Wyrwicki
A pomniejsz czcionkę A standardowy rozmiar A powiększ czcionkęEugeniusz Wyrwicki należał do grona słynnych lotników pochodzących z Pabianic. Urodził się w rodzinie ubogiego szewca, ale bardzo szybko odkrył w sobie smykałkę do wojennych przygód. Już w listopadzie 1918 roku uczestniczył w rozbrajaniu żołnierzy niemieckich w Pabianicach. Wkrótce poszedł na ochotnika do armii, dzięki czemu mógł zdobyć kwalifikacje pilota i wspinać się po szczeblach kariery wojskowej. Łączył żołnierską brawurę z zamiłowaniem do wiedzy techniczno-wojskowej ze szczególnym uwzględnieniem lotnictwa myśliwskiego.
Certified Major Eugeniusz Wyrwicki was born 30 December 1901 in Pabianice. In November 1918 he took part in the disarming of German soldiers in Pabianice. In 1920 he volunteered to the Polish army. In 1923 completed his infantry officer training school and in 1924 he volunteered for the air force. He graduated from the lower pilot school in Bydgoszcz and higher pilot school in Grudziądz. He served in the Aviation regiment 6 in Lwów and from 1928 in the Aviation regiment 3 in Poznań. 12 November, 1929 a tragedy occured during the filming of sequences for film ‘Star Squadron’. The plane piloted by him hit Potezem XV and its crew perished. Wyrwicki landed fine.
At his own request, he was reassigned to the Air regiment 1 to Warsaw, where he was in the period from 22 November 1934 to 1 November 1936 the commander of the 113 Fighter squadron.
From 1937 he lectured the tactics of the fighter force at a Higher aviation school in Warsaw. On the basis of his theoretical work was created fighter anti-craft defense of Warsaw and included in the air defense forces of the state. He became chieff of staff of this unit and was the co-author, at that time unique, the guidance system fighters.
From 1 September 1939 he controled the air defense of Warsaw until the time, when he was unexpectedly ordered to transfer the entire brigade at the airport in the vicinity of Lublin.
11 September carried out on the machine PZL P.11c the load of 180 kilogram maps to the units of armies ”Poznań” and „Pomerania”. After returning to the brigade shared its fortunes up to 17 September, when the remnants of the brigade had evacuated to Romania. Still to this day, however, on the machine RWD-13 was flying to the besieged Warsaw with orders of the Supreme Commander for the headquarters of the defense of the capital.
After escaping to France he became involved in the formation of the Polish force. Wyrwicki was shot down 7 June 1940. After an emergency landing he was taken to hospital in Rouen, where the same day he died. He was burried at the military cemetery in the village of d’Auberive.
*
Był asem polskiego lotnictwa i piekielnie zdolnym strategiem. Atakował i zestrzeliwał hitlerowskie bombowce lecące na Warszawę. Współtworzył system wczesnego ostrzegania przed nalotami, które Brytyjczycy stosowali później w bitwie o Anglię. Gdy Polska skapitulowała, bił się z Niemcami na niebie Francji. Major pilot Eugeniusz Wyrwicki, bo o nim mowa, był synem szewca z Pabianic.
Gdy miał 17 lat, starszy brat zabrał go na prawdziwą akcję bojową. Nad Dobrzynką rozbrajali znienawidzonych niemieckich żandarmów. Był 1918 rok, dobiegała końca pierwsza wojna światowa. Gienek Wyrwicki, drużynowy harcerzy, bardzo chciał latać samolotem. Ale ojca – szewca Jakuba Wyrwickiego ze Starego Miasta – nie było stać na posłanie syna do elitarnej szkoły pilotów.
Niespełna dwa lata później bolszewickie armie nadciągnęły pod Warszawę, zagrażając młodej niepodległej Polsce. Na apel marszałka Józefa Piłsudskiego Gienek z bratem, Dobrosławem, zaciągnął się do ochotniczych oddziałów obrony. Walczyli na przedmieściach stolicy.
Po wypędzeniu bolszewików, najmłodsi obrońcy ojczyzny dostali przepustki na bezpłatne studia. Dobrosław skorzystał. Gienek wolał zostać w wojsku. Po codziennych ćwiczeniach w jednostce zbierał części z rozbitych i porzuconych wraków samolotów z pierwszej wojny. Składał z nich własną maszynę. Według meldunku dowódcy jednostki wojskowej, Wyrwicki przeleciał swym składakiem zaledwie 20 metrów i rozbił się. Był solidnie pokaleczony.
W 1923 roku ukończył podchorążówkę i zgłosił się do służby w lotnictwie. Dostał skierowanie do Niższej Szkoły Pilotów w Bydgoszczy. Wykładowcy i instruktorzy smykałkę do latania. Niedługo potem przenieśli go do elitarnej Wyższej Szkoły Pilotów w Grudziądzu.
Ze świadectwem ukończenia studiów, podporucznik pilot Eugeniusz Wyrwicki dostał rozkaz zameldowania się w 6. Pułku Lotniczym we Lwowie. Był tam pilotem liniowym. Nie byle jakim, bo najlepszym w pułku. Wkrótce został instruktorem i parokrotnie prowadził zajęcia z kadetami dęblińskiej Szkoły Orląt.
W galowym mundurze porucznika wziął ślub z panną Felicją. Mieli dwoje dzieci: Bogumiła i Zosię. Przed wybuchem drugiej wojny światowej Wyrwiccy zbudowali dom w warszawskiej dzielnicy Okęcie.
Szykuj się do wojny
W 1929 r. najlepsi polscy piloci zagrali w filmie „Gwiaździsta Eskadra”. Wyrwicki też. Film (niemy) w reżyserii Leonarda Buczkowskiego opowiadał o pilotach z USA, którzy od 1918 do 1920 r. ochotniczo walczyli w polskiej armii, zrzucali bomby na szarżujących bolszewików, bronili Warszawy i oddawali życie za wolną Polskę. W scenach walk lotniczych brało udział aż 200 samolotów.
