www.um.pabianice.pl
Pabianice znajdują się w aglomeracji łódzkiej. Stanowią zarazem centrum 120-tysięcznego powiatu. Funkcjonują tutaj najważniejsze dla społeczności instytucje i urzędy. Miasto liczy 58 tys. mieszkańców i obejmuje obszar 33 km2.

Wybitny Rabin

A pomniejsz czcionkę A standardowy rozmiar A powiększ czcionkę

Abraham Cwi Perlmutter (1843-1930) na przełomie lat 70. i 80. XIX wieku był czwartym rabinem miasta Pabianic. Wtedy już społeczność żydowska miała swoją gminę wyznaniową i posiadała okazałą synagogę przy ulicy Kowalskiej (obecnie Bóźniczna). Żydzi zajmowali się handlem, rzemiosłem, finansami oraz w coraz większym stopniu działalnością przemysłową. Oblicze miasta w znacznej mierze kształtowali chasydzi. Chasydem był poprzednik Perlmuttera na urzędzie rabina – Dawid Pik.

Perlmutter przyszedł na świat w Łęczycy. Uzyskał wykształcenie religijne. Należał do uczniów najważniejszych rabinów swojego czasu, m.in. Chaima Halberstama z Nowego Sącza, Szymona Sofera z Krakowa, Dawida Berusza Meiselesa z Warszawy i Izraela Joszuy Trunka z Kutna. W 1861 r. został rabinem Łęczycy. Był także rabinem w Oświęcimiu, Będzinie, Raciążu i w Pabianicach.

Podczas urzędowania w Raciążu nauczył się rosyjskiego. Stało się tak pod wpływem urzędników gubernialnych, którzy chcieli sprawnie porozumiewać się z przedstawicielami ludności żydowskiej. Aczkolwiek naukę języka podjął dopiero po uzyskaniu aprobaty rabina z Gostynia, cadyka Jechiela Meira Lifszyca „Baal ha-Tehillim”. Perlmutter nie był chasydem, ale działał w otoczeniu chasydów, którzy nie akceptowali relacji z urzędami rosyjskimi, obawiając się ingerencji w życie gminy. Jednak znajomość rosyjskiego przydała się rabinowi w późniejszym okresie, kiedy musiał występować oficjalnie w sprawach dotyczących Żydów.

W 1886 r. z Pabianic pojechał do Radomia, żeby objąć urząd rabinacki. Cieszył się wielkim uznaniem społeczności żydowskiej. Dbał o kształcenie religijne młodzieży. Otoczył opieką żołnierzy rosyjskich pochodzenia żydowskiego, stacjonujących w Radomiu. Zakładał jadłodajnie koszerne i zachęcał mieszkańców do okazywania większej gościnności sołdatom. Gdy w 1894 r. władzę w cesarstwie przejął Mikołaj II, rabin wygłosił porywającą orację podczas uroczystości miejskich, która została opublikowana w lokalnej prasie. Wieść o tym wydarzeniu dotarła do stolicy państwa carów, a nowo koronowany Mikołaj II nadał rabinowi srebrny medal. Perlmutter skutecznie bronił także żydowskich przekupniów, którzy mieli zaprzestać handlu ulicznego. W 1901 r. należał do grona założycieli Kasy Oszczędnościowo-Pożyczkowej.

W 1902 r. został rabinem Warszawy i przewodniczącym sądu rabinackiego. Wchodził w skład warszawskiej gminy żydowskiej. W latach 1916-1918 reprezentował społeczność żydowską w Radzie Regencyjnej i Tymczasowej Radzie Stanu. Od 1916 r. do 1922 r., z ramienia partii Agudat Israel zasiadał w Sejmie Ustawodawczym. Był posłem z okręgu lubelskiego. Należał do klubu Związku Posłów Narodowości Żydowskiej. Opowiadał się za zrównaniem praw Żydów z prawami innych obywateli i autonomią gmin żydowskich.

Sejmowe wystąpienia rabina wygłaszane poprawną polszczyzną w duchu patriotycznym nawiązywały do okresu polsko-żydowskiej przyjaźni z czasów powstania styczniowego. Pojednawcze przemówienia rabina i sposób w jaki głosował budziły niekiedy protesty wyborców, ale ostatecznie górę brały jego liczne zasługi wobec Żydów. Rabin był autorem kilku rozpraw talmudycznych, m.in. „De-meszek Israel” („O posiadłości Izraela”) i „Erec Cwi” („Ziemia Cwiga”). Perlmutter aktywnie uczestniczył w krajowych i międzynarodowych spotkaniach Agudat Israel. Do końca życia pozostał rabinem Warszawy. Pośmiertnie otrzymał Krzyż Orderu Odrodzenia Polski.

W 1933 r. ukazała się w Antwerpii biografia „Rabin Abraham Cwi Perlmutter - jego życie i twórczość” (Moyshe Perlmutter, Ha-Rov R. Avrom Tsvi Perlmutter: Zayn leben un shafn). Książkę napisał syn rabina Mojsze.


W Pabianicach mieszkał także rabbi Emanuel Wolfrajd z Rozprzy. Wspomina go Joanna Podolska w „Spacerowniku: Łódź żydowska”: Na polu gettowym jest jeden duży ohel. Został tam pochowany Emanuel Wolfrajd, zwany cadykiem z Łodzi. Syn rebego Abrahama Mojsze z Rozprzy, z dynastii przedborskiej. Przed przybyciem do Łodzi mieszkał w Pabianicach, stąd czasami mówiło się, że to cadyk z Pabianic. Zmarł w 1939 roku i prawdopodobnie ohel został postawiony w pierwszych miesiącach wojny.

O Wolfrajdzie opowiada również D. Dawidowicz w „Seyfer Pabianice” Tel Awiw 1956, Melbourne 2014.

Rabbi z Rozprzy był wnukiem Jeszaja, potomka pierwszego rabina Łasku – Eljokima Geca. Był zwolennikiem Izaaka Horowicza z Lublina, zwanego Świętym Żydem (określenie przysługujące pierwszym chasydom). Przybył do Pabianic przed pierwszą wojną światową. Cieszył się reputacją nie tyle wybitnego umysłu, czy twórcy dworu, ale raczej dobrze usposobionej, szlachetnej osoby, która oczarowała pabianickich chasydów. Oni zaś byli pozbawieni tradycji – tkacze, handlarze, właściciele firm, zwyczajni Żydzi. Rabbi prawdopodobnie opuścił Rozprzę, osiedlając się w Pabianicach ponieważ jego synowie i zięciowie znaleźli tutaj swoją ziemię obiecaną.

Jak już mówiłem, był bardziej znany z łagodności niż ze względu na swoją pozycję lub rodowód (korzenie rodzinne sięgały XVII wieku). Wielu Żydów, nawet dalekich od chasydyzmu, odnalazło swoje miejsce w domu modlitwy rabbiego z Rozprzy.

