Sól i śledzie
A pomniejsz czcionkę A standardowy rozmiar A powiększ czcionkęW dawnych Pabianicach handel solą i śledziami wywoływał wiele niezgody między mieszczanami a dworem. Dwór miał jednak oczywistą przewagę i wpływał decydująco na działalność gospodarczą rozwijaną w pabianickich dobrach kapituły krakowskiej.
Jeśli obchodzimy rocznice długowieczności to Pabianice powinny obchodzić rocznicę szczególną. Bowiem przed 500 latami, mieszczanie pabianiccy zaczęli imać się handlu solą, którą sprowadzali z Wieliczki i z żup w Bochni.
Już przed pół tysiącem lat rozwinęli ten handel na szeroką skalę, a nawet zabezpieczyli sobie prawo wyłączności, konkurując w tej dziedzinie z mieszczanami Rzgowa.
Początkowo rzgowianie byli górą. Oni to bowiem uzyskali w roku 1467 przywilej fundacyjny, obejmujący również prawo sprowadzania i handlu solą.
W tym czasie pabianiczanie już co prawda sól sprowadzali z żup małopolskich, ale wyłącznego prawa nie posiadali. Dopiero w roku 1503 wydany został przywilej królewski, mocą którego oba miasta kapitulne, a więc Rzgów i Pabianice, otrzymały prawo bezpośredniego przywożenia soli z żup podkrakowskich.
Handlujący solą płacili odpowiednie podatki, ale mimo to handel musiał być rzeczą intratną, skoro sól zaczęli przywozić (bez zezwolenia) solarze wiejscy, zaopatrując w nią okoliczne wioski i miasteczka.
Ale nie uszło im to. Pabianiccy solarze, chronieni przywilejem, wnieśli skargę na solarzy wiejskich do lustratorów kapitulnych, w której domagali się swego rodzaju monopolu na sprowadzanie z żup i sprzedaż soli w miasteczkach i wsiach, a zwłaszcza we włościach należących do kapituły.
Skarga została wysłuchana i mieszczanie pabianiccy uzyskali dekret. Wszystkim innym sprzedaż jako też sprowadzanie soli z żup, zostało wzbronione.
Wśród handlujących solą powstały hierarchie. Byli tzw. prasołowie i podwładni im sprzedawcy. W roku na przykład 1606 było w Pabianicach sześciu prasołów. Wolno im było sprowadzać w dowolnej ilości sól z Wieliczki i Bochni. Prasołowie zatrudniali solarzy, również rekrutujących się wyłącznie z mieszczan pabianickich.
W okresie, kiedy zaczęły powstawać cechy rzemieślnicze zaistniał swego rodzaju paradoks. Mianowicie solarzy skojarzono z kowalami – znaleźli się w cechu kowalskim.
Doskonałe zarobki i wielkie obroty w handlu solą nasunęły administracji pabianickiej w wieku XVIII myśl, żeby przejąć we własne ręce sprowadzanie i sprzedaż soli. Uczyniono to ku ogromnemu niezadowoleniu nabywców, ponieważ administratorzy sprzedawali sól po ustalonej poprzednio cenie, ale pobierali daleko wyższe opłaty zarówno w pośrednictwie jak i w bezpośredniej sprzedaży.
Droga, którą przebyć musiała sól, aby dostać się do Pabianic, nie była łatwa. Najpierw Wisłą do Włocławka, a stąd wozami do Pabianic. Przy okazji wydano zarządzenie, że udający się furami po sól do Włocławka – musieli obowiązkowo zawozić tam zboże, zaś przywozić nie tylko sól, ale i … śledzie.
Skargi do administracji na wyzysk z tym związany szły w zapomnienie. Również w zapomnienie poszły przywileje mieszczan, co do prawa wyłącznego sprowadzania soli.
Nadszedł wiek XIX i solą zaczęli handlować kupcy. Jako przykład możemy tu podać choćby … Beniamina Krusche. SIGMA (Życie Pabianic, lata 70. ub. wieku)
Gdy Pabianice w śledziach tonęły
XVII i XVIII wiek: nad Dobrzynkę jadą ogromne dostawy śledzi w beczkach i soli. Mieszczanie nie chcą ich kupować, buntują się.
Śledzie i sól były wtedy monopolem pańskim – byle kmieć nie miał prawa nimi handlować. A panowie na dostawach ryb i soli kamiennej zarabiali krocie.
Śledzie w beczkach najpierw płynęły Wisłą z Gdańska do Włocławka. Tam czekali chłopi pańszczyźniani spod Pabianic. Na polecenie pana feudalnego wieźli beczki konnymi wozami nad Dobrzynkę. Beczka śledzi kosztowała w Pabianicach aż 82 złote polskie i 80 gr. Dla porównania, za dorodnego woła, który mógł ciągnąć wóz ze zbożem, płacono wówczas 69 złp.
Tutaj śledzie rozdzielał dworski ekonom. Rozwożono je do szynków, gdzie ryby musieli kupować mieszczanie i pijacy. Od czasu do czasu, gdy śledzi było zbyt dużo i groziło to ich zepsuciem, władcy miasta kazali mieszczanom wykupić zapas. Mieszczanie się buntowali, pisali skargi do kapituły krakowskiej. Jedna z nich zachowała się w archiwaliach. „Śledzi beczki choćby najpodlejsze brać musimy bez względu na to czy nadają się do jedzenia czy też nie” – pisali mieszczanie.
Administratorzy odpowiadali na to twardym żądaniem kupowania śledzi: „Jeżeli mieszczanie nie mogą zjeść śledzi, niech pokryją chociaż koszta zakupu i cła na granicy pruskiej”. W 1750 r. mieszczanie i karczmarze musieli kupić śledzi za 285 złp, a w 1765 r. za 584 złp 21 gr.
Bunt przeciw chciwości
Sól przywożono do Pabianic z żup w Wieliczce i Bochni. Docierała dwoma drogami. Traktem wiodącym z Krakowa przez Częstochowę i Rzgów nad Dobrzynkę beczki z solą ciągnęły woły zaprzężone do wozów. Druga dostawa płynęła barkami Wisłą do Włocławka. Dalej jechała wozami – do Pabianic.
Panowie rządzący włościami pabianickimi kupowali w żupach dużo soli – za dużo, jak na potrzeby mieszkańców grodu. Robili to dla zysku, bo mieszczanie musieli tę sól odkupić od nich w każdej ilości. Takie było ówczesne prawo.
W połowie XVIII w. mieszczanie skarżyli się rządcom włości pabianickich, że chciwy dwór każe im kupować dwa razy więcej soli niż potrzebują w ciągu roku do gotowania posiłków, dla bydła i do wyprawiania skór. Zamiast 4 beczek soli, musieli kupować aż 8 beczek. Beczka kosztowała 80 złp. Ile zarabiał dwór? Za beczkę soli w Wieliczce płacono wtedy 56 złp i 6 gr.
Dostawy soli do miasta rosły w zawrotnym tempie. W 1750 r. ze sprzedaży soli mieszczanom dwór uzbierał 1.392 złp. A 15 lat później – już 2.456 złp.
Dwór zarabiał krocie, bo zwożenie do Pabianic soli z żup miał za darmo. Dlaczego? Ponieważ musieli to robić chłopi pańszczyźniani, gdy nie było pilnych prac polowych u pana.
Jadą kupcy, jadą …
Do 1699 r. nad Dobrzynką były tylko 3 doroczne jarmarki: na świętą Agnieszkę, świętego Józefa i świętego Mateusza. Przywilej królewski z 1699 r. dodał naszemu miastu 4 dni jarmarczne: w sobotę przed Niedzielą Palmową, na świętego Aleksego w lipcu, na świętego Wawrzyńca w sierpniu oraz w drugą niedzielę listopada – na uroczystość dedykacji pabianickiego kościoła.
Na jarmarki zjeżdżali wędrowni kupcy. Do miasta ciągnęli też okoliczni chłopi. W wąskich uliczkach stały wozy zaprzężone w woły (dużo rzadziej w konie). Z wozów handlowano zbożem, Jajakami, kaszą , grochem, jabłkami, śliwkami, skórami. Kupcy z odległych stron przywozili „hamburszczyznę” – kolorowe zagraniczne sukna, chusty, buty, ozdobne misy, talerze, dzbany, garnki i kielichy, świecidełka dla niewiast, dewocjonalia.
Przyjeżdżali też kupcy żydowscy, pędząc przed sobą konie i krowy. Dwór wysyłał wtedy sługi na rogatki Pabianic, by zbierali opłaty jarmarczne i targowe.
Podczas siedmiu dorocznych jarmarków i blisko stu targów, porządku strzegła straż targowa. Tych, którzy wszczynali burdy albo wyciągnęli łapy po cudze dobro, straż przyprowadzała na zamek. Tam awanturników i złodziei wtrącano do lochów. Czekali w nich po kilka dni na rozprawę przed sądem wójtowskim.
Czego potrzebował dwór
Dwór miał przywilej wyłączności kupowania niektórych towarów od chłopów. Mógł na przykład kazać chłopu odstawić na zamek cały wóz jęczmienia, chmielu, beczkę miodu , kopę siana czy kapusty. Ale nie darmo. Płacił nieco mniej niż na targu.
Najlepsze interesy dwór robił na miodzie, który bartnikom kazano przywozić do zamku. Jak napisali kronikarze: „Miody od chłopów kupowano, a w beczki napakowawszy to, do Włocławka posyłano, a za to sukno brano i korzenie, jako i insze potrzeby na wygodę Pańską”.
Wosk pszczeli mógł skupować jedynie dwór. Płacił zań uczciwie – według cen targowych. Za samowolne sprzedanie wosku na targach w innych miastach bartnikom, chłopom i handlarzom groziła kara trzech grzywien. Podobnie było z chmielem. Odsprzedając go na zachodzie kraju, dwór sporo zarabiał.
Grzyby i jałowiec dwór kupował na własne potrzeby, głównie kulinarne. Upolowane sarny, jelenie, łosie, niedźwiedzie, dziki, zające, lisy, bażanty, przepiórki na zamek przywozili gajowi – strażnicy okolicznych lasów. Dwór dostawał dziczyznę za darmo. Bo do niego należały okoliczne lasy.
Dwór robił zakupy również w dużych miastach: Piotrkowie Trybunalskim, Warszawie, Krakowie. Kupował papier i inkaust, naczynia stołowe, wina gatunkowe, gwoździe, stalowe szyny ( w 1794 r. kupił 224 szyny), radlice, wałki żelazne, tytoń, szkło, wapno, anyż. Na te produkty w 1794 r. dwór wydał aż 15.503 złp.
Co sprzedawaliśmy
Z Pabianic wywożono nadmiar zboża, konie, owczą wełnę, skóry, tarcicę i potaż (popiół z węgla drzewnego, używany do produkcji mydła, szkła, wyrobów ceramicznych, bielenia tkanin oraz jako nawóz). Nad Wisła chętnie kupowano też pabianickie miody. A na Śląsku ceniono nasze pierze.
Zboże było wywożone wozami do spichlerza we Włocławku. Stamtąd płynęło Wisłą do Gdańska. Dwór pabianicki opłacał stróżów w gdańskim porcie, by żyto, pszenica i owies nie padły łupem rabusiów. Zboże ładowano później na statki płynące do Prus, Skandynawii i Anglii. W latach 1765-1777 opłaty za cła polskie i pruskie, spichlerze, pilnowanie zboża i ładowanie go na statki wyniosły 30.147 złp 28 gr i 1 szeląg. W tym samym czasie za sprzedane zboże nasz dwór dostał 131.636 złp.
Żyto, pszenicę i owies znad Dobrzynki sprzedawano też w Warszawie, Częstochowie i Wrocławiu. Do Wrocławia wożono skóry baranie i bydlęce, pierze i wełnę. Za skóry dwór nie dostawał zbyt wiele – od 118 do 302 złp rocznie. Znacznie więcej kupcy dawali za wełnę spod Pabianic – rocznie od 2.400 do 3.844 złp.
Potaż i tarcicę wywożono do Gdańska i Wrocławia. Kronikarze wyliczyli, że w latach 1771-77 wywieziono z Pabianic 692 cetnary 80 funtów potażu, dzięki czemu dwór zarobił 24.907 złp.
W latach 1781-84 dochody ze sprzedaży pabianickich koni i bydła sięgnęły 5.736 złp. Natomiast na zakup 14 silnych wołów dla naszego dworu wydano 976 złp. (Adam Dobrzyński „Gdy Pabianice w śledziach tonęły”, Życie Pabianic , 28 XII 2010 r.)
Autor: Sławomir Saładaj