Podczas kręcenia jednej z takich scen (800 m nad ziemią) samolot Wyrwickiego uderzył podwoziem w skrzydło samolotu porucznika Jana Bilskiego. Skrzydło oderwało się od kadłuba, samolot wpadł w korkociąg i runął. Zginął pilot i jego obserwator – podporucznik Feliks Szczęsny Lipiński. Wyrwickiemu udało się wylądować, ale rozbił swój samolot. Wszystkie kopie filmu „Gwiaździsta Eskadra” zaginęły podczas wojny.
Dwa lata później Eugeniusz Wyrwicki ukończył kurs wyższej Szkoły Wojennej w Warszawie, co dało mu tytuł oficera dyplomowanego. Już jako kapitan, został dowódcą 113. Eskadry Myśliwskiej w warszawskim 1. Pułku Lotniczym. Po roku służby jego eskadrę zaliczano do najlepiej wyszkolonych w Polsce.
Wtedy przyszedł rozkaz ze Sztabu Generalnego Wojska Polskiego. Major Wyrwicki miał pracować nad pierwszym w świecie systemem wczesnego ostrzegania o nalotach wroga. System ten tworzono dla Warszawy, gdy wojna z Niemcami wydawała się już nieuchronna. Zasadzał się on na błyskawicznym przesyłaniu wiadomości do obserwatorów, którzy w odległości od 30 do 10 kilometrów od stolicy zobaczą nadlatujące samoloty wroga. Informacje o kierunku nalotu i liczbie samolotów trafiały do radiostacji ”Warszawa” i sieci radiostacji komend Policji Państwowej. A stamtąd do lotników. Zanim nieprzyjacielskie maszyny doleciały do miasta, polscy lotnicy już siedzieli im na ogonach.
Drugim filarem systemu były lotnicze brygady specjalne: pościgowa i bombowa. Ta pierwsza składała się z pięciu eskadr najszybszych myśliwców. Brygadę bombową tworzyło dziewięć eskadr bombowców. Pozwalało to niewielkimi siłami własnymi zaskakiwać i niszczyć wroga. Podobny system wczesnego ostrzegania Brytyjczycy stosowali później podczas bitwy o Anglię.
Eugeniusz Wyrwicki współtworzył brygadę pościgową. W czerwcu 1939 r. został szefem jej sztabu, awansując do stopnia majora. Rozpoczęły się przygotowania do wojny. Polskie samoloty przeniesiono z lotnisk wojskowych na lotniska polowe – zamaskowane pod Warszawą.
Obrońca Warszawy
Wybuch drugiej wojny światowej zastał Wyrwickiego w Warszawie. Już pierwszego dnia wojny jego brygada pościgowa licząca 55 myśliwców PZL P.11, nie dopuściła nad stolicę 80 ciężkich bombowców wroga. Przez niespełna tydzień zestrzeliła co najmniej 43 hitlerowskie samoloty, kilkadziesiąt uszkodziła. Ale obrońcy mieli za mało myśliwców i ponieśli zbyt duże straty, by ocalić Warszawę. Tym bardziej, że bombowce Luftwaffe dostały mocną eskortę szybkich Messerschmittów.
7 września na rozkaz naczelnego wodza resztka brygady pościgowej (16 ocalałych maszyn) wycofała się w rejon Lublina. Major Eugeniusz Wyrwicki dostał zadania specjalne. 10 września przyleciał z Wołynia na przedpola Warszawy, obserwując ruchy wojsk niemieckich. Jego raporty natychmiast dostawało naczelne dowództwo obrony kraju. Wylądował na polu Mokotowskim.
Po południu szef sztabu wydał majorowi rozkaz dostarczenia map armiom „Poznań” i „Pomorze”. Na te mapy niecierpliwie czekał generał Tadeusz Kutrzeba – dowódca połączonych armii walczących z najeźdźcą nad Bzurą. Ale myśliwiec PZL P.11, którym miał lecieć Wyrwicki, nie był w stanie udźwignąć ładunku ważącego niemal 180 kg. Major kazał wyrzucić z niego część amunicji i wylać połowę paliwa. Leciał nisko, rozkaz wykonał. Dzięki aktualnym mapom z Warszawy generał Kutrzeba wygrał (?) bitwę z Niemcami.
17 września polscy lotnicy ewakuowali się do Rumunii. Stamtąd 18 września major Wyrwicki przywiózł do oblężonej stolicy rozkazy naczelnego wodza. Parokrotnie leciał nad pozycjami Niemców, był ostrzeliwany. Podczas lądowania jego samolot RWD-13 rozbił się na gęsto ostrzeliwanym przez Niemców warszawskim Polu Mokotowskim.
Na lotnisku został już tylko jeden polski samolot – PZL P.11. Major chciał sprawdzić, czy myśliwiec jest sprawny i nadaje się do brawurowych lotów. Bo czekała go kolejna misja: loty z Warszawy do oblężonej twierdzy Modlin. Oblatując maszynę major nie szukał bezpiecznej przestrzeni. Poleciał nad pozycje Niemców, obrzucając je gradem pocisków. Potem przez kilka dni szczęśliwie docierał do Modlina – z rozkazami i zaopatrzeniem.
Po kapitulacji Warszawy Wyrwicki poprzysiągł walczyć z hitlerowcami wszędzie tam, gdzie Mateusz Iżycki (późniejszy dowódca polskich sił powietrznych w Anglii). Aby jednoosobowym myśliwcem mogło lecieć dwóch rosłych oficerów, Wyrwicki wymontował fotel i wyrzucił spadochron. Późnym wieczorem podpułkownik i major, oparci o siebie plecami, wylądowali na Węgrzech. A stamtąd przedostali się do Francji.
