www.um.pabianice.pl
Pabianice znajdują się w aglomeracji łódzkiej. Stanowią zarazem centrum 120-tysięcznego powiatu. Funkcjonują tutaj najważniejsze dla społeczności instytucje i urzędy. Miasto liczy 58 tys. mieszkańców i obejmuje obszar 33 km2.

Dyrektor

A pomniejsz czcionkę A standardowy rozmiar A powiększ czcionkę

Ostatnie Wiadomości Krakowskie (1935 rok)zajęły się sprawą zabójstwa dyrektora fabryki Krusche i Ender  w Pabianicach – Kanenberga. Dziennikarz tragiczne wydarzenie osadził w szerokim kontekście historycznym, społecznym i gospodarczym, aby przybliżyć nieco krakowianom miasto nad Dobrzynką. Przeanalizował także znaczenie działalności sportowej w środowisku fabrycznym.

Pabianice

Prawie bez echa przeszło na terenie stolicy zabójstwo dyrektora Kanenberga w Pabianicach przez robotnika Tysiaka. Ale nie bez echa pozostało to zabicie w okręgu łódzkim, bowiem zabójstwo to wyrosło na specjalnym gruncie, miało podłoże nie dzisiejsze tylko i wstrząsnęło okręgiem łódzkim.

Pabianice -  miejsce mordu - stanowią prawie jedno miasto z Łodzią, choć są oddalone o 15 kilometrów. Nie tylko dlatego, że mają wspaniałą komunikację tramwajową (co 10 minut odchodzi pociąg), kolejową i autobusową, ale przede wszystkim przez jedne i te same interesy przemysłowe, handlowe. Przecież nawet te olbrzymie fabryki znane są w świecie raczej jako łódzkie.

Gdy jednak Łódź jest nowa, gdyż wyrosła na Wólkach, Księżych Młynach, Łódkach, Bałutach, to Pabianice są miastem starym ze wspaniałymi zabytkami: zamkiem i kościołem z 16 wieku. Zanim jeszcze powstała Łódź już w zamku pabianickim utworzony został pierwszy zakład tkacki.  Pabianice mają historie i legendy. Prawdą jest, że tu powstał słynny spór pomiędzy królem Jagiełłą i biskupem Oleśnickim, bowiem król rozkazał, aby husytom czeskim udzielono komunii świętej, wbrew woli biskupa i klątwie na nich, gdy to w Pabianicach prosili Jagiełłę o obronę na soborze powszechnym, na który król się udawał.

Tu gościł dłuższy czas historyk Długosz, jako kanonik krakowski do których to kanoników dobra pabianickie należały, podarowane przez pobożną królową Jadwigę (?). Tu przyjeżdżali królowie na polowania. Tu snują się legendy o rzekomym pochodzeniu stąd Kopernika, urodzeniu Kazimierza Jagiellończyka i szereg innych, o czym pisał historyk Baruch.

Wielkie fabryki

Ale przeszłość przeszłością, a życie idzie naprzód i Pabianice razem z Łodzią rozrosły się w duże miasto przemysłowe. Fabryki włókiennicze Krusche i Ender (5.000 ludzi), Kindler (3.000 ludzi) oraz liczne fabryki mniejsze decydują o charakterze przemysłowym miasta. A dochodzą do tego: wielka papiernia, której dyrektorem był obecny wiceminister poczt i telegrafów Drzewiecki, aż do powołania go na to stanowisko, oraz znana fabryka chemiczna (Ciba).

Jak cały przemysł włókienniczy w b. zaborze rosyjskim tak i pabianicki, był budowany dla eksportu w głąb Rosji. Wojna zniszczyła podstawy egzystencji  ludności, unieruchomiła fabryki. Władze okupacyjne niemieckie wywiozły nie tylko nagromadzone materiały, ale i części metalowe maszyn, dokonały dewastacji, z których taka np. fabryka włókiennicza Kindlera nie podniosła się, została zakupiona za „psie” pieniądze przez angielskich kupczyków, a częściowo przez rząd.

Te cztery fabryki: dwie włókiennicze, papiernia i chemiczna dawały zatrudnienie ludności, choć i te małe fabryki zwane tu po dzień dzisiejszy „budami” zatrudniają kilka tysięcy ludzi. W jednej fabryce pracuje 100 ludzi u 15 właścicieli.

