www.um.pabianice.pl
Pabianice znajdują się w aglomeracji łódzkiej. Stanowią zarazem centrum 120-tysięcznego powiatu. Funkcjonują tutaj najważniejsze dla społeczności instytucje i urzędy. Miasto liczy 58 tys. mieszkańców i obejmuje obszar 33 km2.

Rok 1920

A pomniejsz czcionkę A standardowy rozmiar A powiększ czcionkę

W Pabianicach na przełomie sierpnia i września 1920 roku leczył swoje rany słynny 34 pułk piechoty. Podczas wojny polsko-bolszewickiej pułk walczył w rejonie Grodna z kawalerią Gaj Chana oraz nad Narwią.

Chan raportował o skutkach starcia z polskimi piechurami: „... straciłem 500 ludzi zabitych i rannych, 400 koni i  7 dni drogiego czasu”. Jednak pod Jabłonką pułk został rozbity. Stracił blisko ¾ stanu osobowego, większość karabinów maszynowych i taborów. Niedobitki jednostki, czyli około 400 ludzi, zostały skierowane do Pabianic w celu przeprowadzenia reorganizacji i nabrania sił. Przystąpiono do odtwarzania pułku z żołnierzy, którzy uniknęli niewoli, a także kompanii batalionu zapasowego skierowanego z Białej Podlaskiej do Pabianic. Więcej szczegółów znajdujemy w tekście majora dyplomowanego Bronisława Szostaka” Ze wspomnień dowódcy 4 kompanii” w: Jednodniówka na pamiątkę obchodu 15-lecia 34 p.p. (Biała Podlaska 1933)

(…) Lipiec rok 1920

Pułk w składzie 18 brygady przerzucony jest z odcinka poleskiego pod Grodno. W ogólnym odwrocie innych oddziałów – stale w natarciu. Odrywa się i odwraca – zadaje rany. Tak jest pod Grodnem, Tykocinem i Siekierkami, tak jest pod Mężeninem. Każde natarcie przynosi sukces. Brani są jeńcy, działa i materiał. Przychodzi wreszcie uderzenie i bój 3-go sierpnia pod Jabłonką.

Wszystkie bataliony nacierały już w tym dniu po kilkakroć. Ginie bohaterski dowódca 11 kompanii por. Spława-Neyman, ginie szereg innych dzielnych żołnierzy pułku. Lecz pułk ani na duchu upada, ani do walki nie traci zdolności, ani nie wyzbywa się nadziei zwycięstwa, mimo położenia wprost beznadziejnego.

Zapada noc

Zacieśniają się kleszcze dwóch armii bolszewickich i zamyka potrzask Jesteśmy otoczeni. Dowódca brygady płk Łuczyński i dowódca pułku kpt. Galiński – ranni. Następny z kolei – por. Wolski zabity. Obejmuje dowództwo trzeci – por. Sienkiewicz. Decyzja – przebijać się. Kierunki rozdane i naprzód. Zawrzała krótka walka, aż blask i ciepło bije od ognia kartaczy, ale udaje się. Przebiły się większe i mniejsze oddziały, przebili się i wyrwali z niewoli samopas lub grupkami żołnierze pułku.

Ile trudów, ile wysiłków, ile przeżyć w krótkim czasie, aby się zebrać znowu do kupy, niech opowiedzą te bory i rzeki, przez które bez wytchnienia dążył żołnierz do swoich. Dołączyliśmy, choć pod ogniem, pod Ostrowią i razem już doszli do Wyszkowa. Są oficerowie i kilka kompanii, trochę poszarpanych, ale jest 34 pułk. Dowództwo obejmuje por. Wroczyński Jerzy.

Duch dobry, byle wypocząć trochę i można na nowo zaczynać. Ale mają nas za rozbitych i przydzielić chcą do innego pułku. Kto tak chce i kto tę wiadomość puścił nie wiadomo. Rozgoryczenie wielkie, za serce chwyta żałość. Jak to? Czyżby nas było za mało, żeby być pułkiem?

„Panowie, mówi por. Wroczyński, jest tu w Wyszkowie generał Żeligowski, pójdę do niego do raportu”.

Idzie a my z nim, żeby prędzej coś usłyszeć. Przed dworkiem – kwaterą generała, zbierają się interesanci. Szef sztabu notuje sprawy przybyłych. Po chwili wychodzi generał i zwraca się do nas. Por. Wroczyński melduje: „Panie Generale 34 pułk w bitwie pod Jabłonką poniósł duże straty”. Następuje wyliczenie stanu. „Na skutek wieści, że mamy być wcieleni do innego pułku prosimy o pozostawienie nas, jako 34 pułku, gdyż możemy walczyć jako jednostka”.

Generał spojrzał po nas. „Panowie – odzywa się z pewnym wzruszeniem w głosie – gdyby choć jeden żołnierz  został w 34 pułku, to pułk wasz będzie istniał”.

I tak się stało.

Cały stan pułku dla uzupełnienia braków i zebrania ciągle jeszcze zbierających się żołnierzy, został skierowany do Pabianic. Z piosenką na ustach o wojence i chłopcach malowanych weszliśmy do tego miasta.

Zewnętrzny wygląd oddziału po tylu marszach i bojach przeczył obrazowi malowanych chłopców, ale pieśń, bojowy nastrój i bijąca radość życia, wycisnęły łzy z oczu przyjmujących nas mieszkańców.

Ludzie płakali nie z litości, lecz wzruszeni duchem żołnierskim, że tacy na pozór zbiedzeni tak dumnie a wesoło śpiewają. W krótkim czasie powrócił pułk do dawnego stanu. Znaleźli się wszyscy, prócz tych, którzy polegli lub ciężko ranni pozostali w szpitalach. Wracających oficerów witały z entuzjazmem kompanie i bataliony. A wracali rozmaicie w przebraniu cywilnym, bosi i obdarci, opowiadając dziwy o swych przejściach. Dowództwo objął  mjr Bittner.

I pułk istniał, wedle słów starego generała, które niech zostaną uwiecznione w pamięci pułku. W miesiąc po ich wyrzeczeniu 34 pułk piechoty w pełnym składzie bojowym, posuwał się w pościgu za pobitym wrogiem. (…)

Wikipedia.org - 34 Pułk Piechoty (II RP)

***

Ignacy Śmigielski w opracowaniu „Bitwa pod Jabłonką Kościelną 2-4 VIII 1920 r.” wymienia dwóch pabianiczan, braci Przedmojskich – żołnierzy 34 pułku piechoty.

Starszy sierżant sztabowy Stanisław Przedmojski, 9 kompania 34 pułku piechoty. Odznaczony Orderem Wojennym Virtuti Militari V-klasy za heroiczne poprowadzenie podkomendnych do ataku  pomimo  odniesionych ciężkich ran w III fazie bitwy o Jabłonkę oraz baretką – Odznaką Honorową za Rany i Kontuzje odniesione w tej walce.

Przedmojski Stanisław, ur. 9 XII 1895 r. w Pabianicach, woj. łódzkie. Syn Andrzeja i Józefy z d. Chorąży. Ukończył 2-klasową Szkołę Miejską w Pabianicach. W r. 1916 wstąpił jako ochotnik do 4. Pułku Piechoty Legionów w Zegrzu. W 1917 r. z powodu odmowy złożenia przysięgi na wierność Niemiec został internowany w Szczypiornie. Po rozbrojeniu Niemców w listopadzie 1918 r. jako były sierżant sztabowy Legionów został instruktorem Milicji Ludowej w Łodzi. Stamtąd jeszcze w 1919 r. został przeniesiony do 34 pułku piechoty w Białej Podlaskiej. Jako sierżant 9. kompanii brał udział we wszystkich bojach pułku na Wschodzie. W opinii przełożonych odznaczał się zimną krwią i wielkim męstwem na polu bitwy.

Dnia 1 X 1919 r. w czasie ataku na miasto Petryków poderwał oddział do szturmu na okopy nieprzyjacielskie, na skutek czego polska tyraliera mogła się rozwinąć i przypuścić skuteczny atak.

Dnia 1 IV 1920 r. w czasie patrolowania wsi Wyslupowice został otoczony przez silny oddział bolszewicki. Zdołał w brawurowym ataku na bagnety wydostać się z okrążenia, dzięki czemu zyskał wielki szacunek u podkomendnych z plutonu.

Dnia 3 VIII 1920 r. podczas walk o Jabłonkę w stopniu starszego sierżanta dowodził 2-ma plutonami z 9. kompanii. Podczas natarcia polskiego lewego skrzydła na węzeł drogowy Wysokie Mazowieckie- Zambrów, przekraczając strumień Jabłonkę zostaje ciężko ranny. Pomimo upływu krwi, czołgając się pod górę ku szosie opanowanej przez bolszewików, prowadził dalej dwa plutony do ataku. Obraz tak niezwykłego heroizmu przyczynił się do podniesienia ducha u żołnierzy i odparcia wroga. Sam po chwili był świadkiem śmierci swego młodszego brata, z którym służył w jednym oddziale. Po załamaniu natarcia wobec ciężkich ran i niemożności samodzielnego poruszania dostał się do niewoli bolszewickiej. Za ten heroiczny i pełen brawury wyczyn został odznaczony Orderem Wojennym Virtuti Militari V-klasy.

