Długosz
A pomniejsz czcionkę A standardowy rozmiar A powiększ czcionkęJan Długosz (1415-1480) wprowadził Pabianice na karty dwóch pomnikowych dla polskiego średniowiecza dzieł – Liber beneficiorum oraz Roczniki, czyli Kroniki sławnego Królestwa Polskiego.
Jan Długosz jako pierwszy sporządził opis Pabianic i miejscowości okolicznych stanowiących własność kapituły krakowskiej.
Tomasz Pietras w artykule „Najstarsze dokumenty dotyczące dóbr kościelnych Regionu Wolbórka”, Archiwum Wolbórki, seria 1 – 2002 nr 8 pisał: Jako pierwszy utożsamił przekazy źródeł XI, XII i XIII – wiecznych mówiących o terytorium Chropów z późniejszym kluczem dóbr kapituły krakowskiej Jan Długosz. Trzeba wierzyć temu kronikarzowi bo oprócz znanych mu źródeł mógł też opierać się na krakowskiej ustnej tradycji dla nas już niedostępnej. Można zarzucać Długoszowi najwyżej to, że widział owe Chropy zbyt współcześnie, utożsamiając ich granice i stopień rozwoju z tym, co znał osobiście z XV w. W innym miejscu jednak nie krył, że początkowo tereny te: częściej zwierz dziki za legowisko obierał, aniżeli dotykał pług rolnika.
Najcenniejsze informacje na temat Pabianic i okolicy zawiera Liber beneficiorum dioecesis Cracoviensis Jana Długosza z drugiej połowy XV wieku. Jest to pierwszy opis beneficjów, uposażeń, dóbr katedralnych oraz kolegiackich diecezji krakowskiej. Czterotomowa „Księga dobrodziejstw” zawiera wiele wiadomości o poszczególnych miastach, wsiach, zamkach, będąc spisem wartości majątków i przychodów z poszczególnych dóbr kościelnych, który pozwalał na nakładanie podatków przez biskupa krakowskiego oraz obronę praw majątkowych katedry krakowskiej i kościołów diecezjalnych. Liber beneficiorum… uznana jest przez historyków za dzieło o wyjątkowym znaczeniu, z racji rzetelności i bogactwa zawartych w nim informacji, pochodzących z czasów, gdy brak innych źródeł tego typu.
Jan Długosz w Liber beneficiorum napisał: PABYANYCZE, oppidum infrequens et parum populosum, iure Theutonico Srzedensi locatum est, ad flumen Nyrzecz situm, in quo est curia principalis et sedes capituli Cracoviensis, quam cum singulis villis et bonis ad illam pertinentibus, unus ex praelatis et canonicis Cracoviensibus, qui melor politicus et iustitatiarius esse creditur, ex conventione triennale, datis melior politicus et iustitiarius esse creditur, ex conventione triennali, datis ducentis aut tricentis marcis ratione arendae, administrare consvevit; qui et bonorum praefatorum tenetur facere conditionem meliorem. Item curia habet ibi agros largos praediales, ad sex mansos aestimatos, qui a cmethonibus villarum ad Pabyanicze pertinentium, coluntur et arantur, de quibus manipularis decima ecclesiae parochiali at plebano in Pabyanycze solvitur, item est ibi ecclesia parochialis sub titulo SS. Matthaei Evangelistae et Stanislai Martyris, lignea et exilis, fundata per Jaroslaum Gneznensem archiepiscopum, qui pro ilius dote unam decimam manipularem in villa Kosczeszow vel Choczyeszow, de mensa sua archiepiscopali de consensus capituli Gneznensis perpetuo donavit et inscripsit; (…) Joannis Długosz senioris, canonici Cracoviensis “Liber Beneficiorum dioecesis Cracoviensis”, Cracoviae MDCCCLXIII. Informacje o Pabianicach i okolicy znajdują się na stronach 273-294 cytowanego dzieła.
Od czasu opublikowania książki Maksymiliana Barucha “Pabianice, Rzgów i wsie okoliczne”(1903) przyjmowano, że informacje zamieszczone w Liber beneficiorum, dotyczące Pabianic są pokłosiem lustracji jaką przeprowadził osobiście Jan Długosz w Pabianicach w roku 1466.
Maksymilian Baruch pisał: Nie możemy jednak pominąć osoby Jana Długosza, znakomitego historyka polskiego. Opis włości pabianickiej w Liber beneficiorum, wiedzieć trzeba, nie jest niczem innem, jak lustracyą dokonaną przez samego autora. Jakoż czytamy w aktach, iż w dniu 9 maja 1466 r. kapituła delegowała do rewizyi dóbr pabianickich kanoników Pawła…, Jana Długosza Starszego i Jakóba z Szadka, doktora dekretów. Że Długosz istotnie zwiedzał nasze dobra, widocznem jest ze wskazówek praktycznych, udzielonych przez niego osobiście administraracyi miejscowej (avisamenta per me Johannem Dlugosch cocepta). Dotyczą one lokowania miasta i erekcyi kościoła w Rzgowie, przeniesienia kościoła w Pabianicach na inne miejsce bezpieczniejsze od ognia, osadzenia nowych wsi i regulacyi granic, dalej nabycia sąsiednich majątków i skupu wójtostw, wreszcie utrzymania w porządku stawów i zakładania hut czyli fabryki żelaza. Pomienione wskazówki, przyznać trzeba, są tej natury, że mogły być udzielone tylko przez osobę, która stosunki badała na miejscu. Możemy nawet zwrócić uwagę czytelnika na ciekawą okoliczność, mianowicie na dokładny kierunek drogi, jaką przebył Długosz, jeżdżąc od wsi do wsi w obrębie dóbr pabianickich. Wskazuje ją najwyraźniej kolej, w jakiej wyliczone są Liber beneficiorum wizytowane miejscowości.
Owoc tej lustracyi – dokładny obraz statystyczny klucza pabianickiego z r.1466 – pomieszczony został w Liber beneficiorum. Znajdujemy wprawdzie w Długoszowej księdze wzmianki o wypadkach, które nastąpiły o kilka lat później a nawet w ósmym dziesiątku lat XV-go stulecia, na przykład o lokacyi miasta Rzgowa (1467) i o budowie kościoła rzgowskiego (1475), łatwo to jednak tłumaczy się tą samą okolicznością, iż Długosz zwykł był dopełniać swoje rękopisy wiadomościami o późniejszych współczesnych wydarzeniach. Znajdujemy nawet jedną zapiskę, zamieszczoną w Liber beneficiorum już po śmierci Długosza, jest nią wiadomość o nabyciu przez kapitułę wsi Świątniki, który to fakt, jak wiadomo z innych źródeł współczesnych, nastąpił dopiero w r. 1485. Widocznie zapiskę tę późniejsza ręka wtrąciła do tekstu księgi.
Korzystamy z okazyi, ażeby w tem miejscu zaznaczyć i inne okoliczności, w których sławny nasz historyk stykał się z dobrami pabianickiemi. I tak w maju 1464 r. wydelegowała kapituła kanoników Jana Długosza Starszego i Jakóba Grocholskiego do rozgraniczenia włości pabianickiej z dziedzictwem Rzepskiego. Wkrótce potem, w październiku tegoż roku, wysadzono (powołano) komisyę do przeprowadzenia granic między pomienioną włością a Tuszynem; w liczbie komisarzy znajdował się także Jan Długosz Starszy.
O nabycie wsi Petrykozy (1465) pertraktowali w imieniu kapituły kanonicy Długosz i Rzeszowski; przyjmował on także żywy udział w sporach, wynikłych z powodu tego kupna.
W 1475 r. Długosz wespół z Rafałem z Tarnowa ustalają terminy, w których tenutaryusze pabianiccy płacić mają czynsz dzierżawny. (…)
Długosz baczną zwracał uwagę na różnicę pomiędzy osadami na prawie polskim i niemieckim i należenie danej wsi do tej lub tamtej grupy starał się wyraźnie uwydatnić. Lecz zaznaczenie takie było możliwe tylko tam, gdzie znakomity historyk osobiście zwiedzał opisywane dobra, jak włość pabianicką. Dopytywał się więc na miejscu, jakiem prawem dana wieś się rządzi i zasięgnięte wiadomości skrzętnie zapisywał. Stąd to pochodzi, że znajdujemy systematycznie podane osadzenie każdej wsi tenuty pabianickiej na prawie polskim czy niemieckim; natomiast pominięte są takież szczegóły odnośnie do wszystkich prawie pozostałych dóbr kapitulnych, opisywanych w księdze beneficyów, albowiem tych ostatnich Długosz nie zwiedzał osobiście a wiadomości czerpał z akt i inwentarzy, w których nie znalazł stosownej wzmianki.
Tymczasem według ustaleń Marka Daniela Kowalskiego zawartych w pracy „Uposażenie kapituły krakowskiej w średniowieczu”, Towarzystwo Naukowe „Societas Vistulana”, Kraków 2000 Pabianice lustrował – Jan Długosz Młodszy, brat sławnego kronikarza.
W tym miejscu warto jeszcze wyjaśnić pewne nieporozumienie w kwestii pochodzenia informacji o majątku pabianickim zamieszczonych w Liber beneficiorum. W swej monografii M. Baruch stwierdził, że opis włości pabianickiej w Liber beneficiorum „nie jest niczem innem, jak lustracją dokonaną przez samego autora [tj. Jana Długosza] ”. Według Barucha Jan Długosz Starszy w dniu 9 maja 1466 roku został wydelegowany przez kapitułę wraz z kanonikami Pawłem i Jakubem z Szadka w celu przeprowadzenia wizytacji w majątku. Potwierdzeniem obecności Długosza w dobrach pabianickich miały być spisane przez niego wskazówki (avisementa) dla miejscowej administracji, wciągnięte potem do Liber beneficiorum po opisie włości. Z powyższych spostrzeżeń autor wyciągnął wniosek, że opis dóbr w Regestrum oddaje stan z 1466 roku, z nielicznymi późniejszymi uzupełnieniami. Tymczasem w metryce kapitulnej zapisano, że wraz z dziekanem Pawłem z Głowni i Jakubem z Szadka do Pabianic został wysłany Jan Długosz Młodszy, brat wielkiego historyka. Powierzono mu funkcję jednego z wizytatorów z tej racji, że był prokuratorem kapituły. Również Avisamenta nie pochodzą z roku 1466, co można stwierdzić na podstawie znajdujących się w tekście uwag. Długosz zaleca założenie kościoła parafialnego w Rzgowie, który należy uposażyć dziesięciną z Rakowskiej Woli, podarowaną przez arcybiskupa, za zgodą kapituły gnieźnieńskiej. Następnie wspomina o dziesięcinie z czterdziestu nowych łanów, jakie arcybiskup przyznał kapitule krakowskiej. Przywilej w sprawie kościoła rzgowskiego kapituła wystawiła 4 lutego 1469 roku, natomiast nadania dziesięciny z Rakowskiej Woli arcybiskup Jan Gruszczyński dokonał już 26 kwietnia 1468. W tym samym dniu 26 kwietnia Gruszczyński wystawił też dokument przyznający kapitule krakowskiej wspomniane dziesięciny z nowizn. Powyższe fakty wskazują, że Avisamenta zostały spisane pomiędzy 26 kwietnia 1468 a 4 lutego następnego roku. Z powyższymi datami nie stoi w sprzeczności zalecenie Długosza, by wieś Rzgów uczynić miastem.
Marek D. Kowalski – mediewista, profesor w Zakładzie Historii Polski Średniowiecznej Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz w Instytucie Historii Polskiej Akademii Nauk.
Wiemy, że Jan Długosz Starszy bywał prawdopodobnie w Pabianicach w innych latach. Jednak wciąż żywa legenda o wizycie kronikarza w 1466 r. jest odporna na weryfikację. Szlakiem Długosza po dobrach kapituły krakowskiej organizowane są wycieczki turystyczne i edukacyjne. Wspomniana zatem legenda odgrywa ze wszech miar pozytywną rolę. W marcu 2015 roku w Gazecie Rzgowskiej ukazał się artykuł „Długosza związki ze Rzgowem”. Czytamy tam, że : Za kilka miesięcy minie 600 lat od urodzin wielkiego kronikarza polskiego, dyplomaty i wychowawcy synów królewskich Kazimierza Jagiellończyka – Jana Długosza. Jego imię nosi rzgowska Szkoła Podstawowa, ale nie jest to jedyny związek z grodem nad Nerem. Duchowny bowiem na polecenie kapituły krakowskiej w 1466 r. dokonał wszechstronnej lustracji gospodarki w 29 wsiach i 2 miastach, w tym w Rzgowie i okolicznych miejscowościach. Jemu też prawdopodobnie Rzgów zawdzięcza nadanie praw miejskich.
(…) Długosz jest też znakomitym gospodarzem, co potwierdza zarządzanie dzierżawionym majątkiem w Pychowicach pod Krakowem. Potrafił też docenić starania innych. W 1466 roku na polecenie kapituły krakowskiej, która posiada olbrzymi majątek w rejonie dzisiejszego Rzgowa i Pabianic, objeżdża 31 miejscowości i sporządza ich dokładny opis. Wyrusza z Pabianic i przez Bychlew, Czyżemin, Dłutów, Ldzań, Dobroń, Żytowice, Karniszewice, Łaskowice, Retkinię, Chocianowice, Gadkę, Wiskitno, Kurowice, Rakowską Wole, Kalino oraz Grodzisko powraca do dworu w centrum Pabianic. Cenny materiał ekonomiczny ze wspomnianej lustracji znajduje się w dziele Długosza Liber beneficiorum. O zaufaniu, jakim się cieszy dzięki tej solidnej pracy, świadczy m.in. to, że zostaje mianowany członkiem komisji rozstrzygającej sprawy graniczne w „państwie pabiańskim” (tak nazywano z czasem dobra kapituły krakowskiej). (…) Słynny publicysta i pisarz Stanisław Cat-Mackiewicz zalicza Długosza do największych pisarzy polskich „równych Kochanowskiemu, Mickiewiczowi i Sienkiewiczowi. (…) Długosz to największy dziennikarz wszystkich czasów, to patron mojego zawodu.” Cat-Mackiewicz zafascynowany kronikarzem pisze m. in., że „jest niezrównany” jako pisarz epicki, narrator wielkich bitew. „W tych opisach jest zwięzły, dramatyczny, jego opowieści są pełne barw, jakby pochodziły od wielkiego malarza, i wypełnione siłą, niczym wykute uderzeniami młota (…) Długosza opis bitwy pod Legnicą, wielkiej bitwy książąt chrześcijańskich z inwazją Tatarów, jest o wiele wspanialszy niż Wiktora Hugo opis bitwy pod Waterloo”. Niewątpliwie Długosz bardziej był publicystą swojej epoki niż historykiem. To jeszcze jeden wielki atut kronikarza, który zasłużył się także dla naszego regionu. Przydałby się w Rzgowie pomnik wielkiego kronikarza lub choćby jego popiersie, jak i twórcy miasta – króla Kazimierza Jagiellończyka. (RP)
W przypadku Jana Długosza łatwo o pomyłkę ponieważ to samo imię nosiło 12 jego braci. Ojciec kronikarza uznał to imię za szczęśliwe. Nazwał tak pierworodnego, ponieważ dwaj następni o innych imionach zmarli w dzieciństwie, już od czwartego, którym był właśnie kronikarz, każdy otrzymywał imię Jan.
