawła Olechowskiego, kanonika krakowskiego. Według jego opinii „będącego w Warszawie Kowalskiego z burmistrzostwa dwór zrzucił z swojego własnego nieupodobania”. W rezultacie Andrzej złożył podpis pod memoriałem skierowanym do posła i króla jako „radny i delegowany z miasta Pabianic”. W piśmie tym  zawarto prośbę, aby miastom duchownym nadano status miast wolnych i zrównano je prawnie z miastami królewskimi, cieszącymi się już pewnymi przywilejami na mocy ustawy sejmowej z 18 IV 1791 r.

Kowalski uczestniczył aktywnie w życiu miasta do końca swego żywota, bowiem jeszcze w 1810 r. zgłaszano jego kandydaturę do rady miejskiej. Zmarł w swoim domu w Pabianicach 9 X 1810 r. pozostawiając z żony Anastazji cztery córki i syna Grzegorza, żołnierza 8 pułku piechoty Księstwa Warszawskiego. 

Nowicki Franciszek (ok. 1782-1834)

Urodził się ok. 1782 r. w Kazimierzu jako syn Michała i Scholastyki, córki Franciszka Śliwińskiego. Matką jego była rodowitą pabianiczanka i ostatecznie w kilka lat po narodzinach Franciszka, osiadł na stałe w Pabianicach także jego ojciec. Warto dodać, że od Michała wywodzi się kilka gałęzi rodu Nowickich zamieszkujących współcześnie w naszym mieście.

W maju 1807 r. Franciszek rozpoczął służbę wojskową w 6 pułku piechoty Księstwa Warszawskiego. Pułk ten między innymi uczestniczył w bitwie pod Raszynem stoczonej 19IV 1809 r. z Austriakami. W 1812 r. Nowicki odbył kampanię przeciw Rosji wraz z V korpusem dowodzonym przez ks. Józefa Poniatowskiego. Służył  bezpośrednio pod rozkazami gen. Jana Henryka Dąbrowskiego, którego dywizja walczyła na Białorusi. Brał udział w starciu pod Bobrujskiem we wrześniu 1812 r. W czasie odwrotu Wielkiej Armii Napoleona, dywizja Dąbrowskiego stoczyła dramatyczną i krwawą bitwę pod  Borysowem 21 XI, gdzie próbowała utrzymać w swym ręku przeprawę przez rzekę Berezynę. Straty dywizji sięgały ¾ pierwotnego stanu osobowego. Ranny w obydwie nogi Franciszek dostał asie do niewoli rosyjskiej.

Po utworzeniu armii Królestwa Polskiego Nowicki przydzielony został w maju 1815 r. do 1 pułku piechoty liniowej. W 1817 r. zwolniony ze służby wojskowej powrócił do Pabianic, gdzie w następnym roku poślubił Mariannę Garzyńską, córkę Michała i wdowę po Tomaszu Tuzikiewiczu. Po zakupieniu placu, wybudował na nim dom drewniany, który znajdował się przy ul. Piotrkowskiej 106. Zajmował się garncarstwem i rolnictwem. Wymieniany był w gronie majstrów cechu garncarskiego. Posiadał także ok. 40 składów gruntu ornego, łąki oraz ogród.

Z małżeństwa z Marianną pozostawił jedynie syna Kacpra. Franciszek zmarł 19 XII 1834 r. Potomkowie jego zamieszkują w Pabianicach do dziś.

Pakosz Franciszek (ok. poł. XVII – ok. 1710)

W materiale źródłowym nazwisko Franciszka występuje w formach Pakosz, Pakos i Pagos. Przypuszczalnie urodził się on ok. poł. XVII w. i pochodził z miasta Łagowa w ziemi sandomierskiej (obecnie więś w województwie kieleckim, we wschodniej części Gór Świętokrzyskich).

W poczet mieszczan pabianickich wszedł drogą małżeństwa, bowiem w czerwcu 1677 r. poślubił Mariannę Stolarzównę, rodowitą pabianiczankę. W ok. 10 lat później dostał się do grupy obywateli zasiadających w radzie miejskiej i sądzie ławniczo-wójtowskim. Jako ławnik wymieniony został w  1687 r., zaś jako rajca w 1690 r. Dwukrotnie sprawował tez godność podwójciego (wójta) w latach 1692-1694).

Z tego okresu pochodzi srebrna plakietka wotywna o wymiarach 9x9 cm, znajdująca się do chwili obecnej w kościele św. Mateusza, opatrzona napisem: „TO WOTUM DAIE MARIIANNA Z MAŁŻONKIEM SWOIM PAGOS”. Marianna występuje w źródłach do końca 1694 r. i zmarła zapewne w następnym roku. Franciszek ożenił się ponownie z Urszulą, córką Błażeja Połaneckiego, między innymi podwójciego pabianickiego w 1687 i 1694 r. W latach 1696-1706 przyszło na świat kilkoro ich dzieci.

Pakosz zasiadał w radzie miejskiej w latach 1699-1701, a nawet pełnił funkcję burmistrza w 1702-1703 r. Znane są pewne transakcje ziemią przeprowadzone przez Franciszka (wzięcie w zastaw roli w miejscu zwanym „Pod Szubienicami”, nabycie, a następnie sprzedaż roli zwanej Dudzicowska) oraz spory z innymi spadkobiercami po B. Połaneckim.

 Jako zmarły Franciszek wspomniany został w 1719 r., lecz śmierć jego miała miejsce w czasie tragicznej dla miasta epidemii w 1709-1710 r., która pochłonęła kilkaset osób. Przypuszczalnie jej ofiarą padli również wszyscy potomkowie Franciszka, w tym także dorosłe dzieci z pierwszego małżeństwa: córka Marianna i syn Tomasz. W każdym razie w materiale źródłowym po 1710 r. z nazwiskiem Pakosz  już się nie spotykamy.

Pliszka Franciszek (1793-1854)

Franciszek Pliszka urodził się 30 IX 1793 r. w Pabianicach. Rodzicami jego byli Wojciech, młynarz pabianicki z młyna Grobelnego oraz Krystyna. Rodzina Pliszków zajmowała się od pokoleń młynarstwem i związana była z młynem Pliszka usytuowanym na Dobrzynce między Szynkielewem a Rypułtowicami.

Już w okresie niemowlęcym Franciszek stracił matkę i wychowywany był przez macochę Monikę ze Śpionków. Ojciec jego zmarł w 1814 r. Niedługo potem, po utworzeniu armii Królestwa Polskiego Pliszka został jej żołnierzem. Służył w 4 pułku piechoty liniowej (słynnych „Czwartakach”). We wrześniu 1826 r. otrzymał dymisję „dla wysłużonych lat”. Po powrocie do Pabianic w XI 1829 r. poślubił Franciszkę, wdowę po Grzegorzu Urbańczyku, a córkę Stanisława Morawskiego.

Po wybuchu powstania listopadowego Franciszek ponownie powołany został do służby wojskowej i wcielony do 6 pułku piechoty liniowej. Pułk ten szczególnie odznaczył się w bitwie pod Białołęką 924 II 1831), gdy to „trzy  bataliony 6 pułku rozbiły i wyrzuciły ze wsi  całe dwa pułki morskie i ledwo nowym 7 batalionom nieprzyjacielskim ze wsi wyparować  się dały”. Po upadku powstania uzyskał w VI 1832 r. „uwolnienie od wejścia do służby”, w którym podano jego cechy zewnętrzne: „wzrost dobry, oczy szare, włosy ciemnoblond, twarz pociągła”.

Po śmierci żony w 1833 r. ponownie wstąpił w związek małżeński z Teofilą, córką Wawrzyńca Wolniewicza. Mieszkał we wsi Bugaj, gdzie był karczmarzem (szynkarzem). Późniejsze dane określają do przeważnie mianem „wyrobnika” oraz od ok. 1850 r. wskazują Pabianice jako jego miejsce zamieszkania. Tutaj też zmarł 30 XI 1854 r. Z dwóch małżeństw pozostawił jedynie córki.

Porzyńska Anna (ok. 1635-1706)

W kościele św. Mateusza znajdują się dwie plakietki wotywne ze srebra związane z nazwiskiem Anny Porzyńskiej. Interesujące jest to, że prawdopodobnie związane są z dwoma różnymi postaciami. Pierwsza plakietka, o wymiarach 10x10 cm, posiada napis: „ANNA PORZIŃSKA 1689”. Hipotetycznie wiążemy tę plakietkę z bohaterką dzisiejszego biogramu.

Anna wywodziła się z pabianickiej rodziny mieszczańskiej Barełów. Ojcem jej był Maciej, który między innymi w 1640 r. zasiadał jako ławnik w sądzie wójtowsko-ławniczym m. Pabianic. W źródłach występuje także siostra Anny, zamężna z Melchiorem Tuzikiem, protoplastą rodziny Tuzikiewiczów, zamieszkujących w naszym mieście do chwili obecnej.

W XI 1654 r. Barelanka poślubiła Sebastiana Porzyflaczka. W kolejnych latach nazwisko Sebastiana wykształciło się ostatecznie w formie Porzyński. Często występował jako świadek w księgach metrykalnych i to przynajmniej do 1678 r. Około tej daty zakończył życie, bowiem w VI 1680 r. Anna Porzyńska ponownie wyszła za mąż za Macieja Kucowskiego (Kuczewskiego), którego rodzina związana była ze wsią Karnyszewice.