Po zakończeniu wojny polsko-bolszewickiej pozostał w kadrze 34 pułku piechoty jako podoficer zawodowy. Jednak na skutek ciężkich przeżyć wojennych, w tym pobytu w niewoli bolszewickiej, nasiliła się u niego choroba psychiczna. W roku 1924 został jako niezdolny do dalszej służby, zwolniony. Był poddawany długotrwałemu leczeniu w Szpitalu Okręgowym nr 1 w Warszawie na oddziale zamkniętym. W obliczu braku poprawy zdrowia został przez Komisję Rewizyjno-Lekarską uznany za całkowicie niezdolnego do służby wojskowej i pracy zawodowej.

W latach 30. kilkakrotnie przebywał w różnych zakładach psychiatrycznych. Miewał zaniki pamięci i ataki furii. W okresie międzywojennym mieszkał przy ul. Świętokrzyskiej 6 w Pabianicach, będąc na utrzymaniu młodszej siostry. Nie założył rodziny.

Alicja Dopart w publikacji „Pamięci pabianiczan 1768-1921”, 1993 podaje, że dziesiątego sierpnia 1920 r. Pabianice przyjmują 34 pułk piechoty w liczbie 320 żołnierzy, 17 oficerów, 21 sanitariuszy, lekarza, dentysty, aptekarza i tabor. Wraz z taborem przyjeżdża szpital polowy, 1 wagon rzeczy szpitalnych oraz 59 koni wraz z obsługą. Ulokowani zostają w domach prywatnych, fabrykach, szkołach, instytucjach.

***

Pułkownik Kudaj

W wojnie 1920 roku zasłynął także Władysław Kudaj z Pabianic, stając się jednym z bohaterów powieści wojennej Stanisława Rembeka ”W polu” (1937).

(…) Wszystko to wskazywało na jakieś daleko idące zamiary Czerwonej Armii. Coraz uporczywiej mówiono o świeżych dywizjach bolszewickich sprowadzanych na odcinek; o niepowodzeniach na ukraińskim teatrze wojny i o przygotowywanej przez „Dziadka” nowej ofensywie, mającej uprzedzić natarcie Sowietów, które zlikwidowawszy już wszystkie walczące przeciwko nim armie kontrrewolucyjne miały teraz wszystkimi siłami uderzyć na Polskę.

Cieszono się ogólnie tą nadzieją, najwięcej jednak na przedmościu pod Sokołowszczyzną, znajdującym się za Autą, tuż na lewo od kompanii Ludomskiego. Przedmieście to było zdobyte wśród zajadłych walk jeszcze w połowie czerwca i obsadzone przez wszystkie cztery kompanie trzeciego batalionu kapitana Kudaja w ten sposób, że rowy strzeleckie szerokim łukiem otaczały zgliszcza osady.

W jakim celu dowództwo brygady upierało się na utrzymanie tego stanowiska – tego nie można było objąć rozumem zwykłego śmiertelnika. Paprosiński, który wiedział wszystko, dowodził, że chodziło o posiadanie wzgórza, panującego nad olbrzymią połacią polskiego zapola aż po Pawłowicze, Szoroszno, Sielco, Tupiczyznę, Ulinę i Podlipki. Ale rozumowanie jego było zbyt uczone, aby trafić do zwykłego rozsądku. Przecie bolszewicy przez tyle dni trzymali ten punkt przed jego zdobyciem, a pułk w dobrym zdrowiu pozostawał na swych stanowiskach. I właśnie dopiero z chwila przejścia w ręce Polaków stał się on tym cierniem, tkwiącym w samym sercu czerwonego frontu, doprowadzającym do szału rozjuszonego nieprzyjaciela. Wszystkie jego działania miały odtąd jeden jedyny cel: odzyskanie przyczółka. Noc w noc szły nań zaciekłe natarcia, jedno po drugim, kończące się nierzadko morderczymi walkami na granaty ręczne czy nawet bagnety. Całymi dniami artyleria bolszewicka bębniła po okopach, obrzydzając życie nieszczęsnej załodze.

Każdego niemal ranka batalion przedmościa odsyłał na tyły stały kontyngent poszarpanych, pokłutych i podziurawionych nieboszczyków na uczciwy chrześcijański pochówek. Nie licząc oczywiście rannych. Nie mogło też być mowy o regularnym zaprowiantowaniu żyjących w takich warunkach kompanii.

Wiele może znieść ten, kto musi. Wszystkie te niedole spływały po trzecim batalionie jak woda po psie. Wywoływały raczej coraz silniejszą nienawiść do ich sprawców – bolszewików. Strzelcy zapiekli się w swym uporze. Nawet w krótkich chwilach spokoju ich karabiny maszynowe węszyły choćby najlepiej zamaskowane kryjówki wroga. Całymi nocami ich patrole krążyły wokół jego stanowisk na kształt zgrai wygłodniałych wilków, oblegających podczas ciężkiej zimy uśpione wioski. (…)

Bronione przez kompanię techniczną Chachułki wpadły w ręce bolszewickie, tak że trzeci batalion, wrosły w zorany granatami pagórek Sokołowszczyzny, został ostatecznie odcięty od swoich.

Wywołało to niesłychane wrażenie na całym froncie. Hiobowa wieść biegła wzdłuż cofających się tyralierek, budząc wszędzie grozę i rozpacz.

- Trzeci batalion otoczony! Trzeci batalion otoczony! – podawano sobie z ust do ust.

Uchodzące kompanie zatrzymały się porażone. Oficerowie klęli i miotali się w bezsilnej wściekłości. Żołnierze płakali w poczuciu własnej bezradności.

- Nasze kolegi tam giną bez nijakiej pomocy! – biadali. – Tyle narodu zmarnuje się przez panów!

Skazany na zagładę batalion wydawał się tym droższy, im więcej trudów i ofiar poniesiono poprzednio, aby go uratować. Zbiorowa histeria opanowała cały odcinek. Szukano winowajców nieszczęścia, przerzucając odpowiedzialność za nie jedni na drugich. Co dzielniejsi oficerowie i podoficerowie organizowali naprędce przeciwuderzenia z rozmaitych rozbitków i wiedli ich z powrotem w beznadziejny bój z niepowstrzymaną nawałą wroga.

Ale cała ta rozpacz była przedwczesna. Gdy tylko bohaterski dowódca przyczółka, kapitan Kudaj, zauważył, że wskutek ogólnego odwrotu zadanie jego batalionu było zakończone, zarządził opuszczenie okopów. Ponieważ w Chachulkach byli już bolszewicy, rzucił tam przydzieloną mu jako odwód dziesiątą kompanię pod porucznikiem Topczewskim. Ten bez wahania runął przez most na dogorywającą wioskę. Nieprzejrzane masy bolszewików cofały się przed jego furią. (…)

W. Kudaj służył w armii carskiej, następnie był w I Korpusie gen. Dowbor-Muśnickiego (Legia Rycerska, oddział kulomiotów 1 batalionu –kapitan). Po powrocie do Polski należał do czołowych aktywistów Związku Wojskowych I, II, III Korpusów Wojskowych. W 1918 r. został zastępcą komendanta m. Łodzi. W 1931 r. przeszedł w stan spoczynku w stopniu podpułkownika WP.

O Władysławie Kudaju pisał Roman Kubiak w książce ”My, pabianiczanie”(2019).

W relacjach z pól bitewnych nazywano go „niezrównanym partyzantem” albo „pogromcą bolszewików”, czyhającym ze swym trzecim batalionem na tyłach Gwardii Czerwonej, by rozbić wroga w proch i pył.

Urodzony 21 czerwca 1890 roku  Kudaj w Pabianicach spędził całe dzieciństwo. Chodził do szkoły powszechnej przy zamku, ćwiczył w Towarzystwie Gimnastycznym ”Sokół”. Na życie zarabiał jako tkacz.

W 1914 roku zaborcy wcielili go do carskiej armii i wywieźli na front wojny z Niemcami. „Odważny, zdyscyplinowany, przejawia talent dowódcy” – zanotowano w wojskowych papierach. Szybko awansował. Po wybuchu rewolucji październikowej sierżant Kudaj wstąpił do formowanego w Rosji I Korpusu Wojsk Polskich pod komendą generała Józefa Dowbor-Muśnickiego. W szeregach Dowborczyków walczył z bolszewicką Czerwoną Gwardią i zdobywał twierdzę w Bobrujsku. Gdy w maju 1918 roku Niemcy rozbroili polski korpus, przyjechał do Łodzi. Wstąpił do Polskiej Organizacji Wojskowej, szkolił młodych w strzelaniu i walce wręcz. W listopadzie 1918 roku, gdy odradzała się wolna Polska, kapitan Kudaj dowodził szturmem na niemiecką bazę samochodową.

Na kolejny bój z bolszewikami pomaszerował w mundurze 28. Pułku Strzelców Kaniowskich, jako dowódca 3. Batalionu bałuckiego. Gazeta ”Hasło Łódzkie” z listopada 1927 roku pisała o nim tak: „31 maja 1920 roku polskie oddziały zdobywają Kosiany na Wileńszczyźnie i zaczynają pościg za uchodzącym nieprzyjacielem. Kapitan Kudaj, niezrównany partyzant, ze swoim trzecim baonem operuje na tyłach bolszewików, bijąc ich pod wsią Klinowoje”.

O niebywałej odwadze Kudaja żołnierze opowiadali sobie w okopach. Pod Sokołowszczyzną, gdzie ukryci w strzeleckich rowach Polacy przez kilka dni i nocy odpierali zaciekłe ataki bolszewików, kapitan ruszył kolegom z odsieczą. Poderwał swój bałucki batalion, przedarł się przez drewniany most i brawurowym atakiem zmusił wroga do ucieczki.