Ksiądz Jan Długosz Młodszy przeprowadził lustrację dóbr pabianickich w 1466 r. Podobnie jak jego brat zdobywał wiedzę w szkołach parafialnych. Studiował krótko na Wszechnicy Jagiellońskiej i nie uzyskał żadnego stopnia naukowego. Korzystał z protekcji wpływowego brata. W 1449 r. przejął po bracie probostwo w Kłodawie, a w 1453 r. wszedł w skład kapituły krakowskiej. Wtedy też z racji pełnionych obowiązków zainteresował się Pabianicami.
Jan Długosz był znakomitym ekonomistą i statystykiem. Pasjonowało go zarządzanie rozległymi dobrami biskupimi, kapitulnymi, wreszcie swoimi własnymi. Cieszyła go dobrze uprawiona rola i z całą skrupulatnością czuwał, by niedbalstwo i nierzetelność rządców i ekonomów, nie umniejszały dających się osiągnąć plonów i dochodów. On to podsunął biskupowi Oleśnickiemu myśl, by systematycznie ustalać normę dochodu z każdego majątku biskupiego, spisać je w księdze i odtąd pilnować ich wykonywania. On to podjął olbrzymią pracę zweryfikowania i zaktualizowania starych regestrów obejmujących wykazy dochodów wszystkich instytucji kościelnych w całej diecezji krakowskiej: kolegiat, czyli kościołów obsługiwanych przez kolegium kapłanów z tytułem kanoników, klasztorów i parafii. Chodziło o to, aby biskup na wypadek opodatkowania duchowieństwa na cele kościelne czy państwowe miał wystarczające dane do sprawiedliwego rozłożenia wysokości opłat, stosownie do wysokości dochodów duchownego czy danej instytucji kościelnej. Plonem pracy Długosza były cztery tomy, przechowywane do dziś w Archiwum Kapituły Katedralnej Krakowskiej na Wawelu.
Pierwszy zawiera wykaz majątków i dochodów Kapituły Katedralnej Krakowskiej i kościołów kolegiackich, drugi i trzeci – kościołów parafialnych, czwarty – klasztorów diecezji krakowskiej. W sumie składają one na tzw. Księgę uposażeń diecezji krakowskiej, albo Liber beneficiorum dioecesis Cracoviensis.
Księga uposażeń została opracowana według jednolitego kwestionariusza. Obejmowała wszystkie miejscowości Małopolski Zachodniej. Wszystkie bowiem rodzaje produkcji gospodarczej z rolniczą na czele obłożone były świadczeniami na rzecz instytucji kościelnych, przede wszystkim dziesięciną. Diecezja zaś krakowska, największa w Polsce, zajmowała ogromne terytorium: od Karpat na południu po Pilicę i Bug na północy, na zachodzie obejmowała swym zasięgiem dekanat bytomski, czyli późniejszy Górny Śląsk z Bytomiem i Katowicami, na wschód sięgała po Wisłok i Bug.
W kwestionariuszu zawarte były następujące dane: nazwa miejscowości wypisana jako hasło, parafia, do której miejscowość należała (a była to wówczas jednostka nie tylko administracji kościelnej, ale i państwowej: powiaty dzieliły się na parafie0, właściciel wsi i jego herb, ilość gospodarstw chłopskich, ilość młynów, karczm, rodzaj dziesięciny (np. w pszenicy, życie, owsie, w konopiach), jej wartość pieniężna i wreszcie wykaz wsi, z którymi opisywana wieś sąsiadowała. Zainteresowania historyczne Długosza sprawiły, że niejednokrotnie podawał przed właściwym kwestionariuszem zwięzłe dane o dziejach danej miejscowości oraz o znajdujących się tam starych budowlach.
Księgę uposażeń spisało pod redakcją Długosza kilku pisarzy, oczywiście przez niego opłacanych. On sam kontrolował rękopis, czynił poprawki i dopiski, a niektóre miejscowości opisał nawet własnoręcznie. Pracował nad dziełem do końca życia, walcząc niestrudzenie z opieszałością w nadsyłaniu danych, zwłaszcza z odleglejszych parafii. Pozostawił dzieło wspaniałe, jedyne w swoim rodzaju. Posługiwały się nim długo władze kościelne jako dokumentem, który zawierał dane autentyczne i urzędowe.
Wiedza Długosza na temat spraw gospodarczych była tak znaczna, że Kapituła Katedralna Krakowska oddała mu w nadzór tzw. wsie prestymonialne. Uposażenie prałatów i kanoników katedralnych krakowskich dzieliło się bowiem na dwa rodzaje: niektóre wsie miał we własnym zarządzie każdy kanonik z osobna, inne stanowiły jako całość wspólny majątek wszystkich kanoników. Gospodarował nimi wyznaczony przez kapitułę jeden z jej członków, a dochód dzielono między wszystkich kanoników. To były właśnie owe wsie prestymonialne.
Perłą w koronie dóbr kapitulnych były Pabianice, które cieszyły się szczególnym zainteresowaniem Jana Długosza.
O gospodarności Długosza świadczy także cegielnia, a właściwie kombinat budowlany który utworzył w Pychowicach – wieś położona nad Wisłą pomiędzy Krakowem a Tyńcem. Dzięki temu mógł budować o wiele taniej i szybciej, doprowadził do wzniesienia domów studenckich w Krakowie, m. in.: Bursa Jerozolimska, Bursa Ubogich. Wybudował także domy dla księży w Sandomierzu i Wiślicy, kościoły w Chotelu, Odanchowie i Szczepanowie oraz klasztor kanoników regularnych w Kłobucku.
Jan Długosz opisał spotkanie króla Władysława Jagiełły z husytami, które odbyło się w 1432 roku w Pabianicach – Roczniki, czyli Kroniki sławnego Królestwa Polskiego Jana Długosza, Warszawa 2004.
(…) Po załatwieniu w ten sposób na zjeździe Sieradzkim spraw publicznych, Władysław król wyjechawszy z Sieradza, udał się do Poznania i inne strony Wielkiej Polski. Przebywając w Poznaniu, zaślubił siostrzenicę swoją, Emilię, zrodzoną ze swej siostry Alexandry, córkę Ziemowita książęcia Mazowieckiego, Bogusławowi książęciu Słupskiemu, który tam w ów czas był obecnym. Gody weselne odprawiono z królewską wspaniałością w dzień Ś. Jana Chrzciciela. Gdy zaś po zwiedzeniu Wielkiej Polski zajechał do Pabianic, przybyli do Jego królewskiej Miłości posłowie czescy, mężowie znakomici, ale zwolennicy kacerstwa Wiklefitów, wysłani od Czechów, którzy zebrani w liczne wojsko w polu obozowali.
Ci, opowiadając swoje poselstwo, użalali się naprzód na swoje krzywdy i złamanie przez Krzyżaków Pruskich przymierza, na szkodę Władysława króla i królestwa Polskiego; oświadczyli, iż krzywdę tę za swoją własną uważają, obiecując, że z całą potęgą swoją przyjdą królowi na pomoc, kiedykolwiek król chciałby podjąć wyprawę przeciw Krzyżakom. Prosili przytem, aby król przestał się gniewać na książęcia Zygmunta Korybuta, a przywrócił go do dawnej przychylności i łaski. Potem upewniali, że na soborze Bazylejskim, świeżo zebranym, pogodzili się już z kościołem, i od ojców soboru wielkiej doznali przychylności.
Miłom było Władysławowi królowi i panom radnym to poselstwo. Gdy bowiem król wybierał się w przyszłym roku na wyprawę przeciw Prusakom, wszyscy cieszyli się, że w sam czas potrzebne uzyska posiłki, które nie mniej przydatnemi być miały, jak sam o nich rozgłos w świecie, który sąsiednie kraje napełnił i nieprzyjaciół strachem przeraził, zwłaszcza kiedy zwykłe posiłki Litwinów, Wołochów i Tatarów, z przyczyn wyłamania się posłuszeństwa książęcia Świdrygiełły, nie dopisały. Podejmowano zatem rzeczonych posłów Czeskich nader wspaniale i hojnie. Aby zaś pod żadnym względem czci ich nie ubliżyć, odprawiono nawet w ich obecności nabożeństwa i przypuszczano ich do uczestnictwa w służbie Bożej i ofiarach; a oni nadymali się zuchwale, że sobór Bazylejski nie wyłączył ich posłów ze społeczeństwa wiernych. A nie było to pewnie dla błahej przyczyny: albowiem Wojciech Jastrzębiec arcybiskup Gnieźnieński, Jan Szafraniec Włocławski, Stanisław Ciołek Poznański i Jan Chełmski, biskupi, którzy na ów czas byli na dworze królewskim obecni, tak uradzili, uchwalili i postanowili na piśmie, nie wiem jakim powodowani sumieniem i przekonaniem.
Wydarzenie sprzed 584 lat nadal fascynuje badaczy. Paweł Kras, profesor w Katedrze Dziejów i Kultury Europy KUL opublikował ostatnio artykuł „Polityczne i ideowe aspekty przymierza polsko-husyckiego z lat 1432-1433”, Nowe Studia Grunwaldzkie t.1, 2015, w którym omawia okoliczności zawarcia przymierza polityczno-militarnego z wojskami taboryckimi w 1432. Wskazuje na przesłanki ideowe towarzyszące współpracy pomiędzy królem Polski Władysławem Jagiełłą i „czeskimi heretykami”. Zapiska kronikarska podlega wciąż wnikliwym analizom, ukazującym doniosłość wydarzenia jakie miało miejsce w Pabianicach.
(…) Pomimo tak intensywnych badań dyskusja na temat charakteru przymierza zawartego w Pabianicach latem 1432 r. wciąż nie jest zamknięta. W literaturze przedmiotu można spotkać różne opinie na temat tego, kto był inicjatorem owego aliansu: czy była to inicjatywa strony polskiej, króla Władysława Jagiełły, jego najbliższych doradców Jana i Piotra Szafrańców, a może większej grupy możnych, określanych mianem stronnictwa prohusyckiego? Niektórzy badacze, przyjmując relację Jana Długosza, uważają, że inicjatorem sojuszu była strona husycka, choć i w tym przypadku dyskutuje się, czy pomysł przymierza z Polską powstał wśród taborytów i był forsowany przez Prokopa Wielkiego, czy też wystąpili z nim tylko dowódcy armii polowych operujących na Śląsku? Warto też postawić pytanie o polityczne znaczenie umowy polsko-husyckiej z 1432r.: czy istotnie alians z husytami oznaczał zasadniczy zwrot w polityce międzynarodowej tak dla Polski, jak i dla husyckich Czech, czy też był tylko doraźnym działaniem politycznym o charakterze propagandowym?
Równie intrygujące jest pytanie o planowaną w 1432 r., a zrealizowaną rok później formę współpracy wojskowej pomiędzy armią polską a oddziałami husyckimi, których członkowie zostali uznani przez władze kościelne za heretyków. Pytanie to wprowadza zresztą w znacznie szerszy kontekst dozwolonych i zakazanych przez Kościół relacji pomiędzy katolikami i heretykami. Wreszcie, last but not least, w powstających od ponad wieku pracach powraca pytanie o charakter udziału armii sierocej w polskiej wyprawie na ziemie Zakonu w 1433r : czy oddziały czeskie były sojuszniczą armią, która realizowała zasady sojuszu z 1432r., czy też uczestniczyły w wyprawie jako wojska najemne, zwerbowane i opłacane przez polskiego króla?
Udzielenie jednoznacznych odpowiedzi na wyżej sformułowane pytania nie jest proste. Wynika to w dużej mierze z charakteru zachowanych źródeł, które dostarczają bardzo niejednoznacznych informacji na temat porozumień polsko-husyckich z lat 1432-1433. Szczególnie dotkliwy jest brak dokumentu umowy pabianickiej, której treść znana jest niemal wyłącznie z korespondencji i tekstów kronikarskich. Dodatkowe trudności w interpretacji materiału źródłowego stwarza propagandowy charakter większości z dotyczących tego zagadnienia przekazów źródłowych, które w pierwszym rzędzie służyły przedstawieniu na szerokim forum racji jednej ze stron konfliktu: polskiej, husyckiej, czy krzyżackiej.
Źródła krzyżackie podkreślały przede wszystkim przewrotny charakter sojuszu polsko-husyckiego, obwiniając polskiego króla o sojusz z heretykami wymierzony nie tyle w sam Zakon, co w cały świat chrześcijański. Źródła polskie, dla których najbardziej reprezentatywna jest relacja Jana Długosza, zwracały uwagę na militarny charakter sojuszu z husytami, którego celem było sięgnięcie w wojnie z Krzyżakami po zaprawione w bojach oddziały wojskowe. Kronikarz krakowski marginalnie traktował kwestie religijne, a odrzucając podnoszone przez Krzyżaków i Zygmunta Luksemburskiego oskarżenia o współpracę z heretykami, wskazywał, że ci sami heretycy zostali zaproszeni do udziału w soborze w Bazylei. W źródłach czeskich umowa pabianicka i wyprawa wojsk sierocych nad Bałtyk zostały ledwie odnotowane. W podstawowej dla tego okresu kronice Bartoska z Drahonic, działaniom taborytów w Prusach poświęcono tylko krótki akapit.