Obrońca Amiens
We Francji, która spodziewała się najazdu hitlerowców, każdy pilot z bojowym doświadczeniem był na wagę złota. Major Wyrwicki szybko został instruktorem młodych francuskich pilotów. Uczył wypatrywać wroga w chmurach, dopadać go jak jastrząb i celnie strzelać z broni pokładowej. Niebawem instruktor Wyrwicki objął dowództwo świeżo formowanego 4. Dywizjonu Myśliwskiego.
Ale Francuzi ślimaczyli się z przygotowaniami do wojny. Samoloty były niekompletne, brakowało celowników i części zamiennych. W takich warunkach trudno było szkolić pilotów. Major Wyrwicki postanowił pójść ”do swoich” – polskich lotników chcących walczyć z hitlerowcami na francuskim niebie. 3 czerwca 1940 r. został dowódcą polskiego klucza samolotów we francuskim 10. Dywizjonie Myśliwskim. Stacjonowali w Bernay koło Amiens. Polacy latali nowoczesnymi na owe czasy francuskimi samolotami Bloch MB152. Maszyny te mogły rozwinąć prędkość 520 km na godzinę, miały 4 karabiny maszynowe
10 maja 1940 r. Niemcy rozpoczęli ofensywę na Zachodzie. Nad Francją pojawiły się Messerschmitty, Stukasy, Heinkele. Hitlerowskie bombowe nurkujące zaatakowały lotniska, niszcząc sporo francuskich samolotów i zapasy paliwa.
Polscy piloci walczyli od pierwszego dnia ataku. Niemcy stracili wtedy ponad 300 samolotów, ale wywalczyli przewagę na niebie. Skutkiem tego generał Alphonse Georges wydał rozkaz, by francuscy i polscy piloci unikali walk zaczepnych z Niemcami, ograniczając się do obrony i rozpoznania.
3 czerwca 1940 r. dowództwo skierowało klucz majora Wyrwickiego na północ Francji. Polacy mieli tam walczyć z hitlerowskimi bombowcami eskortowanymi przez myśliwce.
Cztery dni później, wczesnym rankiem, 11 samolotów myśliwskich 10. Dywizjonu wystartowało z Bernay na patrol – z zadaniem rozpoznania kierunku natarcia niemieckich oddziałów pancernych na zachód od Lille. 7 samolotów pilotowali Francuzi, 4 – Polacy. Dochodziła godzina 6.30, gdy w rejonie Amiens nasi piloci dostrzegli Messerschmitty wroga. Czeski dziennikarz i historyk Miroslav Śnajdr, który opisał powietrzne pojedynki nad Francją, twierdzi, że nadleciało aż 26 Messerschmittów 109E. Niemcy pojawili się nagle, od strony słońca, zaskakując Polaków i Francuzów.
Major Wyrwicki wydał rozkaz atakowania wroga. Wywiązała się zaciekła walka. Pierwszą jej ofiarą był francuski pilot, zestrzelony nad Amiens. Jego rodacy wpadli w popłoch. Chwilę później w walce z najeźdźcą zostali tylko czterej Polacy. Francuzi uciekli i bezpiecznie wylądowali na odległych polowych lotniskach.
Major Eugeniusz Wyrwicki, podporucznik Jerzy Poniatowski, podporucznik Hieronim Dudwał i podporucznik Jerzy Radomski zestrzelili dwa Messerschmitty i uszkodzili dwa kolejne. Każdego z nich atakowało 3-4 wrogów. Pierwszy oberwał podporucznik Dudwał. Seria z karabinu niemieckiego myśliwca trafiła w silnik i zbiornik paliwa. Samolot Polaka eksplodował. Wybuch wyrwał porucznika z kabiny. Nad nieprzytomnym pilotem nie otworzył się spadochron. Dudwał runął na ziemię.
Kule z samolotów wroga posiekały też maszyny majora Wyrwickiego i podporucznika Poniatowskiego. Obaj polscy piloci byli ciężko ranni. Mimo to udało im się awaryjnie wylądować na polu. Ale o własnych siłach z samolotów nie wyszli.
Jeszcze tego samego dnia major Eugeniusz Wyrwicki zmarł w szpitalu w Rouen. Zmarł także jego dzielny kolega – podporucznik Jerzy Poniatowski. Obu pochowano na cmentarzu wojennym w d’Auberive nad Marną. Obaj zostali pośmiertnie odznaczeni orderami Virtuti Militari i francuskimi krzyżami wojennymi Croix du Guerre.
Cztery lata później syn bohaterskiego pilota z Pabianic – Bogumił Wyrwicki, walczył w powstaniu warszawskim. Po klęsce powstania hitlerowcy wywieźli go do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu. Tam wycieńczony Bogumił zmarł. (Paweł A. Zagrodzki „Pilot niezłomny”, Życie Pabianic, 15 IV 2014 r.)
[Na podstawie: Witold Urbanowicz – Świt Zwycięstwa, Rajmund Szubański – W obronie polskiego nieba, Jakub Wyrwicki – Historia majora Eugeniusza Wyrwickiego, Olgierd Cumft i Hubert Kazimierz Kujawa – Księga lotników polskich, zmarłych i zaginionych 1939-1946, Jerzy Pawlak – Polskie eskadry w latach 1918-1939, oraz materiałów IPN].
Niebieska eskadra - groby, cmentarze, pomniki, miejsca pamięci polskich lotników
*
O majorze Wyrwickim pisał Jerzy Pawlak w książce „Brygada Pościgowa-Alarm!”, 1977: (…) Szef sztabu Brygady Pościgowej, mjr dypl. pil. Eugeniusz Wyrwicki, zdolny oficer sztabowy, świetny pilot myśliwski, pełen inicjatywy i energii, zorganizował dla potrzeb Brygady Pościgowej sieć naprowadzania własnych myśliwców na samoloty nieprzyjacielskie i ich przechwytywania. W tym celu połączył centralna zbiornicę, selekcjonującą meldunki, z ośrodkiem dowodzenia brygady, jak również uzyskał bezpośrednią łączność kablową z rozgłośnią radiową Warszawa I, która nadawała komunikaty o zbliżających się samolotach wroga.