Mój ojciec, który pochodził z kaliskiej rodziny misnagdów (przeciwników chasydyzmu) i obcy byli mu cadykowie dołączył do Symchy Nirenberga, jego zięcia, Mojsze Srebrnego, Abrama Rotberga, Szlamy Blatta i kilku innych posesjonatów. Zaczęli odwiedzać rabbiego, a w miarę upływu czasu stali się bardziej jego przyjaciółmi niż chasydami. W sobotę, po modlitwie, rabbi wdawał się w rozmówki z chasydami o polityce. Mówili potem, że pociągał go syjonizm. Młodszy syn rabbiego – Chaiml, potajemnie czytywał hebrajskie pismo dla młodzieży, które dostawał od mojego brata Mońka, ucznia w Warszawie. W ciągu tygodnia Żydzi modlili się z rabbim z Rozprzy, modlitwy prowadził Abele, posługacz w sztiblu (dom modlitwy). W soboty do rabbiego przychodzili prawie wszyscy chasydzi. Poranną modlitwę rozpoczynał chromy zegarmistrz Jerozolimski i przyłączał się doń Emanuel Szpinkelsztein. Musaf (modlitwa) recytował Symcha Nirenberg. Rabbi wychodził wtedy ze swej izdebki, wzdychając i mówiąc w jidysz: Och, Ojcze w niebie!

Dla nas dzieci Simchat Torah (zakończenie cyklu głoszenia Tory) z rabbim było nie tylko yom-tov (zabawą). Było to głębokie przeżycie – królewskie, prawdziwie żydowskie święto, które zawdzięczaliśmy rabbiemu Emanuelowi. Pomieszczenie wypełniali młodzi i starsi, całe rodziny, trzymając w dłoniach chorągiewki ozdobione wizerunkiem czerwonego jabłka z wetkniętą w nie świeczką.

Wszyscy czekali niecierpliwie, żeby utworzyć taneczny krąg, a zwłaszcza, żeby zobaczyć rabbiego, jak rozpoczyna taniec ze zwojem Tory – Simchat Torah.

Jeśli pozostała we mnie iskra chasydyzmu, to nie z tego powodu, że ze strony matki istniały koneksje rodzinne z dworem Gerszona Henocha, ale ze względu na taniec Emanuela Wolfrajda. Tańcząc z Torą emanował bezgraniczną radością. Rabbi unosił stopy niczym młody tancerz. Białe skarpety i biała broda kontrastowały z czarnym, jedwabnym płaszczem. Można było odnieść wrażenie, iż unosił się w powietrzu.

Radość, którą z trudem opisywały słowa ujawniała się w tańcu miłości między rabbim i Torą.

Podczas I wojny światowej mój ojciec został wybrany do zarządu gminy żydowskiej. Opuścił wtedy mały dom modlitwy rabbiego i zaczął się modlić w synagodze (kupił sobie miejsce w pobliżu ściany wschodniej, obok fotela rabina. Rabinem był Szymon Kirszbojm, który zaliczał się do wyznawców rabbiego Sokołowa). Jednak w wieczory sederowe (święto Przaśników) po kolacji w swoim domu, ojciec zwykł był odwiedzać rabbiego Emanuela, aby wspomnieć wyzwolenie z niewoli egipskiej.

Wiele lat później, kiedy rabbi przeniósł się do Łodzi – gdzie nazywano go pabianickim cadykiem, spotkałem go ponownie. W 1938 r. przyjechałem do Polski, aby odwiedzić rodziców. Chciałem ożywić wspomnienia sprzed trzydziestu lat. Namówiłem ojca i brata, żeby pójść z wizytą do rabbiego Emanuela. Była sobota. Jego sztibl obok Zielonego Rynku w Łodzi przypominał pabianicki domek modlitwy. Ona także niewiele się zmienił. Podobnie jak przed laty wychodził ze swej izdebki i pozdrawiał Pana wszechświata: Och, słodki Ojcze!

Jednakże nasz Ojciec w niebie nie wysłuchał rabbiego. Razem z milionami swoich braci rabbi z Rozprzy został unicestwiony podczas wojny. Niemcy zamęczyli go na śmierć.

Blisko rabbiego Emanuela przebywał zawsze Symcha Nirenberg. Był jednym z pierwszych pabianickich Żydów. Przyciągnęło go fabryczne miasto. Przyjechał z Kamieńca-Podolskiego i osiedlił się pod koniec XIX wieku. Wkrótce zyskał renomę żydowskiego kupca o szerokich horyzontach, a także osoby nadającej ton modlitwom w synagodze. Jego zaangażowanie przyciągało szerszą grupę żydów. Utrzymywał kontakty handlowe z kupcami w Rosji. Sprowadzał nawet do Pabianic handlowców z Kaukazu. Na pewno był jednym z pierwszych chasydów, którzy przylgnęli do rabbiego z Rozprzy, Emanuela Wolfrajda. Zresztą wielu chasydów rabbiego nie było tak naprawdę chasydami, ale Żydami, których ujęła szlachetność rozprzanina. Symcha Nirenberg - chasyd i prominentny przedstawiciel społeczności pabianickiej należał właśnie do tego grona. Nirenberg miał dużą rodziną, a jego dom znamionowała „szeroka rosyjska natura”, zarówno pod względem gościnności, jak i dobroczynności.


Mojsze Jakubowicz w Seyfer Pabianice wspomina wielu rabinów i cadyków mieszkających w Pabianicach

Życie religijne Żydów w Pabianicach koncentrowało się w synagogach, tzw. domu studiów, oraz w chasydzkich sztiblach (domy modlitwy). Zacznijmy nasz opis od synagogi na Starym Mieście przy ulicy Bóźnicznej. Była to obszerna budowla z wieloma pomieszczeniami, rozbudowana pod koniec XIX wieku. To tutaj spotykali się członkowie społeczności żydowskiej, którzy nie byli chasydami – przedsiębiorcy i zwykli ludzie, w większości ubrani po europejsku. W części kobiecej synagogi modliły się żony chasydów. Nieraz burzyły się bardzo, widząc, że mężczyźni wprowadzali do synagogi coś, co kolidowało z chasydzkim stylem życia. Naturalnie, urzędujący rabin modlił się w synagodze.

Synagoga służyła także jako miejsce spotkań okazjonalnych – święta, wizyty znanych osobistości. Kiedy rabin z Góry Kalwarii przybył do Pabianic, wtedy towarzyszyli mu chasydzi z całego regionu, modląc się razem z nim w synagodze. Najsłynniejszym kantorem tej synagogi był Jeremiasz Wędrownik. Przez wiele lat funkcję przewodniczącego synagogi pełnił Mojsze Adler. Synagogę zniszczono w pierwszym miesiącu wojny. Destrukcja rozpoczęła się w drugim dniu święta Rosh Hashana 1939 r. około godziny 11. Żołnierze niemieccy zdemolowali wnętrze synagogi. Następnego dnia dzieła zniszczenia dopełnili nasi polscy sąsiedzi. Przez półtora dnia wynosili drewniane elementy bożnicy, aż pozostały tylko gołe ściany – widomy znak zagłady.