Wśród dostępnych źródeł szczególne miejsce zajmuje list skierowany przez dowódców husyckich armii polowych Jana Capka z San i Otika z Lozy do wielkiego mistrza Paula von Rusdorf we wrześniu 1432 r. Jest to w istocie jedyny dokument, który wskazuje motyw zawarcia przez dowódców husyckich przymierza z królem polskim. W jego treści określono winę Krzyżaków polegającą na podstępnym najeździe i spustoszeniu ziem króla polskiego. W opinii dowódców husyckich, występujących zresztą w imieniu całego społeczeństwa Czech i Moraw, swoimi działaniami Krzyżacy pogwałcili warunki pokoju i sprzeniewierzyli się prawu Bożemu, mordując niewinnych chrześcijan, w tym kobiety i dzieci. Husyci, a zwłaszcza taboryci, którzy przedstawiali się jako obrońcy „prawa Bożego”, czuli się zobowiązani do wymierzenia kary za tak okrutne i niegodne chrześcijan postępowanie Krzyżaków. (…)
Podsumowując warto podkreślić, że wyprawa wojsk sierocych na ziemie zakonu krzyżackiego późną wiosną 1433 r. była realizacją militarnego przymierza zawartego z królem polskim w Pabianicach latem 1432. Stanowiła ona integralny element nowej strategii dyplomatycznej dworu polskiego, który wykorzystał soborowe rokowania z czeskimi husytami do realizacji własnych celów politycznych związanych z konfliktem krzyżackim. Umowa pabianicka umożliwiła zaszachowanie Zygmunta Luksemburczyka, głównego protektora Zakonu, a zarazem otworzyła możliwość przygotowania odwetowej wyprawy do Prus z udziałem zaprawionych w bojach oddziałów husyckich. W propagandzie husyckiej podkreślano moralne aspekty sojuszu z Władysławem Jagiełłą, a samą wyprawę przedstawiano jako karną ekspedycję przeciwko Zakonowi, który swoimi działaniami sprzeniewierzył się chrześcijańskim zasadom moralnym. Zaangażowanie radykalnych ugrupowań taborytów i sierotek w konflikt państwa polskiego z Krzyżakami, miało charakter krótkotrwały i wiązało się ze zmianą międzynarodowej sytuacji politycznej, która umożliwiła Czechom wyjście z długiej izolacji w świecie łacińskiego chrześcijaństwa.
Przymierze polsko-czeskie opisane przez Jana Długosza w Rocznikach, czyli Kronikach sławnego Królestwa Polskiego jest jedynym wydarzeniem politycznym o znaczeniu międzynarodowym w historii miasta.
J. Długosz odnotował także krótką wizytę króla Kazimierza Jagiellończyka w Pabianicach w 1475 r. : Kazimierz, król polski, urządziwszy starannie wszystko, co zdawało się potrzebnem do uświetnienia uroczystości zaślubin królewny Jadwigi z Jerzym, książęciem bawarskim, i przygotowania jej najokazalszej, z wielką hojnością wyprawy, która przeszło sto tysięcy złotych kosztować miała, w sobotę, w dzień Podwyższenia św. Krzyża wyjechał z Krakowa wraz z królową Elżbietą i przez Miechów, Jędrzejów, Piotrków, Pabianice i inne miasta, przybył do Poznania. Tu zajechali do króla nowi posłowie książąt bawarskich, ojca i syna, z prośbą, aby narzeczoną jaki najrychlej w podróż wyprawiono.
Kazimierzowi Jagiellończykowi podczas pobytu w Pabianicach towarzyszyła Elżbieta Rakuszanka – królowa polska i wielka księżna litewska. Córka króla niemieckiego i węgierskiego Albrechta II Habsburga i Elżbiety Luksemburskiej, córki cesarza Zygmunta Luksemburskiego, zwana matką królów, gdyż czworo jej dzieci zostało królami ( Władysław II Jagiellończyk, Jan I Olbracht, Aleksander Jagiellończyk, Zygmunt I Stary), a córki Elżbiety poprzez swoje małżeństwa zostały skoligacone z większością panujących wówczas dynastii europejskich.
Jan Długosz wspierał również Jakuba z Sienna, zarządcę dóbr pabianickich w latach 1452-1461 , w jego staraniach o biskupstwo krakowskie. Na tym tle doszło do poważnego konfliktu z królem Kazimierzem Jagiellończykiem. Król forsował kandydaturę Jana Gruszczyńskiego, natomiast Długosz – kanonik katedralny optował za wysuniętym przez papieża Jakubem z Sienna. Był zdania, że obsada biskupstw należy do papieża, któremu on sam, jako duchowny obowiązany jest posłuszeństwo. Król tymczasem chciał mieć pewną kontrolę nad rozległą i niezwykle bogatą diecezją krakowską, która także – zgodnie ze średniowiecznym układem stosunków- dysponowała poważną siłą zbrojną. Jednocześnie biskup krakowski zasiadał w radzie królewskiej i miał wpływ na decyzje polityczne. Król postawił na swoim i biskupem został Gruszczyński. Przeciwnicy nowo wybranego dostojnika w Kapitule Katedralnej Krakowskiej, w tym Jan Długosz, zostali pozbawieni majątków i wyeksmitowani ze swoich domów.
Jednak niebawem Długosz odzyskał zaufanie króla, który zezwolił mu na powrót do Krakowa, zwrócił majątek i uczynił dyplomatą, a następnie wychowawcą swoich synów.
W związku z odsłonięciem pomnika Jana Długosza w Pabianicach (6 maja 2017 r.) został ogłoszony przez Stowarzyszenie Społeczno-Kulturalne „Nasz Park” konkurs dla uczniów - „Dlaczego kronikarz kanonik Jan Długosz Starszy wart jest pomnika w Pabianicach”. Postanowiliśmy opublikować nagrodzone prace.
I nagroda
Od początku mojego kilkunastoletniego życia jestem związana z Pabianicami. Nigdy jednak nie przypuszczałam, że mieszkam w jednym z najstarszych i niezwykle ważnych miejsc na mapie Polski.
Dopiero udział w konkursie organizowanym przez Państwa stowarzyszenie, który wymagał zapoznania się z historią miasta pozwolił mi to zrozumieć.
Pabianice zapewne nie zaistniałyby jednak w świadomości Polaków jako gród o ciekawej przeszłości, gdyby nie zainteresowanie nim chyba najsłynniejszego kronikarza Jana Długosza. Zapiski dotyczące terenów zajmowanych przez obecne miasto Pabianice, a dotyczące jego początków, nie są zbyt przychylne „częściej zwierz dziki legowisko tu obierał, aniżeli dotykał pług rolnika”. Opinia ta mówiła o okresie po przekazaniu Pabianic i ich okolicy zwanej „Chropy” kościołowi krakowskiemu. Tą, która dokonała darowania własności księcia duchowieństwu była Judyta – pierwsza żona Władysława Hermana. Miało to miejsce w 1085 lub 1086 roku. Od tego momentu nasza miejscowość była wielokrotnie odwiedzana przez licznych książąt i królów. Od końca XI wieku aż do XIII Pabianice, które swą nazwę zawdzięczają prawdopodobnemu założycielowi, czyli człowiekowi o imieniu Fabian lub Pabian zaczęły podupadać. Na szczęście koniec XIII wieku przyniósł początek zmiany na lepsze. Wtedy to siedziba zarządu dóbr kompleksu kapituły w ziemi sieradzkiej została właśnie tutaj umiejscowiona. Umożliwiło to starania o nadanie praw miejskich, na które zgodę wyraził sam Władysław Łokietek w 1297 roku. Musiało jednak upłynąć około pół wieku, by Pabianice stały się miastem. Decyzją kolejnego króla, czyli Kazimierza Wielkiego, przyznano miastu Pabianice dwa dni targowe. Spowodowało to rozwój gospodarczy, a kapitula krakowska sprawowała pieczę i pozostała właścicielem Pabianic, Rzgowa i 51 wsi do końca XVI wieku.
Kolejnym królem, który przyczynił się do rozwoju Pabianic był Zygmunt August, umożliwiając tworzenie cechów rzemieślniczych.
Tak więc kolejny polski władca bezpośrednio wykazuje zainteresowanie dobrem Pabianic.
Kapituła krakowska w dniu 9 maja 1466 roku deleguje do sporządzenia opisu Pabianic i okolicznych miejscowości, właśnie Janowi Długoszowi przypada ten zaszczyt. Kronikarz i duchowny objeżdżał te dobra, by ostateczny efekt tej wizyty znalazł się w „Liber beneficiorum dioecesis Cracoviensis”. Ta spisana w czterech tomach „Księga dobrodziejstw” zawiera informacje o poszczególnych miastach, zamkach i wsiach.
Jan Długosz w „Liber beneficiorum dioecesis Cracoviensis” pisał o Pabianicach:
„Pabianice, miasto rzadko odwiedzane i niezbyt ludne, lokowane jest na prawie niemieckim średzkim, położone nad rzeką Nyrzecz, w którym jest główny dwór i siedziba kapituły krakowskiej, którym ze wszystkimi poszczególnymi wsiami i dobrami doń należącymi, zazwyczaj administruje, na okres trzyletni, jeden z prałatów i kanoników kapituły krakowskiej, o którym jest opinia, że jest lepszym zarządcą i sędzią, dawszy uprzednio 200 lub 300 grzywien tytułem dzierżawy, i który jest zobowiązany stan wspomnianych wyżej dóbr lepszym uczynić. Takoż dwór ma ten rozległe pola folwarczne, szacowane na sześć łanów, które są uprawiane i orane przez kmieci ze wsi należących do Pabianic, z których to łanów dziesięcina snopowa dla kościoła parafialnego i proboszcza w Pabianicach. Takoż jest tam kościół parafialny pod wezwaniem świętych Mateusza Ewangelisty i Stanisława Męczennika, drewniany i mizerny, ufundowany przez Jarosława arcybiskupa gnieźnieńskiego, który jako uposażenie tego kościoła wieczyście darował i zapisał, za zgodą kapituły gnieźnieńskiej, jedną dziesięciną snopową we wsi Kosczeszow vel Choczyszow (…) Jana Długosza seniora, kanonika krakowskiego „Księga beneficjów diecezji krakowskiej”.
Jan Długosz pisał również o przeniesieniu kościoła w Pabianicach w miejsce bezpieczniejsze wobec zagrożenia pożarem oraz o utrzymaniu w porządku stawów i zakładaniu hut. Prawdopodobnie z jego inicjatywy powstała taka fabryka żelaza w miejscowości Ldzań. Wszystkie te obserwacje i wskazówki są na tyle precyzyjne, że mogły być autorstwa wyłącznie kogoś, kto był obecny w tych miejscach. Lustracja ta zaczęła się w Pabianicach, po czym przebiegała przez kilkadziesiąt miejscowości położonych w pobliżu miasta, by zakończyć się w miejscu rozpoczęcia.
W tym miejscu należy podkreślić, że Jan Długosz szczególnie upodobał sobie Pabianice jako „perłę w koronie” dóbr kapitulnych.
Teraz należy powiedzieć o chyba najważniejszej królewskiej wizycie w naszym mieście, która została szczegółowo opisana przez wielkiego dziejopisa. W 1432 roku odbyło się tutaj spotkanie króla Władysława Jagiełły z husytami. Wydarzenie to znalazło się w kolejnym dziele Jana Długosza, czyli „Kronikach sławnego Królestwa Polskiego”. Efektem tych rozmów było zawarcie przymierza o charakterze polityczno-militarnym, przy czym wskazano głównego wspólnego wroga – Krzyżaków.
Przymierze polsko-czeskie opisane przez Jana Długosza w jego „Rocznikach” czyli „Kronikach sławnego Królestwa Polskiego” jest jedynym wydarzeniem o zasięgu europejskim w dziejach Pabianic.
Warto w tym miejscu przytoczyć jeszcze jedną obecność królewską w naszym grodzie. Otóż w 1475 roku przebywał z krótką wizytą Kazimierz Jagiellończyk, któremu towarzyszyła Elżbieta Rakuszanka – królowa polska i wielka księżna litewska. Zwano ją „matką królów”, gdyż z trzynaściorga jej dzieci czworo zostało królami (Władysław II Jagiellończyk, Jan I Olbracht, Aleksander Jagiellończyk i Zygmunt I Stary).
Na zakończenie chciałabym podać jeszcze jeden bardzo ważny fakt z życia Jana Długosza Starszego. Nasz wybitny kronikarz wszedł w konflikt z samym królem Kazimierzem Jagiellończykiem, bo wspierał Jakuba z Sienna, czyli zarządcę dóbr pabianickich w latach 1452 – 1461, w jego staraniach o biskupstwo krakowskie. Król miał natomiast swojego kandydata. Ostatecznie władca wygrał ten spór, Jan Długosz został pozbawiony majątku i wyeksmitowany z własnego domu. Na szczęście po niedługim czasie wrócił do łask królewskich, a nawet został wyznaczony na wychowawcę synów Kazimierza Jagiellończyka.
Myślę, że argumenty, które przedstawiłam są wystarczające, by potwierdzić konieczność wzniesienia pomnika naszego dziejopisa. Pabianice to miasto, którego liczne związki z rodami królewskimi dokumentował wybitny kronikarz i duchowny kapituły krakowskiej. Poza tym Jan Długosz Starszy wizytował Pabianice i okoliczne miejscowości, co również znalazło się w niezwykle cennych dla historyków dziełach tego dziejopisa.
Jestem szczęśliwa, że mogłam wziąć udział w konkursie organizowanym przez Państwa Stowarzyszenie „Nasz Park”, bo dzięki temu poznałam dotychczas mi nieznane fakty z historii miasta i życia Jana Długosza. Jeszcze bardziej jestem dumna z tego, że mieszkam w Pabianicach.
Natalia Paszkiewicz – Gimnazjum im. Jana Długosza w Dobroniu.
Opiekun – Andrzej Antczak
II nagroda
„Dlaczego kronikarz, kanonik Jan Długosz Starszy wart jest pomnika w Pabianicach”
- Ale, moje dziecko, czy ja jestem wart pomnika w Pabianicach? – zapytał z niedowierzaniem Długosz, popijając anielską kawę z pianką. Siedzieliśmy w kawiarni „Niebo” i być może tylko dzięki temu wykazałem anielską cierpliwość:
- Oczywiście, wielebny! – odpowiedziałam, by rozwiązać jego wątpliwości. – Nie pamiętasz, to dzięki tobie Pabianice znalazły się na kartach najznakomitszego dzieła naszej średniowiecznej historiografii. Mam na myśli „Roczniki, czyli Kroniki sławnego Królestwa Polskiego”. Wiesz, że w dzisiejszych czasach byłbyś pewnie z zawodu dziennikarzem? A twoje artykuły byłyby z pewnością bardzo lubiane. To niesamowite, jak barwnie i ciekawie ukazujesz dzieje Rzeczypospolitej, niczym malarz. Dzięki temu wiemy o naszej przeszłości, dziedzictwie. A tak między nami, ponoć podczas lektury da się zauważyć twoją niechęć do Jagiellonów i kilku innych władców… Niektórzy zarzucają ci subiektywizm, to prawda?
- Po części … tak. Chciałem, jak każdy patriota, pokazać potęgę naszego ukochanego kraju. Ale czy nieszczęścia trapiące Polskę w dobie rozbicia dzielnicowego nie były kara za świętokradczy czyn Bolesława Śmiałego? Odpowiedz i sama i spróbuj myśleć według średniowiecznych przekonań. Z kolei znasz pewnie opowieści o moim zatargu z Kazimierzem Jagiellończykiem …
- Tak, wspierałeś w staraniach o biskupstwo krakowskie Jakuba z Sienna – zarządcę dóbr pabianickich w latach 1452 -1461. Król wolał innego kandydata, by mieć kontrolę nad bogatymi terenami diecezji krakowskiej. W końcu postawił na swoim, a przeciwników tej decyzji ukarał.