Maciej odgrywał czołową rolę w życiu Pabianic tego okresu, należąc do grona najbogatszych mieszczan i wielokrotnie piastując najwyższe urzędy miejskie. Między innymi był wójtem (podwójcim) w latach 1685-1687 i 1689-1691. W swym testamencie z 1703 r. zapisał Annie „talarów bitych trzydzieści”, zaś jej córce, a swej pasierbicy, również noszącej imię Anna, rolę „u Kamienia liczącą składów 6”. Bogato obdarowany został kościół farny w Pabianicach. Wdowa po Macieju, cześć spadku po nim, przekazała jego rodzeństwu, „aby od nich wieczysty pokój miała”.

W kilka lat później zakończyła życie także Anna. Informacja z VIII 1706 r. mówi o niej jako ”niedawno zmarłej”. Jedyną jej córką z pierwszego małżeństwa z Sebastianem Porzyńskim była Anna, od schyłku XVII w. żona mieszczanina rzgowskiego, Wojciecha Przytuły (zm. 1707 r.). Zmarła ona ok. 1710 r. zapewne w okresie wielkiej epidemii w Pabianicach, a jej głównymi spadkobiercami zostali Jan Królikowic i Świętosław Tuzikowic.

Porzyńska Anna (ok. 1637- ok. 1700)

Drugą plakietkę wotywną z kościoła św. Mateusza z nazwiskiem Anny Porzyńskiej hipotetycznie wiążemy z bohaterką niniejszego biogramu. Opisywana obecnie plakietka wykonana została ze srebra, wymiary jej wynoszą 12x15 cm. Opatrzona jest napisem : ANNA PORZYŃSKA M(IESZCZKA) PABIA(SKA).

Anna była zapewne córką mieszczanina pabianickiego Walentego Porzyflaka. Wyjaśnijmy, że z czasem nazwisko Porzyflak ewoluowało do formy Porzyński.  Widać to na przykładzie zapisów odnoszących się do brata Anny, Sebastiana, a także do jej własnej osoby. W VIII 1657 Anna Porzyflakówna poślubiła znacznie od niej starszego mieszczanina pabianickiego, Grzegorza Woziwodkę. Małżeństwo  trwało zaledwie kilka lat, bowiem około 1660/1661 r. Grzegorz  zmarł. Po nim Anna odziedziczyła dom przy ulicy Tuszyńskiej.

W XI 1661 r. owdowiała Anna wyszła ponownie za maż za benedykta Piechotkę (Piechockiego), mieszkańca wsi Karnyszewice. Po ślubie Benedykt zasilił grono mieszczan pabianickich, w 1672 r. wraz z Anną sprzedali za  65 zł polskich dom przy ul. Tuszyńskiej Jakubowi Toruńczykowi. Z późniejszych danych wynika, że zamieszkiwali w innym domu, usytuowanym przy ul. Piotrkowskiej, zwanym potocznie „Piechocizna”. Benedykt zakończył życie przed VIII 1679 r., czyli datą trzeciego już związku małżeńskiego Anny, tym razem z Piotrem Turończykiem, mieszczaninem z Tuszyna. Kres życia Anny przypada na ok. 1700 r.Z całą pewnością nie zyła już w 1702 r., kiedy to jej syn Franciszek, regulował sprawy majątkowe związane z jej osoba.

Jej dziećmi z drugiego małżeństwa byli wspomniany już Franciszek (zm. Ok. 1710 r.) i Ewa, która w 1684 r. poślubiła Łukasza Kostrzewę (Kostrzewskiego). Córka Ewy i Łukasza, Katarzyna Kostrzewianka, „wnuszka N. Anny Piechociny, a z domu Porzyflakówny alias Porzynskiey” ostatecznie dziedziczyła rodzinny spadek wraz ze swym mężem Janem Królikowicem, przodkiem rodziny pabianickiej Królikiewiczów (Królów).

Skąpski Stanisław (ok. 1760-1792)

Stanisław Skąpski był uczestnikiem wojny polsko-rosyjskiej 1792 r., zwanej też wojną w obronie Konstytucji 3 Maja i pierwszym, znanym nam z nazwiska, pabianiczaninem poległym w obronie Ojczyzny.

Rodzina Skąpskich pojawiła się w Pabianicach na pocz. XVIII w. W XI 1788 r. Stanisław poślubił Zofię, córkę Kacpra Dubińskiego, przedstawicielkę familii od kilku pokoleń zamieszkujących już w naszym mieście. Dalsze dzieje Skąpskiego znane są z narracji dokumentu wystawionego w VI 1799 r. w Łowiczu przez arcybiskupa gnieźnieńskiego – Ignacego Krasickiego (znanego poetę Oświecenia). Specjalna komisja kościelna powołana na prośbę Zofii Skąpskiej stwierdziła, że Stanisław zamieszkały w Pabianicach zaciągnął się do wojska polskiego. W czasie wojny polsko-rosyjskiej w 1792 r. uczestniczył w działaniach zbrojnych prowadzonych na Rusi. Pod Dubienką, pełniąc służbę na placówce, został wraz ze współtowarzyszami zaatakowany w nocy przez Kozaków. Część żołnierzy ratowała się ucieczką do obozu polskiego, jednak Skąpski więcej  się w nim nie pojawił i to zarówno po zakończeniu bitwy pod Dubienką, jak również po przerwaniu działań wojennych. Nie powrócił także do Pabianic do swej małżonki. Ponieważ w trakcie potyczki z Kozakami zginęło kilku Żołnierzy polskich, komisja doszła do wniosku, iż w gronie poległych w walce był również Stanisław.

Miejsce potyczki – Dubienka – pozwala ustalić, że Skąpski był podkomendnym generała Tadeusza Kościuszki. Być może do tych wydarzeń nawiązuje dziennik Kościuszki, gdzie pod datą 17 VII czytamy między innymi: „ … Placówki nasze ucierające się z Duńcami (tj. Kozakami) zreytyrowały się pod insze szańce…”. Dodajmy jeszcze, że bitwa pod Dubienką rozegrała się 18 VII 1792 r. Po kilkugodzinnym boju obronnym oddziały Kościuszki zmuszone zostały do odwrotu i opuszczenia linii Bugu.

Śpionek Wincenty (1808-1882)

Wincenty Śpionek urodził się 5 IV 1808 r. w Pabianicach. Był synem Tomasza i Magdaleny, córki Stanisława Paciulskiego. Ojciec jego zajmował się szewstwem, pełniąc przez szereg lat funkcję cechmistrza zgromadzenia, a także uprawą roli. Rodzina ta w tym czasie używała także nazwiska Śpionecki lub Szpionecki.

Wincenty powołany został do służby wojskowej jeszcze przed wybuchem powstania listopadowego. Odbywał ja wówczas, jak również w trakcie „rewolucji”, w 5 pułku piechoty liniowej. Jednostka ta brała między innymi udział w bitwach w 1831r.: pod Wawrem (19 II), Białołęką (25 II), Wawrem (31 III), Ignaniami (10 IV) i Rogoźnicą (29 VIII). Szczególnie odznaczył się 5 pułk w bitwie pod Wawrem (19 II), kiedy to rozbił 4 bataliony rosyjskie i po długiej walce, cofnął się dopiero – wprawdzie z dużymi stratami – w obliczu dalszych 20 batalionów przeciwnika.

W tym czasie zmarł Tomasz Śpionek (20 VII 1831 r.), który w testamencie zapisywał synowi, „jeżeli się powroci z woyska”, część swego majątku, a głównie „dom drewniany guntami kryty z kominem murowanym, nowy, w połowie mieszkań wykończony”. Wartość jego szacowano na 600 zł polskich. Ciążył na Wincentym obowiązek utrzymania macochy „?w połowie dożywocia”, a po jej śmierci spłacenia przyrodniego rodzeństwa. Zebrana w I 1832 r. rada  familijna oszacowała majątek ruchomy i nieruchomy zmarłego Tomasza na ponad 2. 500 zł polskich, który miano podzielić między spadkobierców.

W czerwcu 1832 r. Wincenty uzyskał dymisję i powrócił do Pabianic. Jego cechy zewnętrzne z tego okresu to ”wzrost średni, twarz smagła, oczy szare, włosy ciemne”. W XI 1832 r. ożenił się z Weroniką, córką Józefa Kłysa. Zmarła ona w VIII 1852 r., w trakcie grasującej w mieście epidemii cholery. W rok później  Śpionek pojął za małżonkę wdowę Rozalię Krajową, córkę Piotra Śmiałkowskiego. Źródłem jego utrzymania była praca na roli. Według wykazu z 1870 r. posiadał 5 morgów i 180 prętów ziemi, czyli 3,14 ha. Do jego najstarszego syna Łukasza należały zaś 4 morgi i 60 prętów, a zatem 2,35 ha.

Ponownie owdowiał w 1873 r., zaś zmarł 9 VIII 1882 r. w Pabianicach, pozostawiając po sobie kilkoro dzieci.



W 2017 roku odbyła się konferencja Towarzystwa Miłośników Dziejów Pabianic, której pokłosiem jest publikacja „Mapy, plany, zdjęcia - Pabianice wczoraj i dzisiaj” (2017). Michał Szymański pisze  np. o „Urbanistyce lokacyjnego centrum Pabianic”:

Pabianice, należące do kapituły krakowskiej, miasto lokowane w połowie XIV wieku, do tej pory nie doczekało się szerzej zakrojonych badań archeologicznych, które uzupełniłyby obraz wyłaniający się ze źródeł pisanych oraz kartograficznych. W istniejącej dotychczas literaturze można spotkać się z nie do końca uprawnionymi próbami odnalezienia alternatywnej lokalizacji pierwotnego centrum miasta, a także z próbą odtworzenia sąsiedzkich ciągów działek. Celem prezentowanego szkicu jest usystematyzowanie wiedzy o zagospodarowaniu Starego Rynku w Pabianicach w czasach przedrozbiorowych.