Dom studiów w starej części miasta mieścił się przy ulicy Warszawskiej 24. Modlili się tam Żydzi nie będący chasydami. Przychodzili bez wyjątku każdego dnia. Mówcy dawali publiczne wykłady. Chłopcy ze wszystkich warstw społecznych spotykali się w domu studiów aż do czasu ożenku. Nie było innego miejsca sprzyjającego studiowaniu do chwili, gdy w Pabianicach pojawił się prominentny rabin z Góry Kalwarii. Chasydzi uważali, że dom studiów odgrywa negatywną rolę, służąc sekularyzacji społeczności i zaczęli gromadzić uczniów w swoich sztiblach. Wówczas dom studiów stracił na znaczeniu jako ośrodek nauczania religijnego. Dom studiów posiadał swojego „kaznodzieję”, który występował w każdą sobotę. Ostatnim „ kaznodzieją” był Zachariasz Federman.

Najbardziej znanym i popularnym miejscem nauczania był sztibl przy ulicy Majdany 7. Tutaj modlili się chasydzi wspólnie z najgorliwszymi zwolennikami cadyka z Góry Kalwarii, takimi jak Joskowicz spowinowacony z rabinem Adlerem, syn, zięciowie, wnukowie pabianickiego rabina, a także wiele innych znaczących osób. Sztibl składał się z oddzielnego placu, sali i mniejszego pomieszczenia. W pomieszczeniu tym modlili się i studiowali razem chłopcy i młodzi, żonaci mężczyźni. Modlitwy i dyskusje było słychać bez przerwy, dzień i noc. Głowy rodzin miały swoją grupę, w której przed modlitwami porannymi, analizowali jedną stronę Gemary (Talmud). Prowadził ich Arie Horowicz. Pomiędzy popołudniowymi i wieczornymi modlitwami mój ojciec Izaak Jakob Jakubowicz uczył Miszny. W innym pokoju zbierali się starsi młodsi – w wieku od 12 do ponad 20 lat. Studiowali w parach – starszy i młodszy i to niekiedy przez noc. Szczególnie czwartkowe wieczory rozbrzmiewały melodią odtwarzanych tekstów Tory.

Tuż przed wybuchem drugiej wojny światowej młodzi chasydzi zostali zorganizowani w 50- osobową grupę (khevie), która miała pogłębiać wiedzę religijną, upowszechniać stosowną literaturę i jeździć często do Góry Kalwarii.

Sztibl związany z cadykiem z Góry Kalwarii stanowił bastion Agudy (Ortodoksyjna Partia Konserwatywna – Związek Izraela). Przed każdymi wyborami odbywały się tam spotkania polityczne. Utworzono również fundusz pomocowy – koylel, dzięki któremu można było wspierać mniej zamożnych członków zgromadzenia. Do sztiblu na Majdanach przychodzili także goście przyjeżdżający do Pabianic. Jidl Moses dokładał starań, aby mogli spędzić szabat u rodzin chasydzkich.

Jeden z szanowanych, starszych wiekiem, członków sztibla, Icze Goldring przygotował dla siebie krótsze przejście do domu modlitwy. Zapłacił Wolfowi Radziejowskiemu z ulicy Konstantynowskiej, żeby ten udostępnił mu ścieżkę przez plac oraz furtkę w płocie graniczącym ze sztiblem.

Sztibl działał przez lata i stanowił centrum chasydzkie w Pabianicach. Nic szczególnego tam się nie wydarzyło z wyjątkiem drobnych nieporozumień. Raz w roku większość pabianickich Żydów przychodziła do sztibla. Było to podczas święta Shemini Atzeret (Ósmy Dzień Zgromadzenia – Kuczki). Wtedy w synagodze nie było żadnego tańca ze zwojem Tory, natomiast w sztiblu tańczono z wielkim entuzjazmem. Co więcej, rabin Mendel Alter, brat cadyka z Góry Kalwarii zjawiał się także w domu modlitwy. Panowała wtenczas naprawdę radosna atmosfera. Całe miasteczko przyglądało się chasydom ubranym futrzane kapelusze i jedwabne płaszcze, tańczącym ze zwojem Tory. Ostatnim przewodniczącym domu modlitwy był Isischar Frankental, zięć Joska Ostrowskiego.

Drugie miejsce pod względem popularności zajmowali zwolennicy cadyka z Aleksandrowa. Dysponowali sztiblem przy ulicy Warszawskiej. Modlili się tam bogaci przedsiębiorcy, m. in. Fajwl Ber i jego bracia. Chasydzi ci nie mieli dobrych relacji ze zwolennikami cadyków z Góry Kalwarii. Nie zgadzali się między sobą w odniesieniu do wielu spraw dotyczących społeczności żydowskiej.


Sochaczewski sztibl znajdował się przy ulicy Warszawskiej na placu Ostrowskiego i przyciągał mniejszą liczbę chasydów. Skupiali się tam najlepsi uczeni w piśmie, którzy studiowali autorów „Avnei Nezer” (Avrohom Bornsztain) i „Shem Meshmuel” (Shmuel Bornsztain), obaj z Sochaczewa.


Przed wybuchem wojny chasydzi z Góry Kalwarii utworzyli sztibl przy ulicy Szkolnej (Sobieskiego) w domu Abrama Jakoba Joskowicza. Tutaj spotykali się bardziej postępowi chasydzi, np. Izaak Wajskol – członek rady miejskiej. Drugi sztibl powstał przy ul. Warszawskiej na placu Rejcy, piekarza. Lokalni prześmiewcy mówili, że to „Ba, ba sztibl”, ponieważ modlili się tam dokładnie ogoleni młodzi mężczyźni.

Na Nowym Mieście rezydował jeden z najbardziej rozpoznawanych w Polsce uczonych chasydzkich, który opublikował tom „Powiedzeń Menachema Mendla z Kocka”. Zwolennicy cadyka z Kocka byli bardzo blisko z admiratorami dynastii cadyków z Góry Kalwarii.

Przy ulicy Majdany przebywał cadyk z Sochaczewa, przedstawiciel trzeciej największej dynastii chasydzkiej w Polsce.

Rabi z Radoszyc wyróżniał się szczególną pobożnością. Pościł od szabatu do szabatu, modlił się tylko i pięknie śpiewał. Był ludowym rabbim. Liderem jego zgromadzenia był Jakob Aron Chmura. Przychodzili do niego wszyscy kupcy zajmujący się sprzedażą ryb. Mieszkał w domu Poznańskiego przy ulicy Szkolnej (Sobieskiego).

Rabi z Komorna stosunkowo niedawno przybył do Pabianic. Pochodził z dynastii chasydów galicyjskich. Miał wielu zwolenników w naszym mieście i regionie. Otaczała go sława cudotwórcy.


Na cmentarzu żydowskim w Pabianicach został pochowany rabi z Rudy. Pabianiccy Żydzi odwiedzali jego grób, prosząc o pomoc w rozwiązaniu trudnych problemów życiowych.

Jeśli chodzi o wcześniejszych rabinów to znałem Pika, ojca Abrama Eliasza Pika (autora żydowskich tekstów religijnych), rabbiego Finkelszteina oraz jego syna Dawida i Jakoba Kuczyńskiego. Wszyscy spoczywają na pabianickim cmentarzu.

Bez wątpienia wyróżnia się postać rabina Mendla Altera, brata cadyka z Góry i szefa Agudy w Polsce. Ona zasługuje na odrębny rozdział. Skupię się tylko na kilku bardziej interesujących szczegółach jego działalności w naszym mieście.