- Jednak odzyskał swój majątek i zaufanie, a wcześniejsze waśnie nie przeszkodziły mi uczynić go nauczycielem moich dzieci, a jemu zgodzić się – tubalny głos Kazimierza Jagiellończyka przerwał nam rozmowę. Jego pojawienie się przy naszym stoliku, było tak niespodziewane, że prawie rozlałam napój z filiżanki. Na szczęście król wybaczył mi opieszałość, którą wykazałam podczas powitania. – Janie, okazałeś się bardzo dobrym pedagogiem.
- Racja Wasza Wysokość! – zawołałam, kiedy szok minął - Przecież aż czterech z nich zostało królami Polski. Mam na myśli Zygmunta II Jagiellończyka, Jana I Olbrachta, Aleksandra Jagiellończyka i Zygmunta I Starego. Ich matka, Elżbieta Rakuszanka, towarzyszyła ci też,, o panie, podczas pobytu w Pabianicach w dniu Podwyższenia świętego Krzyża w 1475 roku. Współcześni Pabianiczanie nie mieliby o tym pojęcia, gdyby Długosz nie uwieńczył tego wydarzenia na kartach swojego dzieła!
- Panienka wybaczy, ale nic z tej wyprawy nie pamiętam. Za to musicie przyznać, że to właśnie wiek XVI był złotym okresem rozwoju Rzeczpospolitej – rzekł król z uniesieniem.
- A teraz wybaczcie, jestem tu umówiony z bratem. Nie chcę się spóźnić.
Po uroczystym (i niezwykle stresującym dla mnie) pożegnaniu, zwróciłem się do Długosza:
- Nie zaprzeczysz chyba, że XVI wiek był też złotym wiekiem Pabianic? I to dzięki komu?
- Jego królewskiej mości …
- Po części tak, ale również był to sukces kapituły krakowskiej, która troską otaczała podlegle sobie Pabianice przez siedem stuleci, od końca XI w.
- Jako jej członkowi, skromność powiedzieć mi tego nie pozwoliła..
- Przypomnę ci jeszcze, że herb Aaron użyczyła Pabianicom kapituła. Na uwagę zasługują też najpiękniejsze obiekty architektoniczne, które stoją w Pabianicach po dziś dzień. Jest to późnorenesansowy dwór kapituły krakowskiej, który jest przez pabianiczan potocznie zwany zamkiem i kościół św. Mateusza – zabytek I klasy! Nie wspomnę o ogólnym rozwoju tych okolic, które z dzikich, bagnistych ostępów zmieniły się w tętniące życiem miasto. Jednak ty wielebny, masz z Pabianicami więcej wspólnego niż niejeden członek kapituły. Księga uposażeń diecezji krakowskiej, to przecież plon twojej ciężkiej pracy. A co najważniejsze dla mnie teraz, w tych woluminach znajdziemy obszerny opis gospodarki na terenach 29 wsi i 2 miast oddalonych o ponad 250 km od Krakowa. Czy Pabianice cieszyły się zainteresowaniem na miarę tak długiej wędrówki?
- Mówiono, że jest to perła w koronie dóbr kapitularnych. Podczas lustracji zostały one opisane tak, jak okoliczne miejscowości, cóż w tym dziwnego?
- Cóż dziwnego? Te dokumenty to skarb! Pochodzą z czasów, gdy brak innych źródeł tego typu, przez co każda informacja, która pomaga nam odkryć nasze dziedzictwo jest na wagę złota. Powiedz mi, proszę, jak wyglądały Pabianice kiedy tam byłeś?
- Muszę cię zmartwić, panienko. – Powiedział nieznajomy mężczyzna, zatrzymawszy się przy naszym stoliku. Od razu zwróciło moją uwagę jego podobieństwo do Długosza. – To ja byłem wizytatorem.
- Pozwól mi przedstawić ci jednego z moich dwunastu braci – Jana Długosza młodszego. Nie podnoś tak brwi ze zdziwienia. Mój ojciec uważał imię Jan za szczęśliwe, stąd całe zamieszanie. A ty, bracie –zwrócił się do oddalającego się już mężczyzny – przestań wmawiać tej pannie, że nie byłem w Pabianicach. Otóż rzeczywiście, to on spisał wskazówki dla miejscowej administracji, które zostały włączone potem do Księgi uposażeń. Jednak musisz zrozumieć, że by stworzyć to dzieło, nie mogłem pracować sam.
- Oczywiście, ze wiem – poczułam się lekko urażona – przecież Księga zawiera systematyczny opis wszystkich miejscowości Małopolski Zachodniej, niekiedy nawet uzupełniony o historie danych miast i wsi. Można się domyślić, ze nie byłeś w każdym z nich osobiście, chociażby z powodu ilości informacji. Okolice dzisiejszych Pabianic są opisane bardzo dokładnie, z uwzględnieniem takich kwestii, jak lokowanie na prawie polskim i niemieckim.
- Tak, tego brakowało często w aktach i inwentarzach, którymi się wspomagałem. Jeśli nie było tam mnie lub nie mogłem dostać informacji od innych wydelegowanych przez kapitułę. Księgę spisało pod moim nadzorem kilku pisarzy. Niekiedy mieli mi za złe, że wprowadzałem liczne poprawki i dopiski. Było to jednak konieczne, bo nad tym dziełem pracowałem do końca życia, więc systematyczne uzupełnianie informacji było konieczne.
- Ale odpowiedz mi proszę, czy byłeś jeszcze kiedyś w Pabianicach? – powtórzyłam zadane mu wcześniej pytanie.
- Tak, kilkakrotnie. W latach 1464 i 1465 brałem między innymi udział w sporach o nabycie wsi Petrykozy. Innym razem, w 1475, pomagałem ustalać terminy płacenia czynszu dzierżawczego. Zostałem nawet mianowany członkiem komisji rozstrzygającej sprawy graniczne „państwa pabiańskiego”, jak pięknie je kiedyś nazywano.
- Zobacz! I ty mówisz, że nie masz nic wspólnego z Pabianicami?
- Teraz przypomniałem sobie, że wiele, moja sprytna rozmówczynio – zaśmiał się Długosz. Cieszę się, że pamięć o mnie jest wciąż żywa.
- I będzie! – zapewniłem z entuzjazmem, chwyciwszy go za rękę – A kiedy postawimy w Pabianicach pomnik na twoją pamiątkę, ożyje ona jeszcze mocniej. Jesteś bowiem tego wart!
Jagoda Jaksa – I liceum Ogólnokształcące w Pabianicach
III nagroda
Większość ludzi, a przede wszystkim pabianiczan, zapyta: „Jan Długosz, co ma wspólnego z Pabianicami?” Wiele. Choć teraz jesteśmy raczej małym pod względem wielkości miastem i również mało rozpoznawalnym, to jeszcze kilkaset lat temu byliśmy jednym z pierwszych miast, w którym na polecenie kapituły krakowskiej została przeprowadzona wszechstronna lustracja naszej gospodarki.
9 maja 1466 r. kapitula delegowała do rewizji dóbr pabianickich kanoników – Jana Długosza Starszego i Jakóba z Szadka. Rezultatem wizytacji był dokładny opis dóbr pabianickich, który Długosz zamieścił w swej „Księdze uposażeń diecezji krakowskiej”, dołączając zalecenia i wnioski, co do zmian i ulepszeń na obszarze tych dóbr. Postanowiono również, ze odbywane dotychczas w trybie nadzwyczajnym wizytacje przez kanoników dóbr należących do wspólnej masy mają odtąd odbywać się regularnie. Ich celem była kontrola i opis stanu gospodarczego, dawanie wskazówek, co do jego polepszenia, a także wysłuchiwanie skarg mieszkańców na tenutariuszy i ich rządy. Należy dodać, że opis dóbr pabianickich przez Jana Długosza jest pierwszym wiarygodnym źródłem odtwarzania terytorialnego zasięgu Chropów (obszar położony między Dobrzynką a Nerem, gdzie znajdują się dzisiejsze Pabianice). Zgodnie z relacją XV-wiecznego historyka dobra pabianickie przecinały dwie główne rzeki: ner, dopływ Warty ze źródłem we wsi Wiskitno oraz Dobrzynka. Na temat rdzennej ludności tego terenu, jako pierwszy, wypowiadał się dopiero Jan Długosz. Kanonik krakowski, pisząc o Chropach, wspomniał, że w 1086 roku teren ten był zasiedlany przez ludność służebną. Pierwsi mieszkańcy Pabianic zajmowali się głównie rolnictwem.
Kapituła krakowska zbudowała w Pabianicach istniejące do dziś perły architektury, m.in. kościół św. Mateusza, który jest zabytkiem I klasy. Fakt istnienia kościoła parafialnego w Pabianicach odnotowano we wzmiance historycznej zamieszczonej przez Jana Długosza w Katalogu arcybiskupów gnieźnieńskich. Krakowski kanonik odnotował, że kościół pw. Św. Mateusza ewangelisty i św. Stanisława Męczennika w Pabianicach został ufundowany przez arcybiskupa Jarosława Skotnickiego w 1354 roku. Data ta jest również pierwsza pewną historycznie odnotowaną informacją o istnieniu Pabianic. Pabianice były dla Jana Długosza perłą w koronie dóbr kapitulnych. Choć sam na początku o terenach Pabianic wypowiadał się tak: „częściej zwierz dziki za legowisko je obierał, aniżeli dotykał pług rolnika”, to dzięki niemu przekształcono je w piękne miasto z wieloma zabytkami.
Pewnie niewiele osób wie, że król Władysław Jagiełło osobiście odwiedził Pabianice w 1432 roku, aby zawiązać umowę z husytami (czeska sekta religijna i narodowo-polityczna), która miała na celu zaplanowanie ataku na Zakon Krzyżacki. Umowa pabianicka umożliwiła zaszachowanie Zygmunta Luksemburczyka, głównego protektora Zakonu, a zarazem otworzyła możliwość przygotowania odwetowej wyprawy do Prus z udziałem zaprawionych w bojach oddziałów husyckich. Przymierze polsko-czeskie, opisane przez Jana Długosza w Rocznikach, czyli „Kronikach sławnego Królestwa Polskiego”, jest jedynym wydarzeniem politycznym o znaczeniu międzynarodowym w historii miasta. Rok 1475 zaznaczył się w dziejach Pabianic kolejną wizytą królewską, albowiem – jak informuje Jan Długosz – w dzień Podwyższenia Krzyża Świętego (14 września) Kazimierz Jagiellończyk z królową Elżbietą przybyli z Krakowa do Poznania a trasa ich podróży wiodła m.in. przez Piotrków i Pabianice.
Nie tylko Pabianice mają za co dziękować Długoszowi, również dzięki niemu prawdopodobnie Rzgów zawdzięcza nadanie praw miejskich. Warto przypomnieć również, że w 1475 r. kapituła wzniosła i uposażyła kościół parafialny w Rzgowie.
Jan Długosz wspierał również Jakuba z Sienna, zarządcę dóbr pabianickich w jego staraniach o biskupstwo krakowskie. Narażając się przy tym na konflikt z królem Kazimierzem Jagiellończykiem, który na to miejsce powołał inną osobę.
O tym, że Długosz istotnie zwiedzał nasze dobra, świadczą wskazówki udzielane przez niego osobiście administracji miejscowej. Dotyczą one lokowania miasta, osadzania nowych wsi i regulacji granic, nabycia sąsiednich majątków, zakładania hut czy utrzymania w porządku stawów. Wymienione spostrzeżenia mogą być udzielone tylko przez osobę, która stosunki badała na miejscu. Kolejne jego spostrzeżenie, a bardziej przestroga, dotyczyło przeniesienia kościoła w inne miejsce, gdyż drewniana i gęsta zabudowa średniowiecznych miast sprzyjała częstym pożarom. Niestety, słowa Długosza nie były wypowiedziane bez powodu, gdyż w 1532 pożar zajął całe miasto wraz z kościołem. Nie zahamowało to jednak rozwoju Pabianic, gdyż przy pomocy kapituły krakowskiej zostało odbudowane, powiększając swój rozmiar.
Według mnie Jan Długosz zasługuje na pomnik w Pabianicach dlatego, by każdy, kto będzie na niego spoglądał i zadawał sobie pytanie, kto to jest i co on ma wspólnego z moim miastem, uświadomił sobie, jak ważną jest on postacią dla Pabianic. Słowo pomnik wywodzi się od staropolskiej formy słowa „pamiętać”, a niewątpliwie Jan Długosz przez pabianiczan powinien zostać zapamiętany jako osoba, której zawdzięczamy naprawdę wiele.
Taki okazały pomnik, który będzie znajdował się w Pabianicach, będzie również przyciągał wielu turystów, którzy może zechcą przyjrzeć się historii Jana Długosza i Pabianic, dzięki czemu Pabianice znów powrócą „na salony” i odwiedzać je będą takie sławy jak kilkaset lat temu.
Kacper Beze – Gimnazjum nr 3 z oddziałami integracyjnymi im. T. Kościuszki w Pabianicach
I wyróżnienie
Stowarzyszenie Społeczno-Kulturalne „Nasz Park” po upływie 16 lat zebrało fundusze na zrealizowanie projektu wykonania pomnika znanego historyka Jana Długosza Starszego, który żył w latach 1415 -1480.
Dotychczas sama nie zdawałam sobie sprawy z tego, kim był Jan Długosz, jednak po podjęciu decyzji o przystąpieniu do konkursu i zgromadzeniu materiałów na temat jego osoby, m.in. w trakcie wizyty w Muzeum Miasta Pabianic oraz znalezieniu informacji na stronie internetowej Urzędu Miejskiego w Pabianicach i innych stronach www, jestem całkowicie przekonana, że wart jest on pomnika w naszym mieście.
Przed przejściem do głównego tematu należy wspomnieć o rodzinie dziejopisarza. Ojciec Jan Długosz z żoną , córką Marcina z Borowna herbu Śreniawa, mieli dwunastu synów – każdy z nich miał na imię Jan, ponieważ było to imię szczęśliwe. Dwóch z nich, w tym Jan Długosz Starszy i Jan Długosz Młodszy, wstąpili do stanu duchownego. Obaj uzyskali stanowisko kanonika krakowskiego.