Za męstwo na polach bitew był odznaczony Srebrnym Krzyżem Orderu Virtuti Militari i czterokrotnie Krzyżem Walecznych.

W niepodległej Polsce został zawodowym wojskowym, awansował do stopnia majora i podpułkownika. Wciąż służył w 28. Pułku Piechoty. Nie poparł zamachu stanu Józefa Piłsudskiego w maju 1926 roku, ale też nie sięgnął po broń, by rozpętać bratobójcze walki. Dowództwo pozwoliło mu przejść na wcześniejszą emeryturę, zachowując stopień wojskowy. Za zasługi dla ojczyzny Kudaj dostał od państwa gospodarstwo rolne na Kresach. Tam osiadł z żoną. Wysoka oficerska emerytura pozwalała mu podróżować. Zwiedzał Afrykę i Amerykę Północną. Gdy po drugiej wojnie światowej Sowieci wcielili Kresy do Związku Radzieckiego, Kudaj wrócił do Pabianic. Tutaj zmarł i spoczął na miejscowym cmentarzu. Trzydzieści lat później jego grób zlikwidowano, gdyż nikt z krewnych nie wniósł cmentarnej opłaty.(…)

Historia-nieznana.blogspot.com - Podpułkownik Henryk Świetlicki - Pabianice - ppłk. Kudaj - Litwa - Strzelcy Kaniowscy


***

Wojsa

Pabianiczaninem, który odegrał istotną rolę w wojnie 1920 roku był także Stanisław B. Wojsa. Biogram kapelana 2 Armii  znalazł się w publikacji „Czy wiesz kto to jest?”(1938).

Wojsa Stanisław Bolesław, ks. licencjat św. teologii, ur. 23 III 1889 r. w Pabianicach, syn Michała i Elżbiety z Gryżyńskich. Ukończył szkołę średnią w Pabianicach (uczestnik strajku szkolnego), seminarium duchowne we Włocławku 1918 r., święcenia kapłańskie w 1918 r., wydział teologiczny Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego w 1922 r.

Za czasów uniwersyteckich członek zarządu Bractwa Pomocy, współzałożyciel Katolickiego Stowarzyszenia Studentów „Odrodzenie”, prezes komitetu wykonawczego wiecu ogólnopolskiego w sprawie zaciągu ochotniczego do Wojska Polskiego. W 1920 r. członek Rady Wojewódzkiej Obrony Państwa w Lublinie, kapelan sztabu 2 Armii do demobilizacji.

Po 1922 r. profesor gimnazjum państwowego we Włocławku. Od 1930 r. dyrektor Akcji Katolickiej diecezji włocławskiej. Członek zarządu Zarzewia, wiceprzewodniczący rad miejskiej 1927-1931, patron Chrześcijańskiego Robotniczego Związku Zawodowego, organizator Akcji Katolickiej w całej diecezji. Przez 7 lat prezes komitetu wykonawczej rady szkolnej powiatu we Włocławku.

Redaktor „Słowa Kujawskiego”, następnie redaktor naczelny miesięcznika „Wskazanie”. Ogłosił liczne artykuły w „Ateneum Kapłańskim”, „Kronice Diecezji Włocławskiej” oraz kilka broszur. Włocławek, plac Kopernika 2, tel. 14-97.

Wikipedia.org - Stanisław Wojsa


***

Harcerze i harcerki

Nastroje panujące w miasteczku w okresie wojny polsko-bolszewickiej oddaje po trosze artykuł opublikowany w Gazecie Pabianickiej  z dnia 11 listopada 1928 roku i poświęcony pabianickim harcerzom.

(…) Gdy 1 lipca 1920 r. omawia się projekt założenia Koła Przyjaciół Harcerstwa, zorganizowanie w lipcu-sierpniu kolonii, wycieczek, to pod datą 8 lipca w kronice hufca czytamy: Wczoraj otrzymaliśmy rozkaz podania w przeciągu doby spisu harcerzy powyżej 16 lat. Dziś (8 VIII) rano o godz. 6 odbyła się zbiórka hufca na placu szkoły nr 3. Obecnych 50, do pogotowia wojennego 31, kilkunastu starszych było nieobecnych, tak że pogotowie wojenne liczyć będzie 40 ludzi.

Otóż gdy w lipcu 1920 r. Naczelnik Józef Piłsudski w imieniu Rady Obrony Państwa wzywa cały naród pod broń. Naczelnictwo Związku Harcerstwa Polskiego zgłasza do dyspozycji ROP całą liczącą 36.000 młodzież. Chłopcy od 17 lat w górę wezwani zostają do służby frontowej; słabsi zaś młodsi i harcerki do służby garnizonowej i pomocniczej. W środowiskach harcerskich zostają zorganizowane „pogotowia wojenne”, które czekając na rozkaz wymarszu, ćwiczą się w służbie polowej. W lokalach pogotowia dyżur trwa dzień i noc. Ćwiczenia pogotowia odbywały się pod lasem na pastwiskach, na dołach przy ulicy Japońskiej i na podwórzu szkoły nr 3.

Zapał bardzo wielki, druhowie się niecierpliwią, chcą już iść. Młodsi przynoszą pozwolenia rodziców. Druhowie: Kowalski Jan, Musiał L. i Neugebauer A., którzy wyjechali na harcerski kurs instruktorski do Wielkopolski są już w Rembertowie.

Dnia 14 lipca zwołane zostaje zebranie rodziców, na którym druhowie St. Somorowski i F. Jankowski przedstawiają zebranym ważność chwili i proszą, by nie czyniono harcerzom trudności w spełnianiu obowiązku obywatelskiego, przez wstąpienie w szeregi Armii Ochotniczej. Zebranie to bardzo dodatnio wpłynęło na rodziców i o ile przedtem stawiano harcerzom bardzo niepewne „zobaczymy”, po zebraniu już nikt z rodziców żadnych przeszkód nie stawiał.

Termin wyjazdu jest nam jeszcze nieznany.

Wczoraj pożegnaliśmy się z druhnami, każdy z nas otrzymał upominek. Tymczasem późnym wieczorem zostaje zwołana alarmowa zbiórka na placu szkoły nr 3, na której dowiadujemy się, że jutro o godz. 9 wyjeżdżamy. Radości nie było końca.

Dnia 15 lipca o godz. 9-tej zbieramy się na placu szkoły nr 3.

Zbiórka w dwuszeregu. Przemawia ks. kapelan Rylski, potem druhna przełożona Jędrychowska, następnie druhny dekorują nas rozetkami w barwach narodowych. Pożegnanie z rodzicami i znajomymi, po czym następuje defilada. Przyjeżdża tramwaj, wsiadamy do wagonu, który zostaje zasypany kwieciem. Motorniczy podaje sygnał i tramwaj rusza. Razem z nami jedzie do Łodzi przełożona druhna Jędrychowska z kilkoma druhnami.

Żegnani byliśmy bardzo serdecznie przez rodziców, znajomych oraz druhny i pozostałych druhów. Gdyśmy dojeżdżali do ulicy poprzecznej, z bramy wybiegła staruszka z ogromnym bukietem kwiatów i rzuciła go pod koła wagonu.

W Łodzi jesteśmy jeden dzień, częściowo się umundurowujemy i odjeżdżamy w dniu 16 lipca w liczbie 350 do Warszawy. Byliśmy najpierwsi, dopiero za nami przybywają druhowie z okręgu piotrkowskiego w liczbie 140; kaliskiego – 200, radomskiego -400, Warszawa z prowincją -800, polesko-podlaski – 150. Po zameldowaniu się w Głównej Kwaterze Harcerskiej harcerze zostają wcieleni do pułków piechoty – 201 i 205.

Z harcerzy pabianickich dziewięciu zostaje uznanych za niezdolnych do służby wojskowej i przydzieleni zostają do Sztabu generalnego Naczelnego Dowództwa Wojska Polskiego. Ponieważ harcerzy darzono zaufaniem, władze wojskowe powierzają im stanowiska, zajęte uprzednio przez sierżantów lub plutonowych, którzy po przybyciu harcerzy, wyjechali na front.

201 pułk piechoty liczy 70-80 procent harcerzy. Mobilizacja obejmuje również okręgi małopolski, wielkopolski, lubelski i pomorski. Jednak harcerze tych okręgów zorganizowani w oddziały wojskowe, ćwiczą się na miejscu, by być w pogotowiu do obrony blisko położonych granic. Harcerze lwowscy początkowo przeznaczeni do obrony miasta, zostaja potem wcieleni do 240 ochotniczego pułku piechoty.

Pabianiczanie, wraz z innymi harcerzami wcieleni do 201 pułku piechoty już po tygodniowych ćwiczeniach wyjeżdżają na front, gdzie w walkach z hordą bolszewicką druh Józef Matczuk zostaje ranny w plecy. Przybywa do Pabianic i leczy się w szpitalu Czerwonego Krzyża, a skoro tylko rany się zagoiły wraca znów na front, gdzie w dalszych walkach w październiku dostaje się do niewoli litewskiej, skąd wraca dopiero w grudniu 1920 r. Druh Edmund Góral zostaje ranny w głowę i plecy. Następnie odnieśli rany druhowie: Stanisław Somorowski, Kołacz, K. Somorowski, oraz B. Jankowski. Druhowie Józef Jaros i Józef Skibiński zginęli bez wieści.