Wybór rabina Pabianic poprzedziły ostre spory. Przed elekcją Alter powiedział, że nie przyjmie urzędu jeśli nie otrzyma 75 proc. głosów. Zostało zaangażowane wiele pieniędzy i wysiłku, aby wynik był pomyślny. Żadne wybory polityczne nie mogły się równać z wyborami rabina Pabianic. Jednak mimo rozlicznych starań Alter nie uzyskał wspomnianej liczby głosów. Zebrani rabini, wśród nich rabin z Ostrowca - Majer wymogli na Alterze, aby, mimo wszystko, przyjął urząd rabina Pabianic.

Spośród jego decyzji należy wymienić regulacje dotyczące małżeństw, obrzezania oraz innych uroczystości rodzinnych. Były to lata 30. W tym okresie wiele osób nieomal bankrutowało, angażując się finansowo w organizowanie spotkań rodzinnych. Pabianiczan ogarnął amok, każdy chciał naśladować zamożnych Żydów, nawet ci, którzy nie mieli pieniędzy. W rezultacie zaciągniętych pożyczek pojawiały się bankructwa.

Rabin uznał, że wesela nie mogą się odbywać w salach. Na uroczystość ślubną można zaprosić tylko 10 osób spoza rodziny. Zakazał urządzania oddzielnych stołów dla bogatych i biednych. Dzięki temu wiele ludzi uniknęło tarapatów finansowych. Co więcej, rabin zarządził, iż w jeden szabat nie wolno podawać ryb, a zaoszczędzone pieniądze należy wpłacać na fundusz społeczny. Później przyjął się zwyczaj, że bogatsze rodziny systematycznie wpłacały pieniądze na cele dobroczynne, były to tzw. rybie pieniądze.

Rabin prowadził społeczność żelazną ręką. Dlatego też posiadał wielu wrogów, zwłaszcza wśród postępowych i narodowych syjonistów. Ludzie chętnie przychodzili do rabina po radę i błogosławieństwo. Podczas szabatów i świąt gościł sympatyków i zwolenników przy swoim stole, a także przemawiał do szerokiego grona chasydów. Jeszcze przed wojną objął urząd rabina w Kaliszu. Nasze miasto pozostawił najstarszemu synowi. Reb Avremele budził spore kontrowersje. Mówiono, że został wybrany drogą oszustwa. Opublikował książkę zawierającą opowieści o Mendlu Alterze.

W Pabianicach rozwijało się szkolnictwo religijne. Działała na przykład szkoła Światło Tory. Opowiada o niej Naftali Krul, kantor Synagogi Shomrim Laboker w Montrealu.

W Pabianicach, podobnie jak we wszystkich miastach, edukacja była domeną nauczycieli chederów, którzy nie zawsze posiadali odpowiednie przygotowanie. W większości byli to starsi Żydzi, którzy nie mieli szczęścia w rzemiośle czy handlu, zajmowali się przeto nauczaniem. Nikt zresztą nie wymagał od nich wysokich kwalifikacji. Z reguły chedery znajdowały się w mieszkaniach nauczycieli. A ci nieszczęśnicy gnieździli się na strychach lub w innych izdebkach urągającym zasadom elementarnej higieny. Nie przysparzało to chwały edukacji religijnej. Tak właśnie było w Pabianicach do czasu pierwszej wojny światowej. Wtedy grupa ortodoksyjnych Żydów postanowiła zaprowadzić ład w kształceniu przyszłych rabinów. Powstała szkoła Światło Tory wzorowana na podobnych ośrodkach w Łodzi, Warszawie i innych miastach. Jeśli mnie pamięć nie myli to jej założycielami byli: Josef Bornsztein, Pinchas Lewi, Ari Horowicz, Jakob Ferenc, Josef Pacanowski, Josef Joskowicz, Bendit Rosental, Mojsze Gedalia Zelichowski, Ruwen Frohman, Emanuel Sztern. Początkowo szkoła była zlokalizowana przy ulicy Poprzecznej w sali Szczerkowskiego. Cheder miał parę klas, do których prowadzenia zatrudniono nauczycieli Tory i Gemary. Zatrudniono także nauczycieli języka polskiego, niemieckiego, jidysz, hebrajskiego oraz matematyki.

Za nauczanie języków żydowskich odpowiadał Reb Icze Majer Birnbojm (zwany Icze Majer Nauczyciel). Wkrótce dotychczasowe miejsce okazało się nieodpowiednie a szkołę przeniesiono do domu pod numerem 15 przy ulicy Poprzecznej, tam były lepsze warunki lokalowe. Szkołę nadzorował Reb Jakob (Jekl) Ferenc. Był uczonym żydowskim i zwolennikiem Oświecenia, rozumiał istotę swojej szkoły. Uczniowie czuli przed nim respekt. Ferenc dał mocne podstawy tej placówce. Oczekiwano, że uczniowie będą przechodzili z klasy do klasy po zakończeniu roku. Przyznawano uczniom nagrody z każdego dobrze opanowanego przedmiotu oraz za poprawne zachowanie i higienę osobistą.

Jekl Ferenc zrezygnował z kierowania szkołą z powodów zdrowotnych. Zastąpił go Mojsza Nachman Wrocławski ze Zduńskiej Woli. Gdy do Pabianic przybył Mendel Alter szkoła rozkwitła. Alter przypisywał ogromne znaczenie edukacji i angażował się osobiście w prowadzenie szkoły. Egzaminy u rabina wprost elektryzowały uczniów. Alter stwierdził wkrótce, że lokal zajmowany przez Światło Tory jest zbyt mały. Wystąpił z projektem wybudowania nowego obiektu. Utworzono komitet, który pozyskał wspaniałego ofiarodawcę placu - Iczele Goldringa przy ulicy Kaplicznej. Wzniesiono tam okazały budynek Światła Tory.

Rabin Alter osobiście jeździł do wielu miast, żeby zbierać pieniądze na budowę nowej szkoły. W budynku znajdowało się biuro Agudy i jej młodzieżówek. Każdego wieczoru grupa starszych uczniów wykładała teksty religijne młodym ludziom zajętym w ciągu dnia pracą.

Szkoła Światło Tory miała ogromne znaczenie społeczne. Tutaj właśnie zorganizowano żydowski szpital pod okiem doktora Świdra.

Izaak Grynsztein wspomina nauczycieli z chederów pabianickich.

Mówiono o nim Reb Abram Nauczyciel Gemary. Niewielu go znało a jeszcze mniej wiedziało cokolwiek o jego życiu. Nie urodził się w Pabianicach, ale jego imię wymawiano tu z szacunkiem.

Prawie wszyscy nauczyciele chederów w Pabianicach, np. Aron Lejb ze Szczercowa i Mendel Pinjes z Woli byli biedakami. Prowadzili zajęcia we własnych mieszkaniach, obok pieca kuchennego i łóżka. Nauczyciele dobijali się o swoje pieniądze, otrzymywali niewiele i żyli ubogo. Każdy nauczyciel stanowił odrębną indywidualność, stosował własne metody nauczania i dyscyplinowania uczniów. Aron Lejb był niższy od swoich uczniów, dzieci traktował zależnie od swojego nastroju. Potrafił bić ucznia workiem, w którym były dwa ziemniaki. Mendel Pinjes miał zły charakter. Tłukł dzieci batem aż były półprzytomne. Ich uczniowie pochodzili z najniższej warstwy społecznej. Nie zdarzyło się, żeby uczyli dzieci z zamożniejszych rodzin. Ponadto podczas pierwszej wojny światowej głodni byli wszyscy. Ubóstwo dotykało prawie każdego. Dzieci chodziły w drewniakach i w połatanych paletkach. Przyzwyczailiśmy się do nędznego życia, nie mając nadziei na lepszą przyszłość.