Jan Długosz Starszy, jako pierwszy napisał o Pabianicach, a właściwie o Pabyanyczach będących własnością kapituły krakowskiej. Najwięcej informacji na ten temat można znaleźć w dziele „Liber Beneficiorum dioecesis Cracoviensis”, czyli „Księdze Dobrodziejstw” z drugiej polowy piętnastego wieku. Na stronach od 273 do 294 niezrozumiałą dla mnie i z pewnością dla większości moich rówieśników, a powszechnie używaną w tamtych czasach łaciną, autor opisuje dobra znajdujące się w naszym mieście..
9 maja 1466 r. kapituła wysłała w okolice Pabianic kanoników Jana Długosza Starszego i Jakuba z Szadka w celu dokonania spisu należących do niej dóbr. Objeżdżają oni wówczas trzydzieści jeden miejscowości i robią dokładny ich opis. Na podstawie książki „Pabianice, Rzgów i wsie okoliczne” napisanej przez Maksymiliana Barucha w 1903 r. dowiadujemy się, że kronikarze wyruszają z Pabianic i podróżują dalej przez „Jutrzkowice, Bychlew, Czyżemin, Dłutów, Ślątkowice, Ldzań, Dobroń, Żytowice, Kudrowice, Petrykozy, Piątkowisko, Karnyszewice, Rypułtowice, Łaskowice, Retkinię, Rokicie, Chocianowice, Gadkę, Wiskitno, Kurowice, Dalków, Rakowską Wolę, Warzyn, Pałczew, Kalno, Grodzisko, Rzgów, Wolę Rypułtowską i powracają do dworu w Pabianicach.
Fragmenty poświęcone naszemu miastu znajdują się również w Rocznikach czyli Kronikach sławnego Królestwa Polskiego, w których historyk opisał spotkanie króla Władysława Jagiełły z husytami. Spotkanie to odbyło się w naszym mieście w 1432 r., a miało dotyczyć wspólnej walki przeciwko Zakonowi Krzyżackiemu. Zawarte wtedy przymierze, jak czytamy na stronie internetowej Urzędu Miejskiego, to jedyne wydarzenie polityczne o znaczeniu międzynarodowym, które miało miejsce w naszym mieście.
Kronikarz opisał także krótką wizytę króla Kazimierza Jagiellończyka oraz Elżbiety Rakuszanki w Pabianicach, w 1475 r.
Jan Długosz dążył również do wyboru Jakuba z Sienna – zarządcy dóbr pabianickich w latach 1452 – 1461 na stanowisko biskupa krakowskiego, sprzeciwiając się tym samym królowi Kazimierzowi Jagiellończykowi. Kronikarz przegrał to starcie, przez co został pozbawiony majątku, lecz była to cena, którą warto był zapłacić, aby bronić swoich przekonań.
To niesamowite, że Pabianice miały tyle ważnych epizodów w historii, o których nie dowiedzielibyśmy się, gdyby nie prace prezentowanego dziejopisarza. Gdyby nie on, prawdopodobnie jeszcze długo nikt nie wiedziałby i nie słyszał o miejscowości, w której żyjemy. Sądzę, że wart jest pomnika przede wszystkim ze względu na swoją działalność kronikarską. Jednak według mnie nie jest to jedyny argument, aby w Pabianicach powstał pomnik Kanonika.
Miejsce, gdzie stanie pomnik, będzie doskonałym punktem do uwiecznienia pobytu w naszej miejscowości, ponieważ jest to pierwsze miejsce tego typu w Pabianicach. W Łodzi można zrobić sobie niezapomniane zdjęcie z Julianem Tuwimem, za to u nas będzie możliwość zasiąść obok wybitnego krakowskiego kanonika i zrobienia unikatowej fotografii, a może również potarcia jego nosa na szczęście. W obrębie naszego miasta nie ma zbyt wielu pomników i lokalizacji ściśle związanych z naszą tradycją i tożsamością. Dlatego pomnik stanie się ważnym punktem na mapie atrakcji turystycznych regionu. Obszar, na którym będzie znajdował się pomnik, będzie mógł być stałym miejscem spotkań, wycieczek krajoznawczych, a w przyszłości może nawet strefą edukacyjną, w której uczniowie będą mogli zobaczyć, dotknąć i poczuć prawdziwą historię Pabianic.
Naszemu miastu jest potrzebne nowe miejsce turystyczne, gdyż nasz region cały czas się rozwija – remontujemy zabytkowe budynki, odnawiamy parki, budujemy nowoczesne hotele, ale nikt wcześniej nie pomyślał o punkcie historycznym, który przyciągnie więcej turystów. Chociaż myślę, że powstanie pomnika to także miła niespodzianka dla mieszkańców i ciekawa odmiana w lokalnym krajobrazie.
Uważam, że moje argumenty wyraźnie wskazują na to, że Jan Długosz Starszy jest godzien upamiętnienia, a dzięki wytrwałej pracy członków Stowarzyszenia oraz talentowi pani Ewy Maliszewskiej – pabianickiej rzeźbiarki, która stworzyła formę pomnika oraz nadzorowała prace nad jego powstaniem, już wkrótce będziemy mogli na własne oczy przekonać się, że stanie się on wyjątkową ozdobą Pabianic.
Już nie mogę się doczekać, kiedy zasiądę obok znanego i cenionego historyka. Ciekawe, co przykułoby jego uwagę w Pabianicach XXI wieku?
Maja Pietryszka – Gimnazjum nr 1 w Pabianicach
II wyróżnienie
Pabianice są miastem, w którym się urodziłam i w którym mieszkam. Przechodząc obok dworu kapituły krakowskiej, zastanawiałam się, jaka jest historia mojego miasta. Swe kroki skierowałam do miejskiej biblioteki, by dowiedzieć się z książek o przeszłości Pabianic. Wypożyczyłam książkę pt. „650 lat Pabianic” autorstwa Roberta Adamka i Tadeusza Nowaka. Już na pierwszych stronach przeczytałam, że większość informacji średniowiecznej historii mojego miasta pochodzi od wielkiego polskiego kronikarza Jana Długosza. To on jako pierwszy w swych dziełach „Liber beneficiorum dioecesis cracoviensis” z drugiej połowy XV w. oraz „Rocznikach, czyli Kronikach sławnego Królestwa Polskiego” umieścił liczne wzmianki o Pabianicach i okolicznych miejscowościach. Są tam najcenniejsze dla nas informacje o naszej lokalnej średniowiecznej historii. Uczynił to zdaniem historyków w sposób bardzo rzetelny i szczegółowy.
Jan Długosz urodził się w 1415 roku w Brzeźnicy. Zakończył naukę w Akademii Krakowskiej w 1431 roku, bez uzyskania żadnego stopnia naukowego. Został notariuszem w kancelarii biskupa krakowskiego Zbigniewa Oleśnickiego, który ceniąc jego pracowitość, zalety umysłu, talent organizacyjny i spolegliwość, awansował go najpierw na sekretarza, a następnie kanclerza. Długosz był wiernym i oddanym współpracownikiem Oleśnickiego. Do śmierci kardynała twardo stał po jego stronie w sporach z Władysławem Jagiełłą, a następnie Kazimierzem Jagiellończykiem. Długosz był znakomitym gospodarzem, potrafił tez docenić starania innych, był znakomitym ekonomistą i statystykiem. Pasjonowało go zarządzanie rozległymi dobrami biskupimi, kapitulnymi. Cieszyła go dobrze uprawiona rola i z całą skrupulatnością czuwał by niedbalstwo i nierzetelność rządców i ekonomów, nie umniejszały dających się osiągnąć plonów i dochodów. Zmarł w 1480 roku w Krakowie.
Sam długosz przybył do Pabianic w 1466 roku. Został on delegowany do rewizji dóbr pabianickich kanoników. Kronikarz udzielał wielu rad administracji Pabianic i okolic. Wskazówki te dotyczyły lokowania miasta, przeniesienia kościoła w Pabianicach, osadzenia nowych wsi, utrzymania w porządku stawów, zakładania hut szkła i żelaza. Długosz opisywał różne dziedziny życia w Pabianicach. W księdze uposażeń biskupstwa krakowskiego umieścił wiadomość na temat rzemiosła pabianickiego. W opisie dóbr pabianickich z około 1470 roku wymieniał sprzedawców sukna, wspominał także o handlu solą i mięsem oraz jarmarkach i targach. Nie sądziłam, że w Pabianicach działali piwowarzy, o nich również wspominał Długosz, podobnie jak o rolnictwie i karczowanych łanach, o młynie położonym w pobliżu dworu kapituły krakowskiej, o stawach pabianickich i o łaźni w pobliżu młyna.
Bardzo zaciekawiło mnie to, że w 1411 roku do Pabianic przybył król Władysław Jagiełło. Informacja ta pochodzi z „Roczników, czyli Kronik sławnego Królestwa Polskiego”. Król Polski zatrzymał się w drodze na Kujawy, gdzie podpisał rozejm polsko-krzyżacki. Kronikarz opisuje także kolejną wizytę króla Jagiełły w 1428 roku. Monarsze towarzyszyli w podróży wybitni dostojnicy państwa, między innymi: Stanisław Ciołek, biskup-elekt poznański, Domarat z Kobylan, marszałek Królestwa Polskiego, Sędziwój z Ostroga, wojewoda poznański, Jakub z Koniecpola, wojewoda sieradzki, Jan ze Szczekocin, kasztelan lubelski. Wizyta Władysława Jagiełły w Pabianicach była jednodniowa. Trzeci pobyt króla Polski w Pabianicach miał miejsce latem 1432 roku. Z zapisków wynika, że w Pabianicach miały miejsce sądy nadworne, odbywane przez monarchę wspólnie z dostojnikami Królestwa Polskiego. Jagiełło spotkał się w naszym mieście z czeskimi husytami. Zapewne nastąpiło podpisanie przymierza polsko-czeskiego i ustalenie wspólnej wyprawy wojennej przeciw Zakonowi Krzyżackiemu. Tego wszystkiego dowiadujemy się również od Jana Długosza. Kronikarz odnotował także krótką wizytę króla Kazimierza Jagiellończyka w Pabianicach w 1475 r. Król Kazimierz wyjechał z Krakowa wraz z królową Elżbietą i przez Miechów, Jędrzejów, Piotrków, Pabianice i inne miasta dotarł do Poznania. Pabianice były wówczas perłą w koronie dóbr kapitulnych i cieszyły się szczególnym zainteresowaniem Jana Długosza.
Jestem dumna, że jestem pabianiczanką. Moje miasto ma bardzo bogatą historie, o której dowiedziałam się dzięki Janowi Długoszowi. Uważam, że ten wspomniany historyk i kronikarz powinien być uczczony w Pabianicach, a pomnik w pobliżu dworu kapituły byłby hołdem złożonym mu w podzięce za zainteresowanie się naszym miastem i za wkład w jego rozwój. Rzeźba Jana Długosza przypominałaby mieszkańcom Pabianic o dawnej świetności naszego miasta i znaczeniu, jakie miało ono dla Polski w średniowieczu.
Aleksandra Koźlenko – Gimnazjum im. św. Wincentego a’ Paulo w Pabianicach
Opiekun: Aneta Cilulka
Dyplom
Na przekor pogoni za dobrami materialnymi i wszechobecnie otaczającym nas pośpiechem, lubię zatrzymać się na moment w nieprzerwanym pędzie życia i z sentymentem wrócić pamięcią do wczesnego dzieciństwa, kiedy to ścieżka w parku, znajoma ulica czy ukochany plac zabaw był dla mnie urzeczywistnieniem prawdziwego szczęścia, spokoju i bezpieczeństwa, i niezbadanej tajemnicy. Z radością wspominam chwile spędzone z mamą, która, znając dogłębnie historię naszego miasta opowiadała mi o wydarzeniach z przeszłości małej ojczyzny zapisanych na kartach historii. Miejsca często odwiedzane stały się moim światem, azylem i niezdobytą twierdzą. Godzinne spacery ulicami Pabianic upływające na wspólnej zabawie i rozważaniach na temat przeszłości utkwiły mi w pamięci w sposób szczególny. Do dziś bowiem, mimo ciągłego pośpiechu związanego ze zbliżającą się maturą, planami i marzeniami o dorosłym życiu, zawsze staram się znaleźć czas, żeby zatracić się w przeszłości.
Dokładnie tak, jak teraz. Siedzę w marcowe sobotnie popołudnie w parku im. Juliusza Słowackiego, czekając na spóźniający się tramwaj. Zamykam oczy i … wspominam. Oczami wyobraźni widzę swoich przodków, własnymi dłońmi oraz ciężką pracą szykujących świat dla przyszłych pokoleń. Widzę roześmiane twarze młodych ludzi frywolnie przechadzających się ulicami zapełnionymi już dzisiaj niezliczoną ilością samochodów oraz innych pojazdów drogowych. Dlaczego nie sięgnąć pamięcią dalej? Myśli i wyobrażenia umilające czekanie na środek transportu nie powstały w moim umyśle przypadkowo. Znam z wielokrotnie zasłyszanych opowieści i rodziców, jak wyglądał mój rodzinny azyl w przeszłości. Rekonstruując wydarzenia z przeszłości możemy powoływać się na rozmaite dokumenty, zdjęcia, księgi i akty nadania potwierdzające autentyczność faktów historycznych. Pabianiczanie mogą poszczycić się bogatą gamą autorów prac i rozpraw na temat historii ich małej ojczyzny. Oni również, aby wiernie odtworzyć wydarzenia z minionych lat musieli bazować na materiałach z dalekiej przeszłości, być może nawet zaczynając od prymarnych ogólnie dostępnych informacji świadczących o pozycji Pabianic w naszym kraju, spisanych przez pierwszych publicystów.