Druh B. Jankowski po wyleczeniu się wraca na początku 1921 roku do Pabianic i uczęszcza do gimnazjum im. Śniadeckiego, jednocześnie jako zastępowy w drużynie im. Poniatowskiego. W 1922 roku rany w głowie się mu odnawiają, wysłany zostaje do Szpitala Ujazdowskiego w Warszawie, gdzie poddany zostaje operacji, której nie wytrzymuje i w dniu 16 września umiera. Zwłoki jego sprowadzone do Pabianic, spoczywają na cmentarzu katolickim.

W dniu 1 listopada 1928 r. drużyny im. płk Kilińskiego i R. Traugutta złożyły wieniec na jego grobie, czcząc w ten sposób pamięć wszystkich poległych i zmarłych tak harcerek, jak harcerzy. Śpijcie Druhny i Druhowie w spokoju. Niechaj ta ziemia, którą ukochaliście, przyhołubi was. My idąc waszym przykładem będziemy całym życiem pełnić służbę Bogu i Ojczyźnie, nieść chętnie pomoc bliźnim i będziemy posłuszni prawu harcerskiemu.

Jak już wyżej wspomniałem, do służby wezwane były i harcerki. Co tedy robiły nasze sympatyczne druhenki? Oto po wyjeździe starszych druhów do wojska, pozostali druhowie w liczbie 62 tworzyli oddział harcerski, który podlegał komendantce placu druhnie przełożonej Jędrychowskiej. Oddział ten ćwiczył bronią pod kierownictwem funkcjonariuszy Policji Państwowej.

Utworzono plutony gońców i służby wartowniczej. Komendę nad oddziałem i plutonami obejmują druhny. Oprócz tego założono ”harcerskie koło chrzestnych matek”. Każda „matka chrzestna” miała swojego chrześniaka w wojsku i nim się opiekowała, czy to przez korespondencję, czy przez posyłanie paczek. Poza tym harcerki pełniły służbę sanitariuszek w szpitalu Czerwonego Krzyża.(Malinowski)

***

Mobilizacja

Postawa mieszkańców nie była w tym trudnym okresie jednolita. Na początku marca 1920 r. zebrała się Rada Miasta Pabianic. Na jej posiedzeniu 40-letni Franciszek Gryzel, radny PPS, sekretarz pabianickiego oddziału Związku Zawodowego Robotników i Robotnic Przemysłu Włóknistego, przedstawił wniosek w sprawie zakończenia wojny polski z Rosją Radziecką: „Rada Miejska m. Pabianic stwierdza, że propozycja pokojowa Rządu Sowietów z 29 stycznia 1920 r. stanowi zupełnie dostateczną podstawę do niezwłocznego wszczęcia rokowań w sprawie pokoju. Rada Miejska stwierdza, że masy robotnicze m. Pabianic gotowe są zawsze bronić Niepodległości Polski, ale nie zamierzają służyć celom swojskiego i międzynarodowego imperializmu (…) Jednocześnie Rada Miejska protestuje jak najenergiczniej przeciwko metodzie tajnego przygotowania warunków pokojowych i przewlekania odpowiedzi Rządowi Sowietów”.

Wniosek ten, popierający radziecki plan zakończenia wojny, przyjęła przez aklamację Rada Miasta Pabianic, składająca się w tym czasie wyłącznie radnych „frakcji PPS” i „frakcji Sjonistycznej”, po wcześniejszym ustąpieniu radnych Narodowego Związku Robotniczego, Chadecji i Endecji.

Bardziej zdecydowane stanowisko probolszewickie zajęli w Pabianicach komuniści. Komunistyczna Partia Robotnicza Polski wierzyła, iż zwycięstwo Armii Czerwonej pozwoli na utworzenie w Polsce republiki radzieckiej z władzą komunistyczną na czele. Ze względu na antypaństwową działalność partii latem 1920 r. policja pabianicka dokonała pierwszych poważnych aresztowań wśród członków Komitetu Dzielnicowego KPRP.

Należy jednak podkreślić, że znaczna część społeczeństwa Pabianic poparła wojnę i wzięła w niej czynny udział, zwłaszcza młodzież zgłaszająca się do armii na ochotnika. W lipcu 1920 r. na front bolszewicki wyruszyli pociągiem harcerze z Pabianic. Większość maturzystów Gimnazjum Męskiego im. J. Śniadeckiego oraz prawie całe klasy 7. i 8. wstąpiły do armii.

Akcję werbowania ochotników w Pabianicach przeprowadził ks. Józef Gogolewski. Jego wystąpienie z odczytem w lipcu 1920 r. wywołało ogólne zainteresowanie i wielki entuzjazm. Do szeregów ochotniczych zapisało się wielu robotników. Swoje zgłoszenie do wojska zapowiedziała również inteligencja. Dużą aktywność przy werbowaniu wykazał znany na gruncie Pabianic lekarz i działacz społeczny – dr Witold Eichler. Także nowa już Rada Miejska zachęcała obywateli, by wstępowali do Armii Ochotniczej. Natomiast Stowarzyszenie Właścicieli Nieruchomości uchwaliło z inicjatywy Edwarda Hansa, by nie pobierać komornego od rodzin ochotników za cały czas ich pobytu w wojsku. (R. Adamek „Cud nad Dobrzynką”, Nowe Życie Pabianic na niedzielę, nr 31/1999 r.)

Przypomnijmy co działo się w lipcu i sierpniu 1920 roku w naszym mieście.

15 lipca – Rada Miejska Pabianic uchwaliła podatek na cele obrony państwa: „Wszystkie restauracje, cukiernie i piwiarnie opłacają od rachunków wystawionych konsumentom 10%. Właściciele uchylający się od płacenia podlegają karze do 3000 marek”.

18 lipca – odbyło się w Magistracie organizacyjne zebranie Rady Obrony Państwa, zainicjowane przez Radę Miejską. Do Komitetu Wykonawczego Rady Obrony zostali wybrani: dr W. Eichler – przewodniczący, inspektor Józef Radwański – zastępca, St. Szefer – sekretarz, Antoni Dajniak – sekcja werbunkowa, ks. dziekan Mirecki – sekcja propagandy, ks. dr Bartłomiej Szulc – sekcja opiniodawcza, Paweł Graeser – sekcja pożyczki odrodzenia, Oskar Graeser – sekcja finansowa.

25 lipca – Sekcja Propagandy Rady Obrony Państwa w Pabianicach urządziła dwa wiece w Dłutowie i Górce Pabianickiej. Przemawiał dr Eichler, ks. Konecki, St. Szefer, Stefaniak, Kanar i Niedzielski. Po wiecach włościanie przystąpili do zbiorki ofiar i podpisywania pożyczki odrodzenia.

3 sierpnia – Obywatelski Komitet Wykonawczy Rady Obrony Państwa w Pabianicach ustalił w porozumieniu z miejscowym oddziałem Czerwonego Krzyża zapomogi dla rodzin ochotników (matkom, względnie ojcom, po 100 marek miesięcznie, żonom po 300 marek miesięcznie).

4 sierpnia – Rada Miejska uchwaliła na cele obrony państwa podatki: po 2% od przedwojennej wartości kapitału zakładowego wszystkich przedsiębiorstw handlowych i przemysłowych, po 2% od przedwojennej wartości nieruchomości miejskiej, po 1% od dochodu rocznego. Oprócz tego ustalono podatek od własności gruntów podmiejskich i od każdej sprzedanej butelki wódki.

8 sierpnia – opublikowano w Dzienniku Urzędowym Zarządu Miasta Pabianic odezwę prezydenta m. Pabianic, A. Orłowskiego, której fragment brzmiał; „Do wszystkich obywateli i organizacji obywatelskich w mieście. Warunki, wytworzone toczącą się wojna, nakładają na wszystkich obywateli i organizacje obywatelskie obowiązek współdziałania i pomocy władzom cywilnym i wojskowym. Wzmaga się potrzeba rozlokowania ewakuowanych w ostatnim czasie z zajmowanych przez nieprzyjaciela terenów: licznej rzeszy ludności, urzędów państwowych, jak również dobra i majątku państwowego. W mieście naszym od kilku dni rozpoczyna się lokowanie pierwszych partii ludności i ewakuowanego wojska (…)”.

17 sierpnia – z inicjatywy PPS zwołano zebranie, w którym wzięli udział przedstawiciele klasowych organizacji robotniczych. Postanowiono zorganizować Robotniczy komitet Obrony Niepodległości, którego zadaniem było wzmocnienie i rozszerzenie organizacji robotniczych, walka z najazdem bolszewickim, werbunek do ochotniczych oddziałów robotniczych, szkolenie wojskowe rezerw robotniczych oraz opieka nad robotnikami-żołnierzami. (R. Adamek „Rok 1920”, Nowe Życie Pabianic nr 30/2001 r.)

Narastało śmiertelne zagrożenie. Armia Czerwona dowodzona przez Tuchaczewskiego i Budionnego zbliżała się do Warszawy. 1 lipca 1920 r. Sejm powołuje do życia Radę Obrony Państwa, na czele której staje  Józef Piłsudski.

W wydanej odezwie do narodu czytamy między innymi: ”Jedność, zgoda i wytężona praca niech skupi nas wszystkich dla wspólnej sprawy! Żołnierz polski, krwią broczący na froncie, musi mieć to przeświadczenie, iż stoi za nim cały naród, każdej chwili gotowy przyjść mu z pomocą. Chwila taka nadeszła… Niech na wołanie Polski nie zabraknie żadnego z jej wiernych i prawych synów, co wzorem ojców i dziadów pokotem położą wroga u stóp Rzeczypospolitej.  Wszystko dla zwycięstwa! Do broni!”