To stare miasto polskie, tak jak Łódź i Zgierz było mocno niemczone przez osiadłych tu Niemców, a później więcej ewangelików, aniżeli Niemców. Nazwa „ewangelik” równa się tu w umysłach ludzi z pojęciem „Niemiec” i odwrotnie. Język niemiecki rozlega się tu bardzo często, mówią nim nie tylko Niemcy i nie tylko ewangelicy, bo też tak zwani „deutschery” (czytaj niemieccy katolicy) , dla których są tu wyznaczeni specjalni księża z językiem niemieckim, odprawiane są nabożeństwa w języku niemieckim, wygłaszane kazania po niemiecku.

Dwie fabryki – dwie metody

Dzieła wybitnego niemczenia dokonywała fabryka Krusche i Ender, która zatrudniała personel biurowy niemiecki, prowadziła biurowość w języku niemieckim, popierała niemczyznę, a zarówno właściciele, jak i kierownicy siali niemczyznę.

W przeciwieństwie do tego fabryka Kindlera miała biurowość w języku polskim, a właściciele czuli się zawsze Polakami, szerzyli polskość, a biblioteka polska fabryczna była kuźnią oświaty dla robotników. A przecież i Kindlerowie byli ewangelikami. Ta polskość Kindlerów była manifestacyjna nawet na cmentarzu ewangelickim, gdzie napisy są w języku polskim.

I choć napis na zamku głosi: „Sic transit gloria mundi”, to  „chwała” z postępowania fabryki Kruschego nie wiele się zmieniła. Nadal kultywuje się tu niemczyznę, a zawsze jeszcze sprowadza się tu do pewnych robót robotników z Niemiec, a w łasce są mówiący po niemiecku w fabryce i domu.

Fabrykę Kruschego, który zawsze pozostawał tym kim był z ducha, objął w zarząd młody człowiek dyrektor Kanenberg, spowinowacony z właścicielami.

Mała płaca, wielka wydajność

Dyrektor w tak wielkiej firmie przejął wszystkie metody praktykowane od dawna w przemyśle włókienniczym, żeby wycisnąć robotnika jak cytrynę, za grosze uzyskać maksimum wydajności, traktować jak niewolnika czy niewolnicę. Zarobki tygodniowe włókniarzy pabianickich są groszowe. Te kilkanaście złotych, zarobionych przez tydzień pracy, trzeba było naprawdę zarobić w pocie i krwi.

Dyrektor był panem życia, śmierci i honoru. Ponieważ fabryki zmniejszyły swe zatrudnienie, a ludność miasta wzrosła, tedy przebierało się w ludziach, jak w ulęgałkach. Najsilniejszy robotnik, najlepiej się orientujący, najtańszy mógł otrzymać pracę.

Pan dyrektor Kanenberg miał metody w przyjmowaniu do pracy. Mimo tego, że ”puszczanie krosna”, „warsztatu”, jak się tu mówi, pilnowanie czółenka, ”sitzu”, wiązanie nitek zerwanych, naprawianie „gniazd” utworzonych przez zerwanie licznych nici nie stanowi wyszukanej mądrości, to jednak badanie odbywało się według wszelkich zasad „naukowych”.

Niskie płace, wielka wydajność to marzenie pana dyrektora, który przysparzał pieniędzy na wyjazdy do Drezna, Berlina na wyścigi i stajnie wyścigowe właścicieli.

Sport nie dla sportu

Pan dyrektor miał metody pracy, które prowadziły do licznych zatargów, był jednak sportowcem, bokserem, zwolennikiem lekkoatletyki, a nawet otrzymał odznaczenie. Ale to zamiłowanie do sportu miało szereg powodów natury „przemysłowej”. Oto dyrektor chciał wtłoczyć w ramy towarzystwa sportowego Kruschender robotników, zrobić z nich swoje wojsko, pretorianów, którzy byliby nie tylko jego obroną, ale przede wszystkim służyli na wypadek strajku jako łamistrajki, rozbijający strajk w ogóle. I istotnie często tak było. Sportowcy i „ sportowcy”, pretorianie pana dyrektora służyli wiernie, bo musieli służyć, ale byli znienawidzeni tak samo, jak sam twórca tego towarzystwa sportowego.