Rynek lokacyjnego miasta to kwartał przynależny do władz miejskich, skupiający funkcje handlowe i umożliwiający pełną nad nimi kontrolę. Od początku handlowano tam m.in. wyrobami rzemieślniczymi i spożywczymi. Przywileje lokacyjne gwarantowały powstającemu miastu prawo organizowania cotygodniowego targu oraz trzech jarmarków rocznie, co czego w 1699 król August II mocny dodał kolejne 4 jarmarki. Wydarzenia te umacniały pozycję miasta, włączając je w ponadlokalną wymianę handlową. Infrastrukturę dla handlu tworzył plac rynkowy oraz znajdujące się na nim kramy i jatki, dzierżawione rzemieślnikom oraz handlarzom. Przytaczane przez profesora Nowaka źródła nowożytne mówią o 8 kramach piekarskich i 2 jatkach rzeźniczych (1582 r.). W 1513 r. budowę jatek przez tenutariusza pabianickiego zarządzili wizytatorzy z ramienia kapituły. W 2. połowie stulecia od jatki rzeźnicy płacili po 12 groszy i 1,5 kamienia łoju. Piekarze płacili 8 groszy. W ciągu wieku zabudowania te popadały w ruinę, wobec czego – w 1602 r. – kapituła zarządziła, że zostaną oddane na własność mieszczanom, którzy wyremontują je i odbudują na swój koszt, zachowując dla dworu czynsze w łoju i łopatkach oraz opłaty targowe. Kramy na rynku w Pabianicach mogli posiadać również szewcy, którzy mieli swój cech od 1491 roku oraz przede wszystkim sukiennicy. Wspominał o nich już Jan Długosz w opisie dóbr pabianickich z 1470 r. wymieniający handlarzy suknem, którzy winni płacić z każdego kramu grosz czynszu na rzecz kapituły. Kramy sukienników od początku istnienia miast lokacyjnych w Polsce były charakterystycznym elementem zabudowy śródrynkowej. Rolę cechu zbiorczego w Pabianicach podkreślał przywilej, zgodnie z którym w promieniu mili od Pabianic obowiązywał zakaz zajmowania się sukiennictwem. W Gdańsku odnaleziona została ołowiana plomba tekstylna, nośnik certyfikatów potwierdzających legalność produkcji, przedstawiająca trzy korony. Jedną z możliwości interpretacji pochodzenia tej plomby są tkaniny eksportowane przez Pabianice, bowiem królestwo Szwecji – pieczętujące się również trzema koronami – w XVII wieku nie eksportowało sukna.

Pabianice posiadały w XVI wieku ratusz. W 1584 roku cieśle poprawiali jego konstrukcję i „powlekali” przyciesie – dolny wieniec drewnianych belek konstrukcyjnych. Ratusz łączył w sobie funkcje administracyjne, kulturalne (szynk wzmiankowany w XVII wieku), handlowe (zapis z 1715 r. o sprzedaży pieczywa w izbie ratusza) oraz sądowe. W 1690 r. wzmiankowano na rynku pręgierz, przy którym w 1745 r. sprowadzony z Łowicza kat ściął skazanego za morderstwo kramarza, zaś w 1702 r. oskarżona o utopienie noworodka wdowa Regina Wypychowa z Rypułtowic została pomiędzy ratuszem a jatkami handlowymi poddana wyrokowi śmierci przez zakopanie żywcem i przebicie palem. Pośrednio informuje to o stanie nawierzchni placu rynkowego – kolejnym istotnym elemencie urbanistyki lokacyjnego centrum.

W 1. połowie XVI wieku Piotr Zając wzniósł na środku rynku w Pabianicach browar. Wywołało to protesty ze strony innych mieszczan i w 1550 wizytatorzy dóbr pabianickich nakazali przeniesienie tego przedsiębiorstwa w inne miejsce.  Ponownie temat browaru przy rynku wypłynął w roku 1677, gdy wzmiankowano browar zarządców tenuty pabianickiej. Znajdował się on w zachodniej pierzei Starego Rynku; już w 1689 w tym samym miejscu wzmiankowano „dom szpitalny”, nieruchomość wchodzącą w skład szpitalnego uposażenia. Takie zapisy, przytaczane przez prof. Tadeusza Nowaka, w pierwszej chwili wydają się absurdalne. Klasycznie rozumiany plac rynkowy jest pustą przestrzenią, o jasno określonych granicach i wysokim prestiżu. W takim ujęciu rynek miał być „salonem miasta”. Tutaj umieszczano obiekty związane z władzą, sprawiedliwością czy organizacją handlu. A jednak w coraz większej liczbie miast poddanych pracom archeologicznym w obrębie rynku, poświadczona zostaje prowadzona tam działalność produkcyjna. Zarówno w średniowieczu jak i w czasach nowożytnych rola rynku nie sprowadzała się więc do miejskiego „salonu”.

Znane dotychczas informacje o przeszłości Starego Rynku w Pabianicach w interesujący sposób uzupełniają ogólną wiedzę o placach tego rodzaju w miastach staropolskich. Przestrzeń miejskiego centrum była tłem dla życia codziennego mieszczan, uczestniczących w złożonych procesach gospodarczych i społecznych. Dzięki pełnionym funkcjom publicznym, rynek staromiejski stawał się również miejscem wyjątkowych, niekiedy dramatycznych wydarzeń. Może prowadzone w kolejnych latach badania archeologiczne poszerzą i zweryfikują nasz sposób pojmowania tej części miasta.

Sławomira Ruta w tekście „Zamek, Folwark i Browar Pabiański od połowy XVII do końca XVIII wieku. Układ przestrzenny” pisze: Prezentowany szkic omawia układ przestrzenny kompleksu dworskiego w Pabianicach – Zamek, Folwark i Browar Pabiański – jaki jesteśmy w stanie odtworzyć na podstawie przekazów pisanych głównie z 2. połowy XVII i 1. połowy XVIII w. (…)  Analizując wspomniane teksty wyodrębniono łącznie co najmniej 52 obiekty o różnym charakterze. Są wśród nich obiekty architektoniczne (mieszkalne murowane i drewniane, gospodarcze, brama wjazdowa), mała architektura (ogrodzenia, studnie z żurawiami i korytami do pojenia zwierząt, poręcz do wiązania koni, gołębnik, miejsca odpoczynku takie jak altany, chłodnik, obwiedzenie lipy), obiekty wodne (rzeka, przykop, sadz na ryby, sadzawki) oraz budowle związane z wodą (mosty i transity nad przykopem), a także roślinność uprawna i/lub relaksacyjna (sady, ogrody kuchenne, ogród włoski, bindarz, chmielniki, pastewniki, pojedyncze drzewa – lipy), czy urządzenia nawigacyjne (kompas).

Na kompleks zabudowań dworskich składały się trzy duże moduły: Zamek po wschodniej stronie rzeki Dobrzynki i między jej ramionami wschodnim i zachodnim oraz Browar i Folwark na zachodnim brzegu.

W ramach Zamku Pabiańskiego wyodrębnić można:

Zespół murowanej bramy wjazdowej od strony miasta z mieszkaniem wrotniego, więzieniem, podpiwniczoną wozownią, stajniami, psiarnią i figarnią od północy oraz izdebkami z piwnicą (wcześniej w tym miejscu znajdował się mały sad) i furtką na cmentarz przy kościele św. Mateusza od południa, obok których rosła samotna lipa; przerwy pomiędzy budynkami uzupełniał mur;

Zespół kamienicy murowanej z ogrodzonym drewnianym płotem ogrodem kuchennym i gołębnikiem, w ogrodzie w połowie XVII w. stał chłodnik;

Podwórze wielkie z lipą obwiedzioną konstrukcją drewnianą do siedzenia, poręczą do wiązania koni i kompasem murowanym, a także późniejszą (prawdopodobnie z 2. połowy XVIII w.) oficyną nad przykopem w pobliżu mostu;

Ogród włoski w południowej części podwórza między cmentarzem, drogą publiczną (dziś ul. Grobelna) a rzeką.

Przez rzekę, uformowaną w „przykop” szerokości 1 sążnia (sążeń staropolski i nowopolski = ok. 2 m; mapy W. Pieniążka sugerują znacznie większą szerokość rowu!), okalający Zamek od zachodu, północy i częściowo od wschodu prowadził most z poręczami i tzw. Górką oraz zamykaną bramą w kierunku zachodnim i prawdopodobnie drugi mniejszy mostek („transit”) na wysokości ogrodu włoskiego. W obrębie przykopu zorganizowany był także sadz na ryby. Poziom wody w przykopie regulowały upusty „śląską manierą zbudowane” na krańcach południowym i północnym.

Na wysokości ogrodu włoskiego i podwórza wielkiego, między dwoma korytami rzeki Dobrzynki, funkcjonował zespół domu wielkiego drewnianego/rezydencji pańskiej i rezydencji starosty wraz z sadem, bielnikiem oraz towarzyszącymi im budynkami gospodarczymi (szlachtuz, karmnik na wieprze, komórka na kury, spiżarnia na palach nad wodą). Zachodnie ramię Dobrzynki  miało tu postać  trzech sadzawek połączonych rowem z przepływającą wodą. Czwarta sadzawka położona była pod Browarem, ale konsekwentnie opisywano ją jako zarośniętą. Przy rzece, nad drogą publiczną stał młyn pod Stawem/Stawowy/Grobelny. Od młyna do mostu ku północy oraz do cmentarza ku wschodowi teren był ogrodzony drewnianymi płotami.