Słowa odezwy znalazły swój oddźwięk w sercach wszystkich obywateli. Również w Pabianicach organizacje społeczne i polityczne jednoczą się do wspólnego działania. Zanikają dzielące do tej pory różnice i zwalczające się do niedawna ugrupowania zgodnie organizują społeczeństwo. Odbywają się liczne spotkania, wiece i manifestacje, na których mówi się nie tylko a aktualnej sytuacji na frontach, ale również o potrzebie wsparcia żołnierskiego wysiłku.

Organizowane zbiórki pieniędzy i darów spotykają się z wielkim zrozumieniem i niespotykaną ofiarnością społeczeństwa. Powstały na terenie Pabianic komitet koordynuje poczynania na rzecz wojska i obrony narodowej. W jego pracach szczególną rolę odegrał dr Witold Eichler. Patriotyczną postawą wyróżniła się także nauczycielka szkoły powszechnej nr 1 – Zofia Ponińska, wyróżniona przez Radę Obrony Państwa odznaką i dyplomem „za spełnienie swego obowiązku obywatelskiego jako zastępca sekretarza Oddziału Czerwonego Krzyża w Pabianicach”. Wielką aktywność wykazała pabianicka młodzież. Gimnazjaliści masowo zgłaszali się do wojska. Aż do listopada 1920 roku zostały przerwane zajęcia lekcyjne w gimnazjum im. Śniadeckiego, gdyż młodzież gromadnie wstąpiła do wojska. Tych, którzy unikali pójścia na front bojkotowano. Wstąpienie do wojska traktowano jako sprawę honorową.

Piękną postawę zaprezentował późniejszy wiceprezydent Pabianic Konrad Skowroński. Mając 37 lat wstąpił do wojska walczył na froncie w stopniu szeregowca, mimo że zaproponowano mu służbę na głębokim zapleczu.

Wsparciem duchowym służyli księża. Ksiądz Gogolewski prowadził szeroką akcję odczytową na terenie Pabianic i okolic szczególnie wśród robotników. W tych trudnych dla kraju chwilach społeczeństwo Pabianic wywiązało się z honorem ze swego świętego obowiązku obrony Ojczyzny. (Roman Peska „Wszystko dla zwycięstwa”, Nowe Życie Pabianic nr 39/1991 r.)

Polona.pl - Dziennik Urzędowy Zarządu Miasta Pabjanic, nr 30 (25 lipca 1920)

***

Władysław Szymczyk-Nieworski

Społeczność lokalna była zawsze zróżnicowana politycznie, ekonomicznie, społecznie. Życie Pabianic w 1957 roku informowało o komuniście Władysławie Szymczyku-Nieworskim, który w 1920 roku, z narażeniem życia, prezentował swoją sympatię do bolszewików.

„W latach pomiędzy 1918 a 1923 r. w Pabianicach w szeregach Komunistycznej Partii Polski działali młodzieżowcy, którzy wystąpieniami swymi podkreślali rewolucyjny, bojowy zapał młodzieży robotniczej w walce z kapitałem, wszelką ugodą i zdradą w szeregach ruchu robotniczego.

Do charakterystycznych i zasługujących na podkreślenie w tym czasie wypadków zaliczyć należy – bojowe, pełne poświęcenia wystąpienie młodego podówczas towarzysza – członka KPP, Władysława Szymczyka-Nieworskiego, który z polecenia partii w roku 1920, w okresie sądów doraźnych, nie zważając na grożące mu niebezpieczeństwo, udał się na plac komisji poborowych w Pabianicach przy ul. Bocznej (Żeromskiego). Tam rozkolportował odezwy partii wzywając poborowych do walki z kapitałem o Polskę ludu pracującego – o socjalizm, przeciwko zbrojnym wystąpieniom wobec Republiki Radzieckiej. Po rozkolportowaniu odezw towarzysz Szymczyk-Nieworski przy pomocy towarzyszy: Stanisława Czwórki, Stanisława Cegiełki, J. Okoniewskiego, Jana Kubickiego i Rychtera rozwinął sztandar Komunistycznej Partii Polski i szedł na czele poborowych, maszerujących na dworzec kolejowy. Swoim wystąpieniem demonstrował wysoki patriotyzm młodej awangardy komunistów, podkreślał swoją miłość do pierwszego w historii państwa radzieckiego i wielką nienawiść do kapitału. Przy zbiegu ulic Bocznej i Zamkowej (po  II wojnie światowej Armii Czerwonej) żandarmeria zaatakowała pochód za wszelką cenę usiłując rozpędzić demonstrację i przychwycić tow. Władysława Szymczyka-Nieworskiego.

Po przejściu ciężkich katusz w żandarmerii, tow. Szymczyk-Nieworski został skierowany do więzienia przy ul. Kopernika w Łodzi. W oczekiwaniu na śmierć przesiedział przeszło trzy miesiące w karcerze.

Na skutek interwencji ojca u działaczy PPS, aresztowany tow. Szymczyk-Nieworski został wreszcie wyrwany śmierci i przekazany sądom zwykłym w Łodzi. Odzyskał on wolność w roku 1921 po podpisaniu traktatu pokojowego w Rydze.

Od 1945 r. do chwili obecnej tow. Władysław Szymczyk-Nieworski należał najpierw do PPR, a obecnie (1957) PZPR. Pomimo swego sędziwego wieku i obowiązku dyżurnego ruchu, pełnił on przez dłuższy czas zaszczytną funkcję sekretarza POP przy PKP w Pabianicach. Obecnie przeszedł na emeryturę.

Za pracę zawodową i społeczną po wyzwoleniu został odznaczony przez Radę Państwa Srebrnym Krzyżem Zasługi i Medalem X-lecia  Polski Ludowej”.

***

W książce „Inwazja bolszewicka z Żydzi. Zbiór dokumentów”, 1921 znajdujemy list Organizacji Syjonistycznej w Pabianicach skierowany do Żydowskiej Rady Narodowej w Warszawie.

„Podajemy do wiadomości następujący fakt: Panna Beila Rozenfeld, która ukończyła pabianickie gimnazjum państwowe, chciała w myśl rezolucji wszystkich uczennic, zapisać się na kursy sanitarne, jako słuchaczka. Kursy te zostały utworzone w naszym mieście, aby wziąć udział w niesieniu pomocy wojskowej. Nie przyjęto jej jednak, ponieważ jak jej oświadczyła kierowniczka kursów, jest Żydówką. Z poważaniem, Organizacja Syjonistyczna w Pabianicach.”

***

W zbiorze wypowiedzi zebranych przez Kazimierza Konarskiego „O uczniu żołnierzu”, Lwów 1921 znalazło się również  anonimowe wspomnienie pabianickiego harcerza.

Polska powstała do życia po ciężkim, półtorawiekowym śnie. Nie zmartwychwstała, gdyż nie umierała nigdy. Wolni jesteśmy! Wolni na wolnej ziemi! Nam losy przeznaczyły żyć w tych upragnionych przez zeszłe pokolenia czasach;  my byliśmy świadkami tego cudownego wprost powstawania naszego życia politycznego. (…)

Na wschodzie gorzały kresy. Tam to wśród krwawych bojów dzielni bracia nasi kuli granicę od strony Bolszewii. I święciliśmy triumfy. Wilno nasze, Bobrujsk nasz i Kijów w rękach naszych. Lecz odwróciła się karta. Dlaczego zaczęły się hufce nasze cofać? Różni różnie tłumaczą, dość, że się cofały. (…)

Gruchnęła wieść jak długa i szeroka Rzeczpospolita: ”Haller formuje Armię Ochotniczą! Kto żyw, do broni! Na pomoc!”. I zawrzało nowe życie. Zaczęto na gwałt szykować się do wyjazdu i wstępowania do wojska. Ostatnie dni, tj. 10,11, 12 i 13 lipca 1920 r., przepędziłem na wsi, gdzie gazeta była rzadkością, a wieści poczty pantoflowej niepewne i mętne. Siedziałem więc sobie na wsi, gdzie obowiązkowo z nakazu lekarza miałem przepędzić wakacje celem podreperowania nadszarpniętego zdrowia. Dalsze wkuwanie groziło chorobą serca, co w połączeniu z rozstrojem nerwowym i migreną smutne miałoby następstwa. Ale dziwne przeczucie przypędziło mnie do Pabianic.

Tu wpadłem od razu w ten wir i gorączkowe przygotowania. Otworzyły mi się oczy! Ujrzałem jasno niebezpieczeństwo Polski. Mimo ostrzeżeń lekarza i płaczu najbliższych postanowiłem jechać, tym bardziej, że nawet starcy (czytałem) zaciągali się do wojska. I pojechaliśmy… 15 lipca 1920 r. Pierwsi z Pabianic. Dobrze było w wojsku przez pierwsze dni. Na wszystkich stacjach i po wszystkich miastach muzyka, kwiaty wszędzie. No i jedzenia też nie brakowało … Ale nie było ze mnie pociechy wielkiej. Czwartego dnia dostałem krwotoków. Na komisji nie chcieli mnie z początku przyjąć, ale ja znów wstydziłem się do domu wracać jak chora baba. I po długich naleganiach zostałem.