Najlepszym tego uzasadnieniem była chęć strzelania do towarzyszącego Kanenbergowi sportowca, o czym doniosła prasa. Rewolwer się zaciął. Możliwie najlepsze prace otrzymywali pretorianie i pretorianki z towarzystwa sportowego. Beniaminki pana dyrektora. Pupile i pupilki. Wychowanie fizyczne to według Sienkiewiczowskiego przysłowia: „Most był pozór. Szwedzi przeszli niżej”. To nie cel, to środek dla fabryki. Nie o zdrowie chodziło głównie. (Ostatnie Wiadomości Krakowskie nr 170/1935 r.)

Podłoże zabójstwa

Jak już pisaliśmy, ostatnie zabójstwo dokonane na osobie dyrektora Kanenberga w Pabianicach miało powód prywatny, ale podłoże było inne.

Dyrektor Kanenberg założył Towarzystwo Sportowe Krushender do którego przyjmował przez siebie wyróżnionych, a członkowie towarzystwa byli specjalnie faworyzowani. Pracę otrzymywali właśnie ci, którzy albo byli członkami tego towarzystwa, albo byli kandydatami do tegoż, ale w każdym razie mieli za sobą wywiad, że będą ulegli dyrektorowi, będą go słuchać na wypadek strajków. I tak było.

Ci młodzi ludzie, mężczyźni i niewiasty, byli oddani przemysłowcom. Oni to otrzymywali pracę. Poza nimi tylko nieliczni mogli znaleźć zatrudnienie w fabryce. Oczywiście w fabryce pracowały rzesze już dawniej przyjętych do pracy, które absolutnie nie zgadzały się na donosicielstwo, na niewolnictwo, na stawanie na baczność przed dyrektorem i jego służkami. Ale nawet ci, którzy służyli biernie w sercu mieli nienawiść, która uwidaczniała się stale.

Wielokroć razy ta straż przyboczna odegrała podłą rolę, poszczególni ludzie tej straży wykazywali agresywność. W nagrodę otrzymywali lepszą płacośniejszą pracę. I służyli. Służyli wiernie i byli znienawidzeni powszechnie. Najlepszym tego dowodem jest fakt, że po strzałach do dyrektora Tysiak wycelował rewolwer w stronę towarzyszącego mu sportowca – obrońcy ze straży przybocznej. Rewolwer podobno się zaciął i oczywiście „strażnik” ocalał, gdy dyrektor został zabity.

Dla wielu- po wypadku - było ciekawe, dlaczego zwrócił się Tysiak do dyrektora Kanenberga o pracę. Nic dziwnego, bowiem właśnie dyrektor prowadził rozmowy na ten temat i on decydował. Rozmowom towarzyszyły badania różnego gatunku, nieraz dość oryginalne, bowiem dyrektor wmawiał w pracowników pewne odpowiedzi, a gdy sterroryzowany moralnie robotnik zgodził się na podsuwaną przez dyrektora odpowiedź, pracy nie otrzymywał, bo nie był spostrzegawczy. Wielu ludzi inteligentnych zapewne wykazałoby w takich warunkach też „brak” spostrzegawczości i pracy nie otrzymaliby. Ułożyć z powrotem zapałki w ten sposób, jak pracodawca miał je ułożone przed rozrzuceniem było zapewne wysokim sprawdzeniem spostrzegawczości, ale co to ma wspólnego z pracą tkacza czy przędzalnika w tej fabryce, której krosna są znanego od lat typu, typu często przestarzałego.

I żona Tysiaka pracowała. To prawda. Ale zarabiała grosze, kilka złotych, za co żyć? I czyż dziwne, że Tysiak prosił, podkreślamy, prosił wielokrotnie o pracę, wiedząc, że są wolne miejsca. Oczywiście otrzymał początkowo przyrzeczenie  i nagle, brutalne, lekceważące słowa, odmawiające Tysiakowi prawa do życia.