Dla sprawniejszego naprowadzania pilotów brygady na samoloty nieprzyjaciela opracował system polegający na podziale obszaru wokół Warszawy na szesnaście sektorów (odcinków) za pomocą linii prostych, wychodzących promieniście ze środka m. st. Warszawy, oraz trzech kół współśrodkowych. Sektory miały numery od 1 do 16, a koła współśrodkowe oznaczono literami a,b,c, wyznaczającymi między sobą odległości co 20 kilometrów. W praktyce wykorzystanie tego systemu wyglądało następująco:
Ośrodek dowodzenia podaje pilotom: kierunek 7b! Oznacza to, że samoloty nieprzyjacielskie nadlatują z kierunku północno-zachodniego i znajdują się w odległości 40 kilometrów od Warszawy.
Znajdujący się w powietrzu piloci byli naprowadzeni na cel przez radiotelefon pracujący na czterech długościach fal. Oznaczało to, że można było jednocześnie utrzymywać kontakt z czterema jednostkami. Ponadto, dzięki inicjatywie i zabiegom mjr. Wyrwickiego, sztab brygady otrzymał z Komendy Głównej Policji Państwowej radiostację o najsilniejszej mocy, jaka znajdowała się w kraju.
Faktem jest, że zorganizowana z inicjatywy majora Wyrwickiego sieć dozorowania była strukturalnie i technicznie tworem prostym i dość prymitywnym. Ponadto, oparta prawie wyłącznie na telefonicznych liniach napowietrznych, łatwo ulegających uszkodzeniu czy to w wyniku bombardowania, czy zniszczenia przez dywersantów – nie rokowała trwałego użytku. Także sieć posterunków ulegała stopniowej likwidacji na skutek sukcesów terenowych nieprzyjaciela. Niemniej jednak w tamtym okresie była to inicjatywa nowatorska. Należy podkreślić, że nawet Francja w tym okresie i później, w 1940 r , nie miała w skali krajowej żadnej sieci obserwacyjno-alarmowej. (…)
Mjr Wyrwicki prowadzi myśliwców. Podaje: - Sześćdziesiąt ”sów” na wysokości trzech tysięcy metrów. Kierunek 11-c!
W rejonie Wyszkowa piloci brygady napotykają około 40 bombowców. Lecą w równych szykach, trójkami, z głuchym pomrukiem i rzężeniem silników. Opasłe Heinkle, „latające ołówki” – Dorniery i garbate Stukasy z wysuniętymi goleniami stałych podwozi. Nad nimi wiruje ponad dwadzieścia Messerschmittów Me-110. (…)
11 września mjr Wyrwicki z rozkazu Naczelnego Dowódcy Lotnictwa odlatuje na samolocie P-11 do rejonu operacyjnego armii „Poznań”. W brawurowym samotnym locie przebywa linię frontu i ląduje w pobliżu wyznaczonego przez dowódcę lotnictwa armii ”Poznań” lądowiska.
Mjr Wyrwicki przekazuje gen. Kutrzebie przywiezione ze sobą komplety map (aby je zmieścić w samolocie, musiał zrezygnować z zabrania spadochronu) oraz dokumenty ze sztabu Naczelnego Wodza.
W tym dniu trwało jeszcze natarcie jednostek armii „Poznań” w kierunku na Stryków. Na kilka godzin przed spotkaniem z mjr. Wyrwickim dowódca armii „Poznań” otrzymał rozkaz Naczelnego Dowództwa, żeby wraz z jednostkami armii „Pomorze” maszerował na Radom i dalej w kierunku południowo-wschodnim. Aby jednak wykonać ten rozkaz, trzeba było wpierw rozbić 8 armię gen. Blaskowitza i zająć Skierniewice…
Słysząc nieustającą artyleryjską kanonadę oraz zapoznając się z napływającymi meldunkami, Wyrwicki doszedł do przekonania, że armia „Poznań” jest w przededniu rozbicia i wzmocnienie jej dywizjonem myśliwskim nic już nie pomoże ani nie naprawi.
Tą samą drogą, niskim, ryzykownym lotem wrócił do Warszawy. Składając meldunek w Naczelnym Dowództwie Lotnictwa podkreślił, że wszelka pomoc lotnicza dla poznańskiej armii jest spóźniona, a więc zbyteczna.
Ocena sytuacji armii ”Poznań” , przekazana przez mjr. Wyrwickiego Naczelnemu Dowódcy Lotnictwa, była błędna. Oddziały armijne walczyły jeszcze przez szereg dni, a następnie z desperackim uporem przedzierały się do Warszawy i Modlina. Osamotniony i wykruszony ciągłymi walkami poznański dywizjon myśliwski jeszcze do 16 września ochraniał wojska lądowe przed skomasowanymi atakami niemieckiego lotnictwa bombowego, nurkującego i myśliwskiego. Udzielona w dniach 12-13 września pomoc lotnicza w personelu i samolotach byłaby niezwykle cenna i potrzebna, szczególnie dla osłony masakrowanych przez Luftwaffe jednostek wojskowych armii „Poznań” i „Pomorze” na przeprawach przez Bzurę.
