Dobrzynka i parki
A pomniejsz czcionkę A standardowy rozmiar A powiększ czcionkęLeszek Ramisz, autor przewodnika-informatora „Pabianice” (1978), jest także autorem tekstu o przepływającej przez miasteczko rzeczce Dobrzynce, który ukazał się w Gazecie Pabianickiej nr 10-12/1991 r.
Pewnie niewiele znajdziemy osób, które odpowiedziałyby bezbłędnie na pytanie, gdzie płynie (płynął) Nerzec? Odpowiedzmy więc za nich, że Nerzec to stara historyczna nazwa dzisiejszej Dobrzynki. Najstarsze wzmianki o naszej rzeczce spotykamy u Jana Długosza w jego „Liber beneficiorum” (Księga uposażeń) pod rokiem 1466, kiedy to oddelegowany na lustrację dokonał szczegółowego przeglądu pabianickich dóbr należących wówczas do kapituły krakowskiej.
„Nirzec (lub Nerzec – mały Ner) – pisze Długosz – poczyna się w lasach wsi Czyżemina (…) a uchodzi do Neru (…) przy wsi kapitulnej Łaskowicach”. Wystarczy jedno spojrzenie na dokładną mapę operacyjną, aby stwierdzić, że opis Długosza bez wątpienia dotyczył Dobrzynki. W akcie z dnia 28 lutego 1531, dotyczącym ustalenia granic kilku wsi kapitulnych znajdujemy po raz pierwszy nazwę „Dobrunka”, a w aktach późniejszych już tylko nazwę „Dobronka” – jak pisze Baruch – spotykaną aż do XIX w.
Pisząc swoją monografię Pabianic wyszperał Baruch również i to, że w połowie XVI w. młyn na Dobrzynce – zapewne w jej górnym biegu, bo należący do wsi Stary Tuszyn – dzierżawili młynarze o nazwisku Dobrzynka. Można więc z dużym prawdopodobieństwem powiedzieć, ze od nich pochodzi dzisiejsza nazwa rzeki.
W ostatniej ćwiartce XIX w. Dobrzynka nazywana była także inaczej. Jej górny bieg od źródeł we wsi Górki nazywany był rzeką Górecką, zaś cała rzeka Pabianką. Były to zapewne nazwy regionalne, bo na stałe do nazewnictwa geograficznego nie weszły, jakkolwiek w tym okresie figurowały (krótko) i w Słowniku Geograficznym, i w spisie nazw carskiej guberni piotrkowskiej.
***
Zaproponujemy teraz naszym czytelnikom „spacer” wzdłuż biegu rzeki – od źródeł aż do jej ujścia do Neru. Obszar źródłowy Dobrzynki znajduje się tuż pod wsią Górki Małe, około 3,5 km na południowy zachód od Tuszyna. Rzeczka w swym początkowym biegu płynie na północny zachód, skręcając we wsi Bądzyń (około 1 km od źródeł) łagodnym łukiem ku północy. Po przepłynięciu ok. 1,5 km (na prawym brzegu zalesiony teren pobliskiego sanatorium w Tuszynku) bieg rzeki kieruje się na północny zachód. Na starych, przedwojennych mapach operacyjnych 1:100.000) oznaczono tam osadę i młyn Kunka (od źródeł ok. 4 km). Młyn dziś nie istnieje; brak również wiadomości o nim w źródłach archiwalnych. Nie zmieniając północno zachodniego kierunku mija Dobrzynka wieś Rydzynki, na której polach znajdował się kiedyś młyn Galas (od źródeł ok. 6 km).
Osada i młyn Galas – na współczesnych mapach: wspomniane były w aktach Komisji Dobrego Porządku pod rokiem 1790. Już wtedy osada ta nazywana była „Rydzynki”, czyli Galas i leżała na obszarze 56 morgów. Nie wiemy o jaka morgę chodzi, ale mogła to być morga polska dawna, równa 0,5985 ha. Zrujnowane zabudowania młynarskie – zapewne młodsze – istnieją do dziś.
Nadal w kierunku północnozachodnim płynie Dobrzynka przez wsie: Prawda – wzmiankowaną już w 1593 r. i Czyżeminek, i na dziewiątym kilometrze biegu skręca na zachód przecinając dzisiejszą granicę m. Pabianic i wpływa w dawną osadę zwaną dziś Sereczyn (od źródeł ok. 9-10 km).
Sereczyn- dawna nazwa Szczerzyczyn, Szeryczyn, później, od pocz. XIX w. – Czereczyn. Istniejący tu niegdyś młyn wybudował w połowie XVI w. Piotr Cegiełka z Bychlewa, za co aktem z dnia 15 maja 1556 otrzymał od kapituły prawo użytkowania z zapisem 10 grzywien i określeniem obowiązków młynarskich. W 1805 r. rząd pruski oddał młyn i okoliczne stawy w wieczystą dzierżawę Mateuszowi Czereczyńskiemu – stąd późniejsza nazwa osady. W 1876 dzierżawa została wykupiona na własność przez Antoniego Czereczyńskiego. W latach międzywojennych a także i przez pewien czas po wojnie prosperowało tu nieźle duże gospodarstwo rybne. Zabudowania młyna, już nieczynnego, istniały jeszcze do końca lat 50., potem wszystko się powoli rozsypało. Zarośnięte chwastami odnaleźć jeszcze można części koła młyńskiego (żarna). Przez Dobrzynkę przechodził tu pierwszy w granicach miasta mostek – niegdyś drewniany, w latach 70. zastąpiony solidnym przepustem z betonowych dren.
Dobrzynka płynie teraz dokładnie na zachód i na tym odcinku jest ona południową granicą administracyjną miasta. Na jej prawym brzegu skrawek lasu zwanego od dawna „lasem miejskim”, od 1 I 1977 oddanego w użytkowanie Łódzkiemu Przedsiębiorstwu Ogrodniczemu. Po niecałych dwóch kilometrach (od źródeł ok. 11,5 km) rzeka przecina szosę z Pabianic do wsi Rydzyny. Na szosie most betonowy odpowiadający wymaganiom ciężkiego transportu samochodowego. Pół kilometra dalej (od źródeł ok. 12 km) dawny folwark Potaźnia.
Potaźnia została wymieniona w opisie parafii z r. 1784 jako „potaziny majdan”, gdzie istniała „fabryka potaziu”. Folwark, którego zrujnowane resztki istnieją do dziś, zbudowany został na początku XIX w.
Na odcinku Sereczyn-Potaźnia rzeka przyjmuje kilka lewobrzeżnych, od południa płynących cieków wodnych, nie nazwanych, latem wysychających, odprowadzających w porze wiosennej nadmiar wody z pól. Kilkaset metrów za Potaźnią Dobrzynka skręca na północny zachód i wpływa na teren miasta. Po około 2 km (od źródeł ok. 14,5 km) rzeka osiąga teren kąpieliska Miejskiego Ośrodka Sportu i Rekreacji.
MOSiR wybudowany został w pierwszej połowie lat 60. i oficjalnie otwarty 23 lipca 1966. Teren ten, zwany dawniej Poświątnicą albo Wioską Kościelną, a później – aż do pocz. XX w. – Księżą Wioską, wymieniony był w dokumencie uposażenia kościoła pabianickiego wystawionym w 1398 r. Był to grunt oddany prawdopodobnie w połowie XIV w. proboszczowi kościoła parafialnego pod folwark i osadę. Od bardzo dawnych czasów istniał tam młyn zwany „młynem grobelnym”. Jest on naniesiony na przedwojennych mapach szczegółowych pod nazwą Grobelka. Starsi pabianiczanie pamiętają zapewne nazwiska późniejszych właścicieli młyna i stawów: Nawrockiego i do 1939 – Lewityna.
Płynąc wzdłuż dzisiejszej ulicy Bugaj dopływa Dobrzynka do dzielnicy gęsto zabudowanej przecinając dawny park należący od 1826 do 1944 r. do założycieli dzisiejszych ZPB PAMOTEX: Kruschów i Enderów. Na jej prawym (wschodnim) brzegu – duże, wciąż jeszcze rozbudowujące się osiedle mieszkaniowe im. Mikołaja Kopernika, na lewym – teren stadionu sportowego MRKS „Włókniarz”. Na przecięciu koryta rzeki z ul. Marchlewskiego (Roweckiego) nowy żelbetonowy most zbudowany w 1956 r. – w alarmowym tempie po wypadku, jaki spowodowało załamanie się starego drewnianego mostku pod przejeżdżającym ciężkim samochodem wojskowym. Od tego miejsca rzeka – podzielona na dwa koryta – skręca prawie dokładnie na północ. Drugie koryto Dobrzynki wpływa na teren fabryczny ZPB PAMOTEX zasilając staw – zbiornik dla celów technicznych zakładu. Koryto główne, dziś uregulowane, płynie skrajem spacerowej alejki zwanej „bulwarami” łączącej ul. Marchlewskiego z Grobelną. Tutaj – około 300-400 m przed Grobelną – przyjmuje Dobrzynka lewy dopływ, strugę, zwaną dziś Pabianka (od źródeł ok. 16 km) wypływającą z lasu pod wsią Róża.
Od ujścia strugi za lewym brzegiem Dobrzynki znajduje się staw – zbiornik retencyjny dla celów technicznych PAMOTEXU. Staw ten jest pozostałością znacznie większego dawniej zbiornika wodnego zwanego „Dużym stawem” lub (na planie z 1796 r.) – Stawiskiem.
Most na ul. Grobelnej – nowy, żelbetonowy pochodzący z lat pierwszej regulacji rzeki: 1932-34, zaopatrzony w zapory regulujące przepływ wody (dziś nieczynne).
Rzeka, płynąc nadal na północ, mija po lewej zabudowania ZPW WOLANA, po prawej – będące w stanie rozbiórki stare, XIX-wieczne budynki PAMOTEXU.
Dawniej, jeszcze w pierwszej połowie XIX w., od miejsca, gdzie rzeka rozdwajała się na 2 koryta, tj. w okolicy ul. Marchlewskiego (Roweckiego), jej drugie koryto płynęło po lewej (zachodniej) stronie łożyska głównego i właśnie ono przyjmowało dopływ dzisiejszej Pabianki. To drugie koryto dopływało do ul. Grobelnej i wpadało do innego mniejszego stawu znajdującego się tam, gdzie dziś stoi kotłownia PAMOTEXU. Staw ten miał połączenie z korytem głównym. W pobliżu dzisiejszego narożnika ulicy Lipowej i Grobelnej stał młyn miejski, zwany również „młynem grobelnym”. Nie wiadomo, kiedy został zbudowany. W każdym razie znajduje się na planie miasta z 1796, wzmianki o nim pochodzą jeszcze z 1821 r., z czasów, kiedy konsystorz kaliski rozważał miejsce budowy kościoła ewangelickiego. Młyn musiał być rozebrany, a staw zasypany przypuszczalnie wtedy, kiedy założona w 1826 r. manufaktura Kruschego zaczęła się terytorialnie rozrastać.
Płynąc dalej na północ Dobrzynka przecina ul. Zamkową mija swoim prawym brzegiem zamek i wpływa do parku im. J. Słowackiego. Dzisiejszy stalowy most na ul. Zamkowej zbudowano w latach 1963-1964 po zakończeniu przebudowy ul. Zamkowej prowadzonej w czasie 1959-1962. Poprzedni most z betonową barierka i czterema latarniami na filarach zbudowany był w latach 1926-28 na miejscu starego, drewnianego mostu, którego nośność ze względu na biegnąca już wtedy do stacji kolejowej linie tramwajowa była na granicy wytrzymałości. Park Słowackiego założony został w 1901 r. – wówczas tylko na lewym brzegu Dobrzynki. Powiększenie parku o teren prawobrzeżny nastąpiło w 1936 r. Gdzieś za zamkiem – nieznana jest dokładna lokalizacja – możliwe, że nad odpływem z fosy, która wtedy otaczała zamek, stoi młyn ”Łężny” lub „Łęgowy”. Wspomina o nim Jan Fijałek w swojej pracy dotyczącej włości pabianickiej w XVII i XVIII w. pisząc, że młyn stał: „… na północ od Pabianic, ale na gruntach miejskich”. Musiało to być jednak niedaleko, bo przed młynem Pliszka.
Dobrzynka przepływa teraz przez tereny zakładów POLFA i fabryki papieru, i przecina ul. Partyzancka. Istniejący tam stalowy most z betonowymi barierami pochodzi z 1934 r. Na lewym brzegu, poza ulicą, Zakłady Środków Opatrunkowych POLOP. Rzeka płynie dalej przez pola dawnej wsi Rypułtowice (od 1 stycznia 1988 włączonej w teren Pabianic) i po dwóch kilometrach biegu staje się zachodnią granicą miasta. Tu gdzieś, bo w źródłach pisanych brak lokalizacji, na polach nieistniejącej już osady Pliszka, stał stary, czynny już w XIV w. młyn Pliszka wymieniony jeszcze w aktach lustracji z 1677 r. Na prawym brzegu Dobrzynki niewielkie wzgórza piaszczyste z kulminacją 185 metrów n. p.m. dość stromo opadające ku brzegowi. Rzeka przepływa przez pola wsi Szynkielew, gdzie (od źródeł około 20,5 km) stoi czynny jeszcze młyn Jachym (dziś z napędem elektrycznym), wymieniony w protokole z 1677 r. Stąd płynąc dość głęboko wciętym dnem doliny, łagodnym lukiem skręca Dobrzynka ku północnemu zachodowi i po niecałych 3 km biegu na polach wsi Łaskowice (dawniej Laskowice) łączy się z Nerem jako jeden z jego lewych dopływów (od źródeł 23-24 km). Średni spadek całego biegu rzeki przekracza 2 prom.
Dawna Dobrzynka była wprawdzie niewielką, ale jednak rzeka w prawdziwym znaczeniu tego słowa. Dziś jest już tylko strumykiem, a od ul. Marchlewskiego, gdzie znajduje się pierwsze ujście ścieków komunalnych (osiedle Kopernika) – zwykłym kanałem ściekowym zanieczyszczonym przez przemysł zwłaszcza od ul. Zamkowej w dół biegu i całkowicie pozbawionym życia biologicznego. Przedwojenna Dobrzynka dostarczała ryb, które łowiono siecią i sprzedawano w dni targowe na Starym Rynku. Po rzece i stawie, który był z nią połączony, pływano łodziami, w noc świętojańska urządzano zabawy i puszczano wianki. Dziś to już tylko wspomnienia.
Pierwsza regulacja Dobrzynki dokonana kosztem budżetu miejskiego i częściowo firmy Krusche-Ender miała miejsce w latach 1932-34. Uregulowano wtedy koryto rzeki na kilometrowym odcinku od ujścia Pabianki aż do ówczesnej granicy miasta pod dawna osadą Pliszka. Wyszlamowano rzekę, wyszlamowano staw i obrukowano jego brzegi, oddzielając go od rzeki groblą i przepustem, na rzece wybudowano dwa nowe mosty: na ul. Grobelnej i Partyzanckiej. W takim stanie przetrwała Dobrzynka do lat powojennych.
A po II wojnie troska o rzekę kończyła się tylko w sferze projektów. Pierwszy projekt regulacji – jako warunek sprawnie funkcjonującej kanalizacji miejskiej – opracowano w początkach lat 50. Nie zrealizowano go. Potem w latach 1964-65 przygotowano nową dokumentację, mapy terenu i nawet terminy poszczególnych etapów prac. Niestety, znowu bez rezultatu. Kolejny plan regulacji przygotował w 1975 r. Wydział Gospodarki Komunalnej i Ochrony Środowiska w Pabianicach, przekazał go łódzkiej Dyrekcji Budowy Oczyszczalni Ścieków i … nie doczekał się nawet odpowiedzi. Dopiero w 1984 r. z inicjatywy ZPB PAMOTEX sekcje pabianickiej Zawodowej Straży Pożarnej rozpoczęły prace przygotowawcze do regulacji, wycinając krzewy i czyszcząc obydwa brzegi Dobrzynki na odcinku od ul. Marchlewskiego do Grobelnej. W 1987 r. do prac regulacyjnych przystąpiło konstantynowskie Przedsiębiorstwo Melioracji i Budownictwa Wodnego, które rok później (1988) ukończyło na tym odcinku czyszczenie i regulację koryta. W planach przewidziano prace nad drugim odcinkiem rzeki: od Marchlewskiego w górę do kąpieliska MOSiR. Czy będzie to zrealizowane – zobaczymy.
Dawna Dobrzynka w latach 20. i 30. w okresie wiosennego i letniego przyboru wody nierzadko występowała z brzegów szeroko zalewając przybrzeżne łąki, a w mieście z reguły ulicę Bugaj. Z opowiadań ludzi starszych, pamiętających dawne czasy, wiadomo, że w okresie takich powodzi komunikacja wzdłuż ul. Bugaj odbywała się łodziami. Ostatni wylew Dobrzynki, która zalała wtedy część ul. Marchlewskiego wraz z „bulwarami” oraz część parku Słowackiego, miał miejsce 5 stycznia 1982 r. W tym samym dniu wylała także Pabianka zalewając częściowo ulice: Widok, Żabią, Żurawią. Mieszkańców zalanych w ciągu nocy domów musiano ewakuować do hotelu „Włókniarz”.
Na zakończenie tej „rzecznej” historii trzeba jeszcze wspomnieć, że już po II wojnie źródła Dobrzynki zasilono wykopanym ciekiem wodnym biegnącym spod wsi Szczukawin i odprowadzającym nadmiar wód gruntowych z pól uprawnych. Gdyby nie to, niewiadomi, czy obecne źródła byłyby w stanie utrzymać Dobrzynkę przy życiu.
Dobrzynka - od źródeł do ujścia cz.1 opowiada Leszek Ramisz (1998 r.)
Leszek Ramisz pisał też o pabianickich parkach i terenach zielonych w Życiu Pabianic nr 52/1989 i nr2-3/1990.
Pierwszy park miejski, zwany ogrodem spacerowym, powstał w 1838 roku z inicjatywy władz municypalnych. Leżał on na skrzyżowaniu ulic: Saskiej (Piłsudskiego) i św. Rocha. Nie wiadomo o nim nic poza faktem jego istnienia, o czym w lakonicznej, kronikarskiej notatce wspomina autor pabianickiej monografii, Maksymilian Baruch (str. 179 p. 1). Nie wiadomo również jak długo ówczesny park w tym miejscu istniał.