Ta strefa komunikowała się przez most z Folwarkiem, który rozciągał się dalej  ku zachodowi. Wydzielają się w nim dwa zespoły: pierwszy związany z gospodarką zwierzęcą (m. in. obory, chlewy, stajenki, wołownia, owczarnia, dojnik i sołek do suszenia serów, kurnik), mieszkaniem dla pisarza prowentowego i izbą czeladną połączony z przynależącymi doń dwoma ogrodami – chmielnikiem i pastewnikiem oraz gumno, czyli część związana z gospodarką roślinną, głównie zbożami (stodoły, spichrze, sieczkarnia, plewnia), ale zawierająca także „pszczelnik”; tu również znajdowała się dość rozległa sadzawka i kolejne ogrody.

Cały Folwark był ogrodzony i od pola prowadziło do niego troje drewnianych wrót. Od północy sąsiadował ze Zwierzyńcem, który prawdopodobnie funkcjonalnie związany był właśnie z Folwarkiem.

Pomiędzy mostem na przykopie, a mostem do Folwarku prowadziła na północ droga do Browaru, wzdłuż której przez pewien czas funkcjonował bielnik. W skład Browaru wchodziły m.in. właściwy browar, gorzelnia, słodownia, stajnia, karmniki na wieprze i mieszkanie dla pisarza browarnego z izbą szynkarską. Tuż obok, nad rzeką, stał młyn pod Browarem/Łężny/Łęczny. Za gorzelnią na rzece zamontowano upust. Od zachodu z kompleksem zabudowań browarnych sąsiadował Chmielnik, produkujący surowiec zapewne na potrzeby tegoż browaru.

Każdy z wymienionych trzech kompleksów wyposażony był w studnię z żurawiem – w zamku znajdowała się przy stajniach, w Folwarku przed domem pisarza oraz co najmniej jedna w Browarze (w 1717 r. wzmiankowane są tu trzy studnie).

Sytuacja polityczna i gospodarcza kraju, a także wydarzenia lokalne rozgrywające się w XVII i XVIII w. miały znaczący wpływ na zmiany zagospodarowania terenu w Pabianicach. czas ten obfitował w liczne konflikty zbrojne, co wiązało się z przemarszami i postojami wojsk oraz rekwizycjami bądź wprost rabunkiem dóbr. Do tego dołączały się pożary oraz cykliczne epidemie zbierające w mieście bogate żniwo. Szczególnie zły moment przypada na początek 2. połowy XVII w. – po „potopie szwedzkim” znacząco spadła liczba budynków gospodarczych wyszczególnionych przez wizytatorów; znaczne inwestycje budowlane miały zaś miejsce w latach 20. I 30. XVIII w. Przez cały czas trwał jednak podstawowy zestaw budynków mieszkalnych i gospodarczych, wokół których powstawały i zanikały mniejsze budowle.

Poważniejsze przebudowy dotyczyły wystawienia nowego domu wielkiego drewnianego w 1671 r., przebudowy domu starosty w końcu XVII w. i wybudowania nowego między 1730 a 1733 r., wystawienia nowej rezydencji pisarza prowentowego w Folwarku między 1727 a 1730 r., założenia ogrodu włoskiego przed 1730 r., wystawienia izdebek przy bramie wjazdowej od strony miasta przed 1727 r., przebudowy bramy wjazdowej z mieszkaniem wrotniego w końcu XVIII w., czy kilkukrotnych reorganizacji kompleksu browarnego w XVII i XVIII w. (np. między 1784 a 1787 r. wybudowano nowy browar murowany, zaś między 1787 a 1791 r. stary browar przerobiono na wołownię).

Analizowane inwentarze podają wiele ciekawych informacji o wyglądzie zewnętrznym i wyposażeniu poszczególnych obiektów. Wiadomo, że były wśród nich zarówno całkowicie murowane (kamienica murowana) jak i z „pruska” murowane (browar przed 1677 r.) oraz budynki drewniane z podmurowaniami, czy murowanymi kominami. Obiekty drewniane stawiano z drzewa ciosanego, dartego bądź tartego. Pokrycie  stanowiły słomiane strzechy („dachy snopkowe”) lub gont; nigdzie w zabudowaniach kompleksu dworskiego nie odnotowano dachówki, mimo że w Pabianicach funkcjonowała cegielnia produkująca cegłę i dachówkę. Część budynków zaopatrzona była w rynny i drabiny. Ciekawym pod względem wyposażenia zewnętrznego obiektem jest dom wielki drewniany, na którego dachu znajdujemy banie, dymniki, wietrzniki i gałki miedziane. Niemal wszystkie drzwi budynków dworskich oraz bramy i furty mają opisaną konstrukcję i/lub wyposażenie w elementy metalowe.

Mimo ustalenia wielu szczegółów, nie udało się rozwiać wszystkich wątpliwości  dotyczących zagospodarowania kompleksu dworskiego w Pabianicach. Nie rozstrzygnięto jednoznacznie np. charakteru budynku zlokalizowanego w podwórzu wielkim przy moście oraz budynku w północnej części Folwarku (pod Zwierzyńcem) widocznych na planie Pieniążka z 1796 r. W pierwszym przypadku być może mamy do czynienia z nowo wystawionym w 2. połowie XVIII w. domem – oficyną, który później – w okresie pruskim – pełnił funkcję mieszkania urzędnika sądowego, a istniał jeszcze co najmniej w  ll. 30. XIX w. Odpowiedzi na niektóre pytania wciąż przed nami…



Pożary

Adam M. Brzozowski pisał o „Wielkich pożarach nad Dobrzynką” w Nowym Życiu Pabianic  nr 13/1991 r.

Pabianice nie należą do miast „pechowych” o licznych tragicznych wydarzeniach, ale parokrotnie pożary nie ominęły naszego miasta.

Akta kapitulne wielokrotnie wspominają o drobniejszych pożarach w Pabianicach, których ofiarą padło kilka zabudowań. Wspominają także o pomocy udzielanej pogorzelcom w postaci ulg w różnorakich opłatach. Pomijając te mniej groźne wypadki, powiemy tylko o pożogach całego miasta lub znacznej jego części.

O pierwszym odnotowanym pożarze w 1513 r. – mamy bardzo krótką notatkę. Wiemy tylko tyle, ze za wstawiennictwem Jana Latalskiego – ówczesnego tenutariusza, kapituła krakowska zwolniła pogorzelców od wszelkich opłat na okres trzech lat.

Jedna z największych ognia dotknęła nasze miasto w roku 1532. Było to w dzień św. Mateusza (tj. 21 IX) podczas odbywającego się jarmarku. Ogień wybuchł nagle we dworze kapituły z przegrzanego pieca świetlicy, tuż przy bramie dworu. Na pomoc rzuciła się nie tylko czeladź dworska i mieszkańcy, pomoc swą ofiarowali także inni ludzie, którzy przybyli na jarmark. Silny wiatr jednakże uniemożliwił wszelki ratunek, roznosząc szybko snopy iskier w różnych kierunkach i wzniecając nowe ogniska pożogi. Jak pisze M. Baruch „powstał lament wielki i niebywałe zamieszanie, kto mógł ratował swój dobytek. Niebawem jednak ludzie wycieńczeni, porzucili wszystko i ratowali życie”. Pastwą ognia padło całe miasto wraz z kościołem parafialnym, plebanią i drewnianym dworem – ówczesną siedzibą administracyjną.

Spowodował pożar – jak ustaliło późniejsze śledztwo, prowadzone przez delegowanych kanoników – pewien chłop, który we dworze palił w piecach. Nałożył on do pieca sporo drewna źle porąbanego i zbyt długiego. Następnie oddalił się, prawdopodobnie śpiesząc na jarmark. W obawie kary niefortunny sprawca pożaru zbiegł.

Kapituła na głównej sesji w dniu św. Stanisława, tegoż 1532 roku, „udzieliła pogorzelcom pabianickim – jak pisze Baruch – wolności od czynszu z domów, ogrodów i rzemiosł na dwanaście lat, z roli na dwa lata. Ponadto dała drzew z lasów włości kapitulnej na odbudowę zniszczeń”. Wreszcie wydano mieszczanom, tytułem pożyczki, 30 grzywien na zakup żywności i 100 grzywien na odbudowę spalonych domostw. Ostatecznie po upływie sześciu lat kapituła zwolniła mieszczan od zwrotu powyższego długu 100 grzywien. W  wyniku tej pomocy Pabianice dość szybko dźwignęły się z tej klęski.

W wielkim pożarze 20 kwietnia 1639 roku – spłonęła znaczna część miasta wraz z kościołem parafialnym. Ogień powstał w domu rajcy miejskiego Stanisława Latkowskiego. Lustratorzy włości, przybywszy w następnym roku do pabianickiego grodu, skazali winowajcę na 250 grzywien, które pójdą na odbudowę spalonego kościoła.

Kapituła rozpatrzywszy zażalenie z uwagi na niezamożność skazanego oraz to, że Latkowski w czasie pożaru był nieobecny, a  ogień powstał na skutek niedbalstwa  czeladzi – całkowitą winę miłościwie mu odpuściła.

W roku 1703 – w święto znalezienia Świętego Krzyża Szwedzi spalili wiele domów w naszym mieście, stojąc tu obozem.