Rozpoczęła się ciężka służba koszarowa. Pobudka o 5.30 rano. Jedno słowo kaprala zrywało na nogi całą salę, bo na opóźnionych był z zimną wodą lub karne ćwiczenia. Z początku człowiek znosił wszystko, ale z czasem sprzykrzyło się to stanie z karabinem u nogi w lipcowe dni, te długie ogonki po obiad, chleb itp. A tu buty z domu się podarły, mundurek sztubacki rozlazł i rozpoczęło się dziadowanie. Kolana gołe, łokcie świecą, palce i pięty z butów wyszły, a tu fasunku jak nie ma, tak nie ma! I chodziło się miesiąc cały w płaszczu żeby było przyzwoicie (płaszcz po rannym żołnierzu dostałem na tymczasem). I rozpocząłem wtedy rozmyślać i tęsknić troszkę za domem i za opieką matki. Boć to na głowie wszystko leżało. Nie wyprałeś koszuli, chodziłeś w brudnej, a tu tanki (insekty) atakują, w pryczach co noc ”szarże  kawalerii”. Więc tylko powtarzało się: „Dla Ciebie Polsko, dla Ciebie!”, i pędziło się biedę.

I wszystko nic, gdyby nie krwotoki, które często mi się powtarzały. Polecałem więc już nie raz duszę Bogu i czekałem wyjazdu na front! Wreszcie wyjechałem, ale do szpitala! Koledzy wyjechali na front! Wiadomo, że w wojsku prędko leczą, więc i mnie na drugi dzień już wysłali do kompanii ozdrowieńców, a stamtąd do kompanii sztabowej. I tu dopiero poznałem, co to wojsko. Przede wszystkim znalazłem się wśród starych żołnierzy, zbieraniny ze wszystkich rozbitych pułków, zdemoralizowanych i zepsutych do gruntu. Teraz poznałem dopiero życie osobiste  żołnierza, żołnierza, który bywał na wozie i pod wozem. Pod względem moralno-duchowym większość naszej wiary to ludzie, którzy żyją, aby użyć. „Raz się żyje” – twierdzą. Więc według ich mniemania nie jest żołnierzem ten, który nie pije wódki, nie pali papierosów, nie przeklina i wiele, wiele jeszcze innych rzeczy.

Tymczasem ja jako harcerz nie tylko nie postępowałem tak jak oni, lecza stawałem zawsze kontra ich czynom. Toteż uważali mnie zawsze za cywila w mundurze.

Ciekawy jest stosunek wiary do harcerzy. Każdy ze skautów słyszał to ciągle: „Te, skaucie, zapal! Te, skaucie, chodź, wypijemy! Te, chodź ze mną na wieczór! Pluń na twoje prawa, teraz jesteś w wojsku, to cię to wszystko nie obowiązuje. Kiedyś mogłeś nie palić, nie kląć, nie pić, ale dziś! Co ci po tym! Zostań raz prawdziwym żołnierzem itd.” No i niejeden harcerz zapominał, że był druhem, niejeden porządny sztubak pluł na cnotę, niejeden stawał się „prawdziwym” żołnierzem. Lecz wtedy dopiero poznał, jak źle uczynił. W czasie, kiedy pił, palił, fundował itd., był morus chłop, ale nazajutrz każdy dokuczał mu i wyśmiewał się, co wlazło. „Tyżeś harcerz? To skauci tak robią? Ty elegancie taki owaki! Ty harcerzu zamazany! Ty skaucie papierowy” etc.

I co miał wtedy robić biedny odstępca. Wrócić – plama została i zawsze ją będą wymawiać bez względu na obecne życie. Poprawa nie uratuje od drwin. Brnął więc entelegent, skaucik czy skubancik coraz niżej i niżej.

Nieznośny był stosunek szarży niższej względem ochotników z 1920 r. Wyśmiewano się w najokropniejszy sposób: „Pany. Wojska wam się zachciało – mówili – dać im … sosu!”. A do tego jeszcze nieraz próżny żołądek. Obraz służby.

Przeszło jednak wszystko. Choć przeklinał nieraz człek chwilę, w której wstąpił do wojska, choć było nieraz źle, jednak zapomniał o tym. I dziś pozostało jedynie miłe wspomnienie przeżytych chwil. Złe i nieprzyjemne chwile zatarły się, a nawet przeżyte cierpienia sprawiają nam większą satysfakcję niż znośna dola. Gorzej jednak było po powrocie z wojska. Choć państwo profesorowie okazywali z początku wiele współczucia, to jednak wkrótce wszystko minęło.

I dziś nie pamiętają o tym, żeśmy przez 3-4 miesiące zapomnieli tyle, ile 2 lata pracy w głowę wbiły.

Mimo wszystkiego jestem pewien, że jeżeliby jeszcze raz zaszła potrzeba stanąć w szeregi, to żadnego z tych, którzy już byli w 1920 r., nie zabraknie i wszyscy z tych czy innych pobudek do wojska pójdą. Pabianice, harcerz, X.X.

Listy z wojska

Konstanty Graeser, syn dyrektora w firmie R. Kindler w Pabianicach,  po zdaniu matury zaciągnął się,  w czasie wojny polsko-radzieckiej,  jako ochotnik do 5 pp Legionów. Z rodziną utrzymywał kontakt listowny  w sierpniu 1920 roku.

(bez daty). Koszary, środa 10 rano. Moi kochani. Od dwóch dni mam labę. Ćwiczymy 10 godzin dziennie: przed południem (nie mogę powiedzieć „obiadem”, bo od soboty nie jadłem obiadu) od 7 do 12 i od 14 do 18-ej, a rano szwedzka gimnastyka od pół do 6 do 7-ej. Poza tym można robić wszystko, ale chyba w nocy, a właściwie to i wtedy nie wolno, bo punkt o 22 światło się gasi i wszyscy muszą się położyć na siennikach bez siana, ale z pchłami (chwalić Boga, że nie ma jeszcze grubszej zwierzyny) . Oryginalne spanie: bez koców i naturalnie w kalesonach, boby człowiek zębami szczękał. Koca mego nie wziąłem do koszar, bo nie chcę go zarobaczyć. Przykrywam się spodniami, koszulą dzienną i kurtką. Pobudka rano o pół do 5-ej, przy czym mamy w naszych koszarach bardzo maleńkie umywalki, które mają wodę tylko dla pierwszych 30 ludzi, reszta może się myć, gdzie chce, albo wcale nie myć.

Jeszcze coś: jak się kładziemy spać, to trzewiki muszą być na „baczność”, a w cholewkach muszą sterczeć skarpetki i owijaczki. Nie dziwcie się, że ja od czterech dni prawie ani łyżki strawy ciepłej nie miałem w ustach, bo zaraz w pierwszym dniu poczułem, że z naszym jedzeniem coś nietęgo i nie mogłem przełknąć ani kęsa. Teraz się okazuje, że tu wszystko gotują na koninie. Żołnierz, i to „Wolnej, Niepodległej Republiki Polskiej”, żre koninę jak jakiś Tatar lub Baszkir. Przepustek na miasto wydają bardzo mało i niezbyt chętnie, a więc na mieście jak dotychczas nic jeść nie mogłem. Puszczają zresztą tylko w zasadzie od 18-ej, a kolacje warszawskie są nie na moje ochotnicze kieszenie. Jem więc bardzo i to bardzo mało. Nie piszę Wam tego, aby się skarżyć. Niech Bóg broni! Ale mnie to wprost dziwi i bawi, że bez jedzenia, przy śnie najwyżej 7-godzinnym i 10-godzinnych ćwiczeniach, czuję się wcale nieźle. Tylko męczy takie koszarowe niechlujstwo i niedbalstwo: brud, smród, noszenie śledzi wydawanych na obiad w umywalkach itp.

 Dzisiaj wzięli mnie do doktora i ten uznał za niezdatnego do służby frontowej. Siedzę więc i czekam, jak to się rozstrzygnie, gdzie, jak i po co mnie przydzielą.

(Bez daty). Koszary, poniedziałek 5 rano. Moi kochani. Już trzeci dzień minął w koszarach. Te dwa ubiegłe dni były dla mnie piekielne. W piątek o pół do 7-ej pognali na ćwiczenia i przetrzymali do pół do 12-ej. Potem obiad. Ja jednak tych obiadów przełknąć nie mogę, bo byłem w kuchni i zobaczyłem mięso, z którego preparują zupy, i o0 mały figiel nie wymiotowałem. Karmię się więc płynem zwanym przez grzeczność „czarną kawą” i chlebem. A więc w piątek obiad od 12-ej do 1-ej, a od pół do 2-ej do pół do 7-ej znów  na nogach, przy czym wszczepiali nam ospę, tyfus i cholerę. Po tych szczepieniach artyści scen polskich urządzili u nas w świetlicy przedstawienie> Byli: Frenkiel, Kotarbiński, Roland, Leska i inni.

0 8-ej poszliśmy znów po kawę. W niedzielę rano wygnali nas o pół do 6-ej. Mieli wydawać przepustki na miasto, tymczasem o 8-ej zrobili zbiórkę i po półtoragodzinnym czekaniu poszliśmy na plac Saski, gdzieśmy stali do 12-ej. Potem defilada na niemiłosiernym słońcu, która trwała do 1-ej. Było święto ochotników, ale nie przypuszczaliśmy, że ten dzień tak się na nas odbije. Zmęczyliśmy się jak psy, ale „za to”, „sam” Haller nas pochwalił, a w nagrodę porucznik obiecał dać dziś mundury. O 3-ej nareszcie puścili nas do miasta.  – teraz jest  poł do 6-ej z rana. Już się ubrałem i czekam na śniadanie. Zaczynam się jakoś zżywać z tym piekłem.