Reb Abram Nauczyciel Gemary był wyjątkiem od reguły. Nie przypominał innych nauczycieli chederowych. Jego wygląd był nieskazitelny. Mieszkanie składało się z trzech pokoi, kuchni i korytarza. Meble były okazałe, wszędzie stały doniczki z kwiatami. Wszystko to wywoływało szacunek.

Poznałem już nauczyciela z Woli, który uczył mnie hebrajskiego i modlitw oraz Mendla Pinjesa, objaśniającego opowieści biblijne. Teraz przyszedłem do Rebe Abrama Nauczyciela Gemary. Miałem 10 lat. Kiedy ojciec trzymał mnie za rękę na progu mieszkania, moje serce biło w przyspieszonym rytmie. Ze strachem myślałem w jaki sposób ten nauczyciel karze dzieci. Gdy weszliśmy do ciemnego korytarza zapytałem ojca, czy czasem nie prowadzi mnie do lekarza. Ojciec zdołał mnie uspokoić. Kiedy otworzył drzwi, natychmiast opuścił mnie lęk. Górę wzięła dziecięca ciekawość. Rozejrzałem się po pięknym pokoju z wielkim podziwem. Czysty, drewniany, niemalowany stół był żółto-biały. Nigdy nie widziałem podobnego stołu w poprzednich chederach. Stół był największym meblem w pokoju, toteż przyciągnął moją uwagę. Chłopcy siedzieli przy stole na równie czystych ławkach. Uczniowie także nie przypominali dzieci z innych chederów. Ściany pokoju były wyłożone brązowymi deskami na wysokości ucznia.

Słowa powitania wypowiedziane przez Reb Abrama przywołały mnie do rzeczywistości. Patrzyłem nieśmiało na nauczyciela. Ojciec niewiele mówił. Wszystko musiało być wcześniej ustalone albo ojciec nie chciał zakłócać zajęć. „Dobrego dnia – dobrego roku” – i ojciec wyszedł. Rabi nakazał chłopcom, żeby zrobili mi miejsce. Wcisnąłem się między nich i od razu zaprzyjaźniłem z nimi. Ukradkiem spojrzałem na nowego nauczyciela. Miał wąskie ramiona i łagodne oczy. O nic mnie nie pytał, ale nakazał uczyć się przykładnie wraz z innymi. Nigdy wcześniej nie zaaklimatyzowałem się tak szybko w chederze.

Po dwóch godzinach nauki nauczyciel polecił zachować nam spokój. Zamierzał udać się na modlitwę. Wyszedł do drugiego pokoju i zamknął drzwi. Chłopcy zaczęli cichutko mówić o osobliwościach jego zachowania. Nagle usłyszałem przytłumione i powtarzane słowa, płynące z sąsiedniego pokoju. Koledzy wyjaśnili mi, że nauczyciel modli się nieco inaczej niż inni żydzi.

Mój późniejszy przyjaciel, Jojel Poznański wyznał mi wielki sekret. Nauczyciel był na pewno jednym z 36 Świętych Żydów, od których modlitw zależały losy świata. Nigdy nie modlił się z grupą ponieważ każde słowo powtarzał siedem razy, za każdym razem akcentując je w odmienny sposób. Odmawiał modlitwę w dużym, prawie pustym pokoju. W jednym rogu stały donice z różnymi gatunkami kwiatów. To było jego zgromadzenie. Nauczyciel stał przy pulpicie, jak kantor w synagodze. Na pulpicie paliły się dwie świece. Głowę okrywał szal. Nikt nie mógł mu przeszkadzać, nawet żona. Przebywała w kuchni przygotowywała zupę, która stanowiła jego śniadanie i lancz. Jadł trzy razy dziennie, trzeci raz po odmówieniu modlitw nocnych.

Sekret z którym podzielił się przyjaciel jeszcze bardziej umocnił mój szacunek dla nauczyciela. Wydawał mi się aniołem. Nie miałem pojęcia czego oczekiwano od jednego z 36 świętych. Ciekawość nie dawała mi spokoju i postanowiłem zagadnąć żonę nauczyciela. Ale jak? Rzadko wchodziła do chederu, a jeśli padało jakieś pytanie, to nie odpowiadała, mimo swej życzliwości w stosunku do uczniów. Ona także czysto się ubierała i wyglądała jak żona rabina. Aczkolwiek nie miała łatwego do wymówienia imienia. Nazywała się Tamarl.

Po kilku dniach nauki u wspaniałego nauczyciela, wiedziałem już że ma trzy córki. Starsza miała męża i dzieci. Pozostałe dwie miały już swoje lata, ale były uprzejme i dobrze wychowane. Starsza nosiła okulary. Obie pracowały w fabryce i rzadko je widywałem. W pokoju chederowym była ich sypialnia, o czym świadczyło szerokie łoże przykryte pluszowym kocem. Nauczyciel często podchodził do łóżka i wygładzał je dwiema rękami, dlatego było gładkie jak stół. Czyni tak, gdy byliśmy zajęci studiowaniem tekstu.

U wezgłowia łóżka stały buty nauczyciela. Zawsze lśniły czystością, jeden but wkładał w drugi. Zawsze stały w tej samej pozycji. Powiedział nam, że buty mają już 10 lat, ale wyglądają jak nowe. – Należy dbać o swoje rzeczy – mówił. Ponadto uczył nas jak zachowywać się przy stole, spać przy otwartym oknie, rozmawiać towarzysko. „Powinniście jeść, kiedy jesteście głodni” – uczył - „pić, kiedy jesteście spragnieni”. Demonstrował nam to co drugi dzień zimą i latem. Kazał chłopcu przynosić wodę ze studni i ją błogosławił. Mówiliśmy: amen, a on powoli pił wodę. „Jedzcie jeśli jesteście naprawdę głodni, a nie wówczas, gdy macie zachciankę. Wszystko powinno być uporządkowane. Dzięki temu będziecie panowali nad sobą” – uczył.

Zimą przestrzegał nas przed noszeniem niewygodnych butów. Mieliśmy chodzić ulicą równo odmierzonymi krokami, co rzekomo budziło należyty respekt. Mieliśmy zachowywać się uprzejmie wobec wszystkich, zwłaszcza wobec starszych i niepełnosprawnych. Dzień po dniu zasypywał nas poradami. Nie mogliśmy ich wtedy spamiętać, ale pamiętamy je i zamierzamy jeszcze długo pamiętać. Stosowałem je wiele razy z autentyczną wdzięcznością.

Kiedy uczyliśmy się o menorze w Świątyni Jerozolimskiej, pokazywał duży jej rysunek. W ten sposób objaśniał trudniejsze fragmenty Gemary, Miszny i innych traktatów religijnych. Podziwialiśmy jego mądrość i metody nauczania. Uważaliśmy, podobnie jak Tamarl, że jest świętym człowiekiem.