O strasznym pożarze miasta w roku 1760  równie niewiele wiemy. Ogień obrócił w popiół wszystkie domy mieszczan, kościółek św. Krzyża oraz zabudowania dworskie wraz z inwentarzem. Na wieść o nieszczęściu kapituła oddaje 10000 złp do rozporządzenia administratora dóbr oraz na przygotowanie i zwiezienie materiałów do obudowania spalonych budynków.  Mieszczanie rzgowscy na rozkaz kapituły zwożą z lasów siedem kop drewna na odbudowę Pabianic i dworu.

Lustratorzy kapitulni w 1781 r. zapisali w swej relacji: „tegoż roku cała ulica miasta Pabianic, z 26 domów złożona wygorzała doszczętnie ze wszystkimi budynkami”. 

Inna pożoga dotknęła miasto w nocy z 17 na 18 kwietnia 1797 r. Ogień strawił 14 domostw i wiele zabudowań gospodarskich. Zarzewie powstało we wschodniej części Starego Rynku. Spłonęło probostwo św. Krzyża, przy nim szpital ubogich, osiem stodół, wiele innych zabudowań i sprzętów gospodarskich.

Ostatnia wielka klęska ognia nawiedziła nasze miasto w nocy z 16 na 17 sierpnia 1823 r. Spłonęły wtedy domy Starego Rynku, dach kościoła parafialnego św. Mateusza wraz z wieżą i dzwonami, szpital, przytułek dla ubogich, niektóre zabudowania folwarczne.

Są to wszystko „klęski ognia”, które dotknęły znaczną część miasta. Czy jest to dużo czy mało –oceńcie Państwo sami. Ja natomiast życzę wszystkim, aby ogień – z jednej strony największe odkrycie naszych przodków, z drugiej zaś jeden z największych kataklizmów ludzkości – nigdy Państwa nie dosięgnął. (A.M. Brzozowski)



****

Tadeusz Nowak w NŻP na niedzielę, nr 44 i 48/1998 r. przedstawił historię rodzin Świątkowskich i Przedmojskich.

Świątkowscy

Przodkiem pabianickiej linii tej rodziny był Wojciech (1757-1835), który przybył tutaj z Krakowa. Zapewne towarzyszył nowemu administratorowi dóbr pabianickich w latach 1777-1787 Jerzemu Dobrzańskiemu, kanonikowi krakowskiemu, bo w początkowym okresie swego pobytu w Pabianicach związany był z zamkiem i administracją dóbr kapitulnych. W 1781 r. ożenił się z Agnieszką, córką Błażeja Żelaskowicza, ostatniego potomka starej, miejscowej rodziny mieszczańskiej. Wojciech i Agnieszka dożyli sędziwego wieku.

Są wiadomości dotyczące trojga ich dzieci: Barbary (1785-1828), żony Romualda Olszewskiego, organisty pabianickiego, Katarzyny, zamężnej z Jakubem Rogozińskim, kontrolerem jakości towarów w Wolborzu, oraz Andrzeja (1786-1835), z zawodu rolnika i propinatora, czyli osoby zajmującej się wytwarzaniem i sprzedażą napojów alkoholowych. Andrzej w okresie powstania listopadowego w 1831 r. został wybrany do rady municypalnej miasta Pabianic. Z dwóch małżeństw pozostawił po sobie ośmioro dzieci, w tym czterech synów: Antoniego, Piotra, Łukasza (1826-1864) i Józefa.

W połowie XIX w. do Świątkowskich należały trzy domy w Pabianicach. Dwa z nich znajdowały się przy Rynku Starego Miasta, przy czym jeden był całkowicie murowany, a drugi w połowie wzniesiono z muru i w drugiej części z drewna.

Antoni po wybuchu powstania listopadowego wstąpił w grudniu 1830 r. do wojska polskiego. Służył jako podporucznik w 13 pułku piechoty. Uczestniczył w walkach prowadzonych pod dowództwem gen. Józefa Dwernickiego. Po upadku powstania wstąpił do seminarium we Włocławku i został duchownym.

Świątkowscy następują po Piotrze (1820 – przed 1889), majstrze cechu tkackiego. Piotr na przełomie lat 50. I 60. XIX w. zasiadał we władzach miejskich, gdzie pełnił godność ławnika honorowego. W 1870 r. posiadał 240 prętów ziemi, czyli 0, 46 ha. Ożenił się 26 XI 1844 r. z 17-letnią Anną, córką Józefa Nowotnego, tkacza przybyłego z Czech, z której doczekał się licznego potomstwa. Około 1914 r. żyło 32 zstępnych męskich i żeńskich Piotra, będących jego dziećmi, wnukami i prawnukami, przy czym noszących nazwisko Świątkowski.

Przedmojscy

Pierwsze wzmianki o małżonkach Teresie i Janie Przedmojskich pochodzą z lat 1729-1730 z ksiąg metrykalnych kościoła św. Mateusza> Występowali w nich już jako mieszczanie pabianiccy. W zachowanych aktach zaślubionych z tego okresu małżeństwo ich nie zostało odnotowane. Wynika z tego, że weszli w szeregi mieszczaństwa niedługo przed 1729 r.

Nie ma także żadnej wzmianki, skąd przybyli do Pabianic. Jan wymieniony został w inwentarzu z 1747 r. jako właściciel placu osiadłego, z którego płacił półtora szeląga czynszu na rzecz kapituły krakowskiej. W 1751 r. przyjęty został w poczet członków bractwa św. Łukasza, zaś w 1755 r. przy jego nazwisku widnieje dopisek „zmarły”. Pozostawił przynajmniej dwoje dzieci, syna Jana i córkę Łucję (zm. 1792), zamężną z Wincentym Derskim.

Jan Przedmojski junior został „bratem kanapatornym” zgromadzenia św. Łazarza w 1766 r. Występował także na liście „braci literackich” konfraterni św. Anny. Jan był dwukrotnie żonaty. Pierwszą małżonkę, Reginę, z nieznanej nam rodziny, poślubił około 1765 r. po jej śmierci (1788 r.) ponownie ożenił się w 1793 r. z wdową Agnieszką Chylińską. Zmarł w 1800 r. w wieku 72 lat. Z pierwszej żony pozostawił sześcioro dzieci: cztery córki i dwóch synów: Wojciech (1779-1840) był rolnikiem, a Michał (1781-1845) mistrzem cechu szewskiego.

W 1870 r. spadkobiercy Wojciecha posiadali na Starym Mieście 3 morgi 250 prętów ziemi, czyli 2, 15 ha, lecz gałąź ta w linii męskiej wymarła. Natomiast w ręku potomków Michała było łącznie 12 mórg 135 prętów, czyli 7,2 ha.

Trzej młodzi synowie Michała brali czynny udział w powstaniu styczniowym. Walenty jako „przestępca polityczny” osądzony został w łódzkim okręgu wojennym i wysłany 14 III 1864 r. do Pskowa na roboty publiczne. Jan w początkach marca 1864 r. „został uwolniony z aresztu wojskowego, wykonał przysięgę na wierność i poddaństwo monarsze”. W odniesieniu do Konstantego już w końcu lutego 1863 r. władze carskie podjęły decyzję o jego aresztowaniu. Przebywał jednak w tym czasie w oddziale J. Oxińskiego, gdzie służył w kompanii kosynierów.

Około 1914 r. doliczyć się można 57 potomków Michała, zarówno żeńskich, jak i męskich, będących jego wnukami i prawnukami.


****

Pierwsi pabianiccy wyborcy

Na mocy konstytucji z 22 VII 1807 r. nadanej Księstwu Warszawskiemu przez Napoleona Bonapartego prawa wyborcze otrzymywała nie tylko szlachta, ale też zamożne i średnie mieszczaństwo oraz niektóre grupy inteligencji zawodowej. W izbie poselskiej zasiąść mieli nieszlacheccy deputowani obierani na zgromadzeniach gminnych. Także w Pabianicach prawa wyborcze uzyskali przedstawiciele „stanu nieszlacheckiego, a właściwie mający 21 lat ukończone”. W archiwum pabianickim zachowała się „lista prawo mających do głosowania na gromadzeniu gminnym okręgu Pabianic w departamencie kaliskim wyciągana z ksiąg obywatelów w roku 1808”.