W 1864 r. władze miejskie rozważyły projekt przeznaczenia na park publiczny ogrodu otaczającego zamek, leżącego na prawym brzegu Dobrzynki. Ponieważ projekt ten nie doczekał się realizacji, pastor pabianickiej parafii ewangelickiej, Wilhelm Zimmer, oddał miastu w latach 70. XIX stulecia połowę swojego ogrodu leżącego między kościołem ewangelickim a ulicą Strażacką, urządzając tam dostępny dla publiczności park.
Park im. J. Słowackiego
W 1896 roku pastor Zimmer zaproponował władzom miejskim zamianę gruntów, a mianowicie: w zamian za zwrot urządzonego za kościołem parku, zgodził się na oddanie miastu dla celów urządzenia nowego parku miejskiego swojego ogrodu i laki, lezących naprzeciw zamku na lewym brzegu Dobrzynki. Zamiana ta doszła do skutku w 1900 roku (po śmierci pastora Zimmera) i już rok później otworzono tu publiczny park miejski, który przetrwał do dziś. Otwarcie upamiętnia zachowany z tamtych czasów głaz ociosany, granitowy, z napisem 1901. Po odzyskaniu niepodległości w 1918 roku ogród nazwano parkiem imienia Juliusza Słowackiego.
W latach 1935-36 dokonano jego przebudowy, powiększając go o teren leżący wokół zamku na prawym brzegu. Od strony ulicy wybudowano niskie, ozdobne ogrodzenie z dwoma wejściami po obydwu stronach budynku zamkowego. Wybudowano fontannę. Powierzchnia parku po jego powiększeniu wynosi około 4 ha. W latach międzywojennych park był starannie utrzymywanym ogrodem, czego dowodem są zachowane do dziś archiwalne fotografie. W jego starszej (lewobrzeżnej) części dominował starodrzew i silnie zacienione aleje, w części nowej, za zamkiem – rozciągał się nasłoneczniony teren z geometrycznie strzyżonymi żywotnikami (tujami) i pięknymi rabatkami. W czystej wówczas Dobrzynce hodowano tzw. złote rybki, na rzece pływały łabędzie, które przetrwały do końca 1944 roku.
Dzisiejszego (1990 rok) stanu parku nie można porównywać z jego przedwojennym wyglądem, jest on bowiem botaniczną ruiną i obrazem dewastacji urządzeń parkowych z permanentnie nieczynną fontanną na czele. Miary tej dopełnia cuchnący ściek, w jaki zamieniła się dawna Dobrzynka.
Park Wolności
21 sierpnia 1840 roku Warszawski Rząd Gubernialny podjął decyzję o włączeniu w granice administracyjne m. Pabianic odpadków leśnych o łącznej powierzchni około 47, 4 ha przeznaczając je na prawach wieczystej dzierżawy na pastwiska dla przybywających i osiedlających się na Nowym Mieście „fabrykantów”. W 1853 r. władze miejskie m. Pabianic zdecydowały: na części włączonych w 1840 r. gruntów założyć osadę z karczmą, pozostałą zalesioną część sprzedać powstałemu w tym samym roku Niemieckiemu Towarzystwu Strzeleckiemu na urządzenie strzelnicy.
Tak więc teren dzisiejszego parku Wolności wykorzystywany był od 1854 r. przez niemieckich imigrantów. We wschodniej części zakupionych gruntów wydzielono wąski prostokąt o wymiarach około 250 m na 30 m, otoczono go walem ziemnym i urządzono strzelnicę.
W 1915 roku, po zajęciu Pabianic przez Niemców, wojskowe władze okupacyjne urządziły w centralnej części parku (teren ten nie był wówczas jeszcze parkiem w formalnoprawnym znaczeniu) cmentarz wojskowy grzebiąc na nim żołnierzy poległych w czasie walk od sierpnia do grudnia 1914 r. – niemieckich (387) i rosyjskich (195).
Po odzyskaniu niepodległości władze miejskie zdecydowały odkupić teren od Niemieckiego Towarzystwa Strzeleckiego wraz ze strzelnicą i powiększając go o przylegle skrawki pastwisk urządzić na nim park miejski. Ponieważ Niemcy nie zgodzili się na stawiane im przez Magistrat warunki, rozpoczął się długotrwały proces sądowy.
Park, który nazwano parkiem Wolności, założony został na początku lat 20., po zakończeniu procesu. Teren parku jest trójkątem o powierzchni ok. 36 ha i bokach: wzdłuż ulicy Żukowa (Łaska) – ok. 790 m, wzdłuż 15 pp „Wilków” - ok. 1220 m, wzdłuż wschodniej krawędzi – ok. 780 m. Projektantem układu przestrzennego był ogrodnik Edward Ciszkiewicz, wykonawca zaś założeń projektowych – ogrodnik Edward Netzel.
Park w okresie międzywojennym był ogrodzony, zamykany o godz. 22 i strzeżony przez mieszkającego tu dozorcę. Na teren prowadziły dwa wejścia; główne od strony ulicy Łaskiej i tylne od strony ulicy Zagajnikowej (15 pp „Wilków”) w pobliżu ulicy Wileńskiej. Niedaleko wejścia głównego po lewej, stał murowany z czerwonej cegły budynek mieszkalny, w którym mieściła się restauracja Mieczysława Wójcika. Tuż obok rozciągał się olbrzymich rozmiarów prostokątny klomb - przepiękny dywan kwiatowy będący wzorem pracy ogrodniczej. Był on „oczkiem w głowie” ogrodnika miejskiego – Zygmunta Rudnickiego – odpowiedzialnego za całość terenów zielonych w mieście. Za klombem mieściły się, ogrodzone wysoką siatką, trzy korty tenisowe. Na terenie parku znajdowały się cztery stawy, z których dwa były zarybione. W 1938 r. Zarząd Miejski rozpoczął w głębi parku budowę stadionu sportowego i dalszych 2 kortów tenisowych. Obiekty te ukończono późnym latem 1939 r., jednak wybuch II wojny uniemożliwił oddanie ich do użytku.
Drzewostan parku jest mieszany z przewagą sosny pospolitej, obok której występują dwie odmiany świerka, kilkanaście egzemplarzy jodły oraz liczne gatunki drzew liściastych. Z tych ostatnich w największej ilości spotyka się dąb w kilku odmianach (szypułkowy, bezszypułkowy, czerwony i szkarłatny) i brzozę brodawkowatą. Oprócz tych dwóch przeważających gatunków występują jeszcze: klon w kilku odmianach (zwykły, wielkolistny, jawor, jesionolistny, srebrzysty), kasztanowce, olsza, jarzębina – a nawet jeden egzemplarz jarząbu mącznego (mąkini). We wrześniu 1939 roku drzewostan parku ucierpiał nieco od działań wojennych, broniły się tu bowiem jednostki 15 pp „Wilków”.
Park Wolności – stan po 1945 roku
Po odzyskaniu „ niepodległości” w 1945 r. park pozostawiono bez nadzoru i oddano „pod opiekę publiczności”, co równało się skazaniu go na dewastację. W 1946 roku z polecenia władz miejskich rozebrano ogrodzenie. Budynek restauracji uległ całkowitemu zniszczeniu wskutek działań wojennych w styczniu 1945 r. i już go nie odbudowano. Zniszczono wszystkie korty tenisowe uznając tenis za „hrabiowską zabawę”, zdewastowano zbudowany przed wojną stadion. Centralny klomb kwiatowy stał się zwykłą trawiastą łąką. Zdewastowano również pozostawioną przez Niemców w dobrym stanie technicznym strzelnicę.
W latach 60. Podejmowano wielokrotnie akcje różnorakich „czynów społecznych” mających na celu uporządkowanie i oczyszczenie parku, niestety bez pozytywnych wyników. Dopiero w latach 1972-74 przeprowadzono jego gruntowną modernizację, w czasie której usunięto chory drzewostan, główne alejki pokryto smołówką (!), zlikwidowano istniejący od 1915 r. cmentarz, zasypano jeden ze stawów, na resztkach przedwojennego stadionu zbudowano amfiteatr, kawiarnię i plac zabaw dla dzieci, zbudowano tzw. ścieżkę zdrowia. Strzelnicę – a raczej jej resztki – przekazano organizacji LOK, która musiała zbudować ją prawie na nowo. Tak odrestaurowany park oddano publiczności w dniu 22 lipca 1974 r.
Dzisiejszy (1988 r.) park przedstawia jednak nadal widok opuszczenia i dewastacji. Przede wszystkim ginie jego drzewostan niszczony wandalizmem i „kwaśnymi deszczami” zatrutego środowiska. Zabiegi konserwatorskie władz miejskich ograniczają się do wycinania coraz to większej liczby uschniętych starych drzew oraz reparacji niszczonych przez chuligańskie wybryki ławek, których ilość i tak zmniejsza się z roku na rok. Ze ścieżki zdrowia pozostały jedynie resztki zainstalowanych niegdyś przyrządów. Nie prowadzi się planowanego zadrzewienia terenu. Niektóre części parku zamieniają się w dziki gąszcz wyrastający z samosiewek, zwłaszcza dębu czerwonego, inne – łysieją z powodu ubytku zwalanych przez coroczne jesienne wichury brzóz i płytko zakorzenionych świerków. Huragan, który przeszedł nad miastem w nocy 23/24 listopada 1984 r. powalił w parku łącznie 24 drzewa, w tym 16 brzóz, 6 świerków i 2 dęby. Wyginęły prawie całkowicie liczne niegdyś wiewiórki, przekarmiane przez „dobrych” ludzi cukierkami. Obok planowo wytyczonych alejek i dróżek przechodzący przez park ludzie wydeptali liczne ścieżki „na skróty”, niszcząc w tych miejscach krzewy i poszycie lasu. Miary tego niepochlebnego obrazu dopełniają dzieci. Cały teren parku jest niesamowicie zaśmiecony. Kosze na śmieci – potworne blaszane, skorodowane pudla rzadko bywają opróżniane. Część ich jest zgnieciona i nadaje się tylko na złom, inne leżą przewrócone z wysypaną na alejkę zawartością. Ponad 60-letni park ginie… Ginie na oczach ludzi, dla których taka oaza zieleni w zatrutym i brudnym mieście. Powinna być przysłowiowym oczkiem w głowie.
[W 2001 r. ukazała się publikacja „Park Wolności w Pabianicach”, w której Alicja Dopart zamieściła krótki zarys historyczny parku.
Dzieje parku Wolności ściśle związane są z okresem wzmożonego rozwoju Pabianic po roku 1820. Kiedy to namiestnik Królestwa Polskiego Józef Zajączek wydał dekret, na mocy którego znaczny obszar ziem rozciągający się wokół osady Łódź przeznaczono do uprzemysłowienia. Sprawcami owego procesu mieli być tkacze z Saksonii, Śląska i Czech, którym szereg miejscowych przepisów administracyjnych, wydanych na podstawie owego dekretu, gwarantował dogodne warunki osadnictwa oraz korzystne kredyty inwestycyjne.
Zachęty okazały się tyleż atrakcyjne co skuteczne. Wnet do Pabianic napływać zaczęli osadnicy tak liczną falą, że to rolnicze miasteczko – jeszcze do niedawna podupadające – okazało się za ciasne. I, mimo że z myślą właśnie o osadnictwie poszerzono jego administracyjny obszar na zachód od Dobrzynki, już od roku 1825 władze miasta zaczęły myśleć o przyłączeniu kolejnych terenów, położonych dalej w kierunku południowozachodnim. Okazało się to niezbędne, ponieważ pierwsi osadnicy otrzymali działki budowlane z ogrodami, a wciąż napływający nowi przybysze nie chcieli być w tym względzie gorzej traktowani. W 1840 roku władze municypalne Pabianic specjalnym protokołem zwróciły się do komisarza obwodu sieradzkiego o przyłączenie do miasta folwarku Zagurowszczyzna oraz części wsi Karniszewice.
W archiwalnych aktach brak wprawdzie dowodów na realizację tego projektu, ale urzędnicze starania przyniosły pewien efekt – miasto przejęło teren o powierzchni 84 mórg 212 prętów tzw. odpadów leśnych (czyli obszar późniejszego parku Wolności) oraz działki położone na północ od ulicy Karolewskiej (dziś ul. Jana Pawła II). Warszawski Rząd Gubernialny rozporządzeniem z 21 kwietnia 1840 roku przeznaczył te tereny na ogrody i pastwiska dla mieszkańców „nowego miasta” jako wieczystą dzierżawę, za którą roczna oplata wynosiła w sumie 58 złotych 23 grosze.
W roku 1853 władze Pabianic ponownie zwróciły się do rządu o dalsze tereny w tym rejonie z przeznaczeniem ich – jak uzasadniano – „na założenie osady karczemnej” oraz proponując resztę gruntów, nazwanych wkrótce „strzelnicą”, sprzedać Niemieckiemu Towarzystwu Strzeleckiemu (Pabianicer Bὕrger Schὕtzgὕlde). Rząd gubernialny polecił sporządzić podział gruntów, ale protesty mieszkańców „starego miasta” oraz brak zdecydowania municypalnych urzędników sprawiły, że aż na prawie 70 lat, tzn. do roku 1921 proces powiększania obszaru Pabianic uległ zahamowaniu.
Wybuchła I wojna światowa. 20 sierpnia 1914 roku do miasta wkroczyło wojsko niemieckie, by – po dwukrotnej kontrofensywie rosyjskiej zająć je ostatecznie 6 grudnia tegoż roku. W wyczerpujących walkach – znanych w historii pod nazwa bitwy o Łódź – poległo wówczas w pobliżu Pabianic 582 żołnierzy: 387 niemieckich i 195 rosyjskich. Wszyscy zostali pochowani na terenie „strzelnicy”, a w miejscu ich pochówku w roku 1915 utworzono oficjalnie cmentarz wojenny. Sporo miejsca w aktach miejskich z okresu międzywojennego zajmuje korespondencja między Berlinem a starostwem w Łasku dotycząca opieki nad wojskowymi kwaterami w Pabianicach. Jest tam m. in. podziękowanie dla pabianickich władz za odnowienie cmentarza w roku 1925.
Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości w roku 1918 przed władzami Pabianic znów stanął problem regulacji granic miasta i przyłączenia do jego obszaru przedmieść.
Już na drugim posiedzeniu Rady Miejskiej, 17 kwietnia 1919 roku powołano specjalną komisję do rozpatrywania tych spraw. Stwierdziła ona, że „strzelnica” jest własnością Niemieckiego Towarzystwa Strzeleckiego, ponieważ wykupiło ono ten teren od mieszczan w roku 1853. Brakowało jednak dokumentów jednoznacznie potwierdzających nabycie własności, wobec czego grunt przejęło miasto. Stało się to zresztą powodem długotrwałego sporu między Radą Miejska a NTS. Rozstrzygnięto go dopiero w 1934 roku, o czym w Gazecie Pabianickiej (nr 10/1934) napisano: „(…) sprawa została całkowicie przesądzona na korzyść miasta Pabianic (…)”. Nim to jednak nastąpiło, 10 sierpnia 1920 roku Rada Miejska zdecydowała się odkupić od Niemieckiego Towarzystwa Strzeleckiego budynki na „strzelnicy” płacąc za nie 60.000 koron. Protokół z zapisem tej decyzji podpisali: wiceprzewodniczący Rady Miejskiej Jankowski, radni: dr Witold Eichler, Wojtanek, Stefaniak, Frachowicz (patrz: akta m. Pabianic – protokoły posiedzeń Rady Miejskiej z lat 1919-1920). Postanowiono, że na przejętym terenie „strzelnicy” oraz sąsiadujących z nim pastwisk powstanie miejski park o powierzchni 60 morgów.
Wnet przystąpiono do realizacji tych zamierzeń. Kosztorys całego przedsięwzięcia opiewał na sumę 29.769.645 marek, a urządzenie i zagospodarowanie powstającego parku – co trwało prawie dziesięć lat – powierzono firmie Edwarda Netzela z ulicy św. Jana. Prace zakończono w 1929 roku oddając do użytku pabianiczan pięknie zalesiony i zaaranżowany obszar nazwany parkiem Wolności.
Jego teren został ogrodzony, bramy trzech wejść były na noc zamykane, a nad porządkiem w parku czuwali przez całą dobę dozorcy. A było nad czym czuwać! Tuż za głównym wejściem od ulicy Łaskiej witała gości parku restauracja. Czynna bynajmniej nie tylko latem, a przez wszystkie pory roku. Przy niej przyciągał wzrok okazały dywan kwiatowy, tzw. klomb – dzieło ogrodnicze wysokiej klasy. Wokół klombu ustawiono białe wygodne ławki, a pośród drzew na terenie całego parku urokliwe altanki. Dla miłośników białego sportu zbudowano cztery korty, a z myślą o wędkarzach dwa z czterech parkowych stawów zarybiono.
Park Wolności służył pabianiczanom nie tylko do spacerów na co dzień. Tam organizowano od święta duże imprezy miejskie, a nawet regionalne. Największym echem w całym okresie międzywojennym odbiło się niewątpliwie Święto Pieśni zorganizowane 23/.24 maja 1926 roku, na które zjechało do Pabianic 13 chórów z całego województwa łódzkiego. Ponad 500 chórzystów najpierw przemaszerowało barwnym pochodem ulicami Zamkową i Łaską, by następnie zaprezentować się publiczności na wielkim koncercie w parku Wolności. W roli dyrygenta wystąpił tam znany pabianicki kompozytor i chórmistrz Karol Prosnak.
Przedwojenna lokalna prasa bardzo interesowała się życiem parku Wolności. W zszywce Gazety Pabianickiej z roku 1939 znajdujemy najrozmaitsze informacje na ten temat: a to anons niejakiego Bronisława Szulca, że „po gruntownym remoncie otwiera z dniem 10 IV Bufet-Kawiarnię (nr 14 z 8 kwietnia), to zapowiedź, iż „jak rokrocznie 2 lipca odbędzie się zabawa Rodziny Policyjnej i Policyjnego Klubu Sportowego. Oprócz specjałów bufetowo-cukierniczych będzie dużo atrakcji, loterie fantowe, zabawa. Grać będzie pabianicki jazzband” (nr 26), aż zgoła krytyczny paszkwil na flejtuchów: ” … w parku Wolności na trawnikach leżą gromady ludzi i zanieczyszczają odpadkami i papierami kwietniki i aleje…” (nr 24).