Rezygnacja z udzielenia pomocy tylko na podstawie raportu mjr. Wyrwickiego obciąża raz jeszcze Naczelne Dowództwo Lotnictwa. (…)
Ze specjalną pocztą Naczelnego Wodza do dowództwa obrony Warszawy odlatuje z lotniska Petlikowce mjr Eugeniusz Wyrwicki. Pozostanie on w stolicy aż do kapitulacji, organizując tu powietrzne zaopatrzenie twierdzy Modlin w materiały opatrunkowe i środki medyczne. W przeddzień kapitulacji mjr Wyrwicki niezwykle ryzykownym lotem odlatuje na Węgry, zabierając ze sobą ppłk. pil. Macieja Iżckiego, późniejszego dowódcę lotnictwa polskiego na Zachodzie.
Wyrwicki Eugeniusz (1901-7.06.1940), mjr dypl. pil., sztab Brygady Pościgowej. Wydajnie i ofiarnie pracuje nad przygotowaniem obrony obszaru powietrznego Warszawy, organizuje sieć przechwytywania wrogich samolotów i naprowadzania własnych myśliwców. 11.09.1939 r. wyróżnił się brawurowym lotem do sztabu armii „Poznań”, przewożąc dokumenty i mapy. Po przybyciu do Francji zostaje dowódcą tworzącego się IV Dywizjonu Myśliwskiego. Z chwilą rozpoczęcia niemieckiej ofensywy w 1940 r. na własną prośbę przenosi się do lotnictwa liniowego i obejmuje dowództwo klucza w składzie 6 pilotów przy III/9 Groupe de Chasse. Ginie w walce powietrznej wraz z ppor. Dudwałem i ppor. Poniatowskim, atakując znaczne siły Luftwaffe w rejonie Rochefort. Pochowany w St. Germain-sur-Eaulne, Francja.
*
Apoloniusz Zawilski „Bitwy polskiego września”, 2019: (…) Po południu nastąpił drugi wielki nalot na Warszawę, w którym naliczono 3-4 eskadry Do-17 i He-111, jedną eskadrę nurkowców Ju-87 i dwie eskadry Me-109 i Me-110. Sieć dozorowania działała sprawnie. Brygada pościgowa wystartowała całością sił o godzinie 16.33, nabierając szybko wysokości, gdyż Niemcy szli na pułapie 3000 metrów, a klucze osłony myśliwskiej osiągały wysokość 6000 metrów. Aż do zwarcia z nieprzyjacielem brygada była naprowadzana przez szefa sztabu, mjr. pilota Eugeniusza Wyrwickiego. Atak polski, choć wykonany znacznie mniejszymi siłami (około 30 samolotów), był znowu bardzo gwałtowny i rozproszył Niemców. Tylko pojedyncze klucze bombowców przedarły się nad miasto i chaotycznie zrzuciły ładunek bomb.
M.M. Drozdowski … „Warszawa i stolice regionalne II RP we wrześniu 1939 r. ...”, 2002: (…) mjr pil. Eugeniusz Wyrwicki – faktyczny twórca koncepcji użycia BP w OPL Warszawy. Pelnił on obowiązki szefa sztabu BP i kierował tokiem organizacyjnych przygotowań do wojny. Zachowany cykl wykładów mjr. Wyrwickiego świadczy, że był on wybitnym specjalistą teoretykiem na gruncie lotnictwa polskiego w odniesieniu do myśliwców w systemie Obrony Przeciwlotniczej.
Jeremy Black „The Second World War: The German War 1939-1942”, 2007: (…) This well system of peripheral observation posts was organized by Major Eugeniusz Wyrwicki.
Aneta Chmielewska-Szymańska „Życie i działalność Stanisława Sosabowskiego”, 2004: (…) Inicjatorem łączności lotniczej z krajem był mjr dypl. pilot Eugeniusz Wyrwicki, który w październiku 1939 roku wystąpił z odpowiednim projektem do dowódcy lotnictwa gen. dyw. Józefa Zająca. Chodziło o nawiązanie łączności przy użyciu awionetek. Niestety pomysł do końca okresu francuskiego nie doszedł do realizacji.
Andrzej K. Kunert „Rzeczypospolita walcząca”, 1997: (…) Nad Amiens (Francja), ginie w walce powietrznej dowódca polskiego klucza myśliwskiego w składzie francuskiego 2/10 dywizjonu myśliwskiego mjr dypl. pil. Eugeniusz Sylwester Wyrwicki, ur. 1901, absolwent Wyższej Szkoły Wojennej szef sztabu BP (dostarczył komplet map sztabowych do otoczonych armii „Poznań” i „Pomorze”), wywiózł z oblężonej Warszawy dowódcę lotnictwa armii „Warszawa” płk. dypl. M. Iżyckiego (…). Miał być pierwszym pilotem polskim, lecącym z Francji do okupowanego kraju.
Andrzej Przedpełski „Lotnictwo w myśli wojskowej II Rzeczypospolitej”, 2001 : (…) Dobrze się stało, iż w gronie wykładowców Wyższej Szkoły Lotniczej znalazł się wybitny specjalista z taktyki lotnictwa myśliwskiego major dyplomowany pilot Eugeniusz Wyrwicki – autor ciekawego pomysłu dotyczącego organizacji brygady myśliwskiej jako silnej jednostki (faktycznie związku taktycznego).
(…) W publikacjach poświęconych omówieniu taktyki poszczególnych rodzajów lotnictwa prym wiódł niezwykle utalentowany wykładowca Wyższej Szkoły Lotniczej mjr dypl. pil. Eugeniusz Wyrwicki. Całą swą działalność naukową i pisarską poświęcił głównie lotnictwu myśliwskiemu.
Bogusław Polak „Bitwy września 1939”, 1989: (…) Prace Wyrwickiego miały wielką praktyczną wartość, a jego poglądy prawie w całości sprawdziły się podczas wojny.
*
Postać Wyrwickiego przybliżył Janusz Kędzierski w książce wspomnieniowej „Z kabiny obserwatora”, 1975:
„As nad asy”
W kilka miesięcy po tym, jak zameldowałem się w Skniłowie, pułk obchodził pięciolecie swojego istnienia. Uroczystości rozpoczęły się rano na dopiero co ukończonym lotnisku, a punkt kulminacyjny i zakończenie miały nastąpić na bankiecie w Hotelu Krakowskim. Lotnictwo wówczas w szybkim tempie stawało się popularne, a nawet modne. Skutek był taki, że w Skniłowie oprócz normalnych w takich wypadkach delegacji wojska, władz cywilnych oraz członków aeroklubu zgromadził się wcale niemały tłumek wielbicieli i wielbicielek – co do tych ostatnich to może nie tyle pułku, ile poszczególnych jego przedstawicieli.
Mijał punkt po punkcie programu uroczystości. Pięknie uszykowane eskadry przypiekały się już mocno na słońcu. Zaaferowany pułkownik Domes wstąpił na wzniesienie z desek i rozpoczął przemówienie nieśmiertelnym: „Żołnierze”. Mówca z niego był nieszczególny, zaciął się. Chrząknął i powtórzył z rozpaczą: „Żołnierze”. Zaczął szukać dalszego ciągu oracji to na niebie, to na odmianę w szpicach swoich przepięknie wyczyszczonych długich butów.
Chociaż pułkownik lubił często powtarzać przy różnych okazjach: „Cudów, panie tego, nie ma!”, to jednak owego pięknego poranka przekonał się, że niezupełnie miał rację. Bo właśnie stał się cud, i z nieba nadeszła dla naszego kochanego wodza niespodziewana pomoc. Oto rozległ się potężniejący z każdą chwilą huk maszyny, idącej nisko i na pełnych obrotach silnika. Nagle znad budynku warsztatów pułkowych wystrzelił na pełnej prędkości myśliwski „Spad”-61. Samolot rozpędzony do ostateczności zszedł jeszcze niżej, prawie muskając podwoziem trawę na lotnisku. Było jasne, że pilot nabiera prędkości do jakieś figury akrobatycznej. Wszyscy patrzyli jak urzeczeni na „Spada”. Co zrobi dalej?
„Spad” walił wprost na zebranych, aby w ostatnim momencie wystrzelić pionowo do góry dwoma zwitkami korkociągu. Takiej figury akrobatycznej na pewno nie widział nie tylko nikt z cywilów, ale i żaden ze zgromadzonych lotników!
Na moment zebrani zamarli. Zdawało się, że maszyna wytraciwszy szybkość runie na ziemię. Ale as nad asy – bo tylko taki mógł pilotować „Spada” – w ostatnim momencie zdołał wyrównać. Znów podusił, i wykręcił tuż nad tłumem beczkę w lewo, później w prawo. Bezpośrednio po tym nabrał z wiatrem trochę wysokości. Tak obliczył, że z pięknego wywrotu, nie dodając ani trochę gazu, wylądował przed samym hangarem gościnnym. Cała ta mistrzowsko wykonana akrobacja miała jeszcze jedną dodatkową zaletę. Trwała niezwykle krótko.
Pułkownik Domes na pewno kiedyś kochał powietrze. Ostatnio, co prawda, zasiadał w kabinie samolotu bardzo rzadko, ale wciąż latał doskonale. Od razu było widać, że ten starszy pan ma pilotaż we krwi. Toteż z całą pewnością porwały go brawurowe popisy „Spada”. A co jednak najważniejsze – dały mu czas na odszukanie w pamięci dalszego ciągu przemówienia. Odzyskał normalny wigor i od razu zaskoczył na pełne obroty: „Żołnierze! Wspólnie obchodzimy dzisiaj nasze tradycyjne święto pułkowe”. Potem spokojnie, nie zacinając się kontynuował uroczystą mowę. Tylko że teraz nikt nie słuchał jego wywodów. Już nie szeptem, ale głośno wymieniano uwagi: „Przysięgnę, że to Pamuła!” „Kossowski, i to na dobrym gazie”, wyrokowano gdzie indziej. Kilku z nas nie wytrzymało i pobiegło do hangaru, przed którym zatrzymał się „Spad”. Pilot zdjął okulary i wówczas zdębieliśmy. Asem okazał się porucznik Eugeniusz Wyrwicki, dawny pilot naszego pułku. Pilot uważany dotąd za beznadziejnego patałacha.
Wyrwicki grzecznie odmówił zaproszenia na bankiet. Twierdził, że po prostu nie ma czasu – śpieszył się na egzamin w politechnice. Kilka minut później, z rulonem wykresów pod pachą, biegł do autobusu.
Nauczka dana niektórym starszym oficerom pułku była w stylu Genia. Nie skarżył się, nie powiedział ni słowa o dawnych czasach, dawnych krzywdach, a przecież wszyscy doskonale rozumieli, o co chodzi. Gdy kilka lat temu Wyrwicki jako młodziutki pilot przybył do pułku, przyjęto go źle. Trochę mruk, nie czarował zaletami towarzyskimi, wolne chwile poświęcał na studia politechniczne. Niebacznie przyznał się, że ma zamiar zdawać do Wyższej Szkoły Wojennej.
To jakiś dziwny, nieco podejrzany typ, zawyrokowano. „Jak się chce psa uderzyć, to kij zawsze się znajdzie”, mówi przysłowie. Zaczęto więc szeptać, że Wyrwicki boi się latania. Wyznaczono początkującego pilota na jakieś podrzędne administracyjne stanowisko. Utrudniano mu trening w powietrzu. W rezultacie uszkodził kiedyś przy lądowaniu ”Poteza”.
Wyrwicki szybko zorientował się, że trzeba z pułku uciekać. I to jak najprędzej. Trafił do Poznania, gdzie dostał się w ręce dobrego dowódcy i znakomitego pilota, majora Stefana Pawlikowskiego. Okazało się, ze rzekomy patałach ma nie tylko świetną rękę do „knypla”, ale i otwartą głowę. A co chyba najważniejsze- charakter. Twardy, nieustępliwy. Z marnego wróbelka, któremu utrudniano nawet nieśmiałe podskakiwanie na lwowskiej Lewandówce, przeobraził się w prawdziwego jastrzębia na poznańskiej Ławicy.
W dniu wybuchu wojny Wyrwicki, już w stopniu majora dyplomowanego, był szefem sztabu brygady pościgowej. Można było ją z równym powodzeniem pompatycznie nazywać dywizją lub armią lotniczą. Nie zmieniłoby to nawet na jotę faktu, że cały jej skład stanowiły jedynie cztery eskadry pułku warszawskiego. Eskadra piąta, nadesłana z Krakowa, latała na archaicznych samolotach P-7. Wypadła ona z rachunku już po kilku godzinach wojny.
Co więcej, Wyrwicki zdołał utworzyć pewną namiastkę sieci dowodzenia w powietrzu. Udało mu się opracować prototyp systemu, który w obronie Wielkiej Brytanii został doprowadzony do perfekcji. Odegrał tam decydującą rolę w zwycięstwie myśliwców RAF-u z sierpnia i września 1940 roku.
Wynik działań brygady pościgowej nad stolicą w okresie od 1 do 6 września (później brygadę przesunięto na poludnie0 to 42 samoloty hitlerowskie strącone na pewno, 9 prawdopodobnie strąconych i 20 uszkodzonych.
Potężne zagony hitlerowskie od zachodu i północy zagroziły Warszawie już 7 września. W tym też dniu brygada przebazowała się w Lubelskie. W warszawie pozostał ze swą maszyną Wyrwicki. Z Pola Mokotowskiego (Okęcie było już zajęte przez Niemców) samotnie atakował jednostki hitlerowskie. Latał do Brześcia nad Bugiem, aby zmontować tam pomoc lotniczą dla otoczonych wojsk Kutrzeby i Bortnowskiego.
11 września Wyrwicki poleciał wykonać zadanie, które miało kapitalne znaczenie dla przebiegu kampanii. Wystartował z oblężonej Warszawy, lądował w szczerym polu pośród także już otoczonych oddziałów armii „Poznań” i „Pomorze”. Wytworzyła się tam wręcz tragiczna sytuacja. Po prostu zabrakło map rejonu, w którym znalazły się wojska w wyniku pospiesznego odwrotu znad granicy. Wszelkie zorganizowane dowodzenie w tych warunkach stawało się zgoła problematyczne. Artyleria w ogóle nie mogła prowadzić ognia. Genio z wielkim trudem zdołał skompletować potrzebne odcinki map. Wpakował ciężki rulon do kadłuba myśliwskiego samolotu i wystartował. Lotem koszącym przemknął ponad dwoma frontami (pod Warszawą i nad Bzurą), dwukrotnie widział nad sobą eskadry Messerschmittów. Mały P-11 nie został na szczęście zauważony.
Nocą z 20 na 21 września 1939 roku Wyrwicki wystartował ze zrytego kraterami po pociskach i bombach Pola Mokotowskiego. Do swej jednomiejscowej maszyny zabrał podpułkownika pilota Mateusza Iżyckiego, późniejszego dowódcę polskich Sił Powietrznych w Wielkiej Brytanii. Iżycki siedział obrócony plecami kadłuba samolotu. Ryzykowny przelot udał się. Lotnicy wylądowali na Węgrzech. Był to ostatni lot bojowy tego przed laty najlepszego samolotu myśliwskiego świata. Niestety, w 1939 roku era jego świetności dawno minęła.
W końcu maja 1940 roku spotkałem Wyrwickiego na lotnisku Bron pod Lyonem. Pomagał niezbyt wprawnemu francuskiemu mechanikowi uzbrojenia przy przestrzeliwaniu karabinów maszynowych myśliwskiego Caudrona. Niepoprawny optymista tym razem już się nie uśmiechał: „Szkopy są pod Paryżem, a my zaczynamy się dopiero grzebać przy maszynach. I to drewnianych gratach, zawieszonych dla Francuzów w lataniu. Pół roku nieróbstwa, picia wina, demoralizacji, a teraz „łapu-capu” na front. Czyż to dziwne, że Hitler idzie wszedzie jak w dym, gdy ma z durniami do czynienia? Przecież ja od kilku miesięcy jestem dowódcą pozbawionego maszyn dywizjonu. Nie wiem, czy zdążę wyszykować choć jeden polski klucz trzysamolotowy”.
Zdążył. Ale już tydzień później do dowództwa polskiego lotnictwa w Paryżu nadszedł krótki fonogram z francuskiej Le Groupe de Chasse II/10. Donosił on, że w walce powietrznej cała trójka Polaków poniosła śmierć.
Dopiero po wojnie przeczytałem w historii francuskiego lotnictwa myśliwskiego szczegółowy opis przebiegu walki. Tego poranka zadaniem dywizjonu II/10 było wymiatanie nad frontem. Chodziło o odpędzenie niemieckich bombowców, które masakrowały francuskie oddziały piechoty. Polacy lecieli ostatni, zamykali ciąg kluczy dywizjonu. Podczas powrotu na lotnisko polowe, gdy już kończyły się materiały pędne, jednostka została zaatakowana przez potężne zgrupowanie Messerschmittów. Polacy, chcąc osłonić swych francuskich kolegów, przyjęli walkę. Wszyscy zostali zestrzeleni. Byli to podporucznicy Dudwał i Poniatowski oraz dowódca klucza major Wyrwicki.
*
Tadeusz H. Rolski „Uwaga, wszystkie samoloty!”, 1968: (…) Właśnie, gdy kończyłem lokować ludzi i samoloty, przybył na lotnisko płk Pawlikowski wraz ze swoim szefem sztabu mjr. Wyrwickim, którzy bez jakichkolwiek wstępnych omówień wydali mi następujący rozkaz: „Dywizjon poleci zaraz pod Kutno i wesprze lotnictwo armii „Poznań”, która prowadzi ciężkie boje odwrotowe”.
Czekałem chwilę na dalszy ciąg, ale on nie nastąpił.
Był to najbardziej niefrasobliwy rozkaz, jaki kiedykolwiek słyszałem, wydany w dodatku ustnie. Nie podawał on w najmniejszym stopniu takich wskazówek, jak zasięg samolotu, miejsce lądowań, uzupełnienie, obsługa itp.
Obaj dowódcy patrzyli na mnie z takimi minami, jakby wszystko było załatwione i jasne, zapytałem więc, gdzie mam lądować pod Kutnem i gdzie przewidziano lądowanie pośrednie w celu zabrania paliwa.
Tymi pytaniami byli oni najwyraźniej zaskoczeni i nie umieli na nie odpowiedzieć. Wyjąłem więc mapę i wykazałem, że odległość z Łucka do Kutna wynosi w linii prostej 470 km, powiedziałem następnie, że szyk 10 lub więcej „Jedenastek” ma szybkość przelotową około 220 km/godz. Przy pojemności naszych zbiorników paliwa wystarczy na dwie godziny, dywizjon doleci więc do Łowicza. A co będzie, gdy spotkam nieprzyjaciela i będę musiał podjąć walkę?
Na to również nie dostałem odpowiedzi.
- Zakładając nawet, że przy sprzyjającym kierunku wiatru i dobrych warunkach atmosferycznych dolecę w ciągu dwóch godzin do Kutna, to gdzie mam lądować? Czy jest tam zorganizowane jakieś lądowisko? Czy zastanę obsługę, materiały pędne, amunicję? Gdzie mam szukać dowództwa? Skąd idzie zagrożenie? Czy wiadomo coś o tych sprawach?
Niestety i tego nie wiedziano.
- Jak więc można wydawać tak nieprzemyślane rozkazy? – wybuchnąłem.
- Przywołuję pana do porządku, panie kapitanie – powiedział na to Wyrwicki.
- Tak. Potraficie tylko przywoływać do porządku, gdy wam się powie prawdę w oczy! – zawołałem zirytowany do najwyższego stopnia. – I potraficie wysłać bezmyślnie, na zatracenie 10 dobrych maszyn i 10 jeszcze lepszych pilotów, nie zadając sobie nawet trudu dokonania najmniejszego rozpoznania i przygotowania akcji. To jest zabawa w skautów, a nie operacja wojenna.
- Mówię panu jeszcze raz … - zaczął znowu Wyrwicki.
- A ja panu mówię – przerwałem – że nie podejmę się wykonania waszego rozkazu, dopóki nie dacie mi choćby najmniejszej szansy, że będę mógł go wykonać. Proszę również, aby rozkaz był na piśmie i zawierał wszystkie niezbędne dane.
Przyznaję, że bezmyślność władz wyższych zirytowała mnie niepomiernie. Gdy jeden z nich zaczął – w odpowiedzi – mentorskim tonem wygłaszać jakieś frazesy, przerwałem mu ostro, Byłem już przygotowany na wszystko. Widocznie wyczytali to z wyrazu mojej twarzy, bo po chwili płk Pawlikowski spokojnym głosem kazał mi zaczekać chwilę i obaj odeszli. Powrócili po 15 minutach i powiedzieli, że mam lecieć do Brześcia, gdzie na lotnisku cywilnym znajduje się 152 eskadra myśliwska z Lidy, działająca jako eskadra rozpoznawcza na samolotach P-7 w składzie armii „Narew”. Tam mam uzupełnić paliwo.
- A co dalej? – spytałem.
- Dziś do godziny 18 – odpowiedział Wyrwicki – będę osobiście w Brześciu i dam panu wtedy dalsze rozkazy.
Lotnisko w Brześciu, gdzie usiedliśmy koło południa, zastałem opuszczone. (…) Od świtu 11 września wyglądaliśmy Wyrwickiego. Wokół siebie czuliśmy pustkę. Okoliczne pola i tereny przyforteczne wyglądały jak wymarłe.
Głodni i znużeni czekaliśmy przy samolotach na jakiś znak od wyższych władz. Godzina mijała za godziną, ale nic się nie działo. Zgodnie z poprzednim postanowieniem o godzinie 9 dałem rozkaz startu do Ostrożca. Tam również zastałem pustki. Dowództwo brygady i dywizjony już najwidoczniej odeszły. Na lotnisku kilku żołnierzy majstruje przy stojącym samochodzie ciężarowym. Poinformowali mnie oni, że dowództwo brygady z częścią dywizjonów przerzuciło się prawdopodobnie na lotnisko Strzelce koło Hrubieszowa. Mjr Wyrwicki – jak należało sądzić – zrezygnował ze swego zamiaru wysłania nas pod Kutno. Gdzieś nad Bzurą bataliony armii „Poznań”, uwikłane w śmiertelnym boju, na próżno czekały na przybycie obiecanej pomocy lotniczej.
*
Adam Kurowski „Kraksy i wzloty – wspomnienia lotnika”, 1965: (…) Jeśli chodzi o lotników, to było nas na kursie trzech: oprócz mnie – por. pil. Bohdan Kleczyński i por. pil. Eugeniusz Wyrwicki. Kleczyński układny i gładki światowiec, bardzo inteligentny, cieszył się wielkim uznaniem kolegów i wykładowców. Wyrwicki – to nieco kanciasty poznaniak i trzeba go było dokładnie rozszyfrować, aby spod tej zewnętrznej skorupy wyłuskać niezwykłe, jakieś intuicyjne zdolności do trafnych ocen (…).
Plwiki.pl - Eugeniusz Wyrwicki
Autor: Sławomir Saładaj