www.um.pabianice.pl
Pabianice znajdują się w aglomeracji łódzkiej. Stanowią zarazem centrum 120-tysięcznego powiatu. Funkcjonują tutaj najważniejsze dla społeczności instytucje i urzędy. Miasto liczy 58 tys. mieszkańców i obejmuje obszar 33 km2.

W rosyjskich Pabianicach

A pomniejsz czcionkę A standardowy rozmiar A powiększ czcionkę

Gazeta Pabianicka z lat 1913 i 1914 jest źródłem informacji o miasteczku fabrycznym znajdującym się na zachodnich obrzeżach imperium carów . Rosyjskie Pabianice znamionował dynamiczny rozwój przemysłu, a jednocześnie wielkie zaniedbania w zakresie edukacji, ochrony zdrowia, kultury, pomocy społecznej, infrastruktury miejskiej. Ograniczeniu podlegała także swoboda wypowiedzi i zgromadzeń.

***

Dom Ludowy (obecnie ul. Kościuszki 14) był miejscem organizowania wielu imprez, bardzo często były to jednak chałtury. Gazeta Pabjanicka (nr28/1913 r.) pisała o „Wielkim wieczorze Momusowym”. Momus to nazwa popularnego na początku XX wieku teatru kabaretowego w Warszawie.

„Wielki wieczór Momusowy” tak szumnie zapowiadany, a organizowany przez p. Józefa Ursteina, odbył się w dn. 23 kwietnia w Domu Ludowym i zrobił pod względem wartości artystycznej kompletne fiasko.

Po niezłym wieczorze w sali Hegenbarta p. Urstein wywnioskował, że publiczność, która wtedy dopisała nie zawiedzie i obecnie można więc ją wziąć na kawał i dać byle co, „aby handel szedł”, które to wyrażenie szczególnie pasuje do artystów tego wieczoru. No i nie omylił się, gdyż wprowadził w błąd tak publiczność, jak i Gazetę Pabjanicką nazwiskami osób, które miały wziąć udział, a widocznie figurowały tylko na przynętę gdyż trudno inaczej przypuścić, aby akurat nie przybyły aż 3 osoby na 6 i „dziwnym zbiegiem okoliczności” – wszystkie z Warszawy, a właściwie pp. Mura Kalinowska, Zofia Iwińska i Stanisław Nawrot.

Lecz od czegóż głowa na karku i wrodzony zmysł spekulacyjny. Reklama zrobiona, bilety rozkupione, angażuje pan Urstein zbieraninkę i przywozi do Pabjanic. Ujrzeliśmy zatem zamiast powyższych osób jakiegoś mnemotechnika niby – studenta warszawskiego uniwersytetu – litwaka, który na krzesło mówił „stół”. Przedstawiając go p. Urstein nie wymienił jego nazwiska, gdyż pragnie on zachować incognito. Ale dość było na twarz spojrzeć i parę słów usłyszeć, aby wiedzieć z kim się ma do czynienia.

Zamiast pań Kalinowskiej i Iwińskiej – występowała p. Rodmundowa z deklamacją nie Momusową, ”Czardaka” też już słyszeliśmy i w lepszej interpretacji. Zamiast p. Nawrota, wystąpił jakiś p. Krupiński, który brzdąkał coś tam sobie , a p. Konrad Runowiecki śpiewał i deklamował też sobie, aż w końcu się urwało i trzeba było w środku ustać, pozostawiając wiersz niedokończony. Ordynarnym i nieprzyzwoitym Antkiem znad Wisły był wreszcie p. Leszczyński; p. Urstein starał się ratować sytuację swoimi odgrzewanymi kawałami, których musieliśmy wysłuchiwać już po raz trzeci, gdyż nic nowego nie powiedział. I on w drugiej części stracił na kontenansie, widząc sypanie się ogólne i nieudolność „artystów” starał się wytłumaczyć nieodpowiednim nastrojem publiczności.

Powiedział p. Urstein, zwracając się do publiczności (widocznie z powodu wiersza pani Rodmundowej) – nie nazywajmy tego wieczoru Momusowym, tylko artystycznym.

Nam się zdaje, że jeżeli zespół cały miał mało w ogóle wspólnego z Momusem, to zupełnie daleki był od wszelkiej sztuki. Krótko i węzłowato – były to kpiny z publiczności, która więcej na p. Ursteina na pewno się już nie nabierze, a z gościnnych swych występów na cele dobroczynne, o czym zapowiedział, też może, sądzimy , p. Ursteina skwitować, bo nikt nie będzie miał ochoty po raz czwarty słuchać tych samych dowcipów, tym bardziej zraził do siebie publiczność zupełnie.

***

Ponad sto lat temu pabianiczanie walczyli o modernizację ulicy prowadzącej do stacji kolejowej.

W jednym z poprzednich numerów naszej Gazety przytoczyliśmy list w sprawie doprowadzenia do jakiego takiego ładu ulicy wiodącej na stację kolejową. Wiemy wszyscy doskonale, że nawoływanie nasze słuszne i należałoby stanowczo, aby zarząd miejski wziął tę sprawę do serca. Faktycznie, że przy obecnym stanie rzeczy podróż pieszo na stację kolejową odległą tak bardzo od miasta jest dla niemogących pozwolić sobie na dorożkę, nadzwyczajnie uciążliwa, w lecie kurz i pył węgielny nie do zniesienia, wobec zaś braku jakiejkolwiek roślinności – skwar niesłychany podczas upałów, jesienią znów i wiosną, a często jak u nas i zimą, błoto nie do przebycia, gdyż trotuarów wcale nie ma i w ogóle są nieuregulowane.

W sprawie tej musiałyby połączyć się zarząd miejski, gminny i Towarzystwo Ogrodnicze. Podobno właściciele domów w tej dzielnicy gotowi są złożyć pewien fundusz na ten cel. Towarzystwo Ogrodnicze zaś na pewno podjęłoby się wysadzenia drzewek, o ile trotuary zostałyby uregulowane.

Zdaje się nam, że najwłaściwiej by było wystosować odpowiednie podanie do władz, podpisane przez wybitniejszych obywateli miasta, oraz przez właścicieli domów przy ulicy wiodącej do kolei i zatwierdzenie odpowiedniej uchwały uzyskać. Ma się rozumieć, że należy także zadbać o zgarnianie błota oraz pyłu i śmieci. Sprawa ważna dla każdego z mieszkańców naszego miasta i warta usilnego poparcia. (Gazeta Pabjanicka, nr 28/1913 r.)

***

Nasze bruki. Pisaliśmy już raz o skandalicznym wprost bruku na ulicy Saskiej. W sobotę byliśmy świadkami, jak para dobrych koni pociągowych z papierni nie mogła ruszyć wozu z węglem na tej ulicy który ugrzązł w wybojach. Musiano drugą parę koni i dopiero pod strasznym batożeniem wóz ruszył. Dziwne, że właściciele fabryk z tej ulicy nie zwrócą się z odpowiednim wnioskiem do magistratu w tej kwestii, wszak wobec takiego bruku naraża się na marnowanie zaprzęgi no i biedne konie, które przez niedbalstwo Zarządu miejskiego otrzymują potrójne dozy batów. Taki sam los czeka w najbliższym czasie ul. św. Rocha, szczególnie w pobliżu szpitala fabrycznego Krusche i Ender. (GP, nr 14/1913 r.)

***

Na dworcu kolejowym jak nie było dorożek na pociągach nocnych tak nie ma.

W tych dniach wracał z rodziną nocnym pociągiem z zagranicy mieszkaniec naszego miasta, który znając słynne zwyczaje pabianickie już z Łodzi Kaliskiej telefonicznie prosił stację pabianicką o sprowadzenie dorożki dyżurującej przy urzędzie policyjnym, korzystając z telefonicznego połączenia z policją. Po przyjeździe Do Pabianic dowiedział się jednak, że dorożki nie ma, bo zajął ją ktoś z miasta, a dyżuruje w nocy tylko jedna dorożka. W danym razie nasz pasażer wiedział, że w okolicy urzędu gminnego na Górce mieszkają dorożkarze, a więc przez telefon prosił dyżurującego w kancelarii, aby wysłał dorożkę na stację i ostatecznie po godzinnym czekaniu dorożkę zdobył.

No, ale chyba to nie jest obowiązkiem obywateli pabianickich wiedzieć, gdzie mieszkają dorożkarze i tak skomplikowaną drogą ich poszukiwać. Z drugiej strony przepisy nie wzbraniają przyjeżdżać nocnym pociągiem, mieć rzeczy ze sobą, a nie mieć ochoty i możności iść w nocy parę wiorst z koszami na plecach. Więc chyba racjonalniej byłoby, aby dorożka na stacji czekała na pasażerów. (GP, nr 59/1913 r.)

***

Na skutek rozporządzenia policji, dla uniknięcia nieszczęśliwych wypadków panie zajmujące wnętrza wagonów tramwajowych lub na pomostach, obowiązane są na wezwanie konduktora wyjąć z kapelusza szpilki bez względu na ich długość, o ile końce szpilek nie są zabezpieczone odpowiednimi skuwkami. Panie, które nie zechcą zastosować się do powyższego będą zmuszone opuścić wagon natychmiast. W razie sporu konduktorzy uciekać się będą do interwencji organów policji. (GP, nr 71/1913 r.)

***

Z nastaniem ciepła i pory letniej pomiędzy innymi dwie straszne plagi trapią mieszkańców naszego miasta: pierwsza to zamiatanie ulic, druga – to oczyszczanie posesji.

Maluczko, a ujrzymy jak się to u nas odbywa. Zamiatanie uskutecznia się po targach i w wilię świąt pomiędzy godziną 6 a 7 wieczór, w najruchliwszej porze dnia. Bardzo właściwe, że tej roboty nie odkłada się do jutra, a robi się jak mówią, od ręki, szkoda tylko, że przy tej pracy nie uwzględnia się najelementarniejszych warunków higieny. Nikomu nie przyjdzie na myśl, aby ulice zlewać wodą, toteż całe tumany kurzu biedni przechodnie muszą wchłaniać w swe i bez tego zaatakowane płuca, ubrania zaś nasze i obuwie wyglądają tak, jakbyśmy wracali z wyścigów pieszych.

Druga plaga jest stokroć gorsza. Oczyszczanie zlewów, śmietników i kloak podwórzowych odbywa się po pierwsze za wcześnie, bo zaraz z wieczora. A zdarza się nierzadko, że niektórzy właściciele nieruchomości, czy też ich stróże stosują stary poczciwy, tani sposób usuwania wszelkich nieczystości przez puszczanie ich do rynsztoków ulicznych … niech sobie płyną spokojnie gdzie je losy poniosą. Wieczorem po pracy każdy pragnie odetchnąć świeżym chłodnym powietrzem, ale niepodobna jest wyjść na ulicę, bo łatwo można zemdleć lub dostać torsji od tylu aromatów. Znam i takie wypadki, gdzie skutkiem przepełnienia dołów ustępowych nadmiar cennego nawozu sączył się na ulice najspokojniej w świecie. Nie, to doprawdy , zwyczaje godne kraju Zulusów!

W ogóle nie poruszałbym tych spraw, gdyby to były oddzielne, sporadyczne wypadki, lecz zło to weszło już w zwyczaj, stanowi pewien system. Przejdźcie się tylko wieczorem po mieście a przekonacie się, co za okropna woń rozchodzi się w powietrzu. Jako niespecjalista w prawie policyjno-sanitarnym nie mogę twierdzić, czy istnieją odnośne przepisy, które by z całą surowością kładły kres powyższym nadużyciom. Sądzę jednak, że chyba są paragrafy, które zabraniają zamieniać miasto na – fabrykę „perfum”.

Szanowni Panowie Obywatele, właściciele nieruchomości, waszym jest obowiązkiem baczyć, aby czynności, połączone z oczyszczaniem podwórzy i ścieków były wykonywane przez waszych najemników w inny niż to się praktykuje obecnie sposób. Nie można przez niedbalstwo czy też groszowe oszczędności robić krzywdy mieszkańcom miasta (GP. 3 V 1913 r.)

***

Numeracja domów

Jedną z poważniejszych niedogodności w naszym mieście jest nieprawidłowa numeracja domów. Zainicjowana parę lat temu właściwa numeracja za pomocą latarek została nie wiadomo dlaczego zaniechana i nie doprowadzona do końca, wykonana przy tym w wielu wypadkach niedokładnie.

Obecnie część ulic przecinających ul. Zamkową posiada numery idące z góry na dół, część znów w kierunku odwrotnym. Na bardzo wielu zaś ulicach nie ma wcale numerów z latarkami lecz tylko numery hipoteczne. W tych przypadkach obok nr 70 spotykamy np. 185.

Niekiedy kilka domów posiada wspólny numer. Jakie to powoduje trudności przy odszukiwaniu odpowiedniego domu wiadomo niejednemu, a najbardziej lekarzom, felczerom i akuszerkom. Numeracja za pomocą latarek nadaje miastu przyzwoitszy wygląd, wreszcie choć trochę oświetla te ulice, które wyjątkowo skąpo są oświetlone. Może magistrat uzna nasze uwagi za słuszne i postara się zaradzić złemu. Obywatele prawdopodobnie protestować nie będą. (GP, nr 54/1913 r.)

***

Bezmyślny postępek

Wczoraj jeden z lekarzy miejscowych, przejeżdżając obok fabryki Kruschego i Fiedlera został od stóp do głów oblany na szczęście wodą, wylaną przez okno drugiego piętra z fabryki, w ilości prawdopodobnie paru garncy, tak iż musiał się zupełnie przebierać po powrocie do domu. Podobny wypadek o mały włos nie spotkał tegoż lekarza parę tygodni temu, gdy przechodził obok Fabryki Przemysłu Chemicznego, gdzie również chluśnięto tym razem brudną wodą z okna parterowego na trotuar, podczas mycia pokoju. Nie możemy sobie tego tłumaczyć inaczej jak bezmyślnym lenistwem dzięki któremu nie tylko nie wynosi się brudnej wody do zlewu, ale nawet nie chce się wyjrzeć przedtem przez okno, czy się komu na głowę nie naleje. (GP, nr 59/1913 r.)

Nieporządny zwyczaj

Często daje się widzieć nawet na porządniejszych ulicach, jak nasze gospodynie chlustają wszelkie brudy na środek ulicy. Panie gospodynie! Czyż nie bliżej macie rynsztok? Źle to świadczy o waszej czystości i w domu, skoro nie dbacie o takową pod oknami waszymi. (GP, nr 59/1913 r.)

***

Od paru tygodni szerzy się w Pabianicach krwawa biegunka (dyzenteria) przeważnie u starszych dzieci i dorosłych, zarówno jak i ostre nieżyty żołądkowo-kiszkowe. Dzieci drobne natomiast na te ostatnie cierpienia mniej zapadają lata bieżącego niż zwykle. (GP, nr 59/1913 r.)

***

Handel uliczny produktami wiejskimi

Właściciele sklepów spożywczych zwrócili się do nas ze skargą na niewłaściwości, jakie panują w naszym mieście w handlu rozmaitymi artykułami spożywczymi, dowożonymi do miasta z okolicznych wiosek.

Wozy z produktami wiejskimi nie stają na rynku, lecz po wszystkich ulicach, a nieraz po prostu przed sklepem, te same artykuły posiadającym, wytwarzając właścicielowi niepotrzebną konkurencję, który słusznie twierdzi, będąc obywatelem miasta i płacąc rozmaite podatki, że powinien być pod tym względem też pewną opieką otoczony.

Włościanie przy tym podobno nie mają stemplowanych miar i nikt na to baczenia nie daje, mogą więc nawet mimo woli lepiej wychodzić na takim handlu i taniej odpowiednie produkty zbywać niż sklepikarz. Ten ostatni znów swoim porządkiem rzeczy nie może dokupić się tanio rozmaitych produktów wiejskich i zbywać ich po niskiej cenie, gdyż zostają takowe w lot rozchwytywane przez ludność wprost z wozów.

Jeżeli zaś dodamy, że część pewna handlarzy wybiega przed miasto, skupując tam, za nim włościanie dojadą do miasta, rozmaite artykuły, to z łatwością spostrzeżemy, jakie wytwarza się z tego błędne koło i że stan taki ma znaczny wpływ na ogólną drożyznę tych produktów w mieście. Sądzimy, iż byłoby wielce pożyteczne dla miasta, aby magistrat wystąpił z odpowiednimi przepisami w tej mierze, w porozumieniu z władzą policyjną, zabraniając tegoż na wszystkich ulicach prócz ściśle określonych punktów, bo wtedy i kontrola będzie łatwiejsza nie pozwalając handlarzom bezwarunkowo skupywać produktów pod miastem oraz ustanawiając kontrolę nad miarami i wagami dostarczających do miasta produkty wiejskie. (GP, nr 68/1913 r.)

***

Rozlepiono w mieście ogłoszenia policmajstra p. Czernogołowkina przypominające właścicielom sklepów, restauracji, fabryk, aptek o obowiązku używania tylko dokładnych miar i wag, stemplowanych nie dawniej niż w 1912 r., w przeciwnym razie winni będą pociągnięci do odpowiedzialności sądowej. (GP, nr 10/1914 r.)

***

Tramwaje i jarmarki

Pozawczoraj, jak zwykle w dzień jarmarku, tramwaje elektryczne dochodziły nie do właściwej stacji przy Starym Rynku, lecz tylko do kaplicy na Starym Rynku. Zarząd miasta tłumaczy to tym, że podczas jarmarku na ulicy Warszawskiej i na Starym Rynku bywa zbyt wielki ruch. Dla publiczności wszakże zatrzymywanie się tramwajów na przystanku tak oddalonym od centrum miasta jest ogromnie niedogodne. Dorożka nie zawsze się znajdzie, a zresztą nie każdy może sobie pozwolić na takową.

Sądzimy, że ponieważ na przyszły rok tramwaje będą już kursować przez całe miasto, należałoby ludność zawczasu przyzwyczaić do porządku i podczas dni jarmarcznych , gdyż wtedy tramwaje nie będą stawać ze względu na tłumy kupujących i sprzedających. Wreszcie ulice nie powinny być przeznaczone na targi i tłumne wystawanie, hamujące też ruch tramwajowy.

***

Oświetlenie

Jak wiadomo lampy elektryczne oświetlające część ulicy Zamkowej ustawione są i funkcjonują na koszt firmy Krusche i Ender. Przedsiębiorca oświetlenia miejskiego korzystając z tego robi sobie oszczędności i zapala latarnie miejskie na rogach ulicy Zamkowej i Długiej, Zamkowej i Nowej oraz Zamkowej na wprost ul. Saskiej, dopiero około godziny 12-tej kiedy gaszone są latarnie elektryczne.

Ale zdarza się, że elektryczne oświetlenie psuje się (jak to było w tym tygodniu) i wówczas pryncypalna część miasta pogrążona jest w zupełnych ciemnościach. A dodać trzeba, że podczas słoty błoto w Pabianicach zgarniane bywa z ulic i trotuarów tylko od wielkiego święta. Brnąc wówczas po błocie poprzez ulicę, rynsztoki mieszkańcy narażają się wskutek ciemności na najechanie na oślep jadących ekwipaży. Z zazdrością myśli się o tych licznych już obecnie miastach bez porównania mniejszych od Pabianic, gdzie jednak porządki miejskie naprawdę są porządkami, gdzie dbają o wygody mieszkańców.

Zarząd miejski powinien zażądać od przedsiębiorcy, aby zapalał wskazane 3 latarnie jednocześnie z innymi, bez względu na to czy elektryczne się palą czy nie. (GP, nr 96/1913 r.)

***

Troska o środowisko naturalne była jeszcze pieśnią przyszłości. Felietonista gazety – Ralf napisał „Odę do Dobrzynki” (GP, nr 47/1913 r.).

Ty kolorowa, przecudna rzeko,

Lśnisz w słońcu jako z Damaszku stal,

Lub jak krew krasna, biała jak mleko

Jak tęcza barwna, widna daleko …

Płyń z cichym szumem, płyń sobie w dal !

Czemu swe wody, Dobrzynko miła

Spowijasz w mułu przepiękny szal?

Woni nieziemskiej przedziwna siła

Czyż ciągle będziesz nas tumaniła?

Płyń, rzeczko z szumem, płyń sobie w dal!

Wzrok swój zagłębiam w wód twoich toni,

Widzę pęd szybki spienionych fal,

Brud – błoto, błoto – brud znowu goni,

Wnet całun wonny nam cię zasłoni…

Płyń, rzeczko nasza, płyń sobie w dal!

Drzewa na twoich brzegach uśpione,

Szmerem gałęzi zawodzą żal

Sokami wód twych „czystych” pojone

Do ciebie zda się, że szepcą one

Płyńże Dobrzynko płyń sobie w dal.

***

Przed pierwszą wojną światową w rosyjskich Pabianicach mieszkańcy mieli trudny dostęp do edukacji, kultury a przede wszystkim do ochrony zdrowia.

Miasto nasze posiada fryzjerów, czyli golarzów, którzy rzecz naturalna nie mogą utrzymać się ze swego fachu i wkraczają śmiało na niedozwolone tory.

Szczególniej śmiało praktykuje niejaki Gothelf, mający razurę przy ulicy Fabrycznej. Nie tak dawno wyrwał on ząb niejakiej Kilańczykowej, żonie robotnika z fabryki R. Kindlera, z całym kawałkiem szczęki. O wypadku tym zawiadomiono lekarza miejskiego oraz burmistrza miasta, posyłając im corpus delicti. Podobno ów Gothelf starał się już wchodzić już w porozumienie z mężem poszkodowanej, mamy nadzieję wszakże, że ta rzecz na sucho nie ujdzie. A nie pierwsza to już jego sprawka. Inni robią mniej więcej to samo, a jeden fryzjer nawet w charakterze felczera chodzi z pielgrzymami do Częstochowy.

Otóż trzeba wiedzieć, że wszystkim tym panom nie wolno zajmować się praktyką felczerską, a czyniąc to popełniają oni przestępstwo za które winni być pociągani do odpowiedzialności. Należy udawać się tylko do takich zakładów felczerskich nad którymi blachy mosiężne (żółte) gdyż inni mogą być szkodliwsi nieraz od znachorów.

A nie brak u nas i tych ostatnich. Szczególniejszym uznaniem cieszy się niejaki Raźniewski, robotnik w fabryce Krusze i Endera, który zestawia i naciąga na potęgę złamane lub zwichnięte kończyny, tylko że, niestety, często myli się w swej „diagnozie” i nierzadko wielką szkodę przynosi.

Niejakiemu synowi Florczaka z fabryki R. Kindlera złamaną w łokciu rękę naciągnął i traktował, jako zwichniętą; ma się rozumieć ręka zrosła się, że chłopiec nie mógł jej ruszyć w łokciu a w paru palcach wystąpił nawet paraliż. Trzeba było rękę powtórnie po kilku tygodniach łamać, ażeby doprowadzić ją do możliwego stanu. Ojciec chłopca podał szkodliwego znachora do sądu i niedawno sprawa się odbyła w Łodzi. Znachor niestety sprawę wygrał, i leczy w dalszym ciągu, kpiąc sobie obecnie z rozmaitych skarg.

W tych dniach, jak nam mówiono, znów naciągał rękę pewnej robotnicy w fabryce samej.

Ano, do czasu dzban wodę nosi. (Gazeta Pabjanicka, 1913 r.)

***

W miasteczku rozpanoszył się bandytyzm.

Dnia 30 stycznia o godzinie 7 wieczorem do sklepu z pieczywem p. Z. Tryuka, mieszczącego się w jego domu przy ul. Zamkowej pod nr. 35 wtargnął bandyta i mierząc z rewolweru zażądał pieniędzy od sklepowej Anny Owockiej z dziennego targu. Zanim sklepowa zdążyła wydać kasę zasłaniając się jednocześnie lewą ręką, bandyta strzelił a kula przebiła dłoń lewej ręki na wylot, trafiając następnie w podniebienie, aż ugrzęzła wreszcie w okolicy karku z prawej strony. Chorą po udzieleniu doraźnej pomocy przez lekarza i felczera przewieziono do szpitala Tow. Akc. R. Kindlera, jako najbliższego miejsca wypadku, gdzie na drugi dzień dr Eichler z d-rem Kujawskim dokonali wyjęcia kuli. Chora czuje się dosyć dobrze i życiu jej niebezpieczeństwo nie grozi, co należy zawdzięczać tylko szczęśliwemu przypadkowi, że kula nie uszkodziła kręgosłupa. Jeden z bandytów czekał na ulicy na towarzysza swego, po czym obydwaj umknęli. (Gazeta Pabjanicka, 1913 r.)

***

W tygodniu ubiegłym zamieszkały w domach familijnych Krusche i Ender, niejaki Bronisław Wilczek mający lat 21, tak silnie uderzył swego ojca, że złamał mu żebro. Znany ten awanturnik, stale porzucający pracę, jaką wynajdowywał mu ojciec, zaraz nazajutrz potem zranił w głowę na Starym Rynku ostrym narzędziem robotnika z fabryki Rohman i Filtzer. Przed uwięzieniem zapowiedział ojcu swemu, iż po powrocie z więzienia zabije go. Próżniactwo, wódka i „porządni” koledzy … niejednego już doprowadzili do zbrodni i więzienia.

Wyszukiwaniem tych kolegów, na sumieniu których niejedne podobno ciążą grzechy, zajmie się prawdopodobnie z inicjatywy śledczego policja. (Gazeta Pabjanicka, nr 14/1913 r.)

***

Przemoc w rodzinie była na porządku dziennym.

Wojciech Sz. szewc, zamieszkały w domu Stejnkego przy ul. Fabrycznej w ubiegłą sobotę pobił dotkliwie swą żonę Stanisławę. Wyrzuty sumienia z tego powodu doprowadziły go do takiej skruchy, iż w niedzielę rano … zbił ją po raz drugi. Ponieważ ”czuły” mąż niejednokrotnie już dawał dowody ,iż nie jest zwolennikiem równouprawnienia, nieszczęśliwa ofiara z 8 dużymi siniakami na ciele udała się ze skargą do władz sądowych. (GP, nr 47/1913 r.)

***

Strzały. W środę d. 12 bm. po godz. 8 wieczorem jakiś niewykryty złoczyńca kręcił się w ogrodzie p. Szweikerta, dzierżawionym przez ogrodnika Wiktora Majewskiego. Kiedy ten ostatni wyszedł przed dom, by zapytać, co tu robi, złoczyńca dał sześć strzałów do Majewskiego, raniąc go ciężko w lewe biodro. Wezwany do rannego dr E. stwierdził złamanie kości biodrowej przez postrzał i silny wylew krwi. (GP, nr 16/1913 r.)

***

Napad bandycki

Wczoraj po godz. 9-ej wieczorem w bramie domu nr 35 przy ul. Zamkowej kilku złoczyńców napadło na mieszkańca tego domu Władysława Dzikowskiego, malarza lat ok. 30. Jeden z napastników nożem zadał mu 5 ran, z których jedna bardzo ciężka brzuszna spowodowała uszkodzenie żołądka z częściowym wypadnięciem takowego na zewnątrz rany. Pozostałe 4 rany zadano w okolice ramion i barków. Poszwankowanego po doraźnym opatrunku przewieziono do szpitala miejskiego w stanie bardzo groźnym, budzącym najpoważniejsze obawy o życie. Ranny w jednym z bandytów poznał niejakiego Zubra mieszkańca Pabianic. Napad był podobno aktem zemsty. (GP, nr 54/1913 r.)

***

Za przykładem Łodzi, bandytyzm zaczyna się szerzyć i u nas na dobre, nie mówiąc już o rozmaitych drobnych kradzieżach. W ciągu ostatnich dwóch miesięcy mieliśmy napad na sklep żydowski na rogu ul. Zamkowej i Cyrkowej (nazywają ją także Cerkową i wreszcie Cerkiewną) zakończony zabójstwem właściciela, następnie wkrótce okradzenie tegoż sklepu, dalej napad na sklep rzeźniczy Morawskiego na rogu ul. Fabrycznej i Tylnej, z postrzeleniem właściciela, który tylko przypadkiem uniknął śmierci, dalej włamanie się do Towarzystwa Pożyczkowo-Oszczędnościowego przy ul. Długiej, drugie włamanie się do Żydowskiego Towarzystwa Pożyczkowo-Oszczędnościowego, napad w sklepie z pieczywem Tryuka na ul. Zamkowej , w rezultacie czego sklepowa została niebezpiecznie zraniona, wreszcie włamanie do księgarni p. Kurowskiej.

Jak na tak krótki okres czasu, niezła kronika kryminalna. Trudność wykrywania przestępców rozzuchwala ich tym więcej, a bezkarność wobec łatwego zdobycia mamony nęci. W takich razach nieraz wielką przysługę mogłyby oddać i telefony, ale niestety wciąż o tym głucho i cicho. Prawda, że można przez telefony fabryczne porozumiewać się z władzami, ale to już sprawa trudniejsza i więcej czasu zużywająca, a miasto wciąż rośnie wszerz i wzdłuż i wiele czasu dzięki telefonom zaoszczędzić by się dało.

Przypuszczać można, że i marne bądź co bądź oświetlenie miasta również sprzyja amatorom cudzej własności. Część ulicy Zamkowej oświetlana elektrycznością przez firmę Krusche i Ender po godzinie 12 pogrążona jest zazwyczaj w ciemnościach, a długa historia z zapalaniem lamp naftowo-gazowych nie pozwala znów na oświetlenie miasta dość szybko. Przebąkuje się coś gdzieś o projekcie oświetlenia całego miasta elektrycznością, nie można się jednak szczegółów dowiedzieć. (GP, nr 5/1913 r.)

***

W dniu 25 grudnia roku zeszłego wydział śledczy policji miejscowej otrzymał wiadomość, że do Łodzi co pewien czas zjeżdżają złodzieje i bandyci, którzy dokonują najrozmaitszych rozbojów i napadów.

Punktem zbornym dla nikczemników były Pabianice, gdzie opracowywano plany i skąd urządzano wycieczki do Łodzi i sąsiednich miejscowości. Przez szereg dni policja nie mogła wpaść na ślad omawianej bandy. Dopiero na podstawie otrzymanego zawiadomienia dało się ustalić, że jeden z głównych członków bandy zamieszkał w domu Szymka na (Zielonej) Górce Pabianickiej. Stwierdzono, że mieszkanie Brzozowskiego odwiedzało bardzo wiele osób, przebierano się tam, znoszono kradzione rzeczy, zawierano najróżniejsze transakcje z paserami oraz naradzano się nad dalszymi planami.

Wiedząc, że przy rozpoczęciu kroków w celu ujęcia bandytów, wypadnie spotkać się ze znaczną siłą, a może nawet, jak dowodów na to dostarczają fakty, rozpaczliwą odwagą, policja użyła fortelu, który powiódł się znakomicie. Naczelnik policji śledczej delegował kilku agentów, którzy wyjechali do Pabianic, gdzie weszli w grono bandy, jako praktykujący w „rzemiośle”. Fortel udał się dzięki temu, że naczelnika bandy Brzozowskiego nie było w domu. Mniej przezorni „sprzysiężeni” wzięli za dobrą monetę słowa pseudo-bandytów-agentów, którzy w ten sposób całe dwa dni przebyli w konspiracyjnym mieszkaniu, obserwując doskonale działalność bandy.

Kiedy zaś na dzień trzeci Brzozowski zawitał do swego mieszkania, przebywający tam agenci, poznawszy w nim znanego i niebezpiecznego złodzieja, aresztowali go, uniknąwszy tym samym smutnych może następstw. Jak się na śledztwie okazało, aresztowany jest niebezpiecznym bandytą i złodziejem, kilkakrotnym recydywistą, którego prawdziwe nazwisko brzmi: Henryk Jobst. Jednocześnie z nim aresztowany został Stefan Ziemba, również recydywista, kilkakrotnie zbiegły z więzień i aresztów, pozostający od dłuższego czasu pod dozorem policji.

Aresztowanie tak nagle spadło na bandytów, że oszołomieni, nie próbowali stawić nawet najmniejszego oporu i biernie poddali się losowi. Dokonawszy przy aresztowaniu osobistej rewizji, policja znalazła duży nóż, kiełbasę zatrutą arszenikiem, jaką używają do trucia psów. Fakt ten naprowadził na myśl, że bandyci dnia tego mieli dokonać jakiegoś napadu czy rabunku.

Przeto usiłowanie swoje zwrócono w kierunku wyszukania większej ilości broni, ewentualnie składu amunicji. Jako też po trzech dniach poszukiwań w mieszkaniu Meisnera w Pabianicach odnaleziono poszukiwany skład. Znajdował się tam brauning, buldog, kilka kastetów oraz pochodzące z kradzieży najrozmaitsze rzeczy i przedmioty srebrne, i złote. W odnalezionym składzie zastano kilku członków bandy, których również bez najmniejszego oporu z ich strony udało się aresztować. Są to: Józef Meisner, Feliks Miszczak i Michał Wojtasik. Wszystkich aresztowanych przewieziono pod silną eskortą do Łodzi i osadzono w areszcie przy wydziale śledczym.

W sprawie tej wdrożono energiczne śledztwo, które stwierdziło, że wszystkie prawie ostatnie rabunki są dziełem tej bandy, jak również napad w r. 1911 na sklep i zamordowanie sklepikarza. (GP, nr 2/1914 r.)

***

Na Górce Pabianickiej nigdy dobrze się nie działo, lecz obecnie zaczyna się dziać coraz gorzej. Podczas obecnego karnawału zdarza się dziewczętom po tańcach później wracać do domu. Czatują na nie łobuzi tamtejsi i pod groźbą śmierci dopuszczają się do zniewolenia. Ofiary i ich rodziny milczą, gdyż obawiają się zemsty, choć znają tych wyrzutków. (GP, nr 4/1914 r.)

***

Patrole policyjne

Od poniedziałku po mieście krążą konne patrole policyjne. (Gazeta Pabianicka, 6 VIII 1913 r.)

***

Konfiskata

Przedwczoraj władze miejscowe skonfiskowały w redakcji i księgarniach pozostałą niewielką liczbę egzemplarzy 92 numeru Gazety Pabjanickiej (z soboty ubiegłej).
Gazeta Pabjanicka 6 grudnia 1913

Upadek kobiety

Przyczyną konfiskaty był artykuł traktujący o trudnej sytuacji życiowej wielu kobiet. Gazeta (nr 94/1913 r.) pisała m. in. : Artykuł wstępny z ubiegłej soboty - nr 92 poruszył ważną bolączkę życiową, skreślił w naturalnych barwach upadek kobiety, niezaradność naszego społeczeństwa, a w końcu zaapelował do ogółu kobiet, aby one przede wszystkim zajęły się poprawą poniżającego stanu, w jakim znajdują się tysiące nieszczęśliwych istot. (GP, nr 94/1913 r.)

***

Nie wszystkim odpowiadał oficjalny system nauczania, dlatego mnożyły się prywatne inicjatywy edukacyjne.

Nielegalne nauczanie

Za zbiorowe nauczanie dzieci w mieszkaniach prywatnych bez pozwolenia władzy policja tutejsza sporządziła protokoły i pociągnęła do odpowiedzialności kilkanaście osób chrześcijan i żydów. (GP, nr 94/1913 r.)

***

Nie wszyscy młodzi pabianiczanie mogli chodzić do szkoły. Pojawił się zatem problem dzieci ulicy.

Niewłaściwi pomocnicy

Bardzo często zdarza się widzieć pędzone na ubój do rzeźni bydło rogate, cielęta lub świnie przez czeladników rzeźniczych w towarzystwie małych chłopców. Ma się rozumieć, że malcy ci przyglądają się samemu procesowi zabijania w rzeźni, co nie może chyba dodatnio wpływać na urabianie ich charakteru. Nie dosyć tego chłopcy ci, chcąc dopomagać prowadzącym wspomniane zwierzęta, niepotrzebnie ćwiczą batami biedne stworzenia, a krowy i cielęta zmuszają do szybszego biegu za pomocą wykręcania ogonów.

Panowie rzeźnicy powinni jak najszybciej zabronić czeladnikom swym do posługiwania się kilkuletnimi chłopcami, gdyż przyzwyczajenie się w tak młodym wieku do widoku zabijania zwierząt i męczenia ich podczas prowadzenia zrobić z nich może jednostki nieczułe na niedolę zwierząt, lecz i ludzką. (GP, nr 59/1913 r.)

Dzieci ulicy

Nieraz już pisaliśmy o rozmaitych wybrykach tych istot godnych bardziej litości niż kary, jako pozbawionych opieki rodzicielskiej. Obecnie dochodzą nas skargi, że chłopcy zbierający węgiel, który spada z wozów, jadących ze stacji kolejowej do miasta, nie zadawalają się tym, lecz porywają węgiel wprost z wozów, a nawet i rozmaite inne rzeczy w dni targowe z furmanek włościan okolicznych. Przedmioty te często bywają sprzedawane, a za otrzymane pieniądze kilkuletni chłopcy nabywają papierosy i wódkę.

Biorąc pod uwagę minimalną korzyść ze zbierania węgla, najlepiej by było w ogóle nie pozwolić na jego zbieranie i usunąć w ten sposób pokusę do kradzieży. Dzieci te rekrutują się przeważnie z Górki (Zielona Górka), szczególniej zaś z ulicy Pustej. (GP, nr 5)

***

W miasteczku z każdego kąta wyglądała bieda.

Niedawno widziałem w Pabianicach kobietę, matkę trojga dzieci, której mąż nie mając tu roboty poszedł w świat w poszukiwaniu kawałka chleba. Biedna kobieta czekała na wieści o mężu i na kilka rubli na chleb dla siebie i dzieci. Mąż znalazł zajęcie gdzieś w cegielni pod Zawierciem i przysłał kilka rubli, lecz te prędko wyszły. Następnej przesyłki jak nie ma tak nie ma. Kobieta czeka i czeka, w domu chłodno i głodno, właścicielka domu woła o komorne, w sklepiku na kredyt dać już nic nie chcą, a tu ani męża, ani listonosza z przekazem pieniężnym. Niemowlę z wyschłej piersi matczynej posilić się już nie może, pozostałe dzieci o chleb razowy wołają, a matka wciąż czeka, czeka cierpliwie i doczekała się … obłędu. Chodzi teraz po stancyjce swej biednej, zaciera do krwi wychudłe dłonie i wciąż pyta, czy pociąg już nadszedł, gdyż czas jechać do męża i ojca, który przysłał pieniądze na drogę, aby przyjechali, a tam głodu już nie będzie.,

I znalazła się litościwa dusza w postaci właścicielki domu, która zażądała od władz odpowiednich umieszczenia chorej i dzieci w szpitalu, gdyż … lokatorki co już drugi miesiąc nie płaci, trzymać dłużej nie można.

Przeczytajcie to sobie przy obiedzie, szanowni czytelnicy, patrząc na główki kochane swych sytych i wesołych dziatek, a potem spróbujcie poobiedniej drzemki. Zobaczycie, ze obrazek ten zasnąć wam nie da.

Jakkolwiek syty żołądek nie usposabia do rozmyślań, szczególnie tego rodzaju, jednak w głębi serca zjawić się musi jakiś choćby maleńki wyrzut, że nie wolno dopuścić do tego, aby obok nas bracia nasi cierpieli głód i chłód.

Nie będę w danej chwili obszerniej traktował tej sprawy, nie będę poruszał szczegółowo wadliwej organizacji naszej filantropii, powiem jedynie, że wstyd jest dla społeczeństwa, gdy są głodni między nami.

Potrzebne są miastu szkoły, potrzebny szpital, potrzebne oświetlenie, potrzebna kanalizacja i wodociągi, lecz niezbędna jest również szeroka i racjonalnie obmyślona opieka nad niedolą ludzką. Jestem pewny, że przy samorządzie wprowadzony zostanie specjalny podatek na cele dobroczynne, gdyż teraz w całych Pabianicach „aż” 150 osób opłaca składkę na cele dobroczynne. Towarzystwo Dobroczynności robi co może, lecz przy takim poparciu społeczeństwa wiele zrobić się nie da. (GP, nr 5/1913 r.)

(…) Lecz ileż jest biedactw maleńkich, które i myśleć nie mogą o skromnej zabawce, o nowym ubranku lub nawet o przysmaczku z choinki? A tych drobnych biedaków w Pabianicach setki! Część znaczną przygarnia i przytula Ochrona i pragnie zwyczajem lat ubiegłych opromienić weselem ich twarzyczki w dniu Radosnego Święta, chce ich obdzielić tym, na co biedni rodzice pozwolić sobie nie mogą; pragnie, aby ubogie dzieciny odczuły, że są wokół nich dobrzy ludzie, wrażliwi na bliźnich niedolę, którzy chcą, aby choć w jednym dniu roku wszystkie dzieci czuły się szczęśliwe i radosne.

Zarząd Ochrony Katolickiej, nie rozporządzając wystarczającymi funduszami, zwraca się niniejszym do wszystkich mieszkańców Pabianic z prośbą o poparcie w tym dziele miłosierdzia.

W tym celu upoważniony inkasent uda się w dniach najbliższych do protektorów i przyjaciół naszej instytucji po skromne ofiary na „Gwiazdkę”. (GP, nr 94/1913 r.)

***

Informator pabianicki

W sprzedaży ukazał się ułożony w formie książkowej i wydany przez p. T. Dąbrowicza kalendarz – informator pabianicki na rok 1914.

Wydawnictwo to jak na pierwszą próbę tego rodzaju przedstawia się tak co do treści, jak i formy dodatnio. Oprócz zwykłych wiadomości kalendarzowych uwzględnione są wszelkie informacje dotyczące miasta oraz liczne ogłoszenia firm miejscowych i łódzkich.

Nie wolny jednak jest kalendarz od pewnych nieścisłości jak np. błędnie podana liczba filii sklepów Stowarzyszenia „Społem”, niewłaściwe umieszczenie wykazu instytucji finansowych pabianickich wśród wiadomości ogólnych zamiast w dziale adresowym Pabianic.

Są to jednak braki z łatwością dające się usunąć w następnych wydaniach, obecnie zaś niewpływające poważniej na udatną całość.

Kalendarze takie mają dużą rację bytu i zawsze mogą liczyć na powodzenie, zwłaszcza jeśli będą stale ulepszane. Sądzimy też, że na rozpowszechnienie wpływałoby obniżenie ceny obecnej pół – rublowej, nieco wygórowanej dla szerokich kół ludności naszego miasta. (GP, nr 94/1913 r.)

***

Naczelnik straży ziemskiej miasta Pabianic p. kapitan Czernogołowkin wyjechał na urlop miesięczny. W czynnościach służbowych zastępuje go kapitan Miaczkow, naczelnik straży ziemskiej powiatu łaskiego. (GP, 27 VI 1914 r.)

***

Miasto pozbawione elektryczności nie miało zbyt świetlanej przyszłości.

Dotychczasowy rozwój naszego miasta zawdzięczamy kilku wielkim fabrykom i kilkunastu małym tkalniom. O powstawaniu jakiejkolwiek nowej gałęzi przemysłu nic nie słychać. Razi zupełnie brak przemysłowo-rzemieślniczych zakładów, z których w następstwie pewnego czasu powstają przedsiębiorstwa, zatrudniające dziesiątki i setki pracowników.

Przyczyną tego zjawiska, omijania Pabianic przez ludzi energicznych i przedsiębiorczych, jest brak w naszym mieście grona obywateli rozumiejących swój obowiązek, no i własny interes.

Gdy gdzieindziej  dbają o rozwój miasta i starają się przez zaprowadzenie odpowiednich urządzeń, przyciągnąć i umożliwić różnym przemysłowcom osiedlanie się w jego murach, my czekamy na los szczęścia, bo na energię przedstawicieli miasta, nie mogących uporać się nawet z błotem, liczyć trudno i śmiesznie.

Tymczasem oczekując tak z założonymi rękami na ów szczęśliwy los, że może ktoś przyjedzie i coś założy, zbliżamy się do punktu martwego.

Dziś już brak pracy zmusza całe rodziny do opuszczenia naszego miasta i niemal że w każdym domu mamy puste mieszkanie, bo „weberka” (tkactwo ręczne) nie idzie, a żadna z większych fabryk nie powiększa ilości robotników.

Należy więc co prędzej uprzytomnić sobie przyczynę tego zgubnego dla miasta zastoju i zabrać się do naprawy stosunków.

Czasy ręcznych warsztatów minęły bezpowrotnie i dziś  te tylko miejscowości mają przyszłość przed sobą, gdzie przedsiębiorca znajduje tanią i łatwo dostępną siłę pociągową – elektryczność, a nam nawet brak gazowni miejskiej i to jest właśnie przyczyną zła, którego następstwa z każdym dniem coraz dotkliwiej odczuwać będziemy. Elektrownia miejska zadecyduje o rozwoju miasta, czas więc pomyśleć o tak ważnej sprawie. (GP, nr 26/1914 r.)

Proces policmajstra łapownika

Dnia 9 maja rozpoczął się w Łodzi sensacyjny proces policmajstra Pabianic kapitana Marczewskiego o wymuszanie i łapownictwo. Przestępstwa te ujęte zostały w akcie oskarżenia w 20 punktach. Oto próbka tego iście rosyjskiego „urzędowania”:

Zastawszy pewnego razu w restauracji Nejmana grających w karty, policmajster Marczewski, korzystając ze stanu wojennego, groził Nejmanowi, że wyśle go drogą administracyjną i osadzi w areszcie, gdy jednak otrzymał żądaną łapówkę, uwolnił go z aresztu.

Aresztował Nejmana i Kirszbauma jako podejrzanych o usiłowanie zabójstwa, gdy jednak otrzymał po 50 rubli, obaj zostali wypuszczeni na wolność.

Aresztował jednego z miejscowych jubilerów, jako obwinionego o to, że zamienił brylanty na inne kamienie w pierścionkach danych mu przez kogoś do naprawy, następnie Marczewski, po otrzymaniu łapówki żądanej uwolnił jubilera, protokół zniszczył.

W litografii Szynkałowskiego wykryto, że wyrabiane są bilety loteryjne. Marczewski korzystając ze stanu wojennego, zażądał 500 rubli za nieoddanie Szynkałowskiego pod sąd. Szynkałowski ofiarował tylko 150 rubli, na co Marczewski się zgodził.

Otrzymawszy 100 rubli Marczewski zezwolił jednej z mieszkanek na zajmowanie się nielegalną praktyką akuszeryjną.

Zamknął nieprawnie żydowski dom modlitwy, a po otrzymaniu 40 rubli ponownie go otworzył.

Po spaleniu fabryki Gelbarda, kapitan Marczewski groził Gelbardowi, że zostanie zesłany, otrzymawszy 25 rubli przestał go straszyć.

Świadków w tym procesie wezwano 50. Izba sądowa ogłosiła wyrok, na którego zasadzie kapitana Marczewskiego skazano na pozbawienie stopnia wojskowego, wydalenie ze służby wojskowej, pozbawienie orderów i rok rot aresztanckich. Izba sądowa uznała Marczewskiego winnym wszystkich zarzucanych mu przestępstw, z wyjątkiem wymuszania, Wyrok będzie przedstawiony do uznania carskiego.

Z dotychczasowych procesów policyjno-łapowniczych wiemy, że car w takich razach z reguły amnestionuje zbrodniarzy, ponieważ ci powołują się na swoje zasługi w tępieniu rewolucjonistów. (Naprzód nr 108/1912 r.)

Autor: Sławomir Saładaj

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Możecie Państwo dokonać w każdym czasie zmiany ustawień dotyczących cookies. Więcej szczegółów w naszej Polityce Cookies.

Zamknij