Ostatnia parkowa wiadomość przed tragicznym Wrześniem’39 pochodzi z 5 sierpnia i dotyczy nowych nasadzeń w mieście : „Dużo zrobiono w ciągu ostatnich lat czterech w dążeniu do podniesienia plantacji miejskich. W parku Słowackiego uporządkowano kwietniki, zasadzono 88 świerków oraz 70 krzaków róż. W parku Wolności również ulepszono kwietniki i zasadzono 1.500 grabów. Urządzono przy ul. Curie-Skłodowskiej ogródek jordanowski. Uporządkowano skwer przed pomnikiem Niepodległości. W alejkach zaprowadzono klomby i wysadzono ponad 116.000 różnych kwiatów. W mieście drzew alejowych posiadamy 6.025. Na rynku przy ul. Kilińskiego, po splantowaniu terenu powstał naprawdę ładny i miły skwer. W ciągu czterech lat zasadzono drzew ponad 4.000, skwerów i zieleńców nowych przybyło o przestrzeni 17.783 mtr kw. Gdy w r. 1935-36 na plantacje wydatkowano zł 23.613.98, to w r. 1938-39 plantacje kosztowały zł 44.119.51. Cyfry te mówią same za siebie. Stan taki nie tylko podnosi estetyczny wygląd miasta, ale przyczynia się wydatnie do podniesienia ogólnej zdrowotności”.
A wojna była tuż tuż…
W nocy z 7 na 8 września 1939 roku w okolicach parku Wolności stanęły tabory 17 pułku piechoty „Wilków” i 72 pułku piechoty im. Dionizego Czachowskiego. Te drugie około godziny 2.00 zajęły bezpośrednio rejon parku. Jak się okazało, tuż przed bitwą w obronie miasta, którą tak w swych notatkach relacjonował generał SS Kurt Meyer: „… Jednostki wycofują się z zachodu, atakują bez względu na straty… Walka przez obie strony prowadzona z niezwykłą zaciętością…” (Alicja Dopart „Pabianice 1939”, wyd. Muzeum Miasta Pabianic, Pabianice 1999 r.)
Przy zwłokach strzelca 3 kompanii karabinów maszynowych 72 pp Antoniego Trzaskowskiego znaleziono dziennik. Oto jego fragmenty:
„… Proszę tego kto znajdzie, niech odda pod adres: Polska, Karczew koło Otwocka, Kościelna 29. Mój pamiętnik z wojny polsko-niemieckiej.
„(…) 1 września. Byłem świadkiem bombardowania Wielunia. Najpierw było spokojnie tylko niemieckie samoloty nas niepokoiły … byłem głodny, niewyspany … dzień i noc się czuwa …
5 września. Głodny jestem, niewyspany, bez sił.
6 września. To dziwne wycofujemy się bez walki. W tym musi być jakiś plan… przecież inaczej byśmy się bronili na śmierć i życie. Znów codzienny marsz w stronę Łodzi. Wszędzie łuny i pożary. Bóg da wejdziemy w ich granice to odgryziemy się za wszystko.
7 września. Obudziłem się głodny w nocy i znów się wycofujemy. Teraz już przed wieczorem. Mamy uderzyć na nieprzyjaciela na bagnety … jutro rano może mnie już nie będzie. Już maszerujemy do Pabianic.
8 września. Już koniec wpisu”.
(Pamiętnik znajduje się w zbiorach Muzeum Miasta Pabianic, patrz też: Alicja Dopart „Kalendarium dni wojny i pierwszych tygodni okupacji w Pabianicach”, wyd. MMP 1989)
We wrześniowej bitwie o Pabianice prowadzonej w rejonie parku Wolności i lasu Karolewskiego poległo 291 polskich żołnierzy. Większość w bezpośredniej wymianie ognia, ale wielu rannych hitlerowskie czołgi wgniotły gąsiennicami w ziemię, albo dobili ich członkowie niemieckiej V kolumny. Poległych pochowano w kwaterze wojskowej na pabianickim cmentarzu katolickim oraz na cmentarzu wojskowym z I wojny światowej (po wojnie ekshumowano te zwłoki na cmentarz katolicki). Pełna lista ofiar (żołnierzy 72 pp poległo dwukrotnie więcej niż z 15 pp.) jest w Muzeum Miasta Pabianic.
8 września do miasta wkroczyły oddziały 8 armii Wehrmachtu. Następnego dnia doraźnie powołany Komitet Obywatelski m. Pabianic zebrał z pola walki dokumenty, oznaczenia pułkowe, tabliczki identyfikacyjne. Pamiątki te zachowane są w zbiorach MMP (wśród nich także niemiecki Order Żelaznego Krzyża).
W hołdzie dla bohaterskich obrońców Pabianic stoi w parku Wolności skromny pomnik. Do jego wykonania (wg projektu artysty plastyka Antoniego Biłasa) przyczynili się pracownicy Fabryki Szlifierek, Miejskiego Przedsiębiorstwa Gospodarki Komunalnej, Cech Rzemiosł Różnych oraz uczniowie Zespołu szkół Budowlanych. Uroczystość odsłonięcia pomnika odbyła się 7 maja 1975 roku. Wzięło w niej udział kilkunastu byłych żołnierzy 15 pułku piechoty „Wilków”. W ich to imieniu podpułkownik rezerwy Franciszek Polkowski wraz z ówczesnym I sekretarzem Komitetu Miejskiego PZPR Eugeniuszem Krajem odsłonił pomnik.
Koniec frontowych działań wojennych ogłoszono 7 października 1939 roku. Rozpoczął się trwający prawie pięć lat okres okupacji znaczony faszystowskim „ładem i porządkiem”. Pabianice wraz z całym okręgiem łódzkim włączono do III Rzeszy jako tzw. Kraj Warty (Wartheland lub krócej Warthegau).
Park Wolności, którego drzewostan i infrastruktura sporo ucierpiały od bitewnych działań, okupacyjne władze miasta dość szybko uporządkowały, ale uznały go za obszar przeznaczony „nur fὕr Deutsche”, czyli wyłącznie dla ludności niemieckiej.
Po wojnie, która w Pabianicach zakończyła się wraz z wkroczeniem 19 stycznia 1945 roku wojsk radzieckich, starano się przywrócić parkowi Wolności jego pierwotne funkcje, ale zabrakło już jakby owego pietyzmu z lat 20.-30. Budynek dawnej restauracji uległ zniszczeniu, lecz jeszcze do późnych lat 60. w drewnianym pomieszczeniu niedaleko wejścia od ul. Łaskiej (wówczas Żukowa) funkcjonowała w okresie letnim restauracja-bar „Parkowa”. W przyległym ogródku odbywały się nawet zabawy i dancingi.
Cały park ożywał zwłaszcza w święta państwowe. 1 Maja i 22 Lipca organizowano tam ludowe festyny, na których przyczepy samochodowe służyły jako estrada, a z bufetów na czterech kołach sprzedawano porcje serdelków z „dyżurną” bułką i – jak to się wtedy mówiło – napoje chłodzące. Na co dzień jednak park ulegał niszczeniu, bo brakowało stałego dozoru, a dawne ogrodzenie rozebrano.
W pierwszych latach tzw. „ery gierkowskiej” władze miasta podjęły decyzję o likwidacji cmentarza wojennego na „strzelnicy”. W roku 1972 przeprowadzono ekshumację symbolicznych już szczątków pochowanych tam żołnierzy i przewieziono je na większy i lepiej zachowany cmentarz wojenny z lat 1914-1918 w Gadce Starej pod Rzgowem.
Niedawno Rada Miasta Pabianic postanowiła przywrócić pamięć o zlikwidowanym cmentarzu, wpisując się tym samym w wynikające z konwencji haskiej prawo o ochronie miejsc poległych uczestników wojen. W parku Wolności, tam gdzie były żołnierskie groby, stanie obelisk wykonany w pracowni rzeźbiarza Kazimierza Ż według projektu artysty plastyka Ewy Maliszewskiej. U jego stóp wmurowany zostanie pojemnik z listą pochowanych, a na uroczystość odsłonięcia pomnika przewiduje się zaprosić przedstawicieli ambasad niemieckiej i rosyjskiej.
W roku 1974, w ramach obchodów XXX-lecia PRL, władze Pabianic postanowiły poddać park Wolności gruntownej modernizacji. Główne aleje spacerowe wyasfaltowano, a część z nich oświetlono. Wyremontowano starą strzelnicę sportową, która będąc w wieczystym użytkowaniu Ligi Obrony Kraju wykorzystywana jest przez Klub Sportów Obronnych „Walter” oraz jako miejsce treningów strzeleckich dla policji i firm ochroniarskich.
Zbudowano też dwa całkiem nowe obiekty: amfiteatr z estrada „pod chmurką”, a w jego bezpośrednim sąsiedztwie kawiarnię, której nadano tradycyjną dla lokalizacji nazwę „Parkowa”. Lokal gastronomiczny PSS „Społem” oddała do użytku w roku 1975 (wykonawcą było Miejskie przedsiębiorstwo Remontowo-Budowlane z ul. Orlej, którego dyrektorem był wówczas Kazimierz Graczykowski). Dla czynnej rekreacji powstały ścieżki zdrowia dla dorosłych oraz dzieci, a dla tych drugich także górka saneczkowa.
Modernizacja bardzo pomogła niszczejącemu parkowi. Ożywiła go i sprawiła, że stał się częściej odwiedzany przez pabianiczan. Głównie za sprawą stosunkowo często organizowanych koncertów w amfiteatrze i funkcjonującej kawiarni oraz urządzonego w jej piwnicach ośrodka, bardzo niegdyś popularnej w Pabianicach, kulturystyki.
Nic jednak nie trwa wiecznie, zwłaszcza gdy brakuje konsekwentnej troski o takie miejsce jak park. Od kilku ostatnich lat znów postępuje proces degradacji parku Wolności. W amfiteatrze odbywają się wprawdzie od czasu do czasu koncerty, ale sam ten obiekt – podobnie zresztą jak cały parkowy kompleks – jest systematycznie niszczony. Przez wiele lat prywatyzacja zdawała się bardziej szkodzić niż pomagać kawiarni „Parkowej”. Kilku kolejnych dzierżawców szybko zniechęcało się do jej prowadzenia, a opuszczony w końcu na długo budynek popadł w kompletną niemal ruinę.
W połowie lat 90. samorządowe znów władze Pabianic podjęły ambitną próbę rewaloryzacji parku Wolności. Na ich zlecenie powstało specjalistyczne opracowanie („Projekt zagospodarowania zieleni parku Wolności” prof. J. Kurowski, J. Piątkowski, 1997), dość szybko się jednak okazało, że jego realizacja przekracza budżetowe możliwości miasta. Wszczęte już zabiegi rewaloryzacyjne znacznie ograniczono.
Aliści przyszedł rok 2000, a wraz z nim bliziutka już zapowiedź nowego tysiąclecia oraz … nadzieja na nową epokę w dziejach parku Wolności. Oto bowiem z inicjatywy przedstawicieli pabianickiego rodu Gramszów powstało Stowarzyszenie Społeczno-Kulturalne „Nasz Park”. Ambicją i celem stowarzyszenia jest nadanie parkowi Wolności nowego blasku – przy pełnym wykorzystaniu jego wciąż zachowanych walorów przyrodniczych i historycznych. Na siedzibę stowarzyszenie obrało sobie budynek restauracji „Parkowa”, który aktualny dzierżawca poddał gruntownemu remontowi, a otwarcie restauracji nastąpiło w maju 2001 r. Życzymy temu stowarzyszeniu jak największego poparcia ze strony wszystkich pabianiczan, albowiem wpisana w jego statut troska o park Wolności, to jakże cenna część troski o kształt i kondycję całego miasta. Alicja Dopart]
Polskaniezwykla.pl - Park Wolności w Pabianicach
Las komunalny
W południowowschodniej części miasta znajdują się las i pastwiska o łącznej powierzchni ok. 231,3 ha, z czego sam las zajmuje 146 ha (63,1%). Od wielu stuleci teren ten był własnością miasta. Najstarsze znalezione w archiwum, a dotyczące tego terenu, zapiski odnoszą się roku 1824. W rejestrze pomiarowym sporządzonym dla wykonywanego w tym samym roku planu miasta las i pastwiska figurują jako grunty wspólne, administrowane przez gminę miejska. Podobne zakwalifikowanie tego terenu znajduje się także w tzw. tabeli nadawczej z 1867 r. wydanej przez carskie władze zaborcze. Do wyłącznego władania lasem i pastwiskiem rościła sobie prawo grupa staromiejskich obywateli – rolników wymienionych we wspomnianej tabeli. Od szeregu lat wybuchały na tym tle spory między rolnikami a Magistratem m. Pabianic. W maju 1924 r. powstało stowarzyszenie „Rolnik” grupujące część staromiejskich rolników, tych mianowicie, których wymieniała tabela nadawcza. Głównym celem stowarzyszenia było: „…prowadzenie wspólnej gospodarki lasem i pastwiskami Starego Miasta Pabianic…” Stowarzyszenie pragnęło faktem dokonanym usankcjonować swoje kwestionowane przez władze miejskie prawo własności do tego terenu. Kiedy po 10 latach gospodarowania lasem przez „Rolnika” władze administracyjne stwierdziły nadużycia, zarząd stowarzyszenia został zawieszony w czynnościach, a na jego miejsce wyznaczono kuratora. Brak jest danych o czasie trwania kurateli, w każdym razie przed wybuchem II wojny światowej lasem i pastwiskami administrował Magistrat m. Pabianic.
Po 1945 r. rolnicy staromiejscy – nie mając oczywiście żadnych szans w starciu z władzą – nie czynili prób ewentualnej rewindykacji majątku.
Las miejski – bo od wielu lat tak go powszechnie nazywano – nigdy nie był terenem zamkniętym. Jest on zwartym kompleksem ze zdecydowaną przewagą sosny pospolitej i domieszką drzew liściastych: brzozy brodawkowatej, dębu szypułkowego, klonu, jarzębiny. Południowa część lasu, sięgająca Dobrzynki, jest torfiasta i bagnista, dość licznie występuje tu olsza czarna. Jeden z kwadratów zalesiony jest sosną wejmutką (pinus strobus). W lesie nierzadko zobaczyć można jeszcze sarny, czasem – zwłaszcza zimą – spotyka się tropy przechodzących na pola dzików.
W latach międzywojennych harcerze organizowali tu ogniska, szkoły urządzały wycieczki w plener, ludzie spędzali świąteczne dni. Również i po wojnie las jakkolwiek stracił swoje znaczenie terenu biwakowego i wypoczynkowego – dostępny jest bez ograniczeń. Wzdłuż przecinającej go na dwie części ulicy 20 Stycznia władze miejskie przed laty ustawiły ławki i stoły umożliwiające wypoczynek. Teren lasu nie ma wytyczonych alejek, przecinają go jedynie dukty leśne. Oprócz nich ludzie wydeptali kilka ścieżek „na skróty”. Dziś nie organizuje się tam żadnych imprez, nie urządza wycieczek. Jedynie jesienią poszycie lasu jest skutecznie niszczone przez miejskich grzybiarzy, dla których w poszukiwaniu zdobyczy nie ma nic świętego.
Z dniem 1 stycznia 1977 r. las stał się własnością Łódzkiego Przedsiębiorstwa Ogrodniczego. Społeczeństwo miasta nie zostało oficjalnie powiadomione o przyczynach tej decyzji władz miejskich. W archiwum lokalnego tygodnika Życie Pabianic powinien znajdować się jeszcze egzemplarz z grudnia 1976 r. z artykułem na ten temat. W pełnej euforii notatce informuje się społeczeństwo miasta, że właśnie łódzkie przedsiębiorstwo i TYLKO ONO (!) będzie zdolne zamienić zaniedbany las w pełen uroku, wspaniały ogród spacerowy dla mieszkańców Pabianic. Od tego czasu minęło 11 lat. Chyba nie trzeba dodawać, że nic takiego jeszcze się nie stało, że pabianicki – dziś łódzki – las miejski żyje permanentnym status quo ante…
Zielona Górka
Jest to maleńka wysepka starodrzewu leżąca w centrum zwartej zabudowy miejskiej między ulicami Zieloną – Armii Czerwonej (Zamkowa) – Pomorską. Teren ten będący topograficznie niewielką wyniosłością z kulminacją ok. 193 m n.p.m. był od wieków należącym do kapituły krakowskiej folwarkiem. Wykopywane tam urny ciałopalne świadczyły o osadnictwie z czasów prehistorycznych (M. Baruch: Pabianice, Rzgów … s. 274). Część tego folwarku została w 1823 r. włączona w granice administracyjne m. Pabianic. Istniejący do dziś skrawek zadrzewienia jest prawdopodobnie ocalała resztą drzew otaczających dawne zabudowania folwarku.
Nazwą „Górka” określano niegdyś istniejący tam folwark. Kiedy w 1895 r. wytyczono dzisiejszą ulicę Zielona, nazwano ją wtedy Folwarczną, a nazwę dzisiejszą (Zielona) otrzymała ona dopiero w 1910 r. Od tego czasu w potocznych rozmowach mieszkańców zaczęto łączyć obie nazwy: „Górka” na określenie dzielnicy i „Zielona” – dla bliższego sprecyzowania miejsca. Z biegiem lat oba określenia połączyły się w jedna dwuczłonową nazwę: Zielona Górka, która w pamięci starszych mieszkańców Pabianic przetrwała do dziś.
Ten niewielki teren był własnością niejakiego Bernarda Reinholda, a później jego spadkobierców. Pomimo to był on otwarty i dostępny dla publiczności, wytyczono w nim kilka alejek, ustawiono ławki. Organizacje społeczne urządzały tam w okresie międzywojennym różnego rodzaju imprezy publiczne i loterie fantowe. Bractwo Kurkowe urządzało zawody w strzelaniu z kuszy. Kilkadziesiąt metrów w głąb ulicy Zielonej, w niewielkim parterowym domku, przylegającym bezpośrednio do owego skweru – ogrodu mieściła się restauracja Borkowskiego. Zielona Górka nigdy nie miała statusu parku miejskiego, jakkolwiek w międzywojennym 20-leciu takie właśnie funkcje z powodzeniem spełniała. Po 1945 r. przez pewien czas terenem tym władał Wydział Oświaty Miejskiej Rady Narodowej organizując tam ogródek jordanowski dla dzieci. Po latach zaniechano tych imprez. Ocalała do dziś oaza stała się niczym: ani ogrodem, ani skwerem, ani parkiem.. Władze miejskie przewidują jednak w przyszłości powiększenie terenu aż do ul. Moniuszki i urządzenie tam tzw. miasteczka ruchu drogowego dla dzieci.