I wtedy padły strzały człowieka, który stracił wszystkie nadzieje, zobaczył przepaść. Zabił. Popełnił mord. Wystąpił przeciw prawu. Będzie sądzony i karany. Sprawiedliwość będzie wymierzona. Ale dziś już możemy stwierdzić, że Tysiak nie tylko popełnił mord w afekcie, w nagłym zdenerwowaniu, w chorej psychice człowieka, który poczuł się zagubiony. Ale na jego chorą wyobraźnię działała długo, bardzo długo nienawiść do przemysłowców, którzy niemczyli robotników, przyjmowali przede wszystkim Niemców, a właściwie zniemczonych Polaków, choćby tylko służalczo pokornych w używaniu języka niemieckiego jako sztandarowego. To przecież Pabianice mają: gimnazjum niemieckie, wspaniałą ochronkę –przedszkole niemieckie, szkoły niemieckie z językiem niemieckim wykładowym, kolonie, towarzystwa niemieckie sportowe, wspaniałe budynki tych towarzystw niemieckich itd. a wszystko mocno popierane przez znanych na tym polu ludzi bogatych, rzucających tysiącami. Te stare nienawiści robotnicze, nienawiści ogólne w mieście zapewne zaważyły na psychice Tysiaka.

Sąd RP będzie miał nie tylko do rozsądzenia i zasądzenia przestępstwo, ale i rozstrzygnięcie ,  na ile psychika nienawiści podziałała na Tysiaka, psychika, której, trzeba przyznać, nikt z przemysłowców nie starał się zmienić, a więc odwrotnie – podsycano istniejącą nienawiść.

Pabianice mają za sobą starą tradycję bojową i niepodległościową. Robotników nie można traktować jak bierną masę, bo ten nacisk rodzi odwet Tysiaków, Blachowskich, choć ludzi o różnych zasługach, różnej wartości i ideowości, rodzi nie tylko nędzę, ale przede wszystkim ustosunkowanie się do robotników przemysłowców, wywodzących swój ród z zagranicy.

O tym muszą pamiętać szczególnie przemysłowcy, używający języka niemieckiego, którzy działają na szkodę obu narodów.  Przed sprawiedliwym sądem staje nie tylko Tysiak morderca, ale Tysiak – wydziedziczony nędzarz, zmaltretowany fizycznie i rozbity moralnie człowiek, na którego psychice odbiły się krzywdy wieloletnie i nienawiść długotrwała. (Ostatnie Wiadomości Krakowskie nr 174/1935 r.)

Socjaliści przeciwko kapitalistom

Ażeby ujarzmić młodocianych robotników, aby uczynić z nich narzędzie walki z rewolucyjnym ruchem – organizują fabrykanci na fabrykach patronackie kluby sportowe. Kluby takie istnieją na największych fabrykach w Łodzi (Poznański, Szajbler, Geyer, Widzew itd.) w Pabianicach u Krusche i Endera, w Ozorkowie, Zgierzu itd.

Na niektórych fabrykach należenie do tych klubów jest przymusowe (Krusche i Ender) a w razie oporu robotników, wydala się ich z fabryki. U tegoż Krusche i Endera po dwu latach należenia do klubu przyjmuje się młodocianego do fabryki.

Kluby te są kreowane bezpośrednio przez administrację danej fabryki oraz przez nasłanych instruktorów przysposobienia wojskowego. Podczas strajków kluby te, wraz z fabryczną strażą ogniową występują jako bojówki łamistrajkowe, staczając walkę ze strajkującymi robotnikami. Tak na przykład w Pabianicach sekcja bokserska  w Krusche i Ender sprawiła krwawą łaźnię robotnikom, którzy stanęli do walki strajkowej.

Młodzież robotnicza powinna przeciwstawić patronackim klubom sportowym swych ciemiężców – antyfaszystowskie, fabryczne kluby sportowe, ich łamistrajkowej roli przeciwstawić zorganizowaną samoobronę robotniczą dla skutecznej walki o swe żądania, przeciwko faszyzmowi i socjal-faszyzmowi, o rząd robotniczo-chłopski. (Sport na Fabryce. Jednodniówka, maj 1929 r.)

Ostatnie Wiadomości Krakowskie. 1935, nr 176

Kanenberg

Autor: Sławomir Saładaj

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Możecie Państwo dokonać w każdym czasie zmiany ustawień dotyczących cookies. Więcej szczegółów w naszej Polityce Cookies.

Zamknij