Wracając do całkowitej genezy oraz analizy powstania dokumentów opisujących walory terenów „państwa pabiańskiego”, (bo tak z czasem nazwano szereg dóbr kapituły krakowskiej w drugiej połowie XV wieku), nie sposób pominąć postaci wybitnego i jednego z pierwszych, tak szczegółowo opisującego rozmaite elementy życia gospodarczego Polski, historyka i kronikarza – Jana Długosza. To on jako pierwszy w swych znakomitych dziełach Liber beneficiorum oraz Roczniki, czyli Kroniki sławnego Królestwa Polskiego przedstawił walory naszego miasta, czyniąc je tym samym elementem świadczącym o wartości zasobów gospodarczych i ekonomicznych rozmieszczonych na tutejszych terenach. Ponadto pierwszy opis Pabianic oraz okolicznych miejscowości stanowiących własność kapituły krakowskiej wyszedł właśnie spod pióra tego znakomitego publicysty. Zarówno w pierwszym ,jak i drugim dziele księdza Jana Długosza Starszego można wyszczególnić znaczące informacje dotyczące Pabianic i okolicznych wsi. Najcenniejsze to te zawarte w Liber beneficiorum dioecesis Cracoviensis z drugiej polowy XV wieku. Przedstawiają one m. in.: opis dóbr katedralnych i kolegiackich, a także uposażeń i beneficjów kapituły krakowskiej. Wymienione opisy nie są jedynie wiadomościami sprawdzonymi przez współpracowników Długosza i przekazanymi autorowi dzieła. Z publikacji książki Maksymiliana Barucha („Pabianice, Rzgów i wsie okoliczne” -1903 r.) wynika, że informacje zamieszczone w Liber beneficiorum były namacalnym dowodem na ówczesną obecność kronikarza na terenach pabianickich. Maksymilian Baruch pisał : „Nie możemy jednak pominąć osoby Jana Długosza, znakomitego historyka polskiego. Opis włości pabianickiej w Liber beneficiorum, wiedzieć trzeba, nie jest niczem innnem , jak lustracyą dokonaną przez samego autora (…) Możemy nawet zwrócić uwagę czytelnika na ciekawą okoliczność, mianowicie na dokładny kierunek drogi, jaką Długosz przebył, jeżdżąc od wsi do wsi w obrębie dóbr pabianickich. Wskazuje ją najwyraźniej kolej (kolejność) w jakiej wyliczone są wizytowane miejscowości. Obraz tej lustracyi to dokładny obraz statystyczny klucza pabianickiego z roku 1466 - pomieszczony w Liber beneficiorum.”
Maksymilian Baruch potwierdza też kolejne obecności Jana Długosza na terenach naszego miasta, m.in. w maju 1464 roku z powodu wydelegowania go wraz z Jakóbem Grocholskim (również kanonikiem) przez kapitułę do rozgraniczenia włości pabianickich.
O tym, że Jan Długosz związany był zawodowo z rejonem Pabianic, niech świadczy fakt, ze profesor Instytutu Historii polskiej Akademii Nauk – Marek Kowalski napisał w swej wypowiedzi: „(…) Długosz jest też znakomitym gospodarzem, co potwierdza zarządzanie dzierżawionym majątkiem w Pychowicach pod Krakowem. Potrafił też docenić starania innych. W 1466 roku na polecenie kapituły krakowskiej, która posiada olbrzymi majątek w rejonie dzisiejszego Rzgowa i Pabianic, objeżdża 31 miejscowości i sporządza ich dokładny opis. Wyrusza z Pabianic i przez Bychlew, Czyżemin, Dłutów, Ldzań, Dobroń, Żytowice, Karniszewice, Łaskowice, Retkinię, Chocianowice, Gadkę, Wiskitno, Kurowice, Rakowską Wolę, Kalino oraz Grodzisko powraca do dworu w centrum Pabianic. Cenny materiał ekonomiczny ze wspomnianej lustracji znajduje się w dziele Długosza Liber beneficiorum. O zaufaniu, jakim się cieszy dzięki tej solidnej pracy, świadczy m.in. to, że zostaje mianowany członkiem komisji rozstrzygającej sprawy graniczne w „państwie pabiańskim”.
Bez wątpienia warto zaznaczyć, jakie informacje zostały przedstawione w drugim fenomenalnym dziele polskiego ekonomisty, historyka i publicysty – Rocznikach, czyli Kronikach sławnego Królestwa Polskiego. Autor skrupulatnie opisał tam spotkanie króla Władysława Jagiełły z husytami, które odbyło się w 1432 roku w naszym mieście. Fragmentem świadczącym o obecności władcy w Pabianicach jest cytat ze wspomnianego dzieła – Roczników: „Władysław król(…) po zwiedzeniu Wielkiej Polski zajechał do Pabianic, przybyli do Jego Królewskiej Miłości posłowie czescy, mężowie znakomici, ale zwolennicy kacerstwa Wiklefitów, wysłani od Czechów, którzy zebrani w liczne wojsko w polu obozowali. Ci, opowiadając swoje poselstwo, użalali się naprzód na swoje krzywdy i złamanie przez Krzyżaków Pruskich przymierza, na szkodę Władysława króla i królestwa Polskiego; oświadczyli, iż krzywdę tę za swoją własna uważają, obiecując, że z cała potęgą swoją przyjdą królowi na pomoc, kiedykolwiek król chciałby podjąć wyprawę przeciw Krzyżakom.”
W dalszej części opisu Jan Długosz ukazuje dokładny przebieg tego spotkania. Po jego wnikliwej analizie mogę śmiało powiedzieć, …że wydarzenie to stanowiło integralny element nowej strategii dyplomatycznej Królestwa Polskiego.
Jednak to nie same wydarzenia historyczne łączą mieszkańców małych ojczyzn, ale ich namacalne oddziaływanie na rzeczywistość. To świadome poznawanie przeszłości i jej poprawne interpretowanie. To w końcu przekazywanie wartości historycznych kolejnym pokoleniom. To ciągła nadzieja i mobilizacja do kreowania wspólnej przyszłości opartej na doświadczeniach z minionych lat.
Otwieram oczy. Świeci słońce. Spóźniony tramwaj kieruje się w moją stronę, mknąc po szynach ulicą Zamkową. Wchodząc do drugiego wagonu, jeszcze raz odwracam głowę. Spoglądam na Dwór Kapituły Krakowskiej. Kto wie, być może u jego podnóża stanie kiedyś pomnik mistrza literatury historycznej - księdza Jana Długosza? Człowieka, od którego wszystko się zaczęło. Być może w przyszłości to ja, spacerując ze swoją córką opowiem jej o przeszłości naszego miasta. Usiądę obok. Wezmę ją na kolana i przekaże wszystko to, co o małej ojczyźnie mówili mi najbliżsi. Kto wie, może nawet spojrzę na posąg kronikarza i wspomnę pewien marcowy spacer, podczas którego rozmyślałam o historycznych walorach Pabianic? Kto wie …?
Julia Aleksandra Fijołek
Dyplom
Anno Domini 2017. Pytamy: dlaczego pomnik Jana Długosza powinien stanąć w Pabianicach? Kto pyta, nie błądzi, więc spróbujmy znaleźć odpowiedź. Człowiek jej poszukuje, by zrozumieć nurtujące go pytania. Ad rem, kim był Długosz? Jan Długosz Starszy był szlachcicem herbu Wieniawa, ur. 1 XII 1415 w Brzeźnicy, zm. 19 V 1480 w Krakowie. Polski historyk, kronikarz, twórca dzieła Roczniki, czyli kroniki sławnego Królestwa Polskiego (łac. Annales seu cronicae incliti Regni Poloniae), duchowny, geograf, pierwszy heraldyk polski, dyplomata. Był wychowawcą synów Kazimierza Jagiellończyka. Ponieważ był kronikarzem, być może Gall Anonim stanowił dla niego kogoś w rodzaju wzoru. Nie będziemy się jednak zajmować Anonimem, ponieważ to nie on opisał Pabianice - współcześnie rozwijającą się osadę. Dlatego właśnie późniejszy kronikarz jest tematem niniejszej pracy. Nie uważam tej rozprawki za wypracowanie, jakie pisze się w szkole, ale za coś w rodzaju krótkiego opisu annalisty, uzasadniającego, być może, przyszłe postanowienia.
Skoro już wiemy, kim był Długosz, zajmijmy się tym, dlaczego jego pomnik miałby stanąć w Pabianicach. To przecież takie nieduże, skromne miasto. I co z tego? – zapytacie. Czy to, że nie jest duże, to jakiś argument? Oczywiście, że nie. Każde miasto, wieś, czy duże, czy małe mają prawo uczcić słynnego historyka. I nic nie może temu przeszkodzić. Stawiajmy więc pomniki! Każdemu, kogo uważamy za godnego uczczenia jego pamięci! Ludzie powinni widzieć, że historia jest nadal żywa we współczesnym, nowoczesnym świecie. Inaczej przestana się o nią troszczyć, nie będą dociekać, kto co wymyślił, odkrył, napisał, ani kim ci ludzie byli. Możemy sprawić, by przystanęli na chwilę, spojrzeli na pomnik zamiast na ekrany telefonów, komputerów i wysilili umysł. I nie pozwolili umysłu „zresetować”. Komputer, owszem, dają wiele przyjemności, rozrywki, ale mogą przecież służyć do pogłębiania wiedzy – między innymi historycznej.
Wracając do Długosza… W Pabianicach jest tylko kilka pomników. Jego pomnik może być dla nas, pabianiczan, szczególnie ważny. W końcu, kto wie, może opisując Pabianice, chodził tymi samymi drogami, którymi chodzimy my: do szkoły, pracy, sklepu, na spacer…? Może rozmawiał z naszymi dalekimi przodkami – może nawet wspominał ich jak starych, dobrych znajomych? To on opisał nasze miasto w swoich dwóch dziełach – Liber beneficiorum dioecesis Cracoviensis oraz – we wspomnianych Rocznikach. Pamiętajmy o nim. I przypominajmy o nim innym. Kto wie, może w przyszłości inny annalista-bloger napisze, może anonimowo: „A to miasto – Pabianice – opisywał kiedyś słynny kronikarz Jan Długosz , więc mieszkańcy zadbali o to, by z wygodnego fotela, trzymając na kolanach swa księgę mógł wciąż patrzeć na miasto i mieszkańców. A obok jest fotel np. dla mnie bym mogła z e-bookiem na kolanach czytać historię, którą ponad pięćset lat temu siedzący obok spisał….?’’
Jan Długosz Starszy - wielki, światły intelektualista jest ważną postacią dla Polaków, ponieważ ważna jest historia. Jest szczególnie ważny dla pabianiczan, ponieważ to on pierwszy wprowadził nas i nasze miasto na wieczne karty historii. Dlatego uważam, że wart jest w moim mieście pomnika.
Magdalena Reguła – Szkoła Podstawowa nr 14 w Pabianicach
Konkursowe teksty uczniowskie ukazały się w publikacji: Alicja Dopart, Teresa Bobowicz-Siomoł „Związki Jana Długosza Starszego z Pabianicami”, Pabianice 2017.
Pomnik Jana Długosza stworzyła Ewa Maliszewska, znana do tej pory jako twórczyni postaci Piotrusia w filmie animowanym „Piotruś i wilk” (2006). Film zdobył nagrodę Amerykańskiej Akademii Filmowej (2008). Przy filmie pracowały także pabianiczanki – Sylwia Nowak i Anna Wojtania. Obecnie Ewa Maliszewska będzie kojarzona przede wszystkim z rzeźbą przedstawiającą Jana Długosza. Warto jednak przypomnieć jej poprzedni sukces;. Niedziela (nr 24/2008) opublikowała artykuł Marty Bilonowicz- Hutnej „Jak powstał Piotruś, czyli tajemnice rzeźby lalkowej”:
Reżyser oskarowej produkcji „Piotruś i wilk”, Suzie Templeton, poszukiwała twórcy głównej postaci - Piotrusia przez blisko 2 lata. Znalazła ją dopiero po ogłoszeniu konkursu na projekt. Zwyciężczynią okazała się pabianiczanka – Ewa Maliszewska, absolwentka Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi.
O konkursie na projekt pani Ewa dowiedziała się od koleżanki z branży plastycznej, która miała kontakt z ludźmi z Se-Ma-Fora. Wciąż poszukiwano głównego projektanta lalek. Okazało się, że wiele osób podejmowało próby wyobrażenia głównej postaci – powstawały szkice, portrety, indywidualne wizje. Zgłosiła swój udział. Po wstępnej selekcji reżyser Suzie Templeton wybrała kilka propozycji i kontynuowała rozmowy tylko z wybranymi osobami. - Zrobiłam wiele projektów, zanim reżyserka stwierdziła, że chce współpracować tylko ze mną – wyznaje pani Ewa.
Od chwili, gdy Suzie Templeton wybrała jej projekt, do momentu, kiedy postać przybrała ostateczny kształt minął miesiąc. – To był etap ścisłej współpracy, polegający na tym, że reżyserka opowiadała mi o postaci – twierdzi pani Ewa. – Musiałam wiedzieć, jakie Piotruś będzie miał cechy charakteru, jakie emocje będą mu towarzyszyły, jaki nastrój wewnętrzny będzie wyrażało jego spojrzenie.
Portret Piotrusia był wzorowany na fotografii pewnego chłopca z Rosji. Oprócz tego były szkice. Ale to wszystko były tylko sugestie. Zadaniem rzeźbiarki było znaleźć cechy osobowości postaci, a jednocześnie dokładnie odtworzyć intencje reżyserki. – Musiałam wydobyć to z jej opowiadań, wyrazić jej oczekiwania – wyznaje z uśmiechem pani Ewa.
- Pani Templeton sprawdzała dosłownie każdy detal: profil, spojrzenie, grymas twarzy. Ogromny nacisk kładła na psychologię postaci; oczekiwała, że zostanie ona zmaterializowana w rzeźbie. Momentem przełomowym było obejrzenie przez panią Ewę poprzedniego filmu Suzie Templeton – „Pies”, do którego reżyserka samodzielnie wykonała wszystkie postacie. – Po obejrzeniu tego filmu starałam się, aby moje projekty były utrzymane w podobnym charakterze – twierdzi pani Ewa. – Mówiąc językiem plastycznym, usiłowałam wydobyć tę postać z jej wyobrażeń i wykonać ją manualnie.
W pewnej chwili reżyserka stwierdziła, że to jest dokładnie to, czego oczekuje. Dostrzegła, że postać stworzona przez panią Ewę była wieloznaczna – w zależności od perspektywy spojrzenia zmieniał się jej wyraz twarzy i nastrój. Przyznała, że udało jej się stworzyć głęboko psychologiczny portret postaci.
Ostatecznie powierzono pani Ewie zaprojektowanie większości lalek wykorzystanych w filmie. Tle że tym razem reżyserka dała jej większą swobodę tworzenia. – Miała już do mnie zaufanie i oczekiwała po mnie własnej inicjatywy – tłumaczy autorka. – Każdy artysta ma pewien zasób możliwości, w zależności od jego wrażliwości i warsztatu. Przy tworzeniu postaci zostawia się część własnego wnętrza, odciska na niej linie papilarne, zostawia ślad swojej osobowości. Fakt, że Suzie Templeton wybrała większość moich projektów, świadczy o tym, że udało mi się trafnie wyrazić te emocje postaci, których ona oczekiwała.
Proces tworzenia postaci składa się z kilku faz, w zależności od ilości emocji wyrażanych przez jej twarz. Osobno trzeba więc wyrzeźbić postać uśmiechniętą, osobno – smutną, zdenerwowaną czy zawiedzioną. Biorąc pod uwagę fakt, że reżyserka jest osobą niezwykle precyzyjną, ekipa realizatorska miała niełatwe zadanie.
Dodatkowa trudność polegała na tym, że postacie w filmie były nieme, zatem wszystkie treści musiały być wyrażone gestem i mimiką. Reżyserka pilnowała charakteryzatorów, żeby nie zgubili tego wyrazu. Zdarzało się, że lalki wracały do poprawy. Również animatorzy i operatorzy musieli dbać o najdrobniejszy szczegół w utrwalaniu postaci w kadrze, aby nie stracić zamierzonego celu.
Pierwotny projekt lalki pani Ewa wykonywała w specjalnej plastelinie, z której zdejmowano silikonowe formy i odlewano z żywicy, aby ponownie odlać postaci z silikonu lub lateksu. Lalki były robione w dwóch skalach – ok. 30 i 50 cm. Tempo pracy było bardzo szybkie, trzeba było wszystko przygotować, żeby mogły ruszyć następne etapy, czyli charakteryzacja, animacja i „operatorka”. – Nie byłam przygotowana na taką współprace, nie spodziewałam się, że będę tworzyła prawie wszystkie postacie – wyznaje Pani Ewa. – Wszyscy czekali na akceptację kolejnych lalek przez reżyserkę. To była ogromna presja. Chciałabym dodać, bo rzadko się o tym mówi, że lalkę kaczuszki wykonała Małgorzata Makarewicz, a kocicę Agnieszka Mikołajczyk Większość charakteryzacji jest dziełem Sylwii Nowak, a animację wykonał wybitny twórca Adam Wyrwas.
Chociaż trudno w to uwierzyć, pani Ewa jest debiutantka w zakresie rzeźby lalkowej. Pierwszy raz współpracowała z Se-Ma-Forem. – Było to dla mnie prawdziwe wyzwanie, bo świat bajki ma swoje prawa – wyznaje rzeźbiarka. – Inne sa wymagania, jeśli chodzi o stylizację postaci. To nowe doświadczenie wymagało ode mnie przestawienia się na zupełnie inny proces twórczy. Nikt mi nie tłumaczył różnic w proporcji, czyli tego, że lalka bajkowa nie może być do końca realistyczna, że wszystko musi być przekształcone na potrzeby filmu. Wszystkie uczyłam się w trakcie prac nad projektem, a cennych wskazówek udzielił mi Marek Skrobecki, autor filmu „Ichthys”.
W swej dotychczasowej działalności artystycznej Ewa Maliszewska wykonała wiele zleceń. Jest autorką m. in. rzeźby Marka Kotańskiego i współautorką obelisku pamięci żołnierzy wielu armii w parku Wolności w Pabianicach. Wykonała także monument Jana Długosza, który niebawem stanie w Pabianicach przed zamkiem. Wśród realizacji, do których czuje się bardzo przywiązana, wymienia rzeźbę przed łódzką Szkolą Filmową. To jej praca dyplomowa z pracowni prof. A. Jocza. – W ASP uczono mnie syntetycznego myślenia o formie – wyznaje artystka. – Ta rzeźba ma zupełnie inny charakter, jest abstrakcyjna i symboliczna.
Pani Ewa przyznaje, że po sukcesie filmu „Piotruś i wilk” jej szanse na własne realizacje są dużo większe niż przedtem.
- Nie chcę zapeszyć, więc nie będę ujawniać planowanych zleceń. Powiem tylko, że najbliższy okres zapowiada się bardzo pracowity – wyznaje tajemniczo pani Ewa. Być może szykuje się udział w kolejnych oskarowych produkcjach. (M. Bilonowicz-Hutna)
W Pabianicach Ewa Maliszewska na trwale związała się z Janem Długoszem i znalazła się w kręgu wielu znakomitości, których prace rzeźbiarskie możemy oglądać wzdłuż pryncypalnej ulicy miasta, np. Fałdyga-Solska, Lubelski, Pruszyński, Biłas.
W Dwumiesięczniku Kulturalnym Częstochowy ALEJE 3, nr 74 ukazała się rozmowa z Ewą Maliszewską, którą poprowadził Władysław Ratusiński.
Dziewczynka z gołębiami
- Jak powstawała Dziewczynka z gołębiami?
- Powstała z pana inicjatywy. Na bazie pana projektu musiałam przepatrzeć, jak wyglądają dzieci w tym wieku, jakie mają proporcje. Pan przyjeżdżał, oglądał i z tych rozmów, jaki ona ma mieć klimat, jaki wyraz, szukałam tej twarzy, powstały jej wersje. To nie jest czyiś konkretny portret. Mam pamięć ludzi, których kiedyś w przeszłości spotkałam, dzieci, czy nawet siebie. Niektórzy porównują ją do mnie. Albo twierdzą, ze kogoś im przypomina, gdzieś tam… Może po prostu jest to taki zlepek pewnych proporcji, cech, które zakodowałam w sobie. I to potem się automatycznie odtworzyło, stad wyszła taka a nie inna. I ta twarz wydała się najsympatyczniejsza dla komisji, bo przecież to komisja wybierała.
- Komisja przyjechała potem, jak już to było właściwie zrobione. Najpierw były wersje, też ciekawe.
- No tak, pan zadzwonił, że prezydent… jakiego to słowa użył? Dziewczynka wyraża „ekstazę i udręczenie”.
- Zacytował tytuł znanej książki o Michale Aniele i powiedział „Udręka i ekstaza”. Podobała mu się ta twarz. A Pani się przestraszyła, ze to jest jakieś niekorzystne.
- I zupełnie tę twarz przerobiłam. Zrozumiałam, że chodzi mu o to, że ta twarz to wyraża.
- A że ma być śliczna, ładna i pogodna? Tak Pani myślała? No, nie o to chodziło.
- Trzeba było wrócić do poprzedniej formy. Inaczej byłoby niezrozumiałe. Troszeczkę wyszłaś pogodniejsza niż poprzednia. A prezydentowi skojarzyła się z rzeźbą Michała Anioła?
- Nie wiem, co chciał wyrazić, ale najwyższe uznanie chyba…
- Może mu się skojarzyło z rzeźbą włoską? Bo moi przodkowie zajmowali się rzeźbą, byli Włochami z pochodzenia. Gdzieś tamten zapis genetyczny.. Byłabym bardzo zadowolona, że w moich pracach jest ten klimat, umiejętności dawnych rzemieślników czy artystów, jakieś tego echo. Mnie się podoba włoska rzeźba renesansowa. Bo specyficzna była ta rzeźba, rzeczywiście. Ci wszyscy znani rzeźbiarze, prawda? Całą rzeźbę popchnęli do rangi dzieła sztuki.
- Przejdźmy do filmu. Tak się zaczęło. Żeby powstała „dziewczynka” najpierw musiał powstać film.
- No tak, najpierw powstał Piotruś do filmu „Piotruś i wilk”; zresztą postaci to właściwie robiłam wszystkie do tego filmu. Dzięki temu pan zauważył moja umiejętność w wykonywaniu dziecięcych postaci i zdecydował się powierzyć mi to zadanie. Były wcześniej próby, podjęte przez jakichś innych rzeźbiarzy i ten temat był im troszkę niezręczny. Bo dziecko w rzeźbie jest trudne. Są bardzo dobrzy rzeźbiarze, którzy, jeśli chodzi o realizm, nie czują się w tym dobrze. Ja też miałam wiele obaw; dziewczynka nie powstała tak po prostu, ale ewoluowała, była poszukiwana.
- Może Pani opowie, jak powstawały figurki do filmu.
- To był, można powiedzieć, przypadek; chociaż wszystko ma swój ciąg, swoje konsekwencje, więc nie uważam, żeby to był do końca przypadek. Zdarzyło się tak, że reżyserka przyjechała do Polski zafascynowana filmem p. Skrobeckiego „Ichthys”. Odkryła przez to polską animację. Zainteresowała się studiem Se-Ma-For, gdzie to zostało wykonane. Przybyła z myślą, że może zrealizuje swój pomysł, ale około dwóch lat – tak mi mówiła – szukała osoby, która odda rzeźbiarsko jej wizję. Z różnym osobami podejmowała próby. Nie miała konkretnego rysunku chłopca, tylko zamysł, wizję, wyobrażenie o nim. Ogłosiła konkurs i w którymś momencie zaczęła współpracować ze mną. Szczerze mówiąc, pierwsze moje próby tej postaci, a to co zrobiłam na koniec – to jest duża rozbieżność. Zaczęłyśmy rozmawiać i coraz bardziej przybliżać się do tej postaci. Podeszłam do tego bardzo ambicjonalnie, bardzo chciałam sprostać zadaniu. Było dochodzenie do postaci, rozmowy, jak ona ma wyglądać, jakie emocje ma wyrażać. A gdy już cała postać prawie była gotowa, pani Susan stwierdziła, że aby wyrazić siłę charakteru chłopca, pomimo jego wrażliwości, trzeba pogrubić nos, żeby jeszcze bardziej pokazać jego charakter, troszeczkę taką buntowniczość czy na przykład jego pochodzenie, bo tu mowa o chłopcu, który pochodzi z Rosji; poza tym pozostałe dzieci to są typy kaukaskie, tam są pokazane te ich urody. To była praca nad każdą postacią pojedynczo. Dosyć to długo trwało, jakieś próby, szkice, rozmowy. Do „Dziewczynki” też robiłam szkice, rozmawialiśmy – to szukanie w ciemno, twarz musi się wydobyć z jakiejś materii nieokreślonej, która gdzieś tam istnieje; trzeba ją wyciągnąć z tej, ja to sobie określam, ciemnej materii na światło naszej, trójwymiarowej, z innej jakby stref wyobraźni czy myślenia. To się wszystko łączy, musi powstać jakaś idea postaci, musi być jakieś jej wyobrażenie. Na to wszystko, jak to będzie wyglądać, składa się cały proces psychiczny. I tak samo było z dziewczynką. Być może w jakiś sposób zaczęłam podobnie myśleć o niej jak o Piotrusiu. Ale sądzę, że to nie zaszkodziło, że chciałam wyrazić jakąś wewnętrzną radość tej dziewczynki, żeby tam była zawarta wewnętrzna energia, siła. Żeby to nie była martwa postać w tym sensie, że ona stoi sobie statycznie, tylko chciałam nawet w tym ruchu gołąbków, skrzydeł, zawrzeć ułamki sekund poruszenia jakiegoś, takiej energii, która może sprawiać wrażenie, ze dziewczynka jest zatrzymana na sekundę, ułamki sekundy w ruchu, jakby za moment miała się poruszyć, czy te gołębie zatrzepocą skrzydłami. Chodzi mi o ruch, o to takie – trudno mi użyć słowa – jakieś życie, żeby to sprawiało wrażenie, ze ona prawie jest żywa.
- To jest zgodne z pierwszą inspiracją, starym zdjęciem ulicznej scenki. A równocześnie chodziło o coś więcej niż ilustracja. I właśnie wrażenie ruchu, pewne rozwichrzenie, dynamika formy, a nie jej statyczność. Było to nie do przejścia dla rzeźbiarza, który najpierw podjął się pracy. A także o charakter postaci dziecka. Z rezultatu jestem bardzo zadowolony. O ludziach, którym jestem wdzięczny za pomoc w tym przedsięwzięciu powiem przy innej okazji. Wyzwaniem było włączenie fontanny w przestrzeń Alei Najświętszej Maryi Panny, także w jej posadzkę, przejście płynne w tę część, bezpośrednie otoczenie dziewczynki, które stanowi przeze mnie – przy współpracy górali układany bruk z otoczaków, nawiązujący do tego, jak Aleja wyglądała przed stu laty. Cieszy mnie opinia o tym architekta Marka Chmury, jednego z autorów zwycięskiego projektu modernizacji Alej. Uznał on też dziewczynkę za świetną rzeźbę uliczną, dla której woda jest tylko wzbogaceniem, ale ona sama w sobie bardzo dobrze działa w przestrzeni. To życie, ta radość, przyciąga ludzi. Obserwuję reakcje: ludzie się tam zbierają, nie przechodzą obojętnie, siadają sobie na tych murkach, fotografują się z dziewczynką. Również ze strony architektów, artystów, prasy, mam opinie bardzo sympatyczne.
- Bardzo się cieszę. Ta praca jest dla mnie tak ważna, bo jest taka moja. To nie jest pierwsza rzeźba, którą zrobiłam. Ale to jest pierwsza realizacja tak osobista. Wcześniej robiłam rzeźby, niektóre zostały zrealizowane, inne nie. Na przykład w Pabianicach pomnik Jana Długosza; do tej pory stoi u odlewnika. Wcześniej zrobiłam pomnik Marka Kotańskiego na terenie Monaru w Pabianicach. Jeszcze wcześniej, też moja realizacja, kręgi symboliczne, na terenie Szkoły Filmowej w Łodzi. Jednak najważniejsza na tym etapie jest to właśnie dziewczynka. Jakimś zwrotnym etapem w życiu był film i nagroda, która zwróciła uwagę na moją osobę. Natomiast wie pan, dlaczego Częstochowa jest dla mnie taka istotna? Dla mnie osobiście, to jest dopiero taka realizacja, po której odczulam wewnętrzny spokój, spełnienie w jakimś sensie. Oczywiście nie mogę powiedzieć, ze już to po prostu koniec, ze nic nie będę realizować, bo chciałabym bardzo.
- No, raczej to chyba początek, z tego co Pani opowiada. Początek nowej drogi.
- Tak, nowej drogi. Od tego momentu po prostu się wewnętrznie uspokoiłam, bo poczułam, ze w końcu coś się takiego gdzieś wewnętrznie dokonało, ze mogę odetchnąć; powiedzieć, że się coś spełniło. W moim życiu. OI wie pan, dlaczego Częstochowa? Z mojej rodziny ze strony matki jest w Kaplicy Pamięci Narodowej na Jasnej Górze błogosławiony ksiądz komandor podporucznik Władysław Miegoń. On jest postacią najbardziej chyba zasłużoną z naszej rodziny. Dla mnie nie jest przypadkiem, ze mogłam też zaistnieć, w innej formie, tu, w Częstochowie. Tak mnie to cieszy, to nawet duma rodzinna. Ten mój przodek był bohaterem; dziadek ze strony mamy był AK-owcem, walczył jako kawalerzysta. I ja też mogłam coś osiągnąć, pomimo wielkich trudności życiowych. Ta dziewczynka w Alei jest symboliczna, ma pozytywny wyraz; gołębie symbolizują pokój, to wszystko się ze sobą łączy, ma niesamowite powiązania. Zresztą, to cała droga, jak wspominam, od początku. Bo na przykład jeździłam z mamą, bo moja r5odzina od strony mamy pochodzi z Gór Świętokrzyskich; to jest taki gliniasty, pago9rkowaty teren, przepiękne pejzaże, to zawsze na mnie robiło wrażenie. I sam materiał, glina dostępna wszędzie, to mnie inspirowało , zaczynałam sobie robić pierwsze lalki, pierwsze zabawki. To wszystko jest tak ze sobą splecione, powiązane, że jak patrzę wstecz, to wydaje mi się, że to doprowadziło do tego momentu z dziewczynką. Sama jestem ciekawa, jak to się rozwinie, w jakim kierunku, jaki będzie dalszy etap. Chciałabym też podziękować, że miał pan taka inspirację, bo to przecież jest pana pomysł, że to ma być taka dziewczynka z gołąbkami, pana zamysł architektoniczny. I że się to przy pomocy mojego wykonania, takie wspólne dzieło, sprawdziło, przy wielu wątpliwościach. Pamiętam jak przyjechałam do Częstochowy i chodziłam z tym projektem, pokazywałam go jakimś oficjelom, między innymi prezydentowi, który od samego początku był przychylny. Ale nie wszyscy byli przychylni. Było mnóstwo wątpliwości. Pan przekonywał ludzi, żeby spróbowali, że to się może udać, że może być fajne, że to może być dla ludzi, bo pan miał na myśli ludzi przede wszystkim, prawda? Żeby dla nich to zrobić, żeby mieli jakąś atrakcję. I że to wszystko się sprawdziło, to mi przypomina pracę tej reżyserki angielskiej w Polsce, że ona też tak chodziła od człowieka do człowieka. Rozmawiała o każdym najdrobniejszym szczególe, a jak na przykład ktoś coś pominął, to cierpliwie powtarzała wszystko, chodziła jeszcze raz. Było to czasami męczące; ludzie byli bardzo wyczerpani, to była ciężka praca, ale ona tak powoli, konsekwentnie realizowała swoją wizję, z wewnętrzną siłą, przekonaniem, że to będzie dobrze i ze to po prostu się sprawdzi. I to też nie jest przypadkiem. Pan przygotował grunt i przekonał wielu ludzi. Teraz oni mogą spojrzeć na to i powiedzieć, że nie żałują, że się zgodzili. Że efekt jest rzeczywiście fajny.
- Bardzo dziękuję. Rzeczywiście, to była robota. I musiało to jednak potrwać, choć się niektórym już wydawało, że za długo. Ale co do moich zasług w przekonywaniu – to nic bym nie zrobił, gdyby prezydent Wrona się nie uparł, że dziewczynka tu będzie. On zresztą wybrał też wstępnie tę koncepcję dziewczynki z gołębiami z wielu, które przedstawiłem. I że w ogóle zaistnieją w Alei fontanny. Osobiście byłem sceptyczny co do tych zakoli. Wolałem, by Aleja biegła prosto, w historycznym kształcie , na Jasną Górę. Fontanny mogły być w enklawach obok. Ale skoro już zdecydowano się na zakola z fontannami, zabiegałem, aby były to indywidualne dzieła, a nie mała architektura z firmowego katalogu. Prezydent i dyrekcja MZD przyznali mi rację. I udało się.
- Cały zamysł, cały ten plan; zresztą to jest początek pana planu dalszych działań w Częstochowie, prawda? Jest więcej realizacji, jakie pan zaplanował.
- No, może coś się jeszcze uda zrobić.
- Jeśli takie szczęśliwe, udane, to bardzo jestem też zadowolona, bo to wszystko jest ważne, tak jakoś podnosi w tej rzeczywistości. Ta realizacja jest dla mnie ważna, może nawet nie dla siebie, ale dla tych ludzi, którzy kiedyś pokładali we mnie jakieś nadzieje. A tych ludzi było niewielu. Odkąd pamiętam, byłam takim koniem, na którego nikt nie stawiał, oprócz paru osób. Taką osobą była moja matka, która niestety nie dożyła żadnej z tych realizacji. Ona zawsze wierzyła, że coś we mnie jest, że kiedyś coś zrobię. Taką osobą, która zauważyła moje umiejętności jest pani Emilia Bartoszek z Pabianic. Namówiła mnie na studia plastyczne, jakby przymusiła do tego. Ukończyła Akademię Krakowską. Jest malarką, uczennicą Pronaszki. Zajmuje się malarstwem sakralnym, maluje ikony. Pamięta czasy postimpresjonizmu w Polsce, jej obrazy mają klimat tamtej uczelni, tamtych czasów. Niezwykle ciekawa, wrażliwa postać, która miała na mnie decydujący wpływ. To był pierwszy zwrot w moim życiu. To nie było tak prosto, że skończyłam szkolę średnią, potem studia i tak dalej. Miałam w życiorysie różne zawiłe drogi. Ona zauważyła coś w moich rysunkach, bo ja rysowałam sobie; syn mi się urodził i ja go rysowałam, jak był malutki, w łóżeczku spał. Zauważyła, że potrafię tak to zrobić, żę czuje się, że on oddycha, że jest taki napuszony, taki ma zdrowy ten sen, taki głęboki. I dlatego zaczęła mnie namawiać na studia, żeby spróbować rozwijać te umiejętności. Oczywiście tych osób, które wierzyły we mnie było kilka, ale musza panu powiedzieć, że z drugiej strony ja naprawdę miałam poważne trudności, by móc się zrealizować. Dopiero tę tamę, bo ja bym to nazwała tamą, nie bramą, przerwała historia z filmem i Piotrusiem. Była jakaś blokada w moim życiu; tyle projektów niezrealizowanych. Tutaj nastąpił przełom, a ciągiem dalszym, jakby wzmocnieniem tego przełomu, była właśnie realizacja w Częstochowie. Bo tamto było przełamaniem blokady, ale to był film dla Anglików, Polacy byli wykonawcami, teoretycznie współautorami, prawie w 90 procentach film wykonywali Polacy, ale cóż z tego, kiedy właściwie to był angielski film. Żaden Oscar do Polski nie trafił, tutaj mało kto widział ten film. W Anglii podobno w marketach leży do obejrzenia, do kupienia dla dzieci. A dziewczynka jest, z dziewczynką dzieci mają kontakt i przechodnie. Jest to jakiś element spełnienia, osiągnięcia celu, do którego przez całe życie świadomie dążyłam, do możliwości zrealizowania się w tej formie, takiej rzeźby ulicznej; bardzo mi na tym zależało, na takiej właśnie rzeźbie dla ludzi. Mam taką umiejętność, jeśli chodzi o realizm. Ale tez potrafię myśleć syntetycznie, symbolicznie o formie, tego nauczyłam się w szkole. Ta rzeźba, która stoi przed łódzką Szkołą Filmową jest tego przykładem. Natomiast możliwość wykonania czegoś realistycznie – nie nazwałabym tego talentem, tylko umiejętnością wynikającą z genetyki; tego do końca nie można się nauczyć. Bo ja gdy rzeźbię, to nie skupiam się na formie; właściwie gdzieś wewnętrznie wyczuwam tę postać, ja ją jakby wydobywam z jakiejś tam przestrzeni, z nieistnienia, skupiam się na tym, żeby ją wyciągnąć, żebym czuła pod palcami, że ona się wydobywa z materii takiej ciemnej, niebytu. I zdarzyło mi się parę razy, nie to, ze myślałam o tym, ze gdzieś jest błąd, jak się ogląda ze wszystkich stron, tylko wyczuwam, że jest błąd. To jest jakaś różnica. Nie liczę proporcji, nie mierzę tego wszystkiego, nie robię rysunku. Po prostu wyczuwam, że to ma być takie, taka ma przyjąć formę; wcześniej , zanim to zrobię, gdzieś to jest we mnie i ja to muszę z siebie wydobyć, mam jakąś wizję, jakiś zamysł. I jest właśnie ciekawe, że nie ja jakby kreuję, tylko to, co ma powstać – takie mam nieraz odczucie – że to ono się domaga takiego kształtu i jakby mnie prowadzi forma, a nie ja ją. Może przesadzam trochę w słowach ale to jest taka współpraca, bardziej wyczuwanie niż myślenie o tym; ja się tak wczuwam, identyfikuję z tą formą. Oczywiście później, po skończeniu jakiegoś tam etapu, robię sobie przerwę, odchodzę, ale ten proces takiego scalania się z formą trwa bardzo długo, nieraz parę godzin; potrafię się zapomnieć w tej pracy. I już wtedy nie myślę, ile się to robiło, jak ten czas mijał. Ocknę się, patrzę, a tu na przykład – o, już ciemno się zrobiło. Coś mi przeszkadza, światła nie ma albo zmieniło się światło, albo coś tam. Zdarzało się tak z tą dziewczynką, po nocach siedzieć, w ogóle zapominałam, że już czas skończyć. A później się odchodzi i myśli o tym. Potem pan mówił, co odczuwa, jakie wrażenie na nim robi ta twarz. I ja później jestem jakby na nowo zadziwiona odbiorem. Że to przez moje ręce się coś wydobyło, nabrało swojej formy i ze ktoś potrafi to tak wrażliwie odczytać, że na nim to robi takie wrażenie. I wie pan, niesamowite, najbardziej fascynujące przeżycia, najbardziej takie tajemnicze, ja po prostu to badam świadomie. Myślę o tym potem, zastanawiam się dlaczego tak a nie inaczej, rozpatruję gdzieś wewnętrznie tę całą symbolikę, rozważam to wszystko jakby od strony świadomości. Może sobie trochę filozofuję na ten temat czy fantazjuję, ale to wszystko mnie interesuje, wszystkie mechanizmy przekazu, wrażenia. Takich ludzi, którzy potrafią to wszystko w ten sposób odczytać, było niewiele. Na przykład taką osoba wrażliwą była pani Susan; ona siedziała i prawie ze medytowała nad postacią Piotrusia. I mówiła, że to jest wieloznaczne, że z każdej strony ta twarz co innego wyraża. Ona o tym myślała w taki sam sposób, jak później pan myślał o dziewczynce, oglądał ją z różnych stron, jej zdjęcia, myślał, jakie wrażenie wywołuje z każdej strony. Rzadko ktoś w ten sposób przeżywa formę. Na uczelni zdarzało się, że ktoś mnie zauważył; uznali, że młoda, zdolna, obiecująca. Miałam jakieś nagrody, m.in. w Krakowie dostałam nagrodę dla młodego twórcy. Były jakieś drobne sukcesy, nie było tak, ze dopiero zaistniałam przy filmie. Nie, wcześniej wiele lat zajmowałam się rzeźbą. I uparłam się tym zajmować, uparłam się z tego przeżyć. No i się udało. Ta forma rzeźbiarska jest mi najbliższa. A wracając do tego odczytywania, widział rzeźbkę Piotrusia mój profesor z uczelni. I zaraz zauważył, że jest wieloznaczna, symboliczna, złożona. Zwrócił uwagę na formę, od strony formy też na to spojrzał, tam się uczyłam myślenia o formie syntetycznego. Te wszystkie sprawy są takie ważne, ale to jest nieprzekazywalne, to jest tak indywidualne, ten kontakt z materią, wydobywanie formy, że nawet nie potrafiłabym tego chyba nikogo nauczyć. Jest ten moment, że ja się jakoś koncentruję, wchodzę w wir pracy. Nie chciałabym tego nazywać natchnieniem. Zawsze jest mi ciężko zacząć, nieraz chodzę, jakbym była zamknięta w jakiejś klatce. Chodzę z miejsca na miejsce, w kółko po pokoju, po jakieś przestrzeni. Denerwuję się wewnętrznie, bo muszę przełamać ten opór. Gdy mam do wykonania coś ważnego, zdarzają mi się takie opory, jakiś też i strach. Bo za każdym razem jest lęk, czy to się wydobędzie, czy się sprosta temu zadaniu. A mało tego, później jeszcze przychodzi etap odbioru przez ludzi, czy to zaakceptują. To jest następny stres, oczekiwanie. W przypadku dziewczynki ciekawa historia, z tym powrotem do pierwszego zapisu. Pierwszy zapis był właśnie wyczuty, bardziej wyczuty niż wymyślony. A później jak zaczęłam pracować nad tymi twarzami, zaczęłam się zastanawiać, żeby one były jeszcze bardziej dziecinne, a może ta dziewczynka musi być słodka i ładniejsza i zrobiłam ładniejszą buzię, słodszą. Okazywało się, że w rzeźbie ta śliczna buzia, która wydawała się taka słodziutka z bliska, nie działała w przestrzeni. Trzeba było wybrać taką najprostszą, taka właśnie pyzatą, która mimo wszystko z odległości dobrze wygląda; ze jednak przestrzeń ma swoje prawa. Nie wiem, czy pamięta pan te etapy?
- No tak, pewnie. I mam nawet je udokumentowane na licznych fotografiach. Zrobiła Pani na samym początku trzy wersje dziewczynki, małe modele z plasteliny. Pamiętam, jak koleżanki z Wydziału Kultury zachwycały się niezwykle udanym sposobem ukazania małego dziecka.
- Ja po prostu w ten sposób pracuję. Jest taki moment, że muszę się jakoś zmusić, nastawić, nakręcić, wejść w ten wir, a jak już mnie wciągnie, to jest wszystko w porządku. Ja do końca tego nie kontroluję. Raczej później staram się tego słuchać, wyczuwać materię, patrzeć, co z tego wychodzi. Mam poczucie namacalnego kontaktu z materią, która próbuje się sama w sobie urzeczywistnić, wydobyć. Później oczywiście myśli się o tym, kontroluje, poprawia. To wszystko są kolejne etapy, które się składają na to, ze taka forma powstanie, w takim kształcie, że będzie taki klimat; jest to praca wielogodzinna, wielomiesięczna. Czasami jest tak, że z dystansu się spojrzy i widzi się, że to w ogóle inaczej, ale najczęściej ciekawe rzeczy sprawdzają się, jak się je zobaczy po czasie. Była jakaś przerwa, nie widziałam tej rzeźby, odzwyczaiłam się już od niej. I muszę panu powiedzieć, że jak pojechałam do odlewnika zobaczyć dziewczynkę – to było dobrze. Na nowo ją zobaczyłam, na nowo ją sobie przypomniałam. I ona mi się na nowo spodobała. Nie stwierdziłam: o, tu bym poprawiła, tamto bym poprawiła. Oczywiście i tak coś tam poprawiłam, znalazłam jakieś drobiazgi. Ale ogólnie byłam zadowolona.
- Będziemy teraz mieli okazję poznać reakcje i obserwować ludzi, nie tylko z Częstochowy, ale z różnych stron. Dziewczynka stoi na szlaku pielgrzymim, tuz pod Jasną Górą. Alejami przechodzą setki tysięcy ludzi i na pewno będą się zatrzymywać. A my też możemy sobie na to popatrzeć. Zapraszam.
https://proszewycieczki.wordpress.com/2016/02/14/czestochowa-dziewczynka-z-golebiami/
https://www.youtube.com/watch?v=czdJFDUiKaY
https://www.youtube.com/watch?v=Z5ppQw1SNFw
Autor: Sławomir Saładaj