Koszary, 24 VII 20. Zdaje się, że teraz mogę już powiedzieć: nareszcie jestem żołnierzem! Munduru co prawda jeszcze nie mam, ale jestem przydzielony  do kancelarii sądu 5 pp Legionów … Ale zanim dostałem ten przydział, myślałem, że oszaleję. W piątek stanąłem znów wraz z całą kompanią przed lekarzem i zostałem ostatecznie zaliczony do „B”. Teraz się dopiero zaczęła wędrówka. Od gmachu do gmachu (wszystkie na Nowowiejskiej), tu zbiórka, tam zbiórka, tu czekać na to, żeby znów wrócić, skądeśmy przyszli, i tak aż do skutku. Dziś wreszcie o g.12 poszeregowali nas i podzielili po raz nie wiem który. Przyszedł porucznik. Zapytał się mnie o zawód: maturzysta! Właściwie skłamałem, bo powiedziałem: student. Pyta w jakim kierunku się kształcę. Powiedziałem: prawo. A on na to: kancelaria sądu. No, dobre i to.

Najwięcej mnie cieszy, że będę  prawdopodobnie miał przepustkę tzw. stałą, czyli passe-par-tout. Jeśli będę tutaj na wolnej stopie, to nie opłaci mi się mieszkać w mieście, bo tutaj w drugim budynku jest możliwiej, czyściej. Dziś w południe dali jakoś apetyczniej wyglądające mięso. Wziąłem, ale ono śmierdziało, że pies by nie ruszył. Więc znów nie jadłem. Pieniądze zostawiłem w mieście, toteż chodzę głodny i goły jak prawdziwy „polski żołnierz”. Ale w przyszłym tygodniu przy pracy i mundurze będzie już raźniej i swobodniej. Ale powinno się już nareszcie coś skrystalizować, bo te przydziały i odsyłania to mi już  nosem wychodzą.

Warszawa, 29 VII 20. Kochani Rodzice. Wczoraj otrzymałem paczkę i list. Jabłka były smaczne i pachniały Pabianicami.

Jak wiecie, przydzielono mnie do kancelarii sądowej, ale na wcielenie musiałem czekać do poniedziałku. Siedziałem więc znów jak aresztant i spałem na tak zarobaczonych siennikach (pchły), że rano przy myciu wyglądałem jak ospowaty, całe ciało było pocętkowane. O spaniu oczywiście nie było mowy, bo tarzałem się przez całą noc. Nareszcie o 11 –rano krzyczą: zbiórka i przegląd. Wchodzi nasz dowódca i jakiś porucznik, który po zapytaniu kazał mi i 13 innym, głównie skautom, wystąpić.

Po chwili dowiedzieliśmy się, że przydzielono nas jako kurierów do biura prasowego na pl. Teatralnym. O pół do 1-ej wydano nam dokumenty podróży i o g.21 –ej jechałem z workiem gazet na front przez Białystok szukać 8 dywizji. Praca ciężka (ten cholerny worek) i odpowiedzialna (bo wymaga osobistego wręczenia i kwitu), ale za to przyjemna i wszędzie jestem mile widziany, bo na dokumencie mam, że jadę jako kurier z rozkazu Naczelnego Dowództwa. Nie żałuję więc tych 2-ch tygodni koszarowych, bo teraz jestem na zupełnie wolnej stopie.

Na przykład 27 sierpnia jechałem od 21-ej do 6-ej pociągiem i wysiedliśmy w Łapach. Tam wzięliśmy podwodę (było nas sześciu z workami) i skierowaliśmy się do Białegostoku. Tabory jechały i jechały. Trzeba przyznać, ze defensywę przeprowadzają świetnie. O panice w zasadzie nie ma mowy. Jakieś 12 km przed Białymstokiem dotarłem wreszcie do mojej dywizji. Miałem diabelne szczęście, bo stała ona najbliżej. Posiedziałem tam sobie do pół do 2-ej i później pieszo wróciłem do Łap, gdzie do 7-ej wieczorem czekałem na stacji.

Widziałem cały sztab: Hallera, Romera itp. Byłem świadkiem bardzo nieprzyjemnego zajścia z Hallerem i wieczorem tzw. kurierkiem pojechałem do Warszawy. Zameldowałem się tutaj na Wierzbowej. Porucznik mnie pochwalił i powiedział, że dziś dadzą nam mundury.

Gdy dnia następnego przyszedłem o 10-ej z rana, zaproponowano mi, bym tego dnia o pół do 1-ej znowu pojechał, na co się zgodziłem. O umówionej godzinie nie dano mi ani przydziału oficjalnego z legitymacją żołnierską, ani munduru, a tylko podróży do 8-ej dywizji piechoty.

Mamusia pyta, jak się urządziłem. Otóż w drogę kupuję sobie trochę owoców, chleb dwufuntowy i suchej kiełbasy. Dowództwo daje mi na drogę 100 marek. Podobno dostaje się też dobry żołd, ale ja jeszcze go nie widziałem. Kupiłem sobie parę książek na drogę, bo taka 18-godzinna jazda bez czytania męczy. Niewiele pieniędzy mi się więc zostało, ale z tą „kazionną” setką wystarczy mi do powrotu. Staram się żyć skromnie. Teraz śpieszę się na stację, a potem znów na front.

(Bez daty). Moi kochani. Znów wróciłem z mojej eskapady. Tym razem byłem tylko w Chełmie. Ale za to powrotna droga! Wyjechałem wieczorem z Chełma pociągiem sanitarnym na dachu. Z Lublina musiałem od 3-ej w nocy jechać aż do Dęblina (4 godziny) na buforze tuż za węglarką. Było chłodno, ręce zgrabiały, parowóz sypał na mnie miałkim węglem, a ja jechałem jak wiedźma na miotle. Bałem się usnąć, bo bym zleciał. Później, gdy słońce wzeszło, było cokolwiek lepiej i dostałem znów „pańskie miejsce” na dachu. Nareszcie wieczorem o 9-ej byłem w domu, ale umorusany i czarny jak diabeł! Co słychać u mnie? Dostanę pewnie żołd i mundur, który każę sobie przerobić…

Warszawa, 4 VIII 20. Kochana moja Mamusiu. Onegdaj wróciłem z frontu. Tym razem siedziałem dłużej i miałem kupę przygód mniej lub więcej niebezpiecznych, ale „Ende gut –alles gut”.  I po 5 dniach tułaczki wróciłem. Bardzo się ucieszyłem z Mamusinej paczki. Głodny byłem jak pies, bo całą drogę nic nie jadłem. W ogóle skandal! Słyszałem, że te Wasze paniusie i panny pabianickie bawią się w różne gospody, bufety etc. na stacji. Dla kogo to wszystko? Czy dla tych, co jadą z Poznania do Warszawy i z powrotem i na każdej stacji pcha się w nich od przodu i tyłu?

Tam, gdzie są potrzebne punkty odżywcze, to ich nie ma. Po prawej stronie Wisły do frontu nie ma ani jednej gospody, która by funkcjonowała. Trzeba wiedzieć, że my jakieś 80 km drogi robimy koleją przeciętnie w 36-48 godzin. Człowiek głodny jak wilk i tu nie wystarczą nie tylko pieniądze ”kurierskie”, ale nawet krocie. Mały niedopieczony strucelek kosztuje 10 Mk.

Warszawa, 5 VIII 20. Wróciłem do domu i znów zastałem paczkę i właśnie przeczytałem Mamusi list. Jak Mamusia źle zrozumiała moje milczenie! Przecież ja nie jestem ani taki niezadowolony, ani taki „nieszczęśliwy” człowiek! Niech Pan Bóg broni! Właśnie  teraz biorę z każdej mojej sytuacji tyle zadowolenia, ile mogę. Lecz mówiąc szczerze, jaki jest mój obowiązek i co ja mam spełniać uczciwie i z satysfakcją?

Przecież jeśli szedłem do wojska, to nie po to, żeby zostać kurierem, chociaż to lepsze niż gnicie w koszarach na Nowowiejskiej. Ale jeżeli mogę, to czy nie powinienem się domagać  czegoś bardziej produktywnego niż rozwożenie gazet? Mamusia mówi, że ją boli, że mnie źle wychowała. Ja tego sądzić nie mogę. Ale czuję, że tak nie jest. Czy byłoby Mamusi przyjemnie, gdybym był z siebie bardzo zadowolony?  Satysfakcji z tego, co dotychczas zrobiłem, mieć nie mogę, bo chociaż spełniałem  sumiennie to, co mi było polecone, to jednak nic takiego nie zrobiłem, co licowałoby z obowiązkiem żołnierza. Właśnie żołnierza, a nie „generała”, bo życie moje obecne jest dosyć zbliżone do generalskiego. Nie mogę iść na front z innymi, ale przecież mogę być gdzieś w sztabie na froncie, a nie łazikować na tyłach i być wytykany przez żołnierzy. (Felicja Kalicka „Dwa czterdziestolecia mojego życia”, Warszawa 1989 r.)

Przybysze  – uczestnicy wojny 1919-1921 -  mieszkający i zmarli w Pabianicach

Jan Jagusiak w publikacji „Ślady agresji imperialnej”, Pabianice 2022 podaje krótkie dane biograficzne dotyczące uczestników wojny bolszewickiej, którzy, choć nie urodzili się w Pabianicach, to tutaj mieszkali i zostali pochowani na miejscowym cmentarzu.