Bulwary
Jest to wąski na ok. 30 m a długi pas ziemi rozciągający się wzdłuż prawego brzegu Dobrzynki od ul. Grobelnej aż do ul. Marchlewskiego (Roweckiego). W okresie międzywojennym była to zwykła łąka, nieużytek, na której wzdłuż boku graniczącego z zabudowaniami plebanii rosło szeregiem kilkanaście egzemplarzy wierzby białej. Kiedy w 1932-34 przeprowadzono regulację Dobrzynki, łąkę zniwelowano, zrobiono dwie równoległe alejki, ustawiono ławki i obsadzono prawy brzeg rzeczki szybko rosnącymi topolami. Długość powstałego w ten sposób skweru wynosiła wtedy ok. 300 m ponieważ kończył się on przy pierwszych docierających aż do rzeki posesjach ul. Bugaj. Skwer ten nigdy nie miał swej oficjalnej nazwy, społeczeństwo nazywało go natomiast pompatycznie „bulwarami”.
Kilkanaście lat po II wojnie (ok. 1960 roku) odcięto dochodzące do rzeki ogrody z ul. Bugaj i przedłużono skwer aż do ul. Marchlewskiego (Roweckiego) utrzymując nadal główny ciąg dwóch równoległych alejek. Tak przedłużony skwer ma obecnie długość ok. 625 m. W środku pomiędzy alejkami urządzono kilka klombów kwiatowych. Wzdłuż jednego boku ustawiono ławki. Skwer – w stanie mocno już zdewastowanym – przetrwał jednak do dziś. Włoskie topole są wprawdzie drzewami bardzo szybko rosnącymi, ale i krótko żyjącymi – dziś pozostały już tylko stojące nad brzegiem ich usychające resztki. Rosnące wzdłuż drugiej krawędzi wierzby, to dzisiaj olbrzymie drzewa, z których kilka ma prawo do urzędowej tabliczki „Pomnik przyrody”. Niestety nikt się nimi nie opiekuje – powoli próchnieją i w silnie skażonym przez pobliską wykończalnię powietrzu zamierają. Dzieła zniszczenia dopełniła przeprowadzona na tym odcinku w latach 1986-88 druga regulacja Dobrzynki. Regulację wprawdzie już w tym miejscu zakończono, ale hałdy wydobytego z dna szlamu i resztki betonowych elementów użytych do prac regulacyjnych na razie pozostały, niszcząc dwa klomby i skutecznie zaśmiecając cały skwer. Na chwałę zasługuje bowiem nie najpilniejsza inwestycja, ale jej wykonanie – takie, które nie niszczy środowiska naturalnego.
Maciej Józef Kononowicz w powieści autobiograficznej z okresu międzywojennego „Wenus w małym miasteczku”, 1983 opisuje swoją wyprawę do lasu miejskiego, gdzie został przyjęty do drużyny harcerskiej imienia Tadeusza Kościuszki. Jednocześnie niewiele brakowało, aby utonął w stawie sereczyńskim.
Rozdział XXIV
Siedzisz u Karola, który ci wbija do głowy wyprowadzanie wzorów matematycznych. Jego wywody zatrzymują się na powierzchni wydatnych muszli usznych. Nie docierają do mózgownicy. Karol ciężko wzdycha i od początku zaczyna swój wykład. Ty też wzdychasz, ale z innego powodu. Myśl twoja trzepie się jak uwięziony ptak, zamknięta w pewnym domu usytuowanym w końcu ulicy Łąkowej. Wyobraźnia umiejscowiła w tym samym domu pewną młodą osobę odmiennej płci, którą można by porównać do gwiazdy świecącej nad miasteczkiem. Nie wymieniasz przy Karolu jej imienia.
Telepatyczne machinacje przerywa Zygmunt Kłys, który wtargnął jak wiosenna burza.
- Wyobraź sobie – mówi zasapany – że twój wiersz „Wędrówka”, zamieszczony w „Falach”, stał się pieśnią drużyny harcerskiej z Rudy. Czy wiesz o tym?
- Nie. Ale teraz już wiem.
- No widzisz, co za ludzie! Powinni cię chociaż powiadomić o tym. Dorobili melodię i powstała całkiem ładna marszowa piosenka.
- Cieszę się.
- Teraz dasz się chyba namówić do wznowienia służby harcerskiej.
- Dajcie mi wreszcie spokój z harcerstwem! Lada dzień matura, człowiek nie śpi, nie je… Zresztą nie nadaję się do harcerstwa.
- Wybacz kochany, ale stawiam cię wobec faktów dokonanych. Dyrektor Kanenberg dał mi do dyspozycji powóz firmy na najbliższą niedzielę. Otóż ty, Karol, Mundek Ryba i ja jedziemy tym powozem do Sereczyna. Na polance rozpalisz ognisko, zameldujesz Mundkowi swoje przeniesienie do drużyny im. Kościuszki – a ja mam już dla ciebie w kieszeni krzyż z lilijką.
- To nie po harcersku takie taryfy ulgowe.
- Jakie taryfy ulgowe? – pyta oburzony Zygmunt. – Byłeś w poprzedniej budzie w drużynie?
- Trochę byłem.
- Byłeś na zlocie w Osinach?
- Byłem.
- Byłeś na obozie wędrownym w Krakowie i we Lwowie?
- Byłem.
- Zdobyłeś Państwową Odznakę Sportową?
- Tak.
- Palisz i pijesz?
- Nie.
- Więc gdzie tu taryfa ulgowa? A jeszcze na dodatek jesteś autorem piosenki harcerskiej. No, nie dyskutujmy! Kilka godzin na świeżym powietrzu to nawet konieczne dla was. Karol, przypilnujesz go, żeby nie uciekł. Jutro punktualnie o siódmej przyjeżdżamy z Rybą po was.
- Ale nie mam munduru! – chwytasz się ostatniej deski ratunku.
- Nie mundur czyni harcerza.
- A będzie można zabrać Betty? – pyta Karol.
- Jasne. Zmieści się.
Ta wiadomość przełamała dalszy twój opór.
Miałeś zamiar włożyć swój nowy, piękny garnitur wypieszczony w znanej firmie krawieckiej dopiero w dniu rozdania matur, ale dzisiejsza uroczystość w Sereczynie, a może raczej uczestnictwo w niej Betty spowodowały, żeś zamiar zmienił.
Pani Czechowa przyprasowała załamanie na rękawie i ogląda cię od stóp do głów.
- Wie pan, że naprawdę piękny garnitur! Co to jednak znaczy dobry krawiec! Tylko niech pan czasem nie siada na pniakach, deskach czy na trawie. I musi pan koniecznie założyć ten krawat męża. Pasuje jakby specjalnie dobrany do garnituru.
Idziesz teraz na punkt zborny do Karola. Ulice jeszcze puste. Jest chłodno, prawie mroźno, ale słonecznie. Zapowiada się piękna pogoda.
U Karola jest już Betty. Wita cię tak przyjaźnie, radośnie i po imieniu, że aż zaniepokojony spojrzałeś ukradkiem na Karola.
Karol jest w harcerskim mundurze, upstrzonym różnymi sprawnościami, herbami, krzyżami, odznaczeniami. W krótkich spodenkach, z gołymi kolanami, wygląda trochę chłopaczkowato.
- Jaki piękny garnitur! Czy nie szkoda jechać w tym do lasu? – pyta Betty.
Oczy jej połyskują na przemian zlotem i błękitem.
- Schodzimy! – ponagla Karol. Już słychać, jak konie klaszczą po bruku.
Pod dom podjeżdża lśniący powóz. Betty siada w środku, Karol i ty po obu jej stronach, a przed wami – Zygmunt Kłys i Mundek w instruktorskich mundurach.
Kłys, starszy od was o kilka lat harcmistrz i hufcowy, jest prawą ręką dyrektora administracyjnego w wielkich zakładach przemysłowych. Energiczny, szybki, wszędobylski, posiada sztukę nawiązywania przyjaznych kontaktów z ludźmi. Uczynny, społeczny, serdeczny, ze wszystkimi po imieniu. Widać, jak cieszy się, że was trochę rozerwie przed maturą.
Aksamitna bomboniera, w której siedzicie, lekko kołysze się na resorach. Masz wrażenie, że płyniesz na puszystym obłoku.
- Taka jesteś gorąca, że aż mnie parzy – mówisz do Betty.
- Jak ci tam źle, to możemy zamienić się na miejsca – śmieje się Mundek.
Powóz skręca z Tuszyńskiej w ulicę Leśną (obecnie 20 Stycznia). Tu już ni to wieś, ni przedmieście miasteczka. Domki rozgęszczają się, coraz więcej przy nich ogródków i ogrodów, drewnianych przybudówek gospodarskich. Droga coraz gorsza, wyboista, zapiaszczona, obrębiona trawą. Psy naszczekują, koguty pieją, w obórkach porykują krowy. Przed wami zielenieje las. Pod wysokim niebem, w czystym jak kryształ powietrzu, jaskółki w locie ostrzą skrzydła. Dopadł was aż tutaj dzwon kościelny.
- Nie martwcie się – pociesza was Kłys. – Zatroszczyłem się i o to, żeby uzyskać u Frybry (Ksiądz Gogolewski) zwolnienie dla was ze szkolnej mszy.
- A co ty powiesz swojemu prefektowi? – zwracasz się do Betty.
- Patrzcie, jaką ma naburmuszoną minę!
- Zauważyliście, że jeszcze się do nas nie odezwała dziś ani słowem?
- Nawet się nie uśmiecha!
- Jak będzie dalej tak demonstrować swoje niezadowolenie, to ją sprzedamy Cyganom.
- A skąd wziąć Cyganów?
- Mają obozowisko pod lasem. Na pewno chętnie nabędą taką piękną dziewczynę jak Betty.
- Nie dokuczajcie mi, bo wyjdę! – prosi Betty.
- Za kogo?
- A dlaczegóż to mam wychodzić za kogoś. Niech każdy wychodzi sam za siebie.
- Byłoby to jednoznaczne z wymarciem rodu ludzkiego – stwierdza Karol.
- Wysiadamy! – komenderuje Kłys. – Jesteśmy na miejscu.
Przez firankę przerzedzonych drzew prześwituje jasna polanka. Rosa jeszcze nie wyschła. Mrugają do was tęczowe kropelki na pajęczych hamakach. Jest chłodno. Można to odczytać z sinawej barwy na termometrach gołych kolan dzielnych harcerzy.
Po zdartej darni i czarnych plamach po wygasłych ogniskach widać, że jest to miejsce używane pod obozowiska. Wysoka sterta suchych gałęzi świadczy, że był tu już ktoś, kto zadbał o paliwo.
- Zaraz się ogrzejemy – mówi Kłys i podaje ci pudełko z jedną zapałką. – Nasze losy w twoich rękach. Rytuał nie pozwala na użycie więcej, jak jednej zapałki.
Z koszyka z wiktuałami wyciągasz przetłuszczone papiery. Kłys udaje, że nie widzi, jak Karol podaje ci przemyconą wiązkę smolnych szczapek.
Zazłocił się ogień, zabłękitniał dym – stos buchnął płomieniem. Fale tej eksplozji pulsują na twarzy Betty. Jest naprawdę piękna!
Tu nie chodzi o to, że Kłys mocą swego urzędu zasadził ci w butonierce krzyż z lilijką, że rozradowany Karol i Mundek całują cię z dubeltówki i ściskają łapę, nawet nie o to, że Betty podając ci rękę z gratulacjami, darowała ci najpiękniejszy uśmiech.
Coś poza tym i ponad to dominuje teraz w tobie. Zapach lasu, dym z ogniska, leciutki poszum drzew, śpiew dawno nie słyszanych ptaków leśnych, stukot dzięcioła, długie, złote nitki słoneczne, przetykające osnowę ze srebrnych brzózek…
Karol rozłożył na środku polany, tuz obok ogniska, brezentową płachtę.
Kiedy tak siedzicie zadumani, zapatrzeni w ognisko, góra, nad światłem polany, przewarczał niziutko samolot. Zatoczył nad lasem szeroki łuk i znowu zawarczał nad wami.
- Jakiś idiota! Przecież może rozwalić się o drzewa! – mówi Mundek.
- Nie taki znów idiota! – odzywa się Karol. – Zobaczysz, że on tu jeszcze raz nadleci.
- Niby dlaczego?
- Bo wypatrzył Betty – uśmiecha się tajemniczo Karol.
Istotnie, warkot znów przybliża się. Wydaje się, że koła podwozia zawadzą o czubki sosen.
Nagle zakwitł nad waszymi głowami miniaturowy spadochronik używany do zrzucania meldunków. Opada wolno, prosto na ognisko. Zrywacie się z miejsc, żeby go pochwycić. Najszybszy jest Ryba. Trzyma go już w ręku jak wielkiego motyla. W malutkim zasobniku – tabliczka mlecznej czekolady i koperta z napisem „Betty”.
- A co, nie mówiłem? – chwali się Karol. – Widzisz Betty? Żeniek przez ciebie stracił głowę, a teraz skręci kark. Jak on cię wypatrzył w środku lasu? Można wiedzieć, co w tym liście?
Wyciągnęła kartkę i czyta: „Kochana Betty! Dla ciebie czekolada, dla reszty figa z makiem. Ucałuj ode mnie nowo przyjętego do drużyny im. Kościuszki. Jeszcze raz zawrócę sprawdzić, czy wykonałaś moje polecenie. Jeśli pójdzie na mnie raport do Lublinka – to przez Ciebie. Żeniek, zwany Zupą”.
- Ktoś z obecnych tu musiał być z nim w zmowie – stwierdza Kłys i popatruje na Karola. – No, Betty, Żeniek zaraz zawróci!
- Ale odwróćcie się i nie wolno patrzeć!
Już chciała musnąć cię wargami, gdy spłoszył ją powtórny warkot i gwizd motoru. Głowy wasze odskoczyły jak piłki bilardowe.
- Już ja się porachuję z tym drobnoustrojem! – odgraża się Karol. – Obiecał, że dla mnie prześle ucałowania. Co ty na to, Betty?
- Za tydzień ciotka Emma obchodzi Geburstag. Będziesz miał okazję. Zresztą tyle ich masz, że chyba ci się już znudziło.
- Jestem niepocieszony po tym niedoszłym pocałunku. Idę się utopić w stawie. Tylko zostawcie mi jaką kanapkę! – mówisz na odchodne.
- Ja też się przejdę – mówi Ryba.
Po stawie krążą dwie łódki z harcerkami. Na brzegu siedzi Tadek Świątek, syn sekretarza z gimnazjalnej kancelarii. Ładuje do aparatu rolkę klisz. Obok – kilka starszych harcerek.
- Ty, urwę się na chwilę – mówi Ryba. – widzę znajome bliźniaczki Filę i Zofię. Te, co siedzą przy pniaku.
Podpływające fale klaszczą o dno łódki podciągniętej do połowy na brzeg. Przy niej porzucone wiosło.
- Wolna ta łódka? – pytasz Świątka.
- Wolna! – odkrzykuje.
Znasz Tadka z częstych odwiedzin. Jego ojciec udzielał tobie i jeszcze kilku matołom korepetycji z matematyki i fizyki.
Wycierasz chustką ławeczkę w łódce, żeby nie pobrudzić ubrania i odpychasz się wiosłem od brzegu. Na środku stawu podpływa łódka z trzema harcerkami.
- czy można się przesiąść – mówi jedna z nich – bo nasza przecieka i coraz więcej wody …
Przyhamowałeś wiosłem. Stajesz w łódce i podajesz ręce szykującej się do przesiadki. Nagle łódki oddaliły się od siebie i oboje giniecie pod wodą. Tonąca w panicznym strachu chwyta cię wpół i unieruchamia ci ramiona. Opadacie na dno. Garnitur nasycony wodą ciąży jak ołów. Dziewczyna już gotowa, nałykała się wody, napęczniała . Musiał chwycić ją jakiś skurcz, bo ramiona jej zesztywniały jak żelazna obręcz. Nie sposób się z nich wyzwolić. Zachłysnąłeś się wodą…
Tak, przekonałeś się teraz o tym, że tonący widzi w ułamku sekundy całe swoje życie jak na taśmie filmowej. Świadomość i pamięć są przerażająco jasne, klarowne, wyraziste, aż nieprawdopodobne w swej intensywnej aktywności. Widzisz jednocześnie rodziców w Nowogródku, siostrę w Warszawie, brata przeglądającego album, widzisz siebie w akcji na planszy szermierczej i jednocześnie siebie pakującego piłkę do siatki Edwina Kawnika, który z wysokości tyczki macha ci przyjaźnie ręką, widzisz siebie z Halą Jezierską w brzezince na konnej przejażdżce, śliczną Tatarkę z zaułka obok meczetu, Marylkę nad hołubowskim jeziorem, widzisz swych przyjaciół, kolegów szkolnych jednocześnie w różnych miejscach i różnym czasie, w ruchu …
Poczułeś pod nogami grunt. Ostatkiem sił odbijasz się od dna i wychylonymi nad wodą ustami chwytasz haust powietrza. Znów obciążony osuwasz się na dno – i znów odbijasz się ukosem w kierunku brzegu – znów haust powietrza… W swej wszechświadomości uprzytamniasz sobie, że to równo rok temu, też w maju utonął w Grotnikach Tadek Defiński. Ogarnia cię jakiś żal, niewysłowiony smutek, bierność, rezygnacja… Zabulgotała ci woda w żołądku, osłabłeś…
Nagle czujesz, że ktoś cię ciągnie brutalnie za włosy, wlecze po mulastym dnie, ciebie i wczepioną w ciebie harcerkę. Tak, to Mundek Ryba, w ociekającej wodą koszuli, zasapany, ostatkiem sił wyciąga cię na brzeg. Wymiotujesz ciepłą, obrzydliwą, mulastą wodą, pachnącą żabią ikrą i ajerem. Obok fachowymi zabiegami przywracają do życia nieprzytomna harcerkę. Niosą ją teraz w kocu, w kierunku młyna. Świątek wykręca wodę ze zmoczonych nogawek. Leżysz i patrzysz w daleki błękit nad tobą. Dwie jaskółki przeleciały ze świergotem. Czujesz, jak z butów wycieka ciepła woda. Jest ci błogo, jakoś „wszystko jedno”. Oto rodzisz się na świat po raz drugi. Już oddychasz równo, spokojnie. Mundek pochyla się nad tobą:
- No jak? – pyta z niepokojem.
W odpowiedzi wstajesz uśmiechnięty, ociekający wodą i nakładasz na głowę gąbczastą, upiaszczoną czapkę. Jesteś zziębnięty, słaby, nogi drżą ci w kolanach, ale nadrabiając miną mówisz:
- Kolego Świątek, nie można stracić wyjątkowej okazji. Wejdę do stawu i zrobicie mi kilka zdjęć w tym garniturze, co?
Wolno odchodzisz od brzegu, coraz dalej i głębiej. Gonią cię czujne oczy Mundka. Kiedy woda sięga ci już do polowy piersi, odwracasz się i sterczysz tak połową ciała nad powierzchnią wody, uśmiechnięty, w pełnym słońcu, z czapką na głowie, w pięknym krawacie pana Czecha, w ciemnym, wizytowym garniturze.