W poniedziałki mieliśmy matematykę i naukę pisania w jidysz. W przygotowaniu do lekcji jidysz uczestniczyła żona nauczyciela, która dostawiała do stołu deskę, abyśmy mogli wygodnie pisać. Przynosiła kałamarze z atramentem, ostrzegając zarazem przed poplamieniem stołu.

Zadania matematyczne dotyczyły wozów konnych, drewna i desek, które transportowano Wisłą do Gdańska. Obliczaliśmy finalny koszt jednego wozu z ładunkiem drewna. Głowa nauczyciela była pełna lasów i cen drewna.

Podczas lekcji jidysz dawaliśmy nauczycielowi czyste kartki z zeszytów. Zapełniał je tekstem, który musieliśmy potem przepisywać. Zanim zaczął pisać obracał przez chwilę pióro w dłoni, po czym słowa płynęły jak potok. Zapełniał całe strony czytelnym pismem. Kartki podpisywał i rozdawał uczniom.

Zachowałem je i przez lata cieszyłem się pięknym charakterem pisma nauczyciela. Teksty mówiły o lasach i rozmaitych gatunkach drzew, o wysyłaniu wozów konnych z ładunkiem drewna do Lipzig i Breslau. Dzięki tym ćwiczeniom pisarskim poznałem biznes drzewny. Chociaż zdawałem sobie sprawę, że nie mam szansy na zajęcie się nim w Pabianicach, wokół których nie było wielkich lasów. Miałem natomiast możliwość zdobycia zawodu tkacza lub fryzjera. A o tych specjalnościach nauczyciel milczał. Jego fantazja przenosiła nas w świat pól, lasów oraz bogatych kupców. Wystarczyło, że wyszedłem na ulicę i zobaczyłem tkacza ze zwojem materiału pod pachą, i odrobiną przędzy na kapeluszu, aby przekonać się jakie drewno będę wysyłał w świat.

Mijały lata, ale nie zapomniałem nauczyciela. Przez całe życie słyszałem jego słowa i próbowałem się nimi kierować. Nasz nauczyciel był przekonany, że będzie żył tylko 50 lat. Tak też się stało. Jadł mało. Prośby, żeby dbał o siebie nie skutkowały.

Jego nauki były dla nas, uczniów, jeszcze ważniejsze po przedwczesnej śmierci nauczyciela. On ją przewidział. Żona prosiła nas, żebyśmy z nim pomówili, bo nas na pewno wysłucha. Ale nikt nie miał odwagi przemówić do nauczyciela.

Jak mógł określić czas swojego odejścia? Przecież było to wbrew żydowskim zasadom. Był świętym człowiekiem, uczonym; żył pięknie, z wielkim znawstwem prowadząc cheder. Stworzył wyjątkową placówkę oświatową. Ciekawość nie dawała mi spokoju. Próbowałem już wtedy dowiedzieć się więcej o nauczycielu. Kiedyś, gdy nie było go w pobliżu, poprosiłem żonę, aby opowiedziała mi o jego przeszłości. - Dzieci, powinnyście wiedzieć, że to jest święty człowiek – odparła. Chciałem wiedzieć więcej.

Zapytałem ojca, ale nic mi nie powiedział. Nie znał go. Nie wiedział nawet jakiego cadyka był zwolennikiem. Słyszał jedynie, że był dobrym nauczycielem Gemary, i że nazywał się Reb Abram. Opowiedziałem o moich dociekaniach ojcu. Ku mojemu zdziwieniu, nie wywarło to na nim wielkiego wrażenia. Aczkolwiek nie mogłem uwolnić się od ciekawości i nadal rozpytywałem pabianickich Żydów. Na próżno, nikt nie potrafił odpowiedzieć na moje pytania.

Na pewno wyróżniał się z otoczenia. Jego powierzchowność, mądre oczy, staranny ubiór podsycały moje zainteresowanie. Kiedyś spotkałem go na ulicy i wtedy wydawało mi się, że płynie w powietrzu, niewidzialny dla przechodniów. Szedł miarowym krokiem, zamknięty w sobie, jakby zapomniał o całym świecie.

Dopiero przed jego zgonem udało mi się dowiedzieć kim był mój nauczyciel. Było to pierwsze trudne doświadczenie w moim życiu. Przyszliśmy do chederu, ale nie zastaliśmy nauczyciela. Wyszła naprzeciw nam zapłakana żona, która powiedziała, że jej mąż leży chory, ale nie chce lekarza.. Jednak zdołała sprowadzić doktora. Czekaliśmy cierpliwie na jego odejście. Dowiedzieliśmy się od niej, że doktor stwierdził osłabienie. Nauczyciel potrzebował lekarstwa, ale nie chciał, żeby żona je kupiła. Przeleżał parę dni. Rozpoczęliśmy znowu naukę. Czuł się dobrze. Nikt by nie powiedział, że chorował.

Minęło nieco czasu. Studiowaliśmy Rosh Hashana maschita. Było to przed Sądnymi Dniami. Kiedy przyszliśmy do chederu, nasz nauczyciel znowu leżał w łóżku. Nie widzieliśmy go, ale żona oznajmiła, iż nie będzie już nas uczył. Powinniśmy odmówić psalmy za jego zdrowie. Sięgnęliśmy po książeczki z tekstami religijnymi i rozpoczęliśmy żarliwą modlitwę. Kiedy skończyliśmy, żona opowiedziała nam o jego życiu.

Parę lat temu przyjechał z Zamościa do Pabianic. Wywodził się z zamożnej rodziny chasydzkiej, która zajmowała się sprzedażą lasów. On był księgowym w tym interesie, bogatym i pobożnym chasydem, wyznawcą cadyka z Góry Kalwarii. Chłopi uwielbiali go, mówili o nim : święty Żyd ponieważ czynił dla nich wiele dobrego. Kiedyś wybuchł pożar w lesie i paru ludzi zginęło. Odtąd nie potrafił znaleźć sobie miejsca. Gnębiły go wyrzuty sumienia. Żona dopowiedziała jeszcze, że znał sprawcę podpalenia. Postanowił wyjechać do Pabianic, gdzie rozpoczął nowe życie.

Następnego poranka przyszliśmy do szkoły z drżeniem, zaniepokojeni stanem zdrowia naszego nauczyciela. Żona weszła do pokoju męża, aby zapytać co ma przekazać uczniom. Poprosił, żebyśmy weszli do środka i rozstał się z nami słowami: Niech Bóg prowadzi i chroni was. Wyszliśmy z tym przesłaniem w uszach i nigdy więcej go nie zobaczyliśmy. Zmarł parę dni przed Rosh Hashana – nasz drogi nauczyciel, Reb Abram. Nigdy go nie zapomnę, chociaż jestem daleko od religii i wszelkich przesądów. Mój nauczyciel z Pabianic pozostanie najświętszym człowiekiem jakiego kiedykolwiek poznałem.