Świętosław Baudouin de Courtenay (1889-1961)

Adwokat Świętosław Baudouin de Courtenay urodzony w Dorpacie w rodzinie ziemiańskiej polsko-francuskiej, syn Jana Niecisława – profesora kilku uczelni. Wydział Prawny Uniwersytetu w Petersburgu ukończył w maju 1914 r. Długa jest lista, gdzie i na jakim stanowisku pracował poczynając od ukończenia aplikacji aż do zakończenia II wojny światowej. W 1918 r. był Pierwszym Sekretarzem Poselstwa Polskiego w Rosji. W 1929 r. był przez 3 miesiące członkiem Poselstwa Polskiego  w Berlinie, kierując jako radca prawny rokowaniami prawno-gospodarczymi, zleconymi Poselstwu. W latach 1928-1929 był członkiem Konferencji Ekonomicznej Ligi Narodów, opracowywał referaty uzasadniające stanowisko polskie. Brał udział w 1917 r. w Zjeździe Wojskowych Polaków. W 1920 r. zgłosił się do Wojska Polskiego, z którego został przeniesiony do rezerwy, po zakończeniu kampanii wojennej. W czasie okupacji przez miesiąc był więziony na Pawiaku.

Wraz z rodziną opuścił zniszczoną Warszawę i zamieszkał najpierw w Łodzi, następnie w Pabianicach przy ul. Odrodzenia 17; tu już pozostał na zawsze i jest pochowany na tutejszym cmentarzu. Pochodził ze znanego w Polsce przez kilka wieków rodu francuskiego. Jego ojciec Niecisław to jeden z najwybitniejszych uczonych slawistów, profesor, autor wielu publikacji naukowych, kandydat – obok Gabriela Narutowicza – na prezydenta RP.

Wincenty Hoffman (1883-1971)

Żołnierz I i II wojny światowej, uczestnik walk z bolszewikami w 1920 roku. Za zasługi w bojach na kilku frontach otrzymał w II Rzeczypospolitej posiadłość na Wileńszczyźnie; ten fakt jednak zataił, gdy został internowany po zajęciu Łotwy przez Rosjan w sierpniu 1940 roku. Sowieci jednak odkryli tę jego tajemnicę; został poddany jak tysiące innych Polaków represjom. „Przebywałem kolejno w obozach:  Juchnowa koło Smoleńska, Archangielsk, Wiaźniki koło Iwanowska. Znęcanie się nad więźniami, głód i przesłuchania, w jakich okolicznościach dostałem posiadłość, ilu bolszewików zabiłem, czy byłem informatorem policji i wywiadu”. Koniec tortur przyniosła Hoffmanowi możliwość wstąpienia do tworzącej się w ZSRR Armii Polskiej. Znalazł się w 5 Dywizji Piechoty. Traktami bojowymi dotarł do Włoch, a po wojnie do Anglii. Uhonorowany wysokimi odznaczeniami angielskimi i polskimi, wybrał jak tysiące rodaków powrót do stron ojczystych, do Pabianic. Tu zmarł w wieku 88 lat i został pochowany na cmentarzu katolickim.

Zbigniew Lorentz (1901-1988)

Od urodzenia do 1945 r., a więc połowę swego życia spędził w Warszawie; po wojnie mieszkał w Dłutowie i w Pabianicach (do śmierci w 1988 r.). Ukończył szkołę średnią i SGGW w Warszawie. Podczas wojny polsko-bolszewickiej w 1920 r. służył jako ochotnik w 201 pułku szwoleżerów; ze służby odszedł jako strzelec rezerwy. W 1940 r. aresztowany przez Gestapo, więziony na Pawiaku, a następnie zesłany na 16 miesięcy do obozu w Oświęcimiu pod zarzutem  należenia do nielegalnej organizacji. Ciężko chory, bez pracy, po Powstaniu warszawskim wywieziony do majątku Zameczek w powiecie opoczyńskim. Tam w 1945 roku rozpoczął pracę zawodową. Od 1948 r. w Dłutowie jako fachowiec kierował tartakiem i młynem oraz PGR. Tamże początkowo mieszkał z żoną; potem niemal ćwierć wieku byli mieszkańcami Pabianic. Emanowali kulturą i życzliwością wobec ludzi. Spoczywają na cmentarzu katolickim w Pabianicach.

Tomasz Zawolski (1895-1974)

Pochodził z Księżomierza w powiecie kraśnickim; pragnął wstąpić do Legionów Piłsudskiego, aby znaleźć się w upragnionej kawalerii. Mając już 18 lat ”wypożyczył” sobie, a dokładniej wyprowadził rumaka ze stajni u kuzyna; gdy ten się sprzeciwiał, usłyszał zapewnienie: „Jak wrócę, to za tego jednego przyprowadzę ci dziesięć koni”. I zgłosił się ochotnik z koniem w komisji powiatowej w Kraśniku. Po przećwiczeniu „ułana” i rumaka znalazł się Zawolski w 7 Pułku Ułanów Lubelskich. Wiosną 1919 r. w starciu z bolszewikami pod Lidą pułk Janusza Głuchowskiego stracił 250 poległych i rannych. Tomasz przetrwał, ale pozostał z dwoma rannymi na terenie zajętym przez bolszewików. Aby nie dostać się w ręce ruskich,  wzdłuż granicznej rzeki, ukrywali się stojąc przez 3 dni i noce w wodzie. Na odgłos zbliżających się „pograniczników” chowali głowy pod wodą oddychając przez  trzcinę, rurkę – wystawioną na powierzchni.  Przeżyli! Gdy nasi przepędzili bolszewików, oni znów w szeregach Janusza Głuchowskiego (już pułkownika) gnali za uciekającymi rozbitkami z Konarmii Tuchaczewskiego.

Wielka parada tych zwycięskich oddziałów lubelskich  odbyła się 21 marca 1921 r. w Kraśniku. Uczestniczył w niej sam Józef Piłsudski. Zawolski chlubił się tym i opowiadał na spotkaniach 40-50 lat później z młodszym pokoleniem, zwłaszcza z młodzieżą w szkołach w Rydzynach i okolicach. Tomasz Zawolski otrzymał za swe zasługi – zgodnie z „Ustawą z dn. 7 XII 1920 roku o nadaniu ziemi żołnierzom Wojska Polskiego” – 18 ha z majątku Podorka, w gminie łużyckiej, w powiecie dzieśnieńskim, w województwie wileńskim. Po wojnie „gospodarzył” koło Pabianic w Rydzynach i Potażni , a ostatnie lata życia spędził z rodziną w Pabianicach. Pochowany na cmentarzu komunalnym. Wspomnienia o nim, fotografie i pewne dokumenty, a także czapkę maciejówkę przechowały – imponująca świetną pamięcią 91-letnia córka Helena (zm. w 2020 r.)i wnuczka Krystyna, a także 86-letni syn Edward.

Ludwik Alfred Rubach (1881-1956)

Inżynier technolog – absolwent Charkowskiego Instytutu Technologicznego – nauczyciel chemii i fizyki – urodzony w majątku rodzinnym na Ziemi Sieradzkiej, łodzianin przez pół wieku, od 1945 r. zamieszkały w Pabianicach. W 1918 r. przekazał na potrzeby odrodzonej II RP – 40 dag platyny ocalonej wcześniej przed niemieckimi rekwizycjami. Nieco później, w 1920 roku dał Ojczyźnie jeszcze więcej, bo siebie samego i swoje życie zgłaszając się ochotniczo do wojska. Jako inżynier przydzielony zostaje do „wojsk kolejowych” w błękitnej, ochotniczej armii pod dowództwem gen. Hallera. Kiedy szala zwycięstwa przechyliła się zdecydowanie na stronę polską, wyreklamowany z wojska przez swe ministerstwo Rubach wraca do szkolnictwa. Bo tak było wtedy w zaraniu niepodległości, że nauka młodego pokolenia była równie ważna jak walka na froncie. Na początku 1919 roku otrzymuje nominację nauczycielską do szkolnictwa  i podejmuje pracę w Państwowym Gimnazjum i Liceum im. Królowej Jadwigi w Pabianicach, w szkole założonej w 1915 przez jego siostrę dr Józefę Jędrychowska,  gdzie ta siostra przez 25 lat dyrektorowała (…). W 1945 r. – wojna się kończy, z opóźnieniem w czasie powrót w rodzinne strony, ale już nie do Łodzi, a do Pabianic. Nadal chce pracować, czyli uczyć w swojej szkole w Pabianicach, a nie czuje się już na siłach na codzienne dojazdy do Łodzi. Osiada więc w Pabianicach i uczy fizyki oraz chemii. Tylko szkoła już nie ta co była, już patronką nie może być królowa Jadwiga (…) Jego siostra już nie może być dyrektorką szkoły i w ogóle usunięta jest ze szkolnictwa (…) Po śmierci Ojciec „wrócił” do Łodzi, do rodzinnych grobów przy ul. Ogrodowej i został pochowany obok swych rodziców … zapisał w ostatniej obszernej pracy „Bez zakończenia czyli opowieść o rodzinie” syn Ludwika Alfreda, ochotnika na wojnie z Rosją w 1920 r. – Stanisław  Jeremi Rubach – pabianicki oraz łódzki senior erudyta.

Autor: Sławomir Saładaj

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Możecie Państwo dokonać w każdym czasie zmiany ustawień dotyczących cookies. Więcej szczegółów w naszej Polityce Cookies.

Zamknij