Świątek nastawia aparat i trzaska zdjęcie po zdjęciu, a potem biegnie do młyna śladem harcerek. Od strony lasu nadchodzi rozśpiewana trójka: Betty, Zygmunt Kłys i Karol. Są jeszcze nieświadomi tego, co przed chwilą się stało. Wkrótce cię zobaczą. Stoisz w środku stawu. Dygoczesz z zimna i ze śmiechu. Na brzegu siedzi Ryba. Czujnie cię kontroluje i czeka na efekt, jaki wywoła twój widok.
Tak. Już cię dostrzegli! Na ich twarzach zdumienie i przerażenie.
- Czyś ty oszalał? – krzyczy nadbiegający Kłys.
- Robiłem sobie fotografię garnituru w rybnej zupie – odkrzykujesz, szczękając zębami.
- Zwariowałeś? Wyłaź natychmiast! Przecież lilijka zardzewieje – drze się Karol.
- Niech Betty przyjdzie i wyprowadzi mnie na brzeg. Zdaje się, że coś mi się od niej należy – śmiejesz się i machasz czapką.
Ale nagle uzmysławiasz sobie, że w jej oczach, kiedy dowie się o przebiegu całej historii, wyjdziesz na niedołęgę, że ośmieszysz się jako „tonący ratownik”.
Nie doceniasz jednak męskiej solidarności zakorzenionej w harcerskim sercu Mundka….
- Nie śmiejcie się z niego – mówi. – Przed chwilą wyratował tonącą dziewczynę.
- A gdzie topielica? – pyta podejrzliwie Kłys.
- W młynie.
- Nie trzeba tam pomocy? – pyta Karol.
- Nie. Jest pod fachową opieką ratowniczek i Świątka.
- To chodźcie schnąć do dworu! – rozkazuje Kłys.
Siedzisz w obszernej kuchni sereczyńskiego dworu i parujesz otulony w cudzy szlafrok. Obok, owinięty w koc – Mundek. Wysoko nad wielką, rozpaloną blachą kuchenną wisi i schnie twój piękny garnitur. Mundkowi ocalała chociaż bluza, bo zdążył ją ściągnąć, nim skoczył do wody.
- Musicie połknąć aspirynę! – prosi Betty. – Taki piękny garnitur! A czułam, że coś się z nim stanie niedobrego. Tylko nie wolno go prasować. Trzeba od razu oddać do pralni chemicznej.
Karol i Zygmunt siedzą na ławie z żałobnymi minami.
- Jak to było z tym topieniem?
- Niech Mundek opowie. Ma więcej fantazji. Był bardziej ode mnie przytomny. Wiadomo – czuł się jak Ryba w wodzie.
Do kuchni wchodzi Świątek.
- Jak topielica w młynie? – pytasz.
- Wszystko już w porządku. Żyje i teraz schnie.
- Pomagałeś z niej pewnie ściągać mokre ubranie – śmieje się Ryba.
- Szkoda, że to nie Betty się topiła – żali się Karol.
- Jesteście wstrętni! A tak cieszyłam się …
- Młyn, staw, topielica, złota Ryba, przydrożny Świątek, czarna kareta, konie biegnące i do tego Kłysem, lasy pełne zwierzeń, żelazny smok lecący nad drzewami – można by z tych elementów sklecić niezłą balladę – mówisz. – Tylko mi nie pasuje do tego słoneczny poranek. Lepsza byłaby noc księżycowa i mrugająca gwiazda Wenus. Co o tym sądzisz, Betty?
- Ty, Tadek – odzywa się Ryba. – Jeśli w mieście dowiedzą się o dzisiejszej historii, to będzie wiadome, że tylko od ciebie. Słyszysz? Fotografie możesz pokazywać, ale tylko jako fantazję, wybryk starszego kolegi. Nikt się nie topił. Rozumiesz? Bo inaczej naślemy na ciebie Lesera. Na harcerki nie będziesz mógł zwalić, bo one nie od nas, tylko z Łasku, przyjezdne. Na wypadek policz sobie, ile masz dzisiaj zębów, żebyś potem wiedział, ile ci ubyło.
- Nie podstraszaj, nie podstraszaj, bo sam dobrze wiem, co i jak.
- Schnijcie prędzej – przynagla Kłys – bo konie zeżrą cały las.
- Gdzie ta się panowie spieszą! Pani kazała powiedzieć, że prosi na obiad. Przecie i tak trza zaczekać, bo odzienie jeszcze nie wyschło.
- Ano, dziękujemy! – mówi Kłys. – Mam nadzieję, że gosposia wyszykuje coś i dla naszego woźnicy.
- Juści. Niech ino zajdzie do kuchni. Kuniom tyż się sypnie trochę owsa.
Las miejski był miejscem majówek, biwaków, festynów. Spotykali się tu rozmaitej barwy konspiratorzy. Buszowali zbieracze runa leśnego i kłusownicy. Niegdyś chrust i szyszki pozwalały ogrzać nieco ubogie domostwa. Od czasu do czasu słychać było o samobójcach, poszukujących odpowiedniej gałęzi.
Las miejski służył także edukacji, o czym przekonuje publikacja „Ścieżka przyrodnicza leśna w Lesie Miejskim w Pabianicach” wydana przez terenowy Ośrodek Edukacji Ekologicznej przy Miejskim Ośrodku Kultury w Pabianicach (bez daty wydania). Autorzy informowali, iż Lasek Miejski zwany dawniej lasem komunalnym miasto Pabianice otrzymało z dotacji (?) królewskiej w XVII w. Od 1 stycznia 1994 r. przeszedł pod Zarząd Lasów Państwowych. Stworzono Leśnictwo Pabianic, które zostało przydzielone do Nadleśnictwa Kolumna, Lasek Miejski obejmuje obszar 250 ha. Jest lasem mieszanym, który wzrósł na bogatych siedliskach. Około 80 proc. drzewostanu stanowią drzewa liściaste, a tylko 20 proc. bory. Wiek najstarszego drzewostanu szacuje się na ok. 180 lat, choć zdarzają się okazy sosen i dębów, które mają ponad 200 lat. W lesie można spotkać również około dwustuletnią wierzbę białą. Przyrosty roczne wynoszą około 1100 m3 drewna, a wycinane jest około 700 m3.
Gospodarka leśna nastawiona jest na rekreację i turystykę, a tylko w małej części na cele produkcyjne. Trudno znaleźć w okolicach Pabianic bardziej interesujący las, na terenie którego można by tworzyć ścieżki przyrodnicze. (…)
Przystanek nr 1 : Skraj lasu i Aleja Dębowa Trzeciego Tysiąclecia
Aby dojść do przystanku nr 1 należy od „Parkingu leśnego” przy ulicy 20 Stycznia położonego na skraju lasu, kierować się na południowy wschód aleją dębową i brzegiem laki przez około 250 m. Można tu obserwować roślinność skraju lasu, łąkę, można określać kierunki świata, sporządzać mapy. Warto zapoznać się z historią i ideą utworzenia Alei Dębowej Trzeciego Tysiąclecia.
Przystanek nr 2: Warstwowa budowa lasu
W tym miejscu doskonale widać warstwowa budowę lasu. Znajduje się tutaj klasyczny układ gatunków roślin charakterystyczny dla większości okolicznych lasów. Można tu wyodrębniać i utrwalać piętrową budowę lasu i rozpoznawać gatunki charakterystyczne dla poszczególnych warstw leśnych: warstwa drzew, podszytu, runa.
Przystanek nr 3: Stara wierzba
Znajduje się tutaj szczególna osobliwość przyrodnicza – wierzba biała w wieku około 150 lat o bardzo ciekawym układzie pnia i okazałych konarach. Położona w otoczeniu równie starych dębów, jakby ja podpierających. Ze względu na żyzne wilgotne siedlisko występuje tu dużo gatunków roślin runa leśnego. Przystanek ten jest szczególnym miejscem ukazującym tajemniczość przyrody leśnej oraz potęgę i siłę drzew.
Przystanek nr 4: Zwalone pnie
Fragment mocno zaciemnionego wilgotnego lasu, gdzie znajdują się stare butwiejące pnie bogato porośnięte mchami, porostami, grzybami. Możemy zaobserwować nowe formy życia tworzące się na pozornie martwym, długo przelegującym w lesie drewnie. Wewnątrz zbutwiałych pniaków żyje bogaty świat owadów, pożytecznych dla lasu. Jest to doskonałe miejsce do uświadomienia obiegu materii w przyrodzie ora rozwinięcia powiedzeń: „Nic w przyrodzie nie ginie”, „Przyroda nie produkuje odpadów”.
Przystanek nr 5: Łąka
Piękny krajobraz naturalny dzikiej łąki. Znajduje się tu bardzo duża ilość gatunków roślin łąkowych. Możemy tu rozpoznawać po wyglądzie i zapachu rośliny łąkowe. Ze względu na niezwykły urok tego miejsca, kolorystykę, naświetlenie, bliskość rzeki Dobrzynki, można tutaj zorganizować plener malarski.
Przystanek nr 6: Miejsce biwakowania
Urokliwa polana leśna przystosowana do biwakowania. Znajduje się tu wiata drewniana o wymiarach 5x10 m ze stołami i ławami. Przed wiatą miejsce na ognisko. W miejscu tym można realizować tematy: las w kulturze, sztuce, literaturze, malarstwie, historii. Człowiek w lesie – jego zachowania. Można też odpocząć, zintegrować się, zjeść posiłek.
Przystanek nr 7: Skrzyżowanie duktów leśnych
W pobliżu bardzo stary drzewostan sosnowy (około 180 letni). Idąc duktem na południowy wschód – 150 m, można spotkać około 200-letnie olchy (skupisko około 50 sztuk). Idąc dalej w kierunku Przystanku nr 8, po lewej stronie, przed wyjściem z lasu na łąkę, tuż za gniazdem z posadzonym dębem – spotykamy niezwykłą osobliwość – sosnę wrośniętą w buka. Na przystanku tym można obserwować działalność gospodarczą w lesie – pozyskiwanie drewna, odnawianie i przebudowę drzewostanu poprzez zakładanie gniazd upraw z gatunkami jakie powinny rosnąć w przyszłości.
Przystanek nr 8: Dobrzynka
Miejsce na skraju lasu nad rzeką Dobrzynką, która przedzielona jest groblą na dwie części: - naturalną – o nie regulowanym korycie i brzegach, tworzącą meandry i rozlewiska oraz – uregulowaną – ujętą w równe koryto. Można tutaj badać czystość wody, rozpoznawać faunę i florę, wodną roślinność brzegów rzeki, dostrzec zmiany w wyglądzie i życiu rzeki naturalnej i uregulowanej, podziwiać krajobraz, obserwować naturalną sukcesję (naturalne odnowienie olchy), torfowisko, trzcinowisko. W oddali, na polach uprawnych widać ambonę myśliwską.
Przystanek nr 9: Odkrywka glebowa
Znajduje się tutaj dół, wykopany specjalnie do badania gleby, jej warstw, kwasowości, struktury. Można oglądać część podziemną roślin – korzenie oraz faunę żyjącą w glebie. Na przystanku tym można obserwować również mchy i porosty ora z runo leśne charakterystyczne dla suchych siedlisk.
Przystanek nr 10: Dukt leśny
Szeroki dukt leśny, na którym magazynowane jest drewno do wywozu z lasu. Można obliczyć wiek ściętych drzew po ilości słoi na przekroju poprzecznym drewna, można zmierzyć długość i średnicę drewna, a przez to wyliczyć objętość drewna, można również dowiedzieć się co dalej robi się z drewnem, gdzie jest wywożone, przetwarzane i jakie mamy z niego korzyści.
Przystanek nr 11: Uprawa leśna buka
Znajduje się tu ogrodzona siatką uprawa buka. Siatka chroni młode drzewka przed zgryzaniem przez zwierzynę płową (sarnę, jelenia, daniela). W najbliższym otoczeniu widać przebudowę starego drzewostanu sosnowego (około 185 lat). Potężne stare sosny, w środku zmurszałe z dużą ilością dziupli, stanowią siedlisko dla ptaków jak również pszczół (tzw. sosny bartne).
Przystanek nr 12: Zwierzęta w lesie
W miejscu tym, na drzewach wzdłuż duktu leśnego, umieszczone są przez leśników budki lęgowe dla ptaków. W najbliższym otoczeniu widać pozostawione stare drzewa, martwe lub chore z licznymi dziuplami wykutymi przez dzięcioły, w których lęgną się różne ptaki. Blisko duktu umieszczony jest paśnik dla zwierzyny płowej i zajęcy. Obok paśnika „lizawka” z pniaka osikowego, w którą wkłada się sól z minerałami. Sól chętnie zlizywana jest zimą przez zwierzynę płową. Zimą, kiedy leży warstwa śniegu, w pobliżu paśnika można spotkać tropy wszystkich gatunków zwierząt żyjących w tym lesie.
Przystanek nr 13: Drzewostan sosnowy
Typowy lity drzewostan sosnowy, w którym wyraźnie widać wszystkie warstwy lasu: warstwę drzew, warstwę podszytu, warstwę runa leśnego (tj. warstwę zielną + warstwę mchów i porostów).
Przystanek nr 14: Leśniczówka, parking leśny
Ostatni punkt ścieżki przyrodniczo-leśnej. Siedziba leśniczego. W kancelarii można obejrzeć narzędzia przydatne do pracy w lesie oraz rejestr drzewostanu, mapy leśne, operaty. Warto wysłuchać informacji nt. pracy leśniczego, gospodarowania zasobami leśnymi, ochrony przyrody leśnej. Można również obserwować hodowane na terenie leśnictwa daniele i dowiedzieć się od Pana leśniczego o biologii jeleniowatych.
Przystanek nr 15: Miejsce biwakowania dla przedszkolaków i uczniów młodszych klas szkolnych.
Łatwy dojazd autokarem ulicą 20 Stycznia. Teren ogrodzony. Znajdują się tutaj stoły, ławy, dużo miejsca do zabaw i zajęć. Stąd młodsze dzieci wyruszają na wycieczki opisane w scenariuszach szczegółowych, w celu poznania ścieżki przyrodniczo-leśnej.
Europejski Park Rzeźby A&A
W publikacji „European Sculpture Park A&A/Europejski Park Rzeźby A&A” Adam Kowalczewski pisał o pabianickiej i europejskiej prezentacji rzeźb plenerowych.
„Vita brevis, ars longa” – życie krótkie, sztuka długa. Wieczna! To ona dodaje naszemu życiu arystokratyczności, charyzmy. Non omnis moriar – nie wszystek umrę dokonuje się poprzez sztukę i wiarę. Jedno wypływa z drugiego. Nawiązując do Van Gogha – sztuka jest wyznaniem wiary. Błogosławiony, kto ją szerzy, bowiem ona czyni nas nieśmiertelnymi.
Sanktuariami sztuki są galerie, muzea, jest nim również park rzeźby. Pomysł zrodzony w czasie rozmowy z Anną i Arkadiuszem Majsterek przerodził się w czyn. W pobliżu pola golfowego A&A w podłódzkich Pabianicach powstaje Europejski Park Rzeźby. Co roku na plenery, których owocem będą dzieła w metalu, betonie, kamieniu, stali, aluminium, ceramice, drewnie…, zjeżdżać się będą artyści z różnych krajów i kontynentów. Pierwszy plener – otwierający Park w 2011 roku – gościł rzeźbiarzy z Mołdawii, Szwecji, Meksyku, Rosji i Polski.
Park rzeźby to przedsięwzięcie wyjątkowe. Nie ma ich wiele w Europie. Najsłynniejszym jest Europos Parkas założony w 1991 r. pod Wilnem, pomiędzy Werkami a Niemenczynem. Założył go litewski rzeźbiarz Gintaras Karosas, a celem parku miało być „uzmysłowienie – poprzez język sztuki – szczególnego znaczenia geograficznego centrum kontynentu europejskiego”. Obecnie jest to przestrzeń wystawiennicza na wolnym powietrzu – na 55 ha ustawiono dzieła ponad 90 rzeźbiarzy, m.in. Magdaleny Abakanowicz, Sol LeWitta czy Denisa Oppenheima (intrygujące „Krzesło/basen”). Warte odnotowania są dwie rzeźby założyciela parku Gintarasa Karosasa – Monument Centrum Europy w formie przypominającej piramidę oraz LNK Info drzewo, odnotowaną w księdze rekordów Guinnessa jako największe dzieło sztuki zbudowane ze starych telewizorów.
Innym popularnym w Europie jest Park Vigelanda (Vigelandsparken), znany także jako Frognerparken w Norwegii. Jest jednym z najbardziej popularnych miejsc spacerów mieszkańców Oslo. Znajduje się tam m.in. Monolit – ponad czterdziestometrowa kolumna wyrzeźbiona z jednej bryły kamienia. Mieści się na niej 121 postaci ludzkich. Monolit interpretowano na wiele sposobów, miedzy innymi jako zmartwychwstanie człowieka, walkę o przetrwanie, ludzką tęsknotę za duchowością, codzienną transcendencję i cykliczną powtarzalność. Gustav Vigeland tworzył makiety swoich rzeźb w naturalnych rozmiarach całkowicie samodzielnie bez jakiejkolwiek pomocy ze strony uczniów czy innych artystów. Rzeźbienie w kamieniu bądź wykonywanie odlewu w brązie pozostawiał gronu uzdolnionych rzemieślników. Vigeland zaprojektował także założenia architektoniczne i układ całego terenu z rozległymi trawnikami i długimi prostymi alejami obsadzonymi klonami. Urządzenie parku trwało kilka lat. Odwiedzający Park Vigelanda mogą cieszyć się widokiem oryginalnych pełnowymiarowych gipsowych odlewów późniejszych rzeźb w brązie i granicie, eksponowanych w Muzeum Vigelanda, usytuowanym o pięć minut drogi od Parku.
Europejski Park Rzeźby A&A w Pabianicach stanie się miejscem szczególnym. Doda uroku najszlachetniejszemu ze sportów – golfowi, powstaje bowiem – jak wspomniałem – w sąsiedztwie pola golfowego. Doda też uroku Pabianicom i rozsławi imię miasta.
Wikipedia.org - Europejski Park Rzeźby
Wikipedia.org - Maciej Kononowicz
Facebook.com - Osada Rybacka Sereczyn
***
Monika Powalisz (absolwentka II LO w Pabianicach) autorka powieści „Ósme ciało”, której akcja toczy się w Lesie Rydzyńskim pisała także o Lesie Miejskim w artykule „Leśne skarby” – Nowe Życie Pabianic nr 33/1991 r.
Kiedy nadchodzą cieplejsze dni spragnieni przyrody pabianiczanie uciekają jak najdalej od naszego zanieczyszczonego miasta. Najbliższym miejscem, w które mogą się udać mieszkańcy południowej części jest nieduży obszar lasku miejskiego.
W soboty i niedziele można zaobserwować istne pielgrzymki zmierzające na łono natury – zmotoryzowani i piesi, całe rodziny, zakochani, babcie z wnuczętami czy właściciele mniejszych lub większych psów. Las traktowany jest prawie jak przysłowiowy drugi dom. Ludzie czują się na ogół bardzo swobodnie i radują każdą chwilą spędzoną wespół z przyroda.
W poniedziałki las pustoszeje i wtedy baczny obserwator odkryć może w tym małym i niepozornym miejscu mnóstwo „Skarbów”. Na przestrzeni ostatnich dwóch lat odkryto bardzo interesujące rzeczy. Ostatnim nietypowym znaleziskiem był czarno-biały telewizor. Ów jakże leśny dar spoczywał spokojnie przy drodze na wysokości tzw. trzeciego szlabanu. W krótkim czasie, między zgłoszeniem tego skarbu na policję a jej przyjazdem zniknęły kable od telewizora. Był to widomy znak, iż poszukiwacze skarbów nie śpią.
Są jednak skarby, których nikt nie chce np. stare tapczany. Właściwie nie ma się co dziwić – po co komu w domu stare tapczany ze zdartymi obiciami i jęczącymi sprężynami? A w lesie zawsze mogą się przydać, choćby po to, by spoczął na nich zdrożony wędrowiec.
Inaczej przedstawia się sprawa z samochodami, których biedni właściciele poszukiwali, ale nie mogli znaleźć. Tymczasem maluszki zaszyte w leśnym gąszczu czekały na rdzę i kierowców. Pierwszy odnaleziony maluch nie ucieszył bynajmniej właściciela – brak wszystkich kół, wymontowany silnik oraz fotele, powgniatany dach, brak akumulatora czy wybite reflektory odstraszały. Natomiast drugi maluch został obrabowany tylko z kół, więc właściciel miał i tak wiele powodów do radości. Trzeci odnaleziony maluch pozbawiony był dwóch przednich kół, akumulatora i gaźnika.
Wypływa z tego wniosek, że nasz las jest bogatym siedliskiem różnego rodzaju klozetów, wózków dziecięcych, butów, słoików, butelek czy bardzo pospolitych i typowych śmieci. Kulturalni spacerowicze z pewnością woleliby napotkać w naszym lesie inne, prawdziwe skarby-zwierzęta, grzyby, jagody, zioła. Tymczasem spotykają się z drugą stroną cywilizacji miejskiej.
Tv.pl.canalplus.com - Monika Powalisz
Vogue.pl - Monika Powalisz: Perwersja i intelekt
***
AfloPark
Aflopark został udostępniony mieszkańcom Pabianic w lipcu 2020 roku. Życie Pabianic nr 27/2020 informowało:
Prawie 3 hektary drzew, krzewów i kwiatów przy wjeździe do Pabianic. Grażyna i Andrzej Furmanowie otworzyli dla gości pierwszą część swojego niezwykłego ogrodu. Piękny, kolorowy ogród widać od ul. Partyzanckiej. To pierwsza część dużego kwiatowego projektu rodziny Furmanów. Stworzyli go na swoim prywatnym terenie, ale z myślą o wszystkich mieszkańców. Prace nad przygotowaniem tego niezwykłego ogrodu trwały od sierpnia ubiegłego roku. Pieczę nad wszystkimi roślinami sprawuje architekt krajobrazu – Łukasz Tarapacz, który od kilkunastu lat jest ogrodnikiem firmy Aflofarm.
W parku rośnie ogromna liczba gatunków roślin, w tym kwiatów z grup liliowców, powojników oraz róż, których jest tu 158 odmian, a dokładniej 3.330 sztuk. Róże rosną na 12 rabatach. Do tego można zafundować sobie spacer po parku na boso, po idealnym trawniku. Teren zdobią specjalnie zaprojektowane chochoły, które dodatkowo urozmaicają krajobraz. Stoją też ławeczki.
AfloPark – bo taką nadano mu nazwę otwarto w piątek, oficjalnie. Zaproszenia do pierwszych gości rozesłano w imieniu Grażyny i Andrzeja Furmanów. Napisano w nich, że AfloPark to „miejsce stworzone z myślą o wszystkich osobach ceniących sobie piękno natury”.
Park (nie)prywatny
Gospodarze w kwiecistych koszulach z serdecznością powitali pierwszych gości – lampką szampana, wina i przekąskami. Gospodarz uraczył gości również anegdotką z dzieciństwa.
- Mieszkałem w tym domu na rogu Widzewskiej, mogę powiedzieć, że się tam urodziłem. Pamiętam, co się kiedyś tu działo. Ten cały trójkąt był własnością pani Heleny Wdowiak, to było fantastyczne gospodarstwo ogrodniczo-rolne z wspaniałym sadem. Corocznie rosły piękne buraki cukrowe, przez plot oglądałem też wspaniałe jabłka. Później cos miało tu powstać, ale nic nie powstało, więc my dziś zmieniliśmy to w park.
Andrzej Furman opowiadał też o swoich planach na włączenie w tworzenie tego miejsca również samych mieszkańców Pabianic i Ksawerowa.
- Choć park będzie dostępny dla zwiedzających w weekendy, mamy propozycję wizyt w ciągu tygodnia. To projekt „AfloPark” dla aktywnych. Polega na tym, że można przyjść do ogrodu i w towarzystwie naszych specjalistów zajmować się roślinami. Jestem przykładem tej części społeczeństwa, która korzysta z emerytury. Myślę, że siedzenie przed telewizorem jest gorszym pomysłem niż przyjście do ogrodu i zrobienie czegoś fantastycznego – zachęcał.
Drugi jego pomysł dotyczył wspólnego zmieniania otoczenia. Tu swoje słowa skierował do starosty, wójta Ksawerowa, prezydenta Pabianic.
- To projekt, który się nazywa „AfloPark – sadzimy drzewa”. Niekoniecznie musimy sadzić tylko w parku, ale i na terenie Pabianic i Ksawerowa. Jeśli pomysł się podoba, proszę zgłaszać się z propozycjami – dodał.
Prezydent Grzegorz Mackiewicz jako pierwszy przyłączył się do tego pomysłu. Na otwarcie przyszedł z drzewkiem – katalpą.
- Państwo Furmanowie jak coś sobie wymarzą, to marzenie spełnią, a na dodatek służy to całej społeczności. Nie tylko oni z niego będą korzystali i napawali się pięknymi widokami, ale oddają to w ręce tych, którzy ich prace, tę zieleń i przyrodę chcą doceniać, podziwiać i troskliwie się nią opiekować – mówił prezydent.
Park dla odwiedzających będzie otwarty wyłącznie w weekendy. W sobotę i niedzielę AfloPark będzie czynny w godzinach 10-17. Normalna oplata za wstęp dla pabianiczan będzie wynosiła 5 zł. Wszyscy inni zapłacą za wejście 10 zł.
Wizytówka miasta
Andrzej Furman chce, by park był w pełni gotowy w 2024 roku na tzw. zielone Expo, którego organizatorem ma być Łódź. Wystawa odbędzie się pod hasłem „Nature of the City – Natura miasta”. A zdaniem gospodarza, park przy Partyzanckiej doskonale wpisuje się w to hasło, a dodatkowo może stać się piękną wizytówką miasta. Furman zdradził, że jego marzeniem jest to, by wszyscy goście Expo z tego powodu przyjechali do Pabianic. (mk)
***
W numerach 33. i 34. Życia Pabianic z 1987 roku ukazały się wspomnienia Marii Rudnickiej, córki ogrodnika miejskiego Zygmunta Rudnickiego.
"Młodości, gdy cię wspominam, oczy mam pełne łez”. Parafraza wiersza Tuwima idealnie pasuje do mego stanu wewnętrznego, ile razy myślę o przeszłości, o dzieciństwie i mym domu rodzinnym. Nie ma go już teraz ani w sensie materialnym – znajdował się w parku Słowackiego – ani w moralnym, a więc w jego specyfice wewnętrznej – pełnej ciepła, ukochania ziemi ojczystej i jej przyrody, miłości do dzieci własnych i cudzych, szacunku dla pracy, życzliwości dla ludzi i gościnności.
Nie ma też drugiego domu, a właściwie chronologicznie biorąc –pierwszego tego w którym się urodziłam – w parku Wolności. Ojciec był ogrodnikiem miejskim, a później kierownikiem Plantacji Miejskich w Pabianicach i stąd te domy w parkach.
Zachowało się zaświadczenie wystawione 11 X 1925 przez Edwarda Netzla – technika i kierownika przy zakładaniu parków miejskich, na nazwisko mego ojca, Zygmunta Rudnickiego, stwierdzające, że od 1 maja 1919 r. ojciec mój pracował jako ogrodnik przy zakładaniu Strzelnicy (park Wolności) oraz skwerów przy kościele św. Mateusza.
Posiadam też dekret nominacyjny, uchwalony w 1928 r., a wydany przez Magistrat miasta Pabianic mianujący mego ojca „z dniem 1 stycznia 1929 r. etatowym, stałym pracownikiem miejskim w charakterze ogrodnika”.
Domu w parku Wolności nie pamiętam – byłam jeszcze bardzo mała, kiedy przeprowadziliśmy się do parku Słowackiego. Wiem o nim tylko z opowiadań rodziców i fotografii rodzinnych. Dom był drewniany, usytuowany w pobliżu głównego wejścia do parku po lewej jego stronie, posiadał werandę czy może ganek z drewnianymi kolumnami tonącymi latem w zielonych pnączach. Dla mych rodziców pełen uroku, choć położony daleko od miasta (granice Pabianic były naonczas inne niż dzisiaj, nie wyznaczało ich osiedle „Piaski”). Zwłaszcza cicho i pusto było tu zimą, latem bowiem pabianiczanie chętnie odwiedzali park.
Na wprost głównego wejścia rozkładały się, wkomponowane w długi prostokątny trawnik klomby – kwitnące od wiosny do późnej jesieni. Za nimi, w głębi, znajdowały się korty tenisowe, a z prawej strony za pasem drzew oddzielony wałem ziemnym, stary, wojskowy cmentarz z I wojny światowej. Mogiły porośnięte mchem, z prostymi dębowymi krzyżami kryły zwłoki ponad 370 żołnierzy rosyjskich i niemieckich, poległych na okolicznych terenach. Stara, drewniana kapliczka dopełniała , 9 i 10 września 1939 roku, pochowano tu również polskich, którzy broniąc Pabianic przed Niemcami zginęli w parku Wolności, na ulicach Łaskiej i Moniuszki oraz we wsi Karolew. Wykaz poległych sporządzony w języku polskim i niemieckim znajduje się w kancelarii cmentarza katolickiego.
Po kilkunastu latach zwłoki żołnierzy polskich ekshumowano i pochowano wydzielonej kwaterze przy ul. Kilińskiego.
Z września 1939 utkwił mi w pamięci obraz parku Wolności z połamanymi gałęziami i konarami drzew ściętymi przez pociski. Rozbita kuchnia polowa, porzucone żołnierskie czapki, chlebak – krajobraz po bitwie.
Białe brzozy, rozłożyste dęby, zielone, pachnące sosny – a także stawy, po których można było pływać łódką (posiadam takie zdjęcie z 1927 r.) posmutniały …
Mój drugi dom – w parku Słowackiego był parterowy, kryty dachówką, zbudowany z czerwonej cegły, z jasnymi obramowaniami okien i drzwi wejściowych. Do niego przylegała oranżeria – niewielka, miała zaledwie 3 nieduże pomieszczenia, ale zawsze pełna kwiatów, sadzonek, aplegrów i roślin, które później służyły upiększeniu miasta. Zimą w środkowym pomieszczeniu, stały palmy, agawy i oleandry, zdobiące latem park.
Od ulicy Zamkowej wzdłuż Studium Medycznego wiodła w głąb parku szeroka aleja wysadzana drzewami, którą dochodziło się do oranżerii i domu. Drzew, krzewów i kwiatów było w parku zawsze dużo i pięknych, dęby, klony, kasztany, lipy, świerki, wierzby, topole, jaśminy, bzy, dzikie wiśnie etc. Szczególny zachwyt budził we mnie rosnący w pobliżu domu buk a radość sprawiały mi zwisające gałęzie ze smacznymi owocami morwy, kwiat juki i cale pęki hortensji.
Dom od strony rzeki Dobrzynki najpierw obrośnięty był różami a potem winogronami. W czasie wojny wiele się zmieniło. Do 1939 r. oprócz róż pnących rosło bardzo dużo kwiatów, dochodzących do samego domu. Odrobinę dalej, między alejką a domem znajdował się okrągły klomb, wokół którego rozciągał się stale strzyżony trawnik. Klomb od wczesnej wiosny do późnej jesieni tonął w kwiatach. Zresztą cały park był bardzo starannie utrzymany w ciągu całego roku. Po drugiej stronie Dobrzynki, w tak zwanym nowym parku, znajdował się również klomb, lecz prostokątny. Otaczał go trawnik z dekoracyjnymi krzewami.
Wzdłuż ulicy Gdańskiej rozsiadły się rodzaju kwiaty – kampanule, ostróżki, lilie, dalie, margaretki, astry, petunie, - zróżnicowane gatunkiem, odmianą i wysokością,
Alejki wykreślone w ziemi – węższe lub szersze, proste lub kręte, ale zawsze przytulne i czyste, codziennie zamiatane. Codziennie! O 7 park był już w świątecznej gali. Pani Foutner zajmująca się alejkami lubiła park i dbała, by niemalże od świtu był czysty.
Przy tych uroczych alejkach białe, całe z drewna, ozdobne ławki, których nikt nie niszczył. Służyły wszystkim szukającym odpoczynku. Część stała bezpośrednio przy alejkach, część w niewielkich wgłębieniach okolonych od tyłu i z boku zielonymi lub kwitnącymi krzewami. Wieczorem alejkami wędrował dozorca z psem i nieodłącznym ręcznym dzwonkiem. Jego dźwięk był sygnałem, że wszyscy, którzy tu jeszcze są, powinni opuścić park.
Osobny rozdział to Dobrzynka – ładna, dodająca uroku parkowi, czysta – aż trudno uwierzyć. Najbardziej utkwiły mi w pamięci wieczory sobótkowe, 24 czerwca, w dniu św. Jana. Gromadziło się wtedy nad rzeką bardzo dużo ludzi, puszczano wianki, płynęły też małe łódeczki z kwieciem i płonącymi świecami. Ja sama miała łam taką –nawet dość dużą – z drewna, pomalowaną na zielono, z białym napisem „Marysia”.
Z innych obrazów związanych z Dobrzynką pamiętam topienie marzanny na zakończenie zimy, i topienie wielkiej oceny niedostatecznej na koniec roku szkolnego – uroczystościom tym towarzyszył zawsze liczny korowód młodzieży – zresztą ona była inicjatorem i organizatorem tych imprez.
Tam gdzie znajduje się Łaźnia Miejska, w głębi dziedzińca mieściły się – garaż i stajnia. Była bryczka i lando. Co jakiś czas –pamiętam, że dość często – prezydent miasta zabierał mego ojca i powozem przejeżdżali ulicami miasta, aby obejrzeć zieleńce, parki i drzewa przy ulicach- czy wszystko w porządku, co należy zmienić, co dodać, aby było najładniej.
W pobliżu Zamku, w innym jednak miejscu i kształcie niż obecnie, znajdowała się fontanna, stanowiąc w ciągu całego roku dodatkowy element dekoracyjny parku. Latem tryskała wodą, zimą zaś na środku fontanny ustawiany był świerk i polewany tak długo, aż przybrał fantastyczne lodowe kształty. Wieczorem różnokolorowo oświetlony nabierał nowego wyrazu – wyglądał prześlicznie.
Do parku codziennie przychodziło wiele osób, ale w soboty oraz ciepłe niedzielne przedpołudnia i popołudnia było tu nadzwyczaj rojno i gwarno. Istniał jakiś niepisany zwyczaj , że po niedzielnej mszy pabianiczanie najczęściej chodzili do parku i w tak zwane Alejki, pełne zieleni i kwiatów, które ciągnęły się ulicą Zamkową od cukierni Piątkowskiego (dziś bank naprzeciwko fabryki) do ulicy Pułaskiego. Aż trudno uwierzyć, że kiedyś na tym odcinku stały ławki, rosły piękne drzewa tworząc tunel zieleni, dając chłód w upalne, letnie dni. No i były też rabaty pełne kwiecia.
Park w niedzielne przedpołudnia pełen by mundurków młodzieży gimnazjalnej i starszych klas szkół podstawowych. Granatowe, układane spódniczki, bluzki granatowe z niebieskimi wyłogami i białym kołnierzykiem lub całe białe, szare pończoszki, czarne na paseczek buty, granatowy beret. Na rękawie tarcza szkolna, na berecie emblemat gimnazjum królowej Jadwigi lub innej szkoły.
Kościół św. Mateusza, Zamek i park Słowackiego stanowiły o tym, że miejsce, w którym się znajdowały było jednym z najładniejszych w naszym mieście. Most na Dobrzynce przy ul. Zamkowej, murowany, jasno otynkowany podobnie jak Zamek i obramowanie parku ciągnące się do ul. Lipowej, zwieńczone co parę metrów dużymi kulami doskonale harmonizowało z całością tej architektonicznej kompozycji, no i z zakończeniem pięknej attyki na Zamku. Podobnie zakończone jak attyka było uprzednio wejście do parku. Przed kościołem św. Mateusza znajdował się pomnik Legionisty. Obok zamku rozłożyste drzewa i krzewy, dalej park i przylegające doń kino miejskie.
inicjatorem, projektantem, jednym z organizatorów i dekoratorów tej wystawy, którą odwiedziło bardzo dużo pabianiczan. W poczekalni kina – na podłodze – pięknie ułożone w różnorodnych wazonach kwiaty, doskonale harmonizowały z pomysłowymi obrazami na ścianach. Złote ramy, granatowy aksamit, czarny jedwab i na tym ciemnym tle wkomponowane żywe kwiaty oraz owoce.
W dniach 25, 26 i 27 września 1937 roku w Warszawie miał miejsce V Kongres Towarzystwa Ogródków Działkowych, połączony z wystawą i konkursem. Pabianice zajęły wówczas pierwsze miejsce. Na platformie samochodu przewożącego na wystawę żywe eksponaty w postaci kwiatów i innych plonów działkowych, ojciec wyczarował różnobarwny fragment ogródka działkowego z piękną zielenią, kwiatami, dorodnymi warzywami, altaną i dużym napisem na boku samochodu: „Dajcie nam słońca i zieleni”.
W czasie II wojny światowej musieliśmy opuścić dom. Kiedy po jej zakończeniu wprowadziliśmy się znowu do parku, teren, gdzie uprzednio znajdował się klomb i trawnik ogrodzony był żywopłotem i stanowił jakby ogródek przydomowy. Oprócz kwiatów rosły tam także drzewa owocowe: czereśnie, a blisko domu brzoskwinie. W pierwszych latach po wojnie ładnie dojrzewały do złocistoróżowej barwy, podobnie zresztą jak dojrzewały czereśnie i winogrona pnące się po domu, ale z upływem lat było coraz gorzej. Malo tego, że nie dojrzewały zrywane wcześniej przez nieznanych sprawców, ale w dodatku połamane były gałęzie i stratowane kwiaty. Kiedy się to powtórzyło kolejnym razem, ojciec powycinał wszystkie drzewa owocowe.
Podobnie tragiczny los spotkał dom. W trakcie modernizacji parku wycięto żywopłot, zrobiono dodatkową alejkę, ustawiono ławki na wprost okien. I wtedy zaczęła się gehenna. Tłuczenie lampy przed domem, wyrywanie dzwonka, tłuczenie szyb, a w końcu brutalna dewastacja mieszkania. Ojciec już wówczas nie żył, a mama przechodziła piekło. Ostateczną decyzją władz miejskich dotyczącą domu była jego rozbiórka. No cóż – nieuchronna historia przemijania.
Od tamtych wydarzeń minęło już kilkanaście lat. Czas zaciera ślady, a w mej pamięci, związany z parkiem na zawsze pozostanie serdeczny obraz ukochanego rodzinnego domu, obraz matki i ojca z tamtych lat, ojca, który przez całe swoje życie był miłośnikiem i krzewicielem piękna przyrody, który kochał swoją pracę i swoje miasto i pragnął, by było piękne kwiatami i zielenią.
***
Halina Sokołowska wspomnienie „Mój park” opublikowała w Nowym Życiu Pabianic, nr 33/2015 r. Autorka, mieszkanka USA, była przez wiele lat korespondentką miejscowej prasy.
U schyłku życia doczekałam się parku takiego, jakim go zapamiętałam z dzieciństwa i wczesnej młodości. Tamten park z zamkiem i kościołem św. Mateusza, i oczywiście rzeką Dobrzynką, to było coś! Dla mnie miejscem, gdzie babcia prawie codziennie chodziła ze mną na spacer. Przy czym nieodmiennie narzekała do mojej mamy: co to za dziecko, jak tylko jej puszczę rączkę, od razu pędzi do rzeki. Rzeka, jedyna jaką znałam, była ciekawą sprawą. Pływały po niej łabędzie, może chciałam je pogłaskać. Zniknęły po wojnie i nigdy nie powróciły z powodu zanieczyszczenia rzeki. Placu zabaw nie było, ale wielką atrakcją dla nas była fontanna o jednym strumieniu wody tryskającym w górę. Wyprawialiśmy przy niej różne harce, w wyniku czego raz się dokumentnie skąpałam.
Nieodżałowany pan Rudnicki nieraz wygrażał nam kijem, miał go tylko do straszenia niesfornych dzieciaków. Nigdy niczego nie niszczyliśmy, nie było aktów bezmyślnego niszczenia zieleni.
Mieszkałam w rynku, chodziłam do trójki (obecnie muzeum). Park więc można powiedzieć był moim drugim domem. W czasie okupacji 1939-45 polskie dzieci nie chodziły do szkoły, więc czas spędzało się w parku (?) lub na bulwarach. Po wojnie, chodząc do trójki, na przerwy biegło się do parku, nawet boisko szkolne graniczyło z tą oazą zieleni. Zamek od strony wschodniej porośnięty był dzikim winem. U jego podnóża rosły fiołki, konwalie, narcyzy, ot, wiosenne kwiaty. Był tego cały dywan. Do podziemi prowadziły stare drzwi. Krążyła legenda, że w beczce miodu utopiła się jakaś księżniczka, oraz to, że zamek miał podziemny tunel połączony z kościołem, którym na msze chodziła Pabianka o nieciekawej urodzie. To wzbudzało naszą wyobraźnię…
Park miał całą masę drzew i krzewów sprowadzanych z zagranicy. Tuż koło boiska rosła egzotyczna jabłonka, przepięknie kwitnąca wiosną. Co roku próbowaliśmy jeść jabłuszka, które rodziła, niestety, były cierpkie i gorzkie. Za jabłonką był, niestety, cuchnący na odległość szalet. Za nim budynek kina, a potem gmaszysko milicji z aresztem śledczym, którego zakratowane okienka cel wychodziły na park. Po drugiej stronie rzeki tuż przed domkiem pana Rudnickiego był szpaler pięknych hortensji. Zawsze wprowadzały mnie w zachwyt.
Pod koniec lat 40. bezpieka aresztowała naszych kolegów z technikum mechanicznego. Chodziłyśmy do parku dla dodania im otuchy, że ich pamiętamy, machałyśmy rękami. Po skończeniu podstawówki poszłam do Śniadeckiego (wówczas róg Zamkowej i Poniatowskiego). Nie byłam wówczas w parku tak częstym gościem. Ale na randki szło się obowiązkowo do parku, także w niedzielę po mszy z obu kościołów. Tam były spotkania z przyjaciółmi, tam oglądało się istną rewię mód. Dziewczyny przychodziły w bluzkach uszytych ze spadochronów lub sukniach z paczek z Ameryki. Tu się komentowało, kto jest ładnie ubrany, kto z kim chodzi lub kto z kim zerwał.
Park żył, dopóki istniał pasjonat, jakim bez wątpienia był p. Rudnicki, pracujący od rana do nocy. Na przestrzeni tych lat zrobiłam i mnie zrobiono mnóstwo zdjęć. Z jedną i drugą sympatią. Z koleżankami i kolegami. Po weselu z najbliższą rodziną też poszliśmy do parku, aby zrobić zdjęcie. Połowa tych osób nie żyje. Żal minionych lat, wspomnień, ludzi, którzy odeszli. Nasuwa się powiedzenie „Nie było nas, był las”.
***
Gazeta Pabianicka z 1926 roku pisała m. in. o pierwszych naturystach w parku Wolności.
Park Wolności jest bardzo ładnym i miłym miejscem wypoczynku. Latem jest tu rojno i gwarno. Wszyscy uciekają z dusznego i zadymionego miasta odetchnąć świeżym powietrzem, popatrzeć na zieleń i wyciągnąć na trawie swoje spracowane kości. Pięknie urządzony kwietnik, usłany kwiatami kobiercowymi, ożywczo działa na wymęczone oczy człowieka pracy.
Bywalcy różnych miejscowości klimatycznych twierdzą, że powietrze tu jest tak zdrowe, jak w Otwocku , tak dobre, jak … mahoń, i że magistrat ma zamiar wybudować w parku Wolności sanatorium.
Sprawy tej nie zdołaliśmy jeszcze wyjaśnić. W każdym razie jest tu przyjemnie i ładnie. Jednakże w parku Wolności nie wolno czynić wielu rzeczy. Władze miejskie zabroniły np. kąpać się w stawach parkowych. Nie powinno się również uprawiać gier w karty. Tymczasem widzimy tam także malownicze obrazki, które oczekują wprost swego mistrza.
Grono osób, różnej płci i wieku, w strojach adamowych pływa sobie swobodnie i lekko na miękkich falach stawu parkowego, nurkuje, a na brzegu, w pozycji leżącej, przypatruje się temu wszystkiemu grupa ciekawych malców i dziewcząt.
Na uwagę, iż kąpać się w parku nie wolno, otrzymuje się całkiem niewinną odpowiedź: jest tak gorąco, a woda tak nęci, że nie sposób nie rozebrać się i nie skoczyć do wody.
Jest w tym tyle rozbrajającej niewinności, że nie pozostaje nic innego, jak tylko odejść.
Dozorca parkowy opowiada, że takie obrazki zdarzają się bardzo często, a on wobec nich jest bezsilny. Nieraz nawet amatorzy fal chcieli go obić za zwracanie uwagi, że w stawie kąpać się nie wolno.
W altanach parkowych zawsze można ujrzeć wyrostków a nawet osoby starsze, które z właściwym graczom zapałem grają w „oczko”, „preferka” albo „dziewiątkę”. Wyrostki nieraz zgrywają się do koszuli i pod wieczór opuszczają miejsce rozrywkowe w humorach nieszczególnych, nabijając po drodze guzy na głowie.
I ta sprawa daje wiele do myślenia.
Dochodzi się jednak zawsze do tego wniosku, że wypadki, zdarzające się w parku Wolności i stając się przez swoją częstość i powtarzalność zwyczajem dla pewnych grup naszego społeczeństwa kolidują z kodeksem karnym i moralnością publiczną, i odnośne władzy powinny się nimi energicznej zainteresować i uniemożliwić rozprzestrzenianie się ”rozbrajającej niewinności”.
Należałoby sobie życzyć, ażeby władze policyjne wystawiły w parku posterunek, który by wespół z dozorcą czuwał nad przestrzeganiem prawa i moralności. Z drugiej strony byłoby wskazane, ażeby władze miejskie pobudowały łazienki letnie (np. na terenach nad rzeką Dobrzynką, rozciągających się do ulicy Bugaj), gdzie amatorzy kąpieli mogliby uczynić zadość swym potrzebom, a wtedy pokusa wskakiwania do stawu w parku Wolności byłaby daleko mniejsza. (GP, nr12/1926 r.)
***
Rezerwat
Wskutek rozwijającego się uprzemysłowienia naszej okolicy i gęstego zaludnienia znikła stopniowo pierwotna puszcza łódzkiego obszaru, jak i puszcza tuszyńska sięgająca do granic obecnego miasta Pabianic. Wraz z tym zaginął bezpowrotnie dla wspomnianego terenu i szereg gatunków roślinnych, i zwierzęcych, zmienił się pierwotny krajobraz , a tym samym jego piękno.
Badania przyrodnicze wykazały, że na obrzeżu miasta znajduje się zakątek o pierwotnym charakterze, a mianowicie w pewnej części lasu miejskiego w okolicy źródlisk Dobrzynki.
Pierwotność tej części lasu polega na: mieszanym charakterze lasu, czego dowodzi obecność starych świerków, starej olchy; obecność podszycia krzewiastego, złożonego z leszczyny, kaliny, kruszyny, tarniny, czeremchy i wikliny; obecność licznych i w innych częściach lasu występujących bylin (roślin zimnotrwałych), jak przylaszczka, sasanka i inne.
Zakątek ów pierwotny, wymagający zachowania tej części lasu w stanie nienaruszonym bez mieszania się w jego życie człowieka, odkrył profesor gimnazjum żeńskiego p. Minko, na wniosek którego, Towarzystwo Krajoznawcze wystąpiło z prośbą do p. Kuratora „Rolnika” pod którego opieką znajduje się obecnie las miejski o przeznaczenie powyższego kawałka lasu na rezerwat.
Pan Goliński przyrzekł w miarę możliwości przyczynić się do zrealizowania postulatów wnioskodawców i do propozycji ustosunkował się nader przychylnie, po zwiedzeniu wspomnianej działki w towarzystwie p. prof. Minko i doktora Eichlera, jako prezesa Towarzystwa Krajoznawczego. (Gazeta Pabianicka nr 46/1935 r.)
Sprawa lasu miejskiego
W międzywojniu „sprawa lasu miejskiego” bulwersowała mieszkańców, stając się poniekąd kolejną odsłoną sporu politycznego między narodowcami a miejscową sanacją. Grupa obywateli staromiejskich rościła sobie prawo do lasu i przyległych pastwisk (rozległy teren na południe od ulicy Siennej, obecnie zalesiony i częściowo zabudowany domami jednorodzinnymi).
Swego czasu społeczeństwo naszego miasta bardzo żywo interesowało się sprawą lasu. Jak powszechnie wiadomo pokaźny obszar tak zwanego lasu miejskiego i pastwisk miejskich do roku 1923 znajdował się pod zarządem miasta. W wymienionym roku zawiązuje się Stowarzyszenie „Rolnik”, do którego w charakterze członków wstępuje kilkunastu obywateli staromiejskich i stowarzyszenie to obejmuje w swoją administrację las miejski i pastwiska.
Oczywiście ówczesny zarząd miejski na taką kombinację zgadza się, ponieważ inicjatorzy powołania do życia „Rolnika” mają na ten zarząd decydujący wpływ. I zapewne nikt w mieście nie uświadamiał sobie, jakie to może pociągnąć za sobą skutki. Miasto straciło jakikolwiek wpływ na gospodarkę lasem, a Stowarzyszenie „Rolnik” zaczęło uzurpować sobie prawa do tytułu własności. Wreszcie kilka lat temu stowarzyszenie przystąpiło do budowy okazałego gmachu przy ulicy Garncarskiej za pieniądze czerpane z wyrębu lasu. Budowę doprowadzono pod dach. Na przeszkodzie do wykończenia gmachu stanęła powszechna opinia obywateli Pabianic, którzy zaczęli głośno protestować przeciwko obróceniu bardzo poważnych sum będących własnością ogólną, na cele jednej grupy obywateli, mianowicie na budowę siedziby dla miejscowego koła Narodowej Demokracji. Na skutek tej opinii odnośne władze wstrzymały wydawanie pozwoleń na dalszy wyrąb lasu, co stało się bezpośrednią przyczyną przerwania budowy gmachu.
W roku 1934 na skutek ujawnienia przez komisję rewizyjną niedokładności w gospodarce finansowej stowarzyszenia, władze rozwiązały zarząd ”Rolnika”, mianowały kuratora w osobie p. dyrektora Pawła Golińskiego, który do tej pory zarządza lasem miejskim. Tak pokrótce wygląda stan faktyczny tej sprawy.
Od ośmiu lat stoi bezużytecznie wielki niewykończony gmach „Rolnika”, którego budowa kosztowała ponad 100 tysięcy złotych, kto gmach ten ma wykończyć i na jaki użytek go obrócić – nikt nie wie (obecnie mieści się tam Zespół Szkół nr 3 im. Legionistów m. Pabianic).
Trzeba sobie wyraźnie powiedzieć, że stan obecny dłużej nie powinien być tolerowany. Abstrahujemy w tej chwili od tego, kto winien stać się właścicielem domu „Rolnika” – miasto czy też jakaś organizacja, lecz jedno jest jasne, że należy go wykończyć i oddać do użytku publicznego, bowiem wybudowany jest za pieniądze publiczne. Inicjatywa w tym kierunku musi wyjść od tych, którzy z woli większości miejscowych obywateli powołani są do kierowania lokalnymi sprawami, to jest Zarząd i Rada Miejska.
Przede wszystkim należy skończyć z lasem miejskim i pastwiskami, które w żadnym wypadku nie mogą być własnością jakiegoś, może posiadającego nawet bardzo wzniosłe cele, stowarzyszenia lecz muszą wejść do ogólno miejskiego majątku. Jest to zupełnie jasne i zrozumiałe dla każdego logicznie rozumującego człowieka. Tak tereny leśne, jak i niezalesione powinny służyć ogólnomiejskim celom, a obecnie przy prowadzeniu w szerokim zakresie robót publicznych, można by wiele z nich w bardzo korzystny dla całego miasta sposób użyć czy to pod budowę stadionu, czy na ogródki działkowe, czy nawet pod budowę przytułku dla starców. (Gazeta Pabianicka nr 29/1936 r.)
***
Zbigniew Klimkiewicz na stronie Stowarzyszenia „Dolina Dobrzynki” przedstawił historię młynów nad naszą zanikającą rzeczką Dobrzynką. Wymienia m. in. Młyn Molendy (dzisiejsze skrzyżowanie ulic Rzecznej i Głównej) w Rydzynkach. Młyn wybudowany przed 1544 r. przez Wojciecha Dobrynkę, od którego nazwiska pochodzi nazwa rzeki. Przez wiele lat mieleniem zajmowała się rodzina Molendów.
Młyn Konka (Kunka) – zbudowany przed 1793 r. (zbieg dzisiejszych ulic Śpiewnej i Rzecznej) w Rydzynkach;
Młyn Pyć (Pycio) – na Tęczowej przed Ruczajową w Rydzynkach;
Młyn Rydzyniec (Galas) – dawna wieś Rydzynki, okolice dzisiejszej ulicy Słowiczej w Rydzynkach. W 1784 r. wszedł w skład dóbr pabianickich;
Młyn w Sereczynie;
Młyn Pliszka (wzmianka z 1398 r.);
Młyn Joachim (wzmianka z 1398 r.);
Młyn Leśny;
Młyn Grobelny;
Młyn Bugaj;
Młyn Potaźnia;
Młyn Biesaga (nad dopływem Dobrzynki zwanym Pabianką).
***
Prawie dziesięć tysięcy uczniów wraz z nauczycielami i rodzicami spędzało Dzień Dziecka w lesie miejskim, a było to w 1937 roku.
Dzień Dziecka czyli wyjście żaków z… Pabianic
Ostatni dzień maja, poniedziałek 31, już w godzinach rannych obudził niezwykły ruch na ulicach miasta. Nie tylko spożywcze, ale i inne sklepy musiały być otworzone przed ósmą. Gromadki bowiem młodocianych klientów natarczywie dobijały się do drzwi wejściowych.
Na ulicach miasta ukazały się umajone wozy. Ruch panował gorączkowy. Wreszcie około godz. 8 ustawiono szeregi z papierowymi chorągiewkami w rękach, poprzedzane orkiestrą strażacką, ruszyły nieprzejrzane gromady dziatwy szkolnej na wycieczkę-majówkę do lasu miejskiego.
Około 5600 dzieci szkolnych (na ogólną liczbę 6070) gwarnie i ochoczo pod opieką nauczycielstwa spieszyło poza miasto. Wozy z żywnością pod nadzorem harcerstwa i karetka pogotowia z dwoma higienistkami podążały za pochodem. Dzieci I-go i II-go oddziału jechały na umajonych wozach. Około godz. 9 miasto opustoszało, gdyż za dziatwą szkolną podążały do lasu również troskliwe mamusie, zabierając z sobą i młodsze rodzeństwo.
Las miejski zaczął rozbrzmiewać gwarem, jakiego od paru lat nie notowano. Można śmiało stwierdzić, że w lesie zgromadziło się 10 tysięcy osób. Staraniem miasta każde dziecko otrzymało słodycze i butelkę wody sodowej. Stawy i rzeka zostały obsadzone przez policję i harcerstwo, które czuwało nad tym, by zgrzane dzieciaki nie zażywały kąpieli.
W godzinach popołudniowych do lasu przybyły władze miejskie w osobach prezydenta p. Futymy, wiceprezydenta p. Szczerkowskiego i kierownika Wydziału Opieki Społecznej p. Michniewicza. Znalazł się również w lesie i komisarz Policji państwowej p. Kwapisz.
Zabawa wre, ochoczo, przy dźwiękach orkiestry, tańczą zawzięcie młode pary. Zgubić się trudno, gdyż na drzewach widnieją duże kartony z numerami szkół.
W pewnym momencie powstaje jakieś zamieszanie, gromada dzieci skupia się w jednym miejscu, gdzie ustawiona orkiestra gra tusz, a dziatwa krzyczy ”Niech żyje nam!”. To owacja. Nauczycielka szkoły nr 1 pani Aniela N. obchodzi w dniu tym imieniny.
Pod wieczór do lasu zjeżdża bardzo wiele furmanek, resorek i bryczek, a nawet wozów. To rodzice spieszą do lasu, aby zażyć nieco powietrza i zabrać swoje pociechy, a przy tej sposobności i nie swoje, do domowych pieleszy. Po godz. 18 las zaczyna się wyludniać, dziatwa rozbawiona i upojona powietrzem wraca do domów.
Dzień Dziecka przy pięknej pogodzie wyzyskany został umiejętnie. Należy się uznanie całkowite władzom miejskim, że wznowiły majówki szkolne, zaniechane od paru lat. Dziatwa mile wspomina ten dzień i komentuje nawet, że obecny magistrat starał się sprawić im przyjemność w dniu poświęconym, dzieciom. (Gazeta Pabianicka nr 22/1937 r.)
***
Czarny bocian w Sereczynie
W Sereczynie zastrzelony został młody okaz czarnego bociana (ciconia nigra). Jest to ptak, trafiający się u nas bardzo rzadko i prawdopodobnie w naszej okolicy pierwszy raz zastrzelony. Dość pospolity jest w Alpach Szwajcarskich, we Włoszech, w Rzymie przynoszą go na targ wraz z innym ptactwem. Łatwo się oswaja. Niestety egzemplarz został oddany do wypchania jakiemuś partaczowi i nie wiadomo, czy uda się go przerobić, aby mógł być umieszczony w miejscowym muzeum. (Gazeta Pabianicka nr 18-19/1926 r.)
***
„Święto Lasu”
W czasie od 28 kwietnia do 6 maja odbędzie się w Pabianicach Tydzień Harcerski z niezwykle urozmaiconym programem. Oto w dniu „Święta Lasu” 28 kwietnia hufce harcerek i harcerzy wyruszą do lasku miejskiego, aby w poszumie drzew zbudzonych ze snu zimowego gorącymi promieniami wiosennego słońca, odbyć tajemnicze misterium przy tradycyjnym ognisku. (Gazeta Pabianicka nr 16/1934 r.)
***
Komuniści w zagajniku
Posiedzenie komunistyczne w lesie miejskim. W związku z dniem 1 maja komuniści rozpoczęli ożywioną działalność w celu przygotowania szeroko zakrojonych manifestacji. Chcąc uniemożliwić szerzenie zamętu, policja pabianicka osadziła na kilka dni w areszcie kilku wybitniejszych prowodyrów. W dniu 27 kwietnia gromada komunistów w liczbie 12 zebrała się w zagajniku przy lesie miejskim i rozpoczęła obrady, sądząc, że nikt zebrania nie znajdzie. Tymczasem przybyła na miejsce policja, która osaczyła obradujących i po rewizji aresztowała ich. Wśród aresztowanych znajdują się: Hajdan, Bakies, Drobniewski, Wróbel i inni. W czasie rewizji znaleziono przy aresztowanych kwitariusze, odezwy, dokumenty komunistyczne, co wszystko wskazywało na charakter zebrania. Aresztowanych po wstępnym śledztwie wywieziono do Łodzi. (Gazeta Pabianicka nr 19/1930 r.)
Lisieopowiesci.pl - Szlakiem Dobrzynki od źródeł do ujścia
***
Cmentarzysko pogańskie
W lasku staromiejskim przy ul. Leśnej podczas wykopywania sosny, pod korzeniami pnia natrafiono na ślady starego cmentarzyska pogańskiego. Po rozkopaniu terenu odkryto w ziemi urny z prochami zmarłych a następnie spalonych prahistorycznych mieszkańców tej okolicy. Urny przeniesiono do pobliskiej leśniczówki.
Jak ustalono na podstawie pobieżnych oględzin urny pochodzą z okresu na 500 lat przed Chrystusem. Powiadomione o odkryciu władze, okoliczny teren zabezpieczyły, zachodzi bowiem przypuszczenie, że cmentarzysko obejmuje wiekszy obszar terenu w tym miejscu, zaś wykopaliska stąd wydobyte mogą być bardzo cennymi dokumentami prahistorii ziem naszych. (Echo nr 318/1935 r.)
Urny prehistoryczne
Na skutek zabiegów zarządu miasta, przybył do Pabianic kustosz Muzeum Etnograficznego z Łodzi p. Jan Manugiewicz. Udał się on w towarzystwie inżyniera miejskiego p. Stanisława Kowalskiego do lasu miejskiego oraz do domu leśniczego. Przeprowadzone badania potwierdziły orzeczenie miejscowego rzeczoznawcy, że urny pochodzą z czasów 400-500 lat przed Chrystusem. Z wiosną roku przyszłego rozpoczną poszukiwania. (Express Wieczorny Ilustrowany nr 320/1935 r.)
Ku źródłom Dobrzynki
Dobrzynka zaciekawia wielu wycieczkowiczów i turystów, którzy dostrzegają jej znaczenie w kształtowaniu otoczenia przyrodniczego i społecznego. Rzeczka jest na rozmaite sposoby wykorzystywana przez mieszkańców i przybyszów. Przepływa bowiem obok domów mieszkalnych, ogrodów działkowych (np. „Borówka”), zabudowań gospodarczych, wije się przez pola i łąki. Zasila oczka wodne i stawiki. Pojawia się i znika wśród chaszczy, które na pewnych odcinkach porastają jej dno. Woda leniwie sunie po żółtym piasku. W 2001 r. ku źródłom Dobrzynki wyruszył Aleksander Duda.
Ciekawa rowerowa wyprawa czeka nas do źródeł Dobrzynki – rzeki, która przepływa przez Pabianice i miała wielki wpływ na rozwój przemysłu w naszym mieście.
Wycieczkę zaczynamy od ośrodka wodnego „Businka”, otwartego w 1966 roku, gdzie część wód Dobrzynki wpływa do zbiornika. Niestety, w tym roku do wody dostał się paciorkowiec kałowy i kąpać się nie wolno! Kierujemy się na wschód do ulicy 20 Stycznia i jedziemy nią przez Lasek Miejski do Dobrzynki.
4 km. Przy moście widoczne są pozostałości młyna zbudowanego w XVI wieku. Obok widzimy stawy hodowlane, zasilane przez wody Dobrzynki. Kierujemy się dalej drogą asfaltową do Prawdy.
7 km. Wieś Prawda wraz z podtuszyńskimi osadami stanowiła w okresie międzywojennym główną bazę letniskową mieszkańców Łodzi. Za skrzyżowaniem (z drogą do Guzewa) skręcamy w prawo i drogą o nieutwardzonej nawierzchni kierujemy się w stronę lasu rydzyńskiego. Po kilometrze skręcamy w lewo (na rozwidleniu) do wsi Zofiówka.
9 km. Robimy przystanek na skraju wsi Zofiówka – w gaiku brzozowym przy sklepie, gdzie na strudzonych rowerzystów czekają ławeczki. Ulicą Główną po kilometrze docieramy do pomnika upamiętniającego aresztowanie siedmiu mieszkańców wsi 8 X 1939 r., zamordowanych przez hitlerowskiego okupanta. Na końcu wsi oglądamy Dobrzynkę bardzo zarośniętą. Nie przejeżdżając przez wieś Bądzyń, udajemy się na południe do wsi Wola Kazubowa. Z daleka widoczny jest już przekaźnik telewizyjny.
14 km. Wola Kazubowa zasłynęła w ostatnich latach gospodarstwem agroturystycznym „Ranczo w dolinie”. Konie i wozy często wypożyczane są na plan polskich filmów. Przy budynku zamkniętej szkoły skręcamy w lewo. Mijamy wieś Dylew. Cały czas po lewej stronie drogi polnej widoczna dolina Dobrzynki w górnym biegu (mały strumyk). Za obniżeniem widzimy Górki Małe. Docieramy do asfaltowej drogi na skraju tej wsi.
17 km. Między Górkami a Dylewem widoczny jest zagajnik olszynowy (ciężko się tam dostać). Tam na starych mapach zaznaczone są źródła Dobrzynki, teraz już trudne do zlokalizowania. Przedłużeniem Dobrzynki są wody płynące rowem melioracyjnym.
18 km. Zostawiamy naszą rzekę i docieramy do wieży przekaźnikowej we wsi Górki Duże (niedługo będzie rozebrana). Spod wieży widać rozległe widoki na pozostałości dawnej Puszczy Łódzkiej. Obok duża żwirownia i bar, gdzie odpoczywamy po odkryciu źródeł naszej kochanej rzeki.
Powrót do domu tą samą drogą. Możemy też wrócić przez Czyżemin i Rydzyny. (Aleksander Duda „Ku źródłom Dobrzynki”, Nowe Życie Pabianic na niedzielę nr 29/2001 r.)
Dobrynka
Maksymilian Baruch w opracowaniu „Tuszyn- materiały historyczne” drukowanym w 1887 r. w piotrkowskim „Tygodniu” opisuje działalność gospodarczą prowadzoną przez rodzinę Dobrynków nad strumieniem, który znamy obecnie jako Dobrzynkę.
Przywilej wydany młynarzowi, Stanisławowi Dobrynce określa prawa i obowiązki tegoż młynarza: otrzymuje on każdą trzecią miarę z mełcia wszelkiego ziarna, prócz słodów; natomiast trzeciego denara, czyli trzeci pieniądz obowiązany dawać do reparacji tegoż młyna i wedle starego zwyczaju wieprza winien karmić. Przywilej wydany w Piotrkowie 19 marca 1544 r., następnie potwierdzony w Krakowie 22 lipca 1549 r.
Na tych samych warunkach po Stanisławie Dobrynce objął młyn syn jego Walenty, na co wydano przywilej w Krakowie 7 lipca 1588 r.
W 1592 r. w Krakowie, 12 czerwca Walenty Dobrynka z żoną Jadwigą Żabczanką otrzymują w dożywocie młyn zwany Dobrynka. Warunki: trzy miary słodu dawać powinni do dworu, a zamiast dwóch miar wszelkiego innego ziarna, płacić mają staroście tytułem dzierżawy 10 złotych rocznie „vigore priorum nostrarum literarum”. Wszystkie przyrządy sprawiają sami i wszelkie reparacje młyna uskuteczniają, z wyjątkiem naprawiania grobli, co jest obowiązkiem starosty.
Drugi młyn tej nazwy wystawił Albert Dobrynka „de nova radice” wraz z domostwem, za co tenże Albert otrzymuje zapis na tym młynie 10 grzywien monety polskiej, po 8 groszy w grzywnie. Warunki te same jak u Stanisława Dobrynki; nadto jeszcze wolne mełcie od mieszczan i kmieci tuszyńskich, wręb wolny i paszę. Dan na sejmie w Piotrkowie 27 stycznia 1559 r.
Oba te młyny wystawione były przed 1531 rokiem, albowiem komisja graniczna 1531 r. już je zaznacza jako dwa młyny wodne leżące niedaleko lasu Radzanii nad rzeczką Dobrunką. Rzecz uwagi godna, że dopływ Neru, o którym tu mowa za czasów Długoszowych nazywał się Nyrcem tj. małym Nerem.
Sądzę, że dopiero od czasu wybudowania tu młyna przez Stanisława Dobrynkę i rzeczkę przezwano Dobrynką. Komisarze wyznaczają Dobrynkę jako granicę pomiędzy królewszczyzną tuszyńską a dobrami kapitulnymi, pomimo że młyny wybudowane były na brzegu kapitulnym. Zastrzegła przy tym komisja prawo łowienia ryb, również wolny wręb w lasach kapituły i paszę wolną.
Od lasu Redzyny jeden z tych młynów przezwano Redzynami. Młyn ten Redzyński nabyła kapituła krakowska pomiędzy 1779 a 1790 rokiem.
W 1558 r. Maciej Podolski, ówczesny wójt, otrzymał od króla pozwolenie na wybudowanie młyna na rzece Nyr, pomiędzy młynami królewskimi Alberta i Stanisława Dobrynków; z wolnym mełciem dla mieszczan i kmieci miasta i wsi Tuszyna, z własnością wykarczowanych pól dookoła młyna; z wolną paszą i wrębem; wreszcie z użytkiem pasiek, które będą założone. Skarżył się też przed lustratorami ks. Radgoski, pleban tuszyński „iż na gruncie jego kościelnym albo poświątnym zbudowano od króla JMci stawek i młyn na źródłach, gdzie się poczęła Ner struga”.
Czysta rzeczka
Jeszcze w latach 90. ubiegłego wieku Dobrzynka była mocno zanieczyszczona. W 1996 r. do miasta przybył wysłannik Magazynu Ekologicznego „Pilica”, aby na własne oczy zobaczyć, jak się mają sprawy.
W przeddzień obchodów Tygodnia Czystości Wód, udałem się nad Dobrzynkę – 22 km, rzeczkę przepływającą przez Pabianice, która już od czasów międzywojennych staje się coraz większym kanałem ściekowym. Do rzeki tej wpuszczanych jest obecnie ponad 23.600 metrów sześciennych ścieków na dobę. Z tego względu nawet w folderach uwodzących biznesmenów zagranicznych nie wspomina się o możliwościach rekreacyjnych nad rzeczką, polecając jedynie tzw. park Wolności i MOSiR.
Po napatrzeniu się na Dobrzynkę, przez którą jeszcze wiele wody, a raczej ścieków, upłynie, zanim stanie się czystą rzeczką, zapragnąłem wypłynąć „na szerokie wody” i … udałem się do Urzędu Miasta na spotkanie z prezydentem mgr. inż. Jackiem Gryzlem. Oczywiście z racji obchodów Tygodnia czystości Wód rozważania wypadało rozpocząć od najbardziej rozpowszechnionego w przyrodzie związku chemicznego oznaczonego symbolem H20.
- Na szczęście w Pabianicach nie leci z kranów woda zwana w wojewódzkim grodzie „Piliczanką” – stwierdził z satysfakcją prezydent Jacek Gryzel. Korzystamy z własnych ujęć głębinowych, tryskających wodą o wyjątkowo dobrych walorach smakowych i właściwościach chemicznych. Minimalne ilości chloru higienizującego sieć wodociągową są nie wyczuwalne. Aby wypić smaczną herbatę nikt nie musi biegać z wiaderkiem po wodę do studni głębinowych bądź kupować wodę mineralną w „petach”. (…)
- Jednak czarną stroną medalu jest wprowadzanie do rzeki Dobrzynki nieoczyszczonych ścieków. Zatruwanie rzeki zwiększa się proporcjonalnie do rozwoju przemysłu i miasta, a zapoczątkowane zostało przez manufaktury i kapitalistyczne zakłady budowane nad brzegami Dobrzynki.
- Rzeczywiście skażenie rzeki ściekami miejskimi i przemysłowymi ma długą historię. Posiadamy jednak konkretne plany likwidacji tych skandalicznych zaniedbań. A tymczasem rozbudowujemy sieć kanalizacyjną na terenie miasta na skalę nie notowaną w minionych latach, mimo że inwestycje te są wyjątkowo kosztowne, a potrzeby o 10 proc. przewyższają wspomniane roboty wodociągowe. Końcowym efektem tych przedsięwzięć będzie zamknięcie kanalizacyjnych wylotów komunalnych i przemysłowych, którymi ścieki wpływają do Dobrzynki i … skierowanie tego ogromnego strumienia nieczystości – zgodnie z założeniami projektowymi, do łódzkiej grupowej oczyszczalni ścieków (GOŚ) (…)
- Powstaje więc pytanie – kiedy Dobrzynka poddana zostanie odtruwaniu biologicznemu?
- Zależy to od terminu rozpoczęcia i ukończenia prac przy budowie kolektora o długości pięciu i pół kilometra łączącego Pabianice z rurociągiem GOŚ. W br. powinna być wytyczona trasa kolektora, gdyż od tego zależy rozpoczęcie załatwiania spraw formalno-prawnych związanych z dokumentacją techniczną i zawieraniem umów z właścicielami gruntów, na których – jak dobrze pójdzie – w 1998 r. rozpoczęta zostanie budowa kolektora z rur o dwumetrowej średnicy. Inwestycja ta kosztować będzie kilka miliardów złotych.
- Do tego czasu rzeką Dobrzynką płynąć będą ścieki przypominające zmąconą mocną kawę z fusami o takiej samej nazwie. Oczywiście od zapachowych porównań wolę się powstrzymać.
- Niestety, te niedoczyszczone ścieki z zakładów spływać będą wylotami kanałowymi bezpośrednio do rzeki, zgodnie z technologią z okresu międzywojennego. Aczkolwiek z bilansu wynika, że najwięcej ścieków, bo aż 18.00 m3 na dobę, wpuszcza do rzeki gospodarka komunalna, to jednak w rzeczywistości zakłady zlokalizowane nad rzeką i posiadające własne systemy wodociągowo-kanalizacyjne uchodzą za większych trucicieli. Obecnie – jak mi wiadomo- już w dwóch zakładach opracowywana jest dokumentacja docelowych rozwiązań kanałów wylotowych do systemu GOŚ. W wielu przypadkach zachodzić będzie konieczność podczyszczania ścieków w zakładach neutralizujących, aby niebezpieczne substancje nie trafiały do grupowej oczyszczalni. Kontynuacja prac związanych z tym ogromnym przedsięwzięciem inwestycyjnym niewątpliwie potrwa około siedmiu lat. Mam nadzieję, że w 2003 r. woda w Dobrzynce nie będzie zmieniać barwy i zapachu po przepłynięciu Pabianic. (...). (Magazyn Ekologiczny PILICA nr 4/1996 r.)
Autor: Sławomir Saładaj