D. Dawidowicz

Początkowo Pabianice nie miały swoich, tzn. urodzonych w naszym mieście nauczycieli chederowych. Społeczność żydowska była stosunkowo młoda i obejmowała przybyszy z bardziej zasiedziałych wspólnot. Miasteczka skąd przyszli do nas nauczyciele wskazują równocześnie kierunek ruchu ludności. Jeden z moich nauczycieli nazywał się Sieradzki, inny Kozmynker. Moi bracia uczyli się u Wlojnera. Ponadto byli jeszcze: Konstantyn, Szczercew, itd. Nauczyciele też występowali pod swoimi imionami, m. in. Tevie Mojsze czy Nochem-Hercke. Kroniki pabianickie nie odnotowały z jakich miast pochodzili. Przypuszczam, że urodzili się w Pabianicach.

W Pabianicach poza chederami przez długi czas nie było zbyt wielu żydowskich instytucji edukacyjnych. Nasze miasto nie miało szczęścia jeśli chodzi o szkolnictwo, a zwłaszcza żydowskie.

Na początku XX wieku edukacja oznaczała umiejętność napisania listu nie tylko w jidysz, ale także po polsku i rosyjsku. Ponadto oczekiwano od nas podstawowych działań matematycznych. Pierwsi uczniowie uczęszczali do szkoły prowadzonej przez panią Rosenzaft i panią Chmurę. Trzecią placówką była tzw. szkoła sobotnia (polska szkoła rządowa zamykana w sobotę zamiast w niedzielę). Znajdowała się także prywatna szkoła na Nowym Mieście, którą prowadził Birnbojm.

Często utyskiwaliśmy na niski poziom edukacji w naszym dobrze prosperującym mieście. Pytaliśmy dlaczego Pabianice mają pecha w dziedzinie edukacji. Malkontenci udzielali szybkiej odpowiedzi: Po co nam szkoła? Jeśli chcesz, żeby twoje dziecko wyszło na ludzi, to daj je na praktykę do fabryki. Pozna fach, a po roku lub dwóch pojedzie do Łodzi, żeby kupić przędzę, którą odda do tkacza. Później każe tkaninę ufarbować i sprzeda ją Niemcowi lub Żydowi, albo nawet samemu Dawidowi Gelbartowi lub Dojczowi. Młodzi ludzie o wyższych aspiracjach nauczą się produkcji tkanin żakardowych u Maksa Szwabla.

W ten sposób właściciele małych firm uczyli się biznesu. Nie zawsze odnosili sukcesy. Często pozostawali tkaczami pracującymi na ręcznych krosnach. Czasami jednak uśmiechał się do nich los i stawali się fabrykantami.

Tak więc ludzie pytali: po co chodzić do szkoły, nawet do szkoły technicznej czy tkackiej? Po to tylko, aby wytworzyć kawałek tkaniny! Nonsens.

W naszym mieście żył właściciel fabryczki – Michał Złoty. Bystry człowiek. Podczas pierwszej wojny światowej mówił o swoich produktach: Niemcy oblegają Verdum i nie mogą podbić Francji, a ja moim „verdum” (rodzaj tkaniny) podbiłem całą Polskę. „Verdum” to produkt o najniższej cenie, którym Pabianice zalewały rynek.

Opowieść o edukacji zakończę historyjką o jednym z pierwszych pabianickich fabrykantów. Kiedy musiał podpisać czek, wyganiał z pokoju żonę i dzieci, żeby nie wiedzieli z jak wielkim mozołem składa swój podpis.

Naszym pierwszym nauczycielem hebrajskiego był Dawid Ejdelsberg, młody człowiek ze Staszewa, obok Kielc, który przybył do Pabianic – miasta nowych możliwości. Zarabiał jako sprzedawca w fabryce mebli Mażyńskiego. Dodatkowo uczył hebrajskiego. Podobnie jak większość zwolenników żydowskiego Oświecenia w prowincjonalnych miasteczkach był samoukiem, ale stał się dobrym pedagogiem.

Uczył w trzech lub czterech klasach, nie miał na więcej czasu. Uczył dzieci Mażyńskich, Frankenbergów i nas. Ja oraz moja siostra Henia mieliśmy z nim kontakt przez rok. Przed wybuchem pierwszej wojny światowej wyjechał do Ameryki. W pamiętniku mojej siostry pełnym życzeń, cytatów, wierszyków od przyjaciół pozostawił kilka słów po hebrajsku, które odzwierciedlają filozofię żydowskiego Oświecenia:

Nie ufaj pragnieniom ani ambicjom

Tylko poprzez wysiłek i cierpienie

Możemy myśleć o przyszłości

Idąc pewną drogą osiągniemy cel.

Po latach Dawid Ejdesberg zasłynął jako dziennikarz żydowskiego dziennika Tog (Dzień) w Nowym Jorku. W 1953 r. spotkałem mojego pierwszego nauczyciela hebrajskiego w Tel Awiwie. Wspominaliśmy stare, prawie zapomniane, dobre Pabianice sprzed I wojny światowej.


Hagada Pabianicka

Hagada szel Pesach (Hagada Paschalna) to tekst przeznaczony do odczytywania podczas sederu (wieczerza) w święto Pesach. Jego znaczenie wynika z nakazów by w czasie święta opowiadać o dziejach wyjścia Żydów z Egiptu i pouczać o związanych z tym wydarzeniach. Najstarsze fragmenty Hagady stanowią wersy i Psalmy biblijne, inne zaś pochodzą z wczesnego okresu Drugiej Świątyni (V w p.n.e. ). Następnie zostały uzupełnione komentarzami, błogosławieństwami, modlitwami, hymnami, wyjaśnieniami rytualnymi dotyczącymi sederu, pieśniami.

Przez wiele wieków była częścią modlitewnika i dopiero w późnym średniowieczu stała się odrębną książką. Przykładano dużą wagę do jej formy estetycznej, a jej iluminowane i ilustrowane manuskrypty należą do najcenniejszych zabytków sztuki żydowskiej. Po raz pierwszy ukazała się drukiem w Hiszpanii w 1482 r. Hagada szel Pesach jest koniecznym elementem wyposażenia każdego żydowskiego domu i właściwie każdy uczestnik sederu winien mieć jej własny egzemplarz; do naszych czasów ukazało się 2 tys. wydań tej książki i nadal publikowane są kolejne. Hagada wielokrotnie była też opatrywana komentarzami także przez najwybitniejszych uczonych.

Abraham Wise: Dawid Dawidowicz znalazł sposób upamiętnienia swojej społeczności, sporządzając Hagadę Pabianicką. Czynność ta zajęła mu trzy lata. Oprócz Biblii nie ma innej równie popularnej księgi jak Hagada Paschalna. Jest ona postrzegana jako istotny dokument historii nie tylko wśród Żydów, ale także na całym świecie.

Hagada została napisana ponad tysiąc lat temu, osiągając ostateczny kształt w okresie Drugiej Świątyni, kiedy pojawiło się przekonanie, że „nie należy niczego zmieniać”. Jednak Hagada Paschalna ciągle się rozwijała; jak mówi stare powiedzenie: „.. od tej chwili Mojżesz i lud Izraela rozpoczęli radosny śpiew na brzegu Morza Czerwonego” i po dziś dzień trwa chwała owego wydarzenia.

Każda generacja dodawała swoje pieśni, ilustracje, interpretacje. Każdy kto kontynuował opowieść zasługiwał na pochwałę. Hagada była adresowana nie tylko do mężczyzn, starców, mędrców, ale także do kobiet i dzieci. Miała być wykonywana w języku sakralnym, ale została przełożona na wszystkie języki świata. Była skierowana do wszystkich warstw narodu żydowskiego, do całej ludzkości, stanowiąc dokument historii religijnej.

Zobaczcie sami tę cudowną książkę, która jest w użyciu raz w roku w Izraelu oraz dwa razy w diasporze, a ma więcej wydań niż jakakolwiek książka żydowska. Każda generacja społeczności żydowskiej potrzebowała własnej interpretacji ponieważ „każdy człowiek musi się poczuć jakby to właśnie on został uwolniony z niewoli egipskiej”. Nie znamy innej księgi niż Hagada Paschalna, która wymagałaby podobnego nakładu pracy i kosztów. Hagada pozostaje głównym świadectwem średniowiecznej sztuki rękopiśmienniczej.

Każde muzeum czy galeria sztuki w Europie i USA szczyci się swoją kolekcją ksiąg Hagady. Swego czasu Żydzi serbscy sprzedali najpiękniejsze Hagady słynnym manszardom, które stały się pamiątkami po skazanych na zagładę społecznościach. Osoby wywodzące się z tych wspólnot dzięki zachowanym Hagadom identyfikują swoje miejsca rodzinne.

Pierwsze, XIII-wieczne ilustrowane Hagady powstały w Hiszpanii, Niemczech, Francji, Włoszech. W 1526 roku w Pradze pojawiła się Hagada w drewnianej oprawie, w 1695 roku w Amsterdamie wykonano oprawę metalową. Szczyt pracy artystycznej wystąpił w XVIII wieku. Dopiero ostatnio wybitni twórcy przyjęli bardziej kreatywne podejście do Hagady.

Wśród współczesnych twórców Hagad wymieńmy dwóch artystów związanych ze społecznością polskich Żydów. Jednym jest Artur Szyk, pracujący na zlecenie miasta Lwowa, drugim Dawid Dawidowicz, który Hagadę poświęcił swoim rodzinnym Pabianicom.

Aczkolwiek obie Hagady są pouczające, to jednak występują między nimi znaczące różnice. Artur Szyk, utalentowany, subtelny artysta, znajdował się pod wpływem chrześcijańskich, iluminowanych manuskryptów – nie odpowiadających naszemu smakowi. Dawid Dawidowicz natomiast wykonał stronę tytułową oraz ilustracje, które przypadły nam do gustu. Artysta wychowywał się w kulturze hebrajskiej od dzieciństwa, chodził do chederu w Pabianicach, następnie ukończył studia inżynierskie w Sztrasburgu.

Dr Kane Swartz, renomowany historyk sztuki, sławi Dawida Dawidowicza w książce „Nowa sztuka żydowska” (Tel Awiw 1941) za żydowską adaptację sztuki współczesnej, co wyróżnia go wśród artystów jego pokolenia. Nasycił swoje dzieło kulturą europejską, doprowadzając do artystycznego połączenia Wschodu z Zachodem. W Tel Awiwie cieszył się opinią wybitnego i oryginalnego artysty, dzięki rekomendacji rzeźbiarza Nachama Aronsona. Na co dzień pracował jako inżynier miasta Tel Awiw. Sukcesy odnosił na obu polach swojej działalności.

Artysta o wnikliwej percepcji – pisał o nim Ch. Orian w Haolam (izraelski tygodnik społeczno-polityczny 1937-1993) - który dostrzega istotę żydowskiej twórczości i demonstruje spójność swoich środków wyrazu. Nie przejął do końca ducha j francuskiej edukacji i pozostał artystą żydowskim.

Powiedzmy uczciwie, nie byliśmy gotowi na jego barwne ilustracje, jakże odmienne od czarno-białych wersji Hagady, dostępnych od 500 lat. Jednakże patrząc na 60 kolorowych ilustracji Pabianickiej Hagady zakochujemy się w nich, ponieważ Dawidowicz wie jak dobierać barwy. Nie są to radosne kolory z Hagady Artura Szyka, typowe dla katolickich krajów. Barwy te wprowadzają dysharmonię do sztuki żydowskiej. Dawidowicz natomiast stosuje ciemne, poważne kolory, które przypominają Rembrandta i malarstwo holenderskie. Korespondują one z szarym życiem wygnańca żydowskiego. Po raz pierwszy od wieków mamy dowód, że można upiększać żydowską księgę za pomocą koloru; koloru, który nie tylko nie koliduje z jej przesłaniem, ale czyni je o wiele wyraźniejsze.

Każdą miniaturę otaczają bardzo ekspresyjne ramki. Francuscy krytycy dali wyraz swojego podziwu dla nich mówiąc, że są „wschodnie”. Nie dostrzegli jednak, iż mamy tutaj raczej rezultat tysiącletniej ewolucji kultury w europejskiej diasporze, niż ustabilizowaną kulturę typową dla Dalekiego Wschodu.

Sztukę Dawidowicza określa tysiąc lat kultury aszkenazyjskiej i kultura każdego kraju, gdzie mieszkali Żydzi mówiący w jidysz.

Najnowszą innowacją estetyczną Pabianickiej hagady pozostaje alfabet hebrajski. Występują dwa stanowiska w odniesieniu do genezy tego alfabetu. Niektórzy łączą jego pochodzenie z egipskimi hieroglifami. Inni mówią o tabliczkach klinowych Babilończyków i Sumerów. Dawidowicz skłania się do tej ostatniej opinii, gdyż każda litera – w jego wykonaniu – jest bardziej rzeźbiarska niż malarska, każdą tworzy kilka wyraźnie zarysowanych elementów.

Hagada stanowi dzieło samo w sobie i będzie szeroko dyskutowana niezależnie od opowieści o wyjściu z niewoli egipskiej. Główna wartość dzieła Dawidowicza nie polega na innowacyjności, ale przeciwnie, na kontynuacji wspaniałych dokonań licznych autorów, kopistów i drukarzy, które przetrwały do dzisiaj.

Dotąd, tzn. do 1956 roku, Pabianicka Hagada nie ukazała się drukiem, ponieważ żaden fachowiec nie byłby w stanie odtworzyć wiernie szaty graficznej. Mamy przeto memoratywny manuskrypt przypominający żydowskie Pabianice, które zniknęły z mapy Europy wraz z resztą społeczności żydowskich w Europie. Bądźmy wdzięczni temu Ocalałemu, który w swojej Hagadzie pięknie uwiecznił pamięć o rodzinie i społeczności pabianickiej.

D. Dawidowicz jest także autorem „Ilustrowanej kroniki żydowskich Pabianic” w formie tradycyjnego zwoju miniaturowych obrazów miasta opatrzonych opisami w języku hebrajskim. W Seyfer Pabianice (1956, 2014) znajdują się m. in. wizerunki synagogi, budynku gminy żydowskiej i ratusza (ostatnio Muzeum Miasta Pabianic).

Autor: Sławomir Saładaj

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Możecie Państwo dokonać w każdym czasie zmiany ustawień dotyczących cookies. Więcej szczegółów w naszej Polityce Cookies.

Zamknij