Wspomniana lista wymienia 142 mieszkańców Pabianic mogących skorzystać ze swych praw obywatelskich. W ich gronie spotykamy przodków rodzin zamieszkujących do dziś w naszym mieście. Należeli do nich: Adam Badyński, Błażej Berlikowski, Jakub, Konstanty, Maciej i inny Maciej, Piotr oraz Rafał Bilscy, Błażej, Michał i Tomasz Biskupscy, Adam, Jan i Marcin Derscy, Wawrzyniec i Ignacy Durajscy, Tomasz Fałkiewicz, Walenty Funkiewicz, Adam i Antoni Gawłowie, Karol i Łukasz Gilewicze, Andrzej, Franciszek i Józef Grelusowie, Piotr Jankowski, Szymon Kałuszka, Tomasz Kępicki, Tadeusz Kłosiński, Józef Kłysiński, Mikołaj Kłys, Aleksy Kokosiński, Dominik i Bonawentura Konińscy, Bazyli Kopycki, Józef, Karol, Kazimierz i Wojciech Kozłowscy, Wincenty Kraj, Antoni i inny Antoni, Marcin oraz Paweł Królowie (Królikiewiczowie), Józef Łącki, Jan Malinowski, Stanisław Misztalewicz, Paweł i Stanisław Morawscy, Filip, Franciszek, Michał i Tomasz Morzyszkowie, Karol Nowicki, Romuald Olszewski, Mikołaj i Wojciech Pawłowscy, Filip Pierzchała, Mateusz i Wojciech Pliszkowie, Michał i Wojciech Przedmojscy, Hiacynt Raczyński, Tomasz Rąbalski, Stanisław Skowroński, Franciszek Skrzyński, Hiacynt Szumarowski, Antoni, Karol, Kazimierz i Wincenty Śmiałkowscy, Jakub, Joachim, Maciej, Marcin, Tadeusz, Tomasz i Walenty Śpionkowie, Wojciech Świątkowski, Paweł Świetlicki, Paweł, Piotr i inny Piotr oraz Teodor Tuzikiewiczowie, Kajetan Wankiewicz, Andrzej, Walenty i Wawrzyniec Wlazłowiczowie, Walenty Wolniewicz, Aleksy Wołosiński, Walenty Wosiński, Marcin, Wawrzyniec i Wojciech Zawadzcy. (Tadeusz Nowak „Pierwsi pabianiccy wyborcy”, NŻP 1998)



****

Aurelia Janke napisała „Wizerunek pabianiczan na podstawie  sądowych ksiąg  miejskich malowany”.

Pabianice należą do rzędu tych trzech szczęśliwych miast, których księgi miejskie dochowały się aż do naszych czasów. Pabianickie księgi obejmujące okres od 1571  - do połowy wieku XVII są zbiorami protokołów sądowych, testamentów i innych akt prawnych spisywanych z zachowaniem urzędowego rytuału i powagi.

Z tego specyficznego charakteru wynika, że materiał w nich zawarty to sam autentyzm bez artystycznego przetwarzania. Księgi dają dość dokładny i wielostronny obraz życia miasteczka. Z protokołów zeznań dobiega nas echo przeżyć mieszkańców w kościołach, karczmach, na kiermaszach, w jednostkowych tragediach czy klęskach całej społeczności.

Testamenty, ugody i akta sprzedaży prezentują kulturę materialną tamtych czasów, a nawet dostarczają w formie sentencji podstaw do wysnucia wniosków o filozofii życiowej pabianiczan. Spróbujmy na podstawie ksiąg miejskich odtworzyć konterfekt dawnego mieszkańca Pabianic. Wszyscy mieszczanie w tych czasach urągliwie łykami zwani byli przez szlachtę.

Urzędowy savoir vivre wzdraga się przed  wypisaniem nazwisk bez etykietalnych dodatków. Pisarz miejski musi się dobrze zastanowić, kogo obdarzać tytułem – sławetny – a kogo nazwać tylko – uczciwym. Tytuł pierwszy zdobi jedynie mieszkańców miasta, chronionych przez prawo miejskie. Biedota wiejska otrzymuje z reguły tytuł – pracowity. Jeśli w  akta zaplącze się nazwisko Żyda, jest ono zaopatrzone dodatkiem – niewierny. Na marginesie rozważań musimy zaznaczyć, że „niewierni” zaglądają do Pabianic tylko przypadkowo, kapituła bowiem nie zezwala im na stałe osiedlanie się w mieście.

Kiedy ustaliliśmy już tytuły, przyjrzyjmy się bacznie ich właścicielom. Sprawdźmy przede wszystkim… czy pabianiczanie lubili mocne trunki.

Największym powodzeniem cieszy się piwo, trunek zgoła nie niewinny.  Pabianiccy mieszczanie pili zarówno w domach szynkowych jak i w prywatnych mieszkaniach, na weselach jak i w czasie „obiadów żałobnych”, w święta i w zwykle powszednie dni. Nawet w ratuszu gwoli wygody można było kupić tyle piwa, ile tylko wyschnięte gardło zapragnęło.

Na pociechę możemy sobie przypomnieć, że tak działo się w całej Polsce od słomianych strzech począwszy na wykwintnych pałacach skończywszy.

Do karczem chodzą i pabianickie kobiety. O tym zwyczaju może świadczyć zeznanie  mieszczki (r. 1692)

- „Nieprawdą jest, że tak męża zbiłam … ale mnie nieboszczyk oprał miotłą w gospodzie u Rybaczki …”.

Przy okazji czy bez toczą się z browarów beczki piwa, ale nie zawsze są one opłacone. Księgi wójtowe roją się od skarg sprzedawców na dłużników – amatorów trunków.

Najlepszą okazją są naturalnie obchody weselne. Zaproszeni goście nie chcą zbytnim kosztem obciążać gospodarzy, koszt trunku wypitego w drugim dniu pokrywają sami. Ta opłata nazywa się składnym.

W jednej z ksiąg  (1701-1717) czytamy skargę Franciszka Parkosza na współbiesiadników Grzegorza Markowskiego i Szymona Zelaskowica, że nie oddali składnego na beczkę piwa na weselu Augustyna Petryki. Oskarżeni wyjaśnili, że w libacji składkowej nie uczestniczyli. Urząd z całą powagą sprawę rozpatrzył i nakazał dekretem: Aby Szymon Zelaskowic połowę tego składnego ratione (ze względu)  tego, że był dnia pierwszego na weselu dał, a Grzegorz Markowski liber (wolny) od składanego jest, gdyż dał piwa pół beczki, a na składnym piwie nie był”.

O nagminnym pijaństwie świadczy również bardzo częste na  kartach ksiąg tłumaczenie świadka lub oskarżonego – „Nie pamiętam, bom był upit”.

Drugą typową cechą naszych pradziadów jest kłótliwość. Pabianiczanie kłócą się o byle drobnostkę, na przykład o mysz, która wyskoczyła z dzbana i sprawiła dyshonor karczmarce lub o wyrecytowanie dwuwiersza – Wesoło gnidzie – Gdy wesz za mąż idzie.

Przy okazji należy nadmienić, że zasób obelg, którymi się obrzucali, jest dość pokaźny. Słownik w tym wypadku dostosowuje się niekiedy do politycznej sytuacji.

Po pobycie Szwedów rozgniewani pabianiczanie rzucają w twarz przeciwnikowi epitety – Ty Szwedzie.

O sprawnym działaniu babskich języków świadczy fakt zanotowany w księgach (r. 1692) „Dwie niewiasty kłócąc się taki hałas uczyniły, że starosta pabiański do urzędu wójtowskiego posłał, aby je uwięzić kazano”. Jak podaje urzędowe sprawozdanie, hałas był tak wielki, że „lud z domów powychodził pytając się  - Panie Boże czy to gore (pali się) czy co inszego?”

Temperament mają pabianiczanie tak wielki, że kłócą się nawet w kościele. Uczciwy Wojciech Trzeciak uskarża się na Jana Kłosińskiego „ratione słów nieuczciwych zadania w kościele” (z powodu niestosownej wypowiedzi w kościele). Słowa są zaiste nieprzyzwoite, więc nie dziwimy się, że sąd nakazuje dekretem, aby Jan Kłosiński poniósł potrójną karę – „Ma tedy do więzienia  pójść, a z więzienia nie wyniść aż winny za zniewagę kościelną odda wrąb wosku, urzędom grzywny dwie, a potem zszedłszy z więzienia ma Wojciecha Trzeciaka gorliwie przeprosić.”  W ogóle bardzo często sąd nakazuje winowajcy, szczególnie gdy poszkodowaną jest osoba poważna, „ w zupełnym zgromadzeniu rewokację (przywrócić dobre imię) sławy uczynić…”

Gdyby kłótnie kończyły się jedynie obelgami, życie miasta byłoby prawie sielanką. Niestety, jednak po utarczkach słownych, pabianiczanie najczęściej przechodzą do rękoczynów, w wyniku bójki prezentują niekiedy w sądzie swoje rany „głębokie niekiedy  aż do kości”. Oględzinom sądu towarzyszy niekiedy cyrulik – rzeczoznawca w tych sprawach.

Bójki mają czasem tragiczny finał  - śmierć jednego z uczestników. W gromadnej bójce zginął  Paweł Portka w „młodzieńskim stanie będący”. Piotr Urbańczyk w kłótni o klacz zabił Jana Wasia zwykłym kijem. Zabójcę pewną dumą napawa fakt, że „tylko raz, a dobrze uderzył”. Od niechybnej kary śmierci, jak powiada dekret, uchroniły go „instancje” (protekcja)  wpływowej osoby. Kara śmierci została zamieniona na chłostę.

Są w życiu miasta okresy, kiedy skłonność do pijatyki, również do bójek wzrasta. Jest to przede wszystkim okres zapustów. Do najpospolitszych rozrywek w dni zapustne należały tańce i przebieranie się w dziwaczne stroje. Rozochocone towarzystwo nie zawsze zachowywało się przyzwoicie, a skutki  zbaw przysparzały potem wiele kłopotu sądom wójtowskim.

W księdze ławniczej z r. 1716 czytamy: „Stanąwszy oblicznie (publicznie) uczciwa Elżbieta Jendrychowiczówna w panieńskim stanie będąca, która nam testuje i żałobnie protestuje na Jana Derskiego – iż dnia wczorajszego  wtorku ostatniego mięsopustnego będąc w ratuszu w nocy (…) mnie trącił kilka razy chłopiec Owczarczyk z probostwa,  rzekłam idąc ku komorze te słowa -  co wy robicie wy tacy? Od komory siedział Jan Derski… Skoczywszy do mnie dał mi w gębę trzy razy … aż się ze wstydu przy tak wielkiej gminie łzami zalałam”.

Wyrok za chuligański wybryk był surowy. Postanowiono, żeby Jan Derski – za swą lekkomyślność niepoważania Elżbiety Jendrychowiczówny, której zadał trzy policzki albo raczej trzy razy w gębę uderzył,  poszedł do więzienia, z którego nie zejdzie aż utraty stronie powodowej powróci, a tenże Elżbietę Jendrychowiczównę ma przeprosić z ludźmi godnymi w domu.”.

Rzecz zrozumiała, że oprócz dania satysfakcji pannie mężczyzna musi uiścić władzy odpowiednią karę pieniężną.  

W roku 1704 staje przed sądem pracowity Tomasz Sadło, kmieć i poddany z „Czadka” oraz jego  małżonka Regina, która pokazała rany na ciele przez Brusikiewicza podstarościego rzgowskiego zadane mówiąc: „iż mi te rany Brusikiewicz niewinnie pozadawał wziąwszy mnie za piersi… a to się działo 10 października. Przyjechał do domu mego, nie wiem po co, rozkazując sobie jeść gotować wymyślnie, czego my w domu nie mamy”.

Ciosy spadały na mieszczan nie tylko ze strony szlachty. Nawet władze miejskie często traktowały ubogich ludzi z okrucieństwem i brutalnością. Motywem postępowania jest prawo w księgach miejskich często wspominane – Wszelka zwierzchność jest od Boga. Kto się sprzeciwia zwierzchności, bożemu sporządzeniu się sprzeciwia.

Najbardziej żałosną skargą na postępowanie władz miejskich jest „protestacja żałobna” Wojciecha Żmudzkiego i jego małżonki przeciwko burmistrzowi Franciszkowi Parkoszowi z r. 1705. Oto jak wyglądało zajście w relacji nieszczęsnego mieszczanina. Burmistrz przybył do domu w czasie nieobecności gospodarza w asyście pisarza, dziesiętników i sługi miejskiego żądając od gospodyni zapłacenia podatków. Kiedy pieniędzy nie otrzymał nakazał dziesiętnikom i słudze zaprowadzić ją do więzienia.

Oddajmy głos dokumentowi.

„- A panie burmistrzu, prosiła go, jakoż ja mam iść do więzienia, ponieważ męża w domu nie masz, w drodze jest, tylko dzieci małe przy kim że zostawię, a jeszcze się w piecu pali. On na to nie respektując kazał ją koniecznie dziesiętnikom prowadzić do więzienia szarpiąc i popychając ją, a ona nie chciała odstąpić domu, iż nie miała w nim nikogo rozumnego zostawić. Z tego tedy szarpania i poniewierania bardzo choruje i nie wie, jako z nią dalej będzie”.

Niestety w księgach nie ma śladu, jaki skutek owa protestacja wywarła.

Niekiedy dziesiętnicy nie chcą pełnić służby, podczas której trzeba gnębić mieszczan. Oto buntuje się dziesiętnik Szymon Paciula, który nie czynił zadość swojej powinności dziesiętniczej „i odmówił pójścia” na wybieranie Szwedom prowiantów z miasta. Burmistrz za karę zamknął go w więzieniu. Niesforny sługa wychodzi z niego samowolnie odbijając kłódkę.  Burmistrz udaje się wtedy do domu rodzinnego uciekiniera. Paciula chwycił siekierę i „drapnął nią rękę zwierzchnika”. Ponownie ukarany więzieniem nie zmienił swojej postawy i znowu nie chciał asystować przy zbieraniu podatków a przy protestowaniu  posłużył się siekierą. Władzom miejskim przybył w sukurs przejeżdżający przez miasteczko starosta. Słudzy zamkowi zabrali opornego dziesiętnika do zamkowego więzienia, tam poniósł karę chłosty, a potem był władzom miejskim wydany.

Wyrok tych władz miał następujące brzmienie:

„Ażeby Szymon Paciula za tak wielkie ekscesa, które popełnił porywając się po dwa razy na urząd burmistrzowski i na burmistrza siekierą, tedy według prawa opisanego już chłostę słuszną na zamku przez sługi do tegoż należące odebrał, tedy tego Paciule od tejże karania to jest od ręki ucięcia jemu zwolnić, ale tenże Paciula powinien stać w kościele farnym z siekierą, z którą porwał się na urząd. Burmistrza powinien przeprosić publicznie i radę jego, to jest w ratuszu przy całym zgromadzeniu”.

Ale czasem owa zwierzchność „ustanowiona przez Boga” sama łamie prawo i przed sadem z kolei odpowiada. Jeden z mieszczan nazwiskiem Markowski uderzony przez burmistrza rzucił się na niego z łopata w ręce. Kare otrzymał surową, ale tym razem i burmistrzowi dostała się urzędowa admonicja.

Poważne lekceważenie obowiązku wykazał burmistrz Lenartowicz. Za jego kadencji własność miasta – zbiór praw sądowych znalazł się pewnego razu na węgle domu mieszczanina Ciesielskiego. Znalazła go Grzegorzowa Cudecka alias Sałacina i ukrywała go we własnej komorze przez wiele miesięcy. „Trefunkiem” wstąpił do niej świeżo kreowany burmistrz Łukasz Kostrzewski z pisarzem miejskim na piwo. Chciwa na pieniądze niewiasta pokazała mu księgę, żądając znaleźnego. Ale burmistrz zawiódł jej zaufanie. Księgę zabrał i wszczął  śledztwo dla wyjaśnienia okoliczności, w których tak cenny przedmiot został zgubiony. Sprawa była zagmatwana. Sąd jej nie rozwikłał, na mocy jednak dekretu urząd burmistrzowski księgę zatrzymał nie dając Cudeckiej żadnego odszkodowania (data dekretu – 16 marca 1702 roku).

Ale w następnym roku jeszcze poważniejszy skandal   porusza opinie miasteczka (protokół z 15 maja 1703 r.). Mieszczanin Franciszek Pakosz mieszkając w miasteczku przez wiele lat zachowywał się cnotliwie  według należytości miasta we wszystkim”, więc nic dziwnego, że w roku 1702 został obrany burmistrzem. Niestety swym wyborcom odpłacił czarną niewdzięcznością. Jedenastego lutego 1703 roku swawolnie wyjechał z miasta pożyczywszy klacz od ratusznego. Pretekstem wyjazdu było siano, jednak „on co innego umyślił sobie”, bo zabrał ze sobą pieniądze podatników, „czym dyshonor i niesławę  miastu uczynił”.

Oburzone władze miejskie ogłosiły Franciszka Pakosza człowiekiem bezecnym i krzywoprzysiężcą, i skonfiskowały jego majątek. Ponieważ defraudant był przybyszem, sąd miejski ogłasza dekret, aby żaden obcy ani przychodzień nie był przyjmowany na żaden urząd miejski, a to trzymając się prawa naprzód boskiego, które tak uczy : „Obierzcie między wami męże mądre, roztropne i zacne z pokolenia naszego, a tych ja nad wami postanowię”. Dekret nie był jednak potrzebny, bo po kilkunastu dniach uciekinier powrócił do Pabianic. Dowiadujemy się o tym fakcie  ze skargi, jaką złożył na niego ratuszny o bezprawne wypożyczenie konia na tak długi termin (protokół z 8 czerwca 1703 r.). W 1705 roku Franciszek Pakosz jest znowu burmistrzem.

Zuchwałość mieszczan jest niekiedy tak wielka, że nawet księgom miejskim fałsz zadają. Błażej Kantor rozgniewany wyrokiem „ważył się zadać  fałsz księgom”. Występ Kantora został surowo osądzony.

Pabianice są miasteczkiem, w którym ludzie żyją przede wszystkim z rolnictwa i rzemiosła. Rzemiosło już od średniowiecza objęte było ustrojem cechowym. Księgi wójtowe wykazują, że i między cechami panowały stosunki nie zawsze idylliczne. Członkowie cechów bardzo często zaprzątają swymi sprawami poważną ławicę z wójtem na czele. Niekiedy toczą się bójki gromadne, np. krawców z szewcami. Oto skarga Jana Pantakowicza cechmistrza szewskiego, który uskarża się „o słowa zelżywe zadane w gospodzie sobie i całemu cechowi szewskiemu przez Wojciecha Michalczyka, który nie respektując na przykazania Boże ważył się contra mnie wymówić głosem: Szwiec  i pies są  jednej myśli. Obaj do kobyły przyszli. Pies za mięso a szwiec (szewc) za skórę i pogodzili się ze sobą.”

Za obrażonym mężem ujęła się żona. Wyrżnęła oszczercy siarczysty policzek, pytając się przy tym rzeczowo: „A bójże się Boga, a widziałeś ty męża mego przy ścierwie?”

Cechmistrz jak i cały cech szewski otrzymał należną satysfakcję. Michalczykowi, jako że nie była to pierwsza awantura, wyliczono sto plag pod pręgierzem i dano przestrogę, że za następną z miasta wyświecony będzie.  

Do kategorii czynów obecnie  nie uznawanych za przestępstwo należy próba popełnienia samobójstwa. W dawnych czasach dobrowolny kandydat na nieboszczyka, jeśli naturalnie ucieczka mu się przed życiem nie udała, odpowiadał przed sądem. W roku 1706 Jędrzej Chałupka złapany na kradzieży i osadzony w więzieniu usiłował powiesić się. Desperata odratowano i postawiono przed sądem, który do kary za kradzież dodał surową karę za usiłowanie samobójstwa. Chałupka ma oddać do kościoła dwa wręby wosku i w kapie stać w tym kościele przez trzy niedziele i w święta. 

Do najczęstszych rozrywek należy gra w karty. Krewcy pabianiczanie i tutaj swój temperament w bójkach wyładowują, co z kolei znajduje odzwierciedlenie na kartach ksiąg miejskich. „Zeznanie – oberwał na mnie suknię, a to stało się koło grania kart i słów nieuczciwych”. Wszelako urząd nie potępia grających a nawet bierze ich niejako w opiekę. Przekonał się o tym Paweł Morawski „ w młodzieńczym stanie będący”, który za brak doświadczenie pod tym względem na surową karę się naraził.

Sprawa w relacji Morawskiego wyglądała następująco: „Stanąwszy przy stole, gdzie tenże Usarski w karty grał z drugimi graczami, nie rzekłem mu tylko te słowa Usarski przynależy trzecia karta, a on uchwyciwszy kufel gliniany z piwem uderzył mnie, gdzie mi te razy niewinnie pozadawał.”

Sąd ukarał więzieniem obie strony, kibica za to „iż nie należał do gry, a przeszkadzał grającym w karty, skąd okazja jest do pobicia i uderzenia, a Wojciecha Usarskiego za to, iż jest bardzo popędliwym do uderzenia takowego”.

Mam wrażenie, że wszyscy żyjący współcześnie gracze, którym plaga kibiców bardzo daje się we znaki, a etykieta nie pozwala na uderzenie kuflem, uważają, że prawo dawne było pod tym względem znacznie pełniejsze od obecnego. 

Oprócz pijatyk, bójek i kłótni jakież inne przestępstwa popełniają pabianiczanie, których nazwiska uwieczniły sądowe protokoły?

Kradną, niejako samo co pod rękę lezie, więc zabłąkane kury, gęsi, kozy, no i świnie, które wtedy są „puszczane swawolnie” i cieszą się swoboda ruchu.

Kradną i przedmioty martwe, które już same pod rękę lezą, jak kawałki rzemienia czy siano w polu. Niektórzy mieszkańcy nocą wychodzą „na zbójnę”. Nie zawsze im się to opłaci. Księga z r. 1689 podaje, jako to łupem niefortunnych zbójników staje się tylko „brzemię naci pasternakowej i pięć główek kapusty, trzy wyłamane, a dwie z korzenia i proso”.

Bardzo surowo sądzony jest sprawca kradzieży konia (księgi 1707-1717). Przy śledztwie stosowano tortury. Po przewodzie sądowym złodzieja ścięto.

Dla złagodzenia naszej opinii o charakterze mieszkańców Pabianic trzeba przyznać, że okoliczności stwarzają dla nich pokusy trudne do przezwyciężenia. Są one szczególnie silne w czasie ogólnej paniki, jaką sprowadza zaraza moru, lub w czasie najazdów żołnierzy  szwedzkich czy z innych armii.

Ludziska bojąc się plądrowania domostw przez uzbrojonych żołdaków znoszą do kościoła co wartościowsze rzeczy i ustawiają  gdzie się da. Nikt nie pilnuje i kwitków nie daje. Wynika z takiego stanu wiele „pomyłek” kończących się w sądzie.

Dziadek szpitalny Michał Okrojek na przykład przez „pomyłkę” otwiera cudze skrzynie wytrychem. Posiadanie wytrycha tłumaczy zagubieniem klucza od własnej skrzyni.

Paserstwo jest zawsze surowo karane. Za przyjmowanie kradzionej rzeczy winny musi stać w kunie w czasie procesji przez sześć niedziel i zapłacić grzywnę. Jeśli przestępstwo się powtórzy tedy i od miasta, i od chałupy precz będzie oddalony i ku temu pokój wieczny w miasteczku od niego ma być ustawiony.

Bardzo surowo również traktowane jest nieujawnienie przed urzędem znalezienia cudzych rzeczy. Kiedy trzej mieszczanie z Lutomierska zgubili pieniądze na gościńcu (r. 1617) i nieuczciwy znalazca mimo ogłoszeń z ambony i przez zarządy miejskie zguby nie oddał, po udowodnieniu winy ukarany zostaje więzieniem i karą pieniężną.

Zdarzają się w naszych księgach karty bardzo ponure, opisujące fakt, który na szczęście zdarzył się tylko raz – usiłowanie mordu w chęci zysku. Oto jak wygląda relacja zapisana w księdze protokołów sądowych:

W roku 1745 pewna kramarka szła z Łasku do Pabianic w towarzystwie kramarza Sebastiana Nowickiego. W pewnej chwili zmęczona przysiadła przy drodze, aby się posilić. Pożywieniem podzieliła się ze swoim towarzyszem. Ten za uprzejmość zapłacił czarną niewdzięcznością, bo korzystając z pustki na drodze zaczął kramarkę dusić, a kiedy osądził, że ofiara nie żyje, obrabował  ją z pieniędzy i towaru. Ale los stanął po stronie ofiary. Po pewnym czasie kramarka odzyskała przytomność, zawlokła się do pobliskiego zabudowania i oskarżyła Nowickiego. Za  rabusiem zarządzono pościg i schwytano go w Pabianicach. Przestępcę stracono. Świadkowie publicznej egzekucji, wrażliwi na dobrą opinię o mieście, pocieszali się tylko wiadomością, że przestępca nie był rodowitym pabianiczaninem, lecz przybłędą.

Są przedstawione w księgach i takie sprawy, w których wyroki gorszą nas swym okrucieństwem, a mianowicie sprawy dzieci nieślubnych.

W wypadkach przyjścia na świat dziecka z nieślubnego związku (najczęściej ofiarami uwiedzenia są służące), sąd obarcza ojca kosztami wychowania dziecka, ale biada matce, która dla uniknięcia powszechnej wzgardy usiłuje dziecko porzucić.

Oto surowy wyrok w sprawie Małgorzaty Urbanówny ze wsi Prawda, która urodziwszy nieślubne dziecko położyła je pod płotem. „Naprzód tedy, aby była przez sług miejskich rózgami przy pręgierzu miejskim in publice na rynku ocięta, a potem ma być wyświecona przez sług miejskich smołą, świecami albo raczej łuczywem. Ten wyrok otrzymuje tylko za instancją godnych osób, bo powinna być wedle prawa magdeburskiego zakopana żywcem i palem przebita”. (Wyświecanie: osoba skazana na wygnanie z miasta oprowadzana była po zmroku wokół rynku. Chłostano ją przy tym i głośno wyjaśniano o co chodzi. Następnie przy świetle pochodni wypędzano ją z miasta.)

Zdarzył się jednak i w naszym mieście wypadek dzieciobójstwa. Gdy wyrodna matka dziecko utopiła ponure prawo działa w całej mocy. Połączone sądy rady i wójtowski orzekły, że matka zasługuje na śmierć w okrutny sposób zadaną. Wyrok wykonał „ mistrz  świętej sprawiedliwości” sprowadzony ze Zgierza. Ojciec dziecka skazany został  na ścięci, ale kara została następnie złagodzona. Musiał ponieść publiczną chłostę, „prezentować się” w kaplicy kościoła farnego i dostarczyć kościołowi kilka wrębów wosku.

Prawo karne dawnych czasów wkraczało często w dziedziny dla  współczesnego prawodawstwa zupełnie zamknięte. Wkraczało przede wszystkim szeroko w życie rodzinne, a nawet w intymne sprawy płciowe. Jako przykład ingerencji władz w życie rodzinne służyć może sprawa Agnieszki Grobszczanki i jej męża Kazimierza Nowakowskiego.

Małżonkowie byli skłóceni, ona wymyślała teściową od czarownic, on nie chciał oddać pieniędzy pasierba. I oto sad postanawia uzdrowić atmosferę i nakazuje dekretem, aby „Kazimierz Nowakowski zaniechawszy kłótni, swad, niesnasek i osobności  w małżeństwie z Agnieszką Grobszczanką małżonką swoją, zadość czyniąc przysiędze małżeńskiej, którą przed Bogiem czynili wraz z nią w społeczności w pokoju, w wierze, w miłości i uczciwości małżeńskiej mieszkał i żył.  Także i ona podobnym sposobem i w posłuszeństwie małżeńskim aż do śmierci nie zabierając na się gniewu i zapalczywości boskiej na tym i w przyszłym życiu” . Gdyby pełne patosu słowa dekretu nie odniosły należytego skutku i małżonkowie pożycia nie poprawili, sąd obiecuje „karę grzywien dwadzieścia  jakoby wynagrodzenie za krzywdę bożą”.

Ale nie tylko takie „krzywdy boże” karać musiały sądy wójtowskie. Z protokołów dowiadujemy się, że mężowie  wykorzystują swą przewagę fizyczną, biją małżonki czasem nawet publicznie. Zeznania w rodzaju „głowę mi sprał miotłą w gospodzie” są bardzo częste.  Młody mieszczanin Kleszczowic zeznaje, że dlatego rzucił się na ojczyma – „bo ten mu matkę bił, kopał, po ziemi włóczył”. Czytając takie zeznania, my ludzie ery atomowej nie możemy się oprzeć przykremu uczuciu, że i teraz podobne „rozmowy małżeńskie” zabierają czas milicji i sądom. (Życie Pabianic 1982 r.)



Autor: Sławomir Saładaj


W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Możecie Państwo dokonać w każdym czasie zmiany ustawień dotyczących cookies. Więcej szczegółów w naszej Polityce Cookies.

Zamknij