www.um.pabianice.pl
Pabianice znajdują się w aglomeracji łódzkiej. Stanowią zarazem centrum 120-tysięcznego powiatu. Funkcjonują tutaj najważniejsze dla społeczności instytucje i urzędy. Miasto liczy 58 tys. mieszkańców i obejmuje obszar 33 km2.

Kalicka

A pomniejsz czcionkę A standardowy rozmiar A powiększ czcionkę

Felicja Kalicka w książce „Dwa czterdziestolecia mojego życia. Wspomnienia 1904-1984”(Warszawa 1989) przedstawia m. in.  losy swojego męża Konstantego Graesera „Kalickiego”, syna dyrektora firmy R. Kindler w Pabianicach. Konstanty Graeser był przed drugą wojną światową znanym działaczem KPP. W 1918 roku wraz z bratem Alkiem i innymi gimnazjalistami  rozbrajał żołnierzy niemieckich na Zamkowej w Pabianicach, został nawet przytrzymany przez zrewoltowanych robotników jako syn „fabrykanta”, wkrótce jednak on i jego brat także ulegli radykalizacji i przystąpili do komunistów, skazując się na trudne życie zapiekłych wywrotowców.

(…) Kiedyś Kostek opowiedział mi o swojej rodzinie. Ojciec jego, Paweł Graeser, pochodził z niemieckich tkaczy wyznania ewangelickiego, którzy przed dziesiątkami lat wyemigrowali z Niemiec do Polski. Pracował 30 lat w Pabianicach w fabryce włókienniczej niemieckiego przemysłowca R. Kindlera, gdzie przeszedł wszystkie szczeble od robotnika aż do kierownika firmy. W 1901 roku został skierowany do filii fabryki Kindlera w Moskwie, gdzie awansował na stanowisko zastępcy dyrektora. Tam, 7 października tegoż roku, urodził się Kostek, jako drugi syn, po starszym od niego o rok  Alku.

Wybuch wojny w 1914 roku zastał rodzinę Graeserów w Pabianicach, gdzie synowie i córka Ania uczęszczali do gimnazjum, a Dzićka, najmłodsza z czworga rodzeństwa i najbardziej kochana przez Kostka siostrzyczka, była jeszcze niemowlęciem.

Do Gdańska rodzice Kostka przenieśli się w latach 1923-1925, gdy obaj synowie odsiadywali już wyroki więzienne za działalność komunistyczną. Między rodzicami a dziećmi w domu Graeserów panowały zawsze stosunki bardzo serdeczne i bezpośrednie. Świadczy o tym m. in. ogromna liczba listów, jakie Kostek od chwili opuszczenia domu rodzinnego w 1920 roku wysłał do rodziców, dzieląc się w nich, zwłaszcza z matką, swoimi przemyśleniami, wrażeniami, radościami i smutkami. Około 80 listów, a nie były to na pewno wszystkie przez Kostka wysłane, pani Graeserowa oddała przed swą śmiercią mojemu i Kostka synowi, a swemu wnukowi, Ryśkowi. Przesyłając je pisała w załączniku: „Raz jeszcze przeczytałam i pożegnałam się z tymi tak drogimi mi listami. Przypomną one Tobie lata dzieciństwa, gdy Kostek był z Tobą tak krótko. Gdybyś po przeczytaniu miał zamiar je zniszczyć, to proszę o zwrócenie mi ich (zrozum mnie dobrze, kochany: tylko jakbyś miał zamiar je zniszczyć), bo nigdy  nie miałam serca tego uczynić. Są one dla mnie ogromnie ważne i jedyną pamiątką, jaka pozostała mi po Kostku…”.

Autorka wspomnień spotkała Kostka w Sopocie (Niemcy) – „stolica” polskich wywrotowców - gdzie mieściło się Biuro Polityczne Komunistycznej Partii Polski.

(…) W czasie mego pobytu w Sopocie, prócz przepisywania na maszynie, wykonywałam różne polecenia związane z przyjazdami z kraju działaczy partyjnych. M. in. pewnego dnia poproszono bym doręczyła  pewne dokumenty Konstantemu Graeserowi, który niedawno wypuszczony został z więzienia po odsiedzeniu  trzyletniego wyroku. Miał rodzinę, mieszkającą w Gdańsku, lecz wynajął pokój w Sopocie dla łatwiejszej łączności z członkami Biura Politycznego,   zaraz po jego uwolnieniu zmobilizowali go do pracy partyjnej.

Poszłam pod podany mi adres. Drzwi otworzył mi wysoki, szczupły, z wyglądu dwudziestokilkuletni mężczyzna w okularach, o pociągłej twarzy, wysokim czole, jasnoblond włosach i niebieskich oczach spoglądających jakby z nieco kpiącym wyrazem. Gdy witając się podał mi rękę, zauważyłam, że ma jakiś defekt w dłoni, a kiedy potem pisał liścik, by przekazać go kierownictwu, posłużył się lewą ręką. Pisał nią zresztą bardzo szybko, wyraźnym maczkiem. Jak się później dowiedziałam, niedowład prawej ręki datował się od wypadku, jaki mu się wydarzył w dzieciństwie podczas zabawy z chłopcami na podwórzu w Pabianicach. Spadł wtedy z rusztowania, wskutek czego nastąpiło uszkodzenie jakiegoś nerwu. Zabiegi lekarzy nie zdołały już przywrócić pełnej sprawności dłoni.

Gdy mnie wprowadził do swego pokoju, zwróciło moją uwagę, że w odróżnieniu od innych lokali, zajmowanych zwłaszcza przez młodych działaczy, które wypadało mi nieraz odwiedzać w Sopocie, w jego pokoju panował wzorowy porządek. Wszystko znajdowało się na właściwym miejscu, rzeczy były starannie ułożone, podobnie jak spora liczba książek na półkach wiszących na ścianie. Po załatwieniu polecenia zaczął mnie wypytywać o życie w Sopocie i o sytuację w kraju, a ja jego o warunki więzienne. Od tego czasu spędzaliśmy wspólnie wieczory. Dołączył do nas przebywający wtedy w Sopocie Józek Konecki, którego Kostek znał z kraju. Był on jednym z czołowych działaczy Komunistycznego Związku Młodzieży, później przedstawicielem KC KZM  w Komunistycznej Międzynarodówce Młodzieży w Moskwie. (…)

Jeśli chodzi o mnie, to po raz pierwszy w życiu spędzałam tak beztrosko i przyjemnie czas wolny od pracy. Wiele korzystałam z częstych rozmów z Kostkiem, który czekając w Sopocie na przydział pracy partyjnej w kraju zapoznawał się z różnymi dokumentami, bardzo dużo czytał, dyskutował z poszczególnymi członkami kierownictwa i przyjezdnymi z kraju działaczami partyjnymi.

W celu szybkiego zorientowania Kostka w sytuacji ogólnej i ówczesnej działalności partii zapraszano go na posiedzenia Biura Politycznego i narady kierownictwa z aktywistami krajowymi. W tym czasie Kostek posiadał już duży zasób wiedzy politycznej uzupełnionej zwłaszcza podczas pobytu w więzieniu. Przetłumaczył tam z niemieckiego, którym władał nie gorzej niż językiem polskim, pierwszą część „Kapitału” Marksa. Był też bardzo oczytany w literaturze ogólnej i politycznej francuskiej i rosyjskiej.

Miał za sobą niemałą praktykę w działalności partyjnej, był bowiem jednym z założycieli w 1922 roku Związku Młodzieży Komunistycznej w Polsce oraz członkiem jego Komitetu Centralnego. W końcu 1922 roku został wydalony z Uniwersytetu Poznańskiego za działalność rewolucyjną. Poszukiwany w Poznaniu, a następnie w Warszawie przez policję, przeniósł się – z polecenia kierownictwa KPP – do Berlina, gdzie zapisał się na  studia w Akademii Handlowej, pracując jednocześnie zarobkowo w Zachodnim Biurze Czerwonej Międzynarodówki Związków Zawodowych oraz wśród emigracji polskiej.

Z polecenia partii niejednokrotnie przyjeżdżał w tym czasie nielegalnie do Polski dla prowadzenia działalności w Związku Młodzieży Komunistycznej na terenie Zagłębia Dąbrowskiego, Warszawy, Krakowa, Gdańska. W roku 1924 powrócił na stałe do kraju, gdzie został kierownikiem  Sekretariatu KC ZMK. Po roku został aresztowany w Warszawie i zasądzony na 3 lata więzienia. Wyrok odsiadywał na Mokotowie, a po zwolnieniu w sierpniu 1927 roku przyjechał do Sopotu, gdzie go właśnie poznałam.

Chociaż byłam zawsze bardzo nieśmiała, wprost dzika, jeśli chodzi o stosunki towarzyskie, z Kostkiem bardzo się zaprzyjaźniłam, co było w dużej mierze jego zasługą. Ujął mnie swą kulturą, ciepłem i bezpośredniością. Dopiero znacznie później zdałam sobie w pełni sprawę, jak głęboko tkwiły w nim te cechy. Wówczas zaś ceniłam to, że chociaż miał bardzo ostry język i potrafił dowcipnie każdemu dociąć, nigdy nie robił tego w odniesieniu do mnie. Może domyślał się, że jego docinki bardzo by mnie dotknęły, a może powstrzymywała go świadomość, że traktowałam wszystko bardzo poważnie. W każdym razie zachowywał się wobec mnie – co mnie nawet żenowało – z jakimś widocznym respektem, chociaż byłam od niego młodsza, a wyglądałam jeszcze młodziej niż na swój wiek. Nie mówię już o tym, że byłam bez porównania mniej od niego wyrobiona pod względem politycznym.

(…) Spotykaliśmy się w ogóle bardzo rzadko i na krótko, a rozłąkę wypełniały nam bardzo częste listy przesyłane na umówione adresy. Nasza wzajemna tęsknota pogłębiała się. Zdawaliśmy sobie oboje sprawę, że praca nielegalnika w kraju, nawet jeśli się miało najlepsze dokumenty rzekomej tożsamości, była niebezpieczna, szczególnie gdy chodziło o działacza znanego już szpiclom i defensywie (kontrwywiad zwalczający agenturę sowiecką) z poprzedniej rozprawy sądowej. Nigdy nie można było przewidzieć, jak długo zdoła utrzymać się on na wolności, nawet wykazując maksymalną ostrożność i przestrzegając zasad konspiracji. Wiedzieliśmy, że każdy wyjazd Kostka do kraju mógł zakończyć się aresztowaniem, a więc że po każdym naszym spotkaniu mogło nastąpić rozstanie na długie lata. Z tych obaw jednak nie zdradzaliśmy się przed sobą i nigdy tematu tego w naszych rozmowach nie poruszaliśmy.

Niemniej jednak miały one niewątpliwie wpływ na przyspieszenie naszego małżeństwa. Podczas jednego z kolejnych pobytów Kostka w Sopocie postanowiliśmy powiedzieć o naszym związku kierownictwu partyjnemu, licząc na to, że Kostek będzie mógł w tej sytuacji częściej, niż było to konieczne dla jego pracy partyjnej, przyjeżdżać do Sopotu. Towarzysze, którzy znali nas bliżej i domyślali się naszych wzajemnych uczuć, serdecznie przyjęli wiadomość o naszym małżeństwie i urządzili nam „ślubną” kolację w dość dużym pokoju sublokatorskim, który zajmował Franciszek Fiedler, jeden z teoretyków SDKPiL i KPP, znany w partii pod pseudonimem „Starszy Pan”. Był on zresztą głównym inicjatorem tej imprezy. Przyszykowano świetne kanapki, tort, szampan i inne pyszności. Były toasty i życzenia, pieśni i różnojęzyczne kawały, zwłaszcza francuskie, opowiadane przez „Starszego Pana”, który wiele lat spędził w Paryżu.

Przed kolejnym wyjazdem do kraju Kostek postanowił przedstawić mnie  swoim rodzicom. Truchlałam przed tą wizytą, bo wyobrażałam ich sobie jako bardzo srogich i sztywnych, bałam się też, że zaczną ze mną rozmawiać po niemiecku, którym to językiem dobrze nie władałam. Wiedziałam przy tym, że matka Kostka jest kobietą bardzo religijną, praktykującą ewangeliczką, natomiast o naszym ślubie kościelnym mowy być nie mogło, zaś  ślub cywilny, który można było otrzymać w owym czasie na terenie Wolnego Miasta Gdańska wymagał bardzo wielu zabiegów. Nie byłam też pewna, jak rodzice Kostka ustosunkują się do tego, że wybranka ich syna jest z pochodzenia Żydówką. Kostek jednak bardzo nalegał i wymógł na mnie, bym zgodziła się odwiedzić z nim jego rodziców we Wrzeszczu, gdzie mieszkali.

Wizyta wypadła lepiej, niż się tego spodziewałam. Ojciec był niewysokim mężczyzną, o pogodnej twarzy i miłym uśmiechu. Matka miała również sympatyczny wyraz twarzy. Włosy nosiła gładko przyczesane, ujęte z tyłu w kok. Miała bezpretensjonalny wygląd niemieckiej gospodyni. Rodzice Kostka przyjęli nas prosto i serdecznie, o nic nie pytając. W domu była też siostra Kostka, Ania, przystojna, jasna blondynka, nieco ode mnie młodsza. Przygotowywała się w tym czasie do wyjazdu do Anglii dla opanowania języka angielskiego i mimo że  ojciec jej był człowiekiem dość zamożnym, udzielała lekcji niemieckiego, by zebrać odpowiednią sumę pieniędzy na tę podróż. W Londynie miała umówioną pracę u jakiejś bogatej, samotnej damy w podeszłym wieku w charakterze pielęgniarki i lektorki. Jak się później okazało, musiała tam spełniać obowiązki sprzątaczki i kucharki. Nie zrażając się tym, pozostała w Londynie dłużej, aniżeli planowała, z wielkim zresztą pożytkiem dla znajomości języka.

Młodsza siostra Kostka, Dzićka (właściwe jej imię było Maria), wbiegła do domu, gdy siedzieliśmy przy podwieczorku, przywitała się ze mną, pokręciła trochę po pokoju i znikła. Miała ciemne włosy i czarne oczy, była żywa i bardzo ruchliwa. Podczas wizyty rozmawialiśmy po polsku. Okazało się, że rodzice Kostka posługiwali się językiem niemieckim tylko między sobą, z dziećmi natomiast rozmawiali po polsku. Nie wiem, jakie wywarłam na nich wrażenie, ale nie przypuszczałam wówczas, że w miarę upływu lat  tak  bardzo się zaprzyjaźnimy z matką Kostka, z Anią,  jej mężem i synem oraz że tak bardzo przypadniemy sobie do serca.

Jeśli chodzi o brata Kostka, Alka, to poznałam go już przedtem. Po odsiedzeniu trzyletniego wyroku zamieszkał z żoną w Gdańsku, pracując w zakładzie włókienniczym ojca jako urzędnik. Do KPP przestał należeć. Jednak ideologii komunistycznej się nie wyrzekł. Wyżywał się czytaniu dzieł klasyków marksizmu-leninizmu. Był nieprzeciętnie zdolnym ekonomistą i matematykiem. Nigdy też nie odmawiał działaczom komunistycznym w Gdańsku, gdy się o to zwrócili, zebrania materiałów i opracowania danych statystycznych, które potrzebne były kierownictwu KPP dla jakiejś analizy czy oceny.

Po naszym „ślubie”, w trakcie kolejnych wyjazdów Kostka do kraju, codziennie otrzymywałam od niego bardzo obszerne listy. Niestety, cała ówczesna i późniejsza korespondencja przepadła podczas moich wojennych wędrówek, czego dotąd nie mogę odżałować. Kostek miał bowiem szczególny dar i umiejętność dzielenia się w listach swoimi przeżyciami i spostrzeżeniami. Listy jego były dla mnie cenne nie tylko ze względu na ich treść osobistą. Zawierały również wiele ciekawych myśli i spostrzeżeń. Gdy Kostek przyjeżdżał służbowo do Sopotu,  dosłownie każdą chwilę, by być razem. Jego pobyt w Sopocie trwał przeważnie bardzo krótko, a i ja nie zawsze byłam wolna wtedy, gdy on nie brał udziału w jakimś posiedzeniu. Poza tym wiele czasu Kostek zmuszony był poświęcić na pisanie sprawozdań, a także na przeczytanie niektórych materiałów, gdyż niełatwo było mu to robić w kraju.

Gdy w jednym z listów napisałam Kostkowi, że będziemy mieli dziecko – szalał z radości i postanowił, że koniecznie musimy się zobaczyć. Była wiosna 1928 roku. (…)

Zdawałam sobie sprawę, że życie ma swoje prawa i że Kostek po siedmiu latach więzienia i wobec perspektywy mego sześcioletniego wyroku, a więc czteroletniego jeszcze okresu przebywania w więzieniu – nie pozostanie sam. Nie chciałam  swoimi listami jeszcze bardziej  komplikować mu i tak trudnego życia osobistego. Zwłaszcza że i po wyjściu na wolność nie sposób było przewidzieć, w jakiej znajdę się sytuacji, a raczej w jakich oboje znajdziemy się warunkach. Mogło się tak ułożyć, że znowu nie będziemy mogli się spotykać i być razem, bowiem żadne z nas nie decydowało o sobie. Nie mogliśmy mieć pewności. Czy znowu się nie miniemy i zanim ja wyjdę na wolność, on nie zostanie wysłany do kraju i tu aresztowany. Bolesne były to myśli, ale wolałam się nie łudzić i trzeźwo oceniać sytuację.

I choć w głębi duszy odrzucałam ewentualność, byśmy mieli z Kostkiem rozstać się na zawsze, a świadomość o łączącym nas głębokim uczuciu ułatwiała mi przetrwanie  bardzo ciężkich chwil w więzieniu, to jednak podzieliłam się z Kostkiem w jednym z grypsów tymi rozterkami. Kierunek moich rozważań okazał się słuszny: w Moskwie Kostek związał się nowym małżeństwem. Gryps od niego w tej sprawie trafił do moich rąk dopiero w połowie 1935 roku. Główną jego treścią było, że ożenił się ze Stefą Iwińską i że mają syna. Zapewnił o głębokiej i niezmiennej dla mnie przyjaźni oraz że jego uczucie do Ryśka nie uległo żadnej zmianie, ale tak się złożyło, iż ma teraz nową rodzinę i poczuwa się wobec niej do obowiązków. List ten był smutny i wyczuwałam między wierszami, że bardzo ciężko było mu go pisać. (…)

Aresztowanie

(…) W tym czasie Kostek przesyłał Lutce krótkie, uspokajające karteczki: „Nie martw się, Lutko, i nie szukaj w gazetach specjalnych ogłoszeń” (chodziło o wiadomości o aresztowaniach). Opowiedziała również Ani, że kiedyś w jej sublokatorskim pokoju, w którym mieszkała wraz z mężem, zjawił się nagle wieczorem Kostek, brudny i zmęczony, mówiąc: „Łażą za mną, a meliny mi się skończyły. Dajcie mi się umyć, coś zjeść i przesiedzieć tu w nocy, bo u was nie będą szukać. O świcie wyjdę piechotą do Włoch lub dalej, bo w Warszawie  jest za gorąco”. Wykąpał się, przebrał, wypił kawę, ulokował na tapczanie. Zadzwonili do znajomego, który przyszedł i długo grał Chopina, a nad ranem udało im się bezpiecznie wyprowadzić Kostka z Warszawy w towarzystwie Lutki. (…)

Po pewnym czasie dowiedziałam się o okolicznościach aresztowania Kostka w Warszawie. Stało się to w mieszkaniu wspomnianego już pracownika centralnej techniki KPP, Chajutina, do którego Kostek przyszedł w jakiejś partyjnej sprawie. Byli w pokoju stołowym, gdy u drzwi wejściowych rozległ się ostry dzwonek. Podczas gdy Chajutin poszedł otworzyć drzwi, Kostek, zorientowawszy się, że mogą to być niepożądani  goście, szybko wszedł do sąsiedniego pokoju, gdzie żona Chajutina miała gabinet dentystyczny. Usiadł na fotelu, zaś ona, szybko założywszy biały fartuch, pozorowała przygotowywanie narzędzi do leczenia.

Po chwili do gabinetu wszedł Pogorzelski, jeden z najbardziej antykomunistycznie nastawionych komisarzy policji politycznej. Miał świetną pamięć wzrokową. Od razu poznał Kostka i zwracając się do niego po imieniu i nazwisku, poprosił o zejście z fotela, bo na pewno zęby ma zdrowe. Całą trójkę zawieziono do komisariatu, gdzie po spisaniu protokołu zwolniono Chajutina i jego żonę, zaś Kostka zatrzymano i następnego dnia przewieziono pod eskortą policyjną do więzienia w Mysłowicach. Okazało się, że był on od dłuższego czasu najpierw poszukiwany, a potem śledzony przez szpiclów na terenie Zagłębia Śląsko-Dąbrowskiego. Gdy udało mu się stamtąd zniknąć – policja zaczęła poszukiwać go w Warszawie.

Donosił o tym wszystkim wojewoda kielecki w swym sprawozdaniu do ministra spraw wewnętrznych, dając zarazem następującą charakterystykę pracy Kostka: „Działalność KPP na terenie Zagłębia Śląskiego należy do najlepiej zorganizowanych na terenie województwa kieleckiego. Ważniejsze prace są wykonywane przez specjalnie do Zagłębia wydelegowanych funkcjonariuszy. Takim funkcjonariuszem był niejaki Konstanty Graeser, ps. „Jan”, który zbiegł przed aresztowaniem”. Według informacji policji, która daremnie dla odszukania „Jana” uruchomiła w województwie wszystkie swe sprężyny, „zbieg wyglądał na porucznika lub kapitana WP, może doktora medycyny, wzrostu wysokiego, szczupły, blondyn, włosy krótkie, czoło wysokie, oczy niebieskie, twarz pociągła bez zarostu, o wyglądzie człowieka zmęczonego i wyczerpanego fizycznie”. Trafić na ślad Kostka udało się policji dopiero w Warszawie.

List Kostka z Berlina do rodziny w Pabianicach

29 XI 1923.  Moja kochana Mamusiu … Tak mi dobrze, lekko było po rozmowie z Tatusiem … Tak samo chciałbym mówić z Mamusią, Ańką. Nie umiem pisać listów na zimno, jak historię, a jeżeli napiszę na gorąco, to nie mam pewności, czy Wy tę temperaturę nie odczujecie w innych stopniach, aniżeli ja to miałem na myśli…

Drożyzna tutaj skacze. Zamiast kolacji idę nieraz do teatru i bodaj, że na tym lepiej wychodzę. Za masło już minimum 1200 Mk się płaci, jajko 58 itd. Zarabiam ok. 4 miliony. Niezbyt dużo, ale starczy, zwłaszcza kiedy musi. Ubył mi poważny wydatek – książki, bo teraz poniżej 100 tys. porządnej książki nie ma, a na tyle zer to ja się chyba nie zdobędę. I pracuję sporo. A mam ciekawą i zadowalającą pracę.

Moja kochana Dzićka. I powiedz no, jaką Ty masz pociechę ze swych braci. Ani to do tańca, ani do różańca, prawda? Nawet  z powodu tak ważnych urodzin nie winszują. Bardzo żeś się chyba gniewała albo zmartwiła. Ale, widzisz, przypomniałem to sobie wtedy, kiedy było za wcześnie, a potem było już za późno. Skończyłaś 10 lat. Otóż my sobie tutaj żyjemy w tym Berlinie. Mamy sporo roboty, życie tu ciężkie, drożyzna straszna. A często, kiedy coś nasunie wspomnienia o Was, kiedy deszcz w szyby siepie albo śnieg wieje i ulice zasypuje, jak wczoraj, i duże ulice dużego miasta przyrównuje do wsi albo starej dziury Pabianic – to się człowiek tam do was przenosi, do domu, i widzi te stare pokoje i duży stół z zieloną lampą i zegar elektryczny, i Tatusia z gazetą, Mamusię  i – Ciebie, ostatniego z Mohikanów. Ale tyle, tyle czasu nas dzieli od tego, że to wszystko jest tylko z pamięci. Tak było, ale jak jest, tego już sobie wyobrazić nie mogę. I widzisz myśli  się o Was tak jakoś obrazami, wspomnieniami i nie zawsze można to wyobrazić, co by się chciało… No, a jeśli chodzi o Twoje urodziny, to Ci teraz, po tygodniu, kiedyś już weszła w 10 rok życia i kiedy już sama chyba o tym zapomniałaś, to ja Ci przypomnę, że, dziecinko, dojrzewasz, rozwijasz się. Patrz więc na wszystko, co się wokół Ciebie dzieje, staraj się zrozumieć, bo od tego masz przecież Twój kochany czarny łebek, czytaj sporo i baw się, póki możesz, i ucz się, ucz się ze wszystkiego: z książek, z otoczenia, z przyrody, z ludzi i z tego, co jest najbogatsze, co jest początkiem wszystkiego, z życia samego. To przecież najważniejsze, największe, najtrudniejsze, ale też chyba najciekawsze. I bądź młoda, Dziciuszko, nie latami Twoimi, ale sobą, uczuciem, myślą… A na samym końcu daj buziaka i nie gniewaj się. O mojej Dziciuśce pamiętam… Chociaż na urodziny nie winszowałem. Kostek

Wikipedia.org - Felicja Kalicka

Wikipedia.org - Konstanty Graeser-Kalicki

Autor: Sławomir Saładaj

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Możecie Państwo dokonać w każdym czasie zmiany ustawień dotyczących cookies. Więcej szczegółów w naszej Polityce Cookies